Jarosław Kaczyński nieprzypadkowo krytykuje program akurat Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka. I nieprzypadkowo akurat dzisiaj. Raz, że najłatwiej krytykować pomysły tej partii, która w ogóle jakiekolwiek pomysły programowe zgłasza – tym bardziej, że są one dość kontrowersyjne. A dwa, że one w elektoracie Prawa i Sprawiedliwości zaczęły trafiać na podatny grunt, co zaczyna być widoczne w sondażach.
Przecież to wyborcy PiS przez lata byli przekonywani do tego, że państwo nie działa i że jego instytucje, jak np. sądy, potrafią głównie utrudniać im życie. A co więcej – często też przekonywali się na własnej skórze, że tak naprawdę bywa. I nawet jeśli do władzy dochodzą „ich” politycy, to jedynie dzięki wyjątkowemu samozaparciu, wielkiemu patriotyzmowi i niezłomności charakteru potrafią dla nich coś z tego „państwa z kartonu” wyrwać siłą.
Nie trzeba jednak być superprzenikliwym obserwatorem polskiej polityki, by zauważyć oczywistość, że po ośmiu latach rządów tak patriotycznego PiS instytucje państwa bynajmniej nie są silniejsze. Czyli: nie da się, na dłuższą metę trzeba samemu walczyć o swoje, nikt nam nie pomoże.
I tu cały na biało wchodzi Sławomir Mentzen, mówiąc wprost to, co miliony Polaków i tak już bardzo dobrze wiedzą, tylko może nikt im tego jeszcze tak zrozumiale nie opowiedział: państwo wam głównie szkodzi, sami poradzicie sobie lepiej; gdyby nie te pity, zusy, vaty i akcyzy, każda rodzina mogłaby kupić sobie po dwa samochody, każdą byłoby stać na dom z ogródkiem i grilla ze szwagrem co weekend. Bo co wam tak właściwie daje za te wysokie podatki państwo? Taka służba zdrowia przecież kompletnie nie działa. Nauczyciele, opłacani z waszych pieniędzy, to głównie strajkują, choć mają po dwa miesiące wakacji. A na drogach coraz większe korki, bo politycy są zakładnikami lewackich aktywistów... Lepiej poradzicie sobie sami, mając więcej pieniędzy w portfelach.
Jaka jest więc propozycja Sławomira Mentzena? Na przykład bon zdrowotny o wartości 4340 zł rocznie. Skoro w publicznych placówkach i tak nie da się na żadną wizytę czy zabieg umówić, to idźcie prywatnie. I PiS generalnie miało podobny pomysł na „naprawę” sytuacji, tylko jego prywatyzacja służby zdrowia za pomocą pieniędzy z programu 500+ była jeszcze ukryta, to znaczy: nie została opowiedziana wyborcom wprost.
Konfederacja robi więc właściwie to samo, tylko nie boi się potraktować tej opowieści jako wyborczego atutu. Jakby rozumiejąc, że socjal od PiS już spełnił swoją rolę, Polacy odzyskali poczucie godności i teraz czas opowiedzieć im na nowo Polskę, w której każdy samemu będzie załatwiać swoje sprawy. Bo co do zasady – wyborcy już taki układ zaakceptowali, teraz chcą tylko więcej pieniędzy w swoich rękach, bo w końcu państwo niczego im nie załatwi.
I teraz prezes PiS, który sam tę narrację narzucił, próbuje wyjaśnić wyborcom, dlaczego z tymi pieniędzmi do ręki to nie zawsze wszystko wygląda kolorowo. „Ich program to doprowadzenie was do nędzy, ich program to cztery tysiące kilkaset złotych dla każdego w bonie na leczenie. Jak się może wtedy leczyć człowiek chory na nowotwór? Ciężko, poważnie chory na serce czy jakąkolwiek inną poważną chorobę” – pytał Jarosław Kaczyński w Stawiskach. I konkretnie tłumaczył, na czym polega problem, bo „nawet jeden dzień takiego leczenia więcej kosztuje” niż owe 4340 zł z bonu zdrowotnego Konfederacji.
Czyli teraz prezes PiS musi przekonywać, że potrzebne są jednak silne instytucje, solidarność społeczna, wysokie składki. I wszystko po to, by tylko nie dopuścić do odpływu wyborców do partii ulepszającej jego własną opowieść o Polsce. Równie ciekawe jest, komu Jarosław Kaczyński próbuje obrzydzić Konfederację. Bo przecież opis „chory na serce” nie trafi do przeciętnego wyborcy Sławomira Mentzena, który z racji wieku takimi problemami nie będzie musiał się martwić jeszcze przez dobre 30 lat. Prezes PiS mówi językiem trafiającym do starszego elektoratu – i podkreśla bardzo wprost: „To są pomysły szaleńców, dzieciaków. Tylko dzieci mogą uwierzyć w taki program”. Chodzi więc o to, by na haczyk Konfederacji nie dali się złapać seniorzy, bo to ich najłatwiej przestraszyć liberalną wizją społeczeństwa, w którym każdemu będzie dane według jego siły a nie potrzeb.
Tu dochodzimy do kolejnej przyczyny, dlaczego prezes Jarosław Kaczyński atakuje program Konfederacji akurat dzisiaj. Rosnąca w siłę partia Mentzena i Bosaka, utyta na poparciu młodych mężczyzn, zaczyna dziś przyciągać do siebie grupy społeczne, które wcześniej były poza jej zasięgiem. Niedawne duże wzrosty sympatii do niej wynikają w dużej mierze ze wzrostu poparcia kobiet – i to młodych, nawet tych z proaborcyjnych marszów kobiet i głosujących wcześniej na lewicę czy Roberta Biedronia – ale i starszych rocznikowo wyborców. I nawet jeśli w dużej mierze to bardziej potencjalni wyborcy opozycji niż PiS, to i Jarosław Kaczyński ma powody do niepokoju. Bo i jego elektorat zaraz może zacząć do Konfy odpływać. Na przykład za posłanką Anną Siarkowską, która właśnie zamieniła Suwerenną Polskę Zbigniewa Ziobry na partię Mentzena i Bosaka.
(...)
Ciągłe atakowanie Konfederacji uwiarygadnia tę partię jako prawdziwą „trzecią drogę” – jedyną alternatywę dla PO-PiS-u. Dlatego Konfederacja nadal będzie rosła w sondażach. Ale z punktu widzenia Kaczyńskiego i Tuska ważniejsze od wyników partii Mentzena i Bosaka są jednak wyniki PO i PiS, a dokładniej: mobilizacja własnego elektoratu. A sprawdzonym sposobem takiej mobilizacji jest oczywiście jednoczenie się wobec rosnącego w siłę wroga. Dlatego pnąca się w sondażach Konfederacja nie jest dla nich wcale – w teorii – tak złym scenariuszem.
(...)
„W jedno nie wierzcie, że my będziemy rządzili z Konfederacją” – zapewniał prezes w Stawiskach Jarosław Kaczyński. „Nie będziemy rządzili” – podkreślał po chwili dosadnie. I dorzucił po chwili: „Nie wierzcie w to i nie wierzcie w te nasze wspólne rządy”. A wszystko w przeciągu jedynie 50 sekund, czyli trzy razy się wyparł Konfederacji nim minęła minuta. Z pewnością wiemy więc jedno: Jarosław Kaczyński bardzo chce wszystkich przekonać do tego, że takiego planu nie rozpatruje. Może nawet za bardzo, bo wychodzi to karykaturalnie.
Bądźmy szczerzy: do takiej koalicji mogłoby nie dojść tylko dlatego, że nie będzie się ona wizerunkowo opłacać Konfederacji. Problem w tym, że wszystkie sondaże wyborcze od wielu miesięcy pokazują jedno: PiS może marzyć o rządzeniu wyłącznie w ramach koalicji z Konfederacją. I to rzeczywiście problem dla prezesa PiS, który nie potrafi kompromisowo ucierać stanowisk nawet w ramach swojego obozu politycznego, stworzonego tak naprawdę z własnych wychowanków jak Zbigniew Ziobro czy Adam Bielan. Można więc uwierzyć, że koalicja z Konfederacją naprawdę spędza mu sen z powiek. Ale innego ruchu po wyborach może nie mieć.
rp.pl