czwartek, 11 stycznia 2024



Stany Zjednoczone — wiedząc o rosyjskim zamiarze wyeliminowania Wołodymyra Zełenskiego i sądząc, że ukraińska armia nie przetrwa długo — dostarczyły do Kijowa tylko 90 pocisków przeciwpancernych Javelin. — Częściowo dlatego, że Ukraińcy nie podzielili się z nami informacjami o swoich przygotowaniach i planach, a te, którymi się podzielili, miały charakter wojskowej dezinformacji — tłumaczył później Trofimowowi jeden z urzędników Pentagonu.

Dziennikarz uważa, że Waszyngton i jego sojusznicy przez długi czas nie dostarczali Ukrainie ciężkiej broni, a kiedy zdecydowali się to zrobić, działali bardzo powoli. Z tego powodu Kijów nie otrzymał zachodniego wsparcia wojskowego w czasie, gdy mogło odegrać ono decydującą rolę w konflikcie — a więc w 2022 r.

W tym czasie armia rosyjska uległa zdemoralizowaniu, straciła znaczną część wojsk i sprzętu przygotowanego do inwazji i zaczynała się wycofywać. W drugim roku wojny – zdaniem Trofimowa – było już za późno: Rosja zdążyła się zmobilizować, wzmocniła obronę na okupowanych terytoriach i przestawiła swoją gospodarkę na tryb wojny.

W lipcu 2022 r. Jarosław Trofimow spotkał się z Wołodymyrem Zełenskim. Ukraiński prezydent nie ukrywał swojej złości wywołanej powolnym tempem działań Waszyngtonu. Do tego czasu Rosja zdążyła już użyć w Ukrainie każdego rodzaju broni, z wyjątkiem bomby atomowej. USA nadal poważnie traktowały jednak groźby nuklearne Moskwy. Interesy Stanów Zjednoczonych i Ukrainy pokrywały się w 85 proc., ale – jak wyjaśnił Jarosławowi Trofimowowi inny urzędnik Pentagonu – pozostałe 15 proc. było "bardzo ważne".

Stwierdził, że Ukraińcy walczą o przetrwanie, ale Stany Zjednoczone mają szczególny obowiązek zrobić wszystko, by uniknąć wojny nuklearnej, która na zawsze zakończyłaby życie na Ziemi.

Ukraińskie, amerykańskie i brytyjskie siły zbrojne opracowywały plan ofensywy. Wołodymyr Zełenski i gen. Wałerij Załużny — szef Sił Zbrojnych Kijowa — nalegali na przeprowadzenie operacji w regionie Zaporoża — w ten sposób chcieli dotrzeć do Morza Azowskiego i przeciąć korytarz lądowy na Krym, który zaopatruje rosyjską armię — w tamtym czasie rozmieściła ona w Ukrainie około 100 tys. żołnierzy. Głównodowodzący miał poprosić USA o 90 dodatkowych haubic i odpowiednią ilość amunicji.

Amerykanie uważali jednak, że Siły Zbrojne Ukrainy nie mają wystarczającej liczby żołnierzy wyszkolonych do przeprowadzenia operacji na tak dużą skalę i nalegali na wyzwolenie Chersonia.

Kiedy we wrześniu 2022 r. ukraińskie wojska zaczęły wyzwalać obwód charkowski, Putin ogłosił mobilizację, zorganizował fałszywe referenda w sprawie włączenia czterech okupowanych obwodów do Rosji i ponownie ostrzegł, że może użyć broni jądrowej, jeśli integralność terytorialna jego kraju zostanie zagrożona. — To nie jest blef — oświadczył rosyjski prezydent.

Ukraińcy nie dali się nabrać na prowokację i kontynuowali ofensywę, a później wyzwolili Chersoń. W Waszyngtonie jednak — jak pisze Jarosław Trofimow — strach przed konfliktem nuklearnym sięgnął zenitu. Według szacunków amerykańskiego wywiadu Putin mógłby rozważyć możliwość ataku nuklearnego w trzech przypadkach:
  • w wyniku poważnego ataku na samą Rosję, zwłaszcza z udziałem NATO;
  • w przypadku pojawienia się ryzyka utraty Krymu;
  • na skutek ukraińskiego zwycięstwa na polu bitwy, które — według urzędnika Pentagonu — doprowadziłoby do "całkowitego pokonania rosyjskiej armii do tego stopnia, że państwo rosyjskie poczułoby, że jego istnienie jest zagrożone".
Jake Sullivan, doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego, ujawnił nawet, że Waszyngton prywatnie ostrzegł Moskwę przed "katastrofalnymi konsekwencjami użycia broni jądrowej w Ukrainie".

Pod koniec listopada 2022 r. kontrofensywa ukraińskich sił zbrojnych zaczęła tracić impet — Jarosław Trofimow uważa, że częściowo z powodu braku nowych dostaw pocisków artyleryjskich oraz udzielonej przez USA i sojuszników odmowy dostarczenia zachodnich czołgów i pojazdów opancerzonych.

W tym samym czasie gen. Siergiej Surowikin, nowy rosyjski dowódca w Ukrainie, rozpoczął budowę obronnych fortyfikacji, a do armii Kremla dołączyło 300 tys. zmobilizowanych Rosjan.

W 2023 r. Ukraina rozpoczęła nową kontrofensywę, tym razem wspieraną już przez zachodni sprzęt, ale ukraińskim żołnierzom nie udało się przełamać oporu rosyjskich jednostek.

onet.pl


Wyjątkowy odpływ BIZ widoczny w danych banku centralnego za trzeci kwartał 2023 r. należy więc łączyć głównie z niższym niż w gospodarkach rozwiniętych poziomem stóp procentowych w Chinach. Ponadto obserwujemy obecnie spadek inwestycji spowodowany wstrzymaniem związanych z nimi procesów w obliczu pandemii koronawirusa i realizowanej przez Pekin strategii „zero COVID”. W mozaice danych makroekonomicznych i w posunięciach poszczególnych firm widać jednak również zalążek ważniejszych procesów długookresowych, wynikających przede wszystkim z kalkulacji biznesowych: prób dywersyfikacji działalności oraz ograniczania zależności od Chin.

W ostatnich latach kwestia bezpieczeństwa prowadzenia biznesu zyskała na znaczeniu względem tradycyjnie kluczowej w procesach globalizacji logiki redukcji kosztów. Pandemia COVID-19 i reakcja Zachodu na pełnoskalową inwazję Rosji na Ukrainę jasno pokazały, jak istotne są dywersyfikacja i odporność łańcuchów dostaw. Przekonanie to wzmacniają rosnące obawy przed skutkami eskalacji konfliktu w Cieśninie Tajwańskiej oraz konsekwencjami rywalizacji między Waszyngtonem a Pekinem. Co czwarta amerykańska firma ankietowana przez US-China Business Council jako przyczynę redukcji bądź wstrzymania swoich inwestycji w ChRL w 2022 r. wskazała „wzrost kosztów lub niepewności wynikający z napięć między USA a Chinami”.

Ponadto zmianie uległ również bilans potencjalnych kosztów i zysków z działalności w ChRL. Jej gospodarka znajduje się na ścieżce strukturalnego spowolnienia, a konkurencja o rynek zbytu rośnie. Xi Jinping zredefiniował priorytety chińskich władz: nadrzędnym celem jest zapewnienie wieloaspektowego bezpieczeństwa narodowego, w tym ekonomicznego. Tymczasem jako główne zagrożenie postrzegany jest Zachód, na czele z USA. Widać to nie tylko w sferze werbalnej, lecz także w konkretnych działaniach psujących klimat inwestycyjny w ChRL. W imię bezpieczeństwa narodowego Pekin ograniczył transfer danych za granicę oraz zredukował dostęp potencjalnych inwestorów do informacji, m.in. poprzez wszczęcie dochodzeń w sprawie działalności zagranicznych firm konsultingowych, odcięcie od baz danych korporacyjnych i makroekonomicznych oraz cenzurowanie negatywnych analiz gospodarczych. Formalnie poszerzył też dostęp państwowych służb do danych wewnętrznych firm. Kolejne urzędy i spółki państwowe zakazują zatrudnionym przynoszenia do pracy iPhone’ów oraz innych zagranicznych urządzeń elektronicznych. Władze ograniczają także możliwość wjazdu aut marki Tesla do niektórych stref, np. tam, dokąd akurat podróżuje Xi Jinping.

Z perspektywy biznesu zasadniczymi problemami są szeroki zakres i nieprecyzyjność przepisów. W połączeniu z powszechną praktyką arbitralnego egzekwowania prawa oraz wykorzystywania zależności gospodarczych w celach politycznych dodatkowo pogłębia to niepewność i ryzyko prowadzenia działalności w ChRL, szczególnie w obliczu zaostrzającej się rywalizacji na linii Waszyngton–Pekin. Podobnie negatywnie na nastawienie inwestorów wpływają zaskakujące doniesienia o zainicjowaniu śledztw w sprawie kluczowego partnera Apple’a – tajwańskiej firmy Foxconn, aresztowania i zniknięcia wysoko postawionych biznesmenów, zakazy opuszczania kraju przez osoby luźno powiązane z podejrzanymi o popełnienie przestępstw, kampanie antyszpiegowskie zachęcające obywateli do raportowania władzom „podejrzanej” działalności obcokrajowców, zakładanie komórek partyjnych w prywatnych firmach, nasilający się nacjonalizm, zamykanie kont komentatorów ekonomicznych w mediach społecznościowych czy wzmożona aktywność medialna Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W takiej sytuacji coraz większym wyzwaniem staje się znalezienie kompetentnych osób chętnych do pracy w zagranicznych firmach działających w ChRL – zarówno obcokrajowców, jak i miejscowych.

Przedsiębiorstwa zagraniczne nie były co prawda głównym obiektem kilku dużych kampanii prowadzonych przez chińskie władze w ostatnich latach – skierowanej przeciw sektorowi technologii konsumenckich, antykorupcyjnej czy związanej ze strategią „zero COVID”. Silnie jednak odczuły ich efekt oraz zdały sobie sprawę z rosnącej, arbitralnej i często nieprzewidywalnej ingerencji partii w działalność sektora prywatnego, który ma w większym stopniu realizować cele postawione przez Pekin, a w mniejszym koncentrować się na podnoszeniu dochodowości. Rekordowy odsetek uczestników ubiegłorocznej ankiety Europejskiej Izby Handlowej w Chinach – wynoszący aż 64% – ocenił, że prowadzenie biznesu w tym kraju stało się w minionym roku trudniejsze.

Z powodu problemów finansowych władz lokalnych, wywołanych kryzysem na rynku nieruchomości oraz pandemią COVID-19, potencjalni inwestorzy nie mogą już też liczyć na tak silne zachęty jak kiedyś, gdy powszechnie oferowano im szczodre subsydia, tanią ziemię i zwolnienia podatkowe. Oczywiście w ostatnich dekadach drastycznie wzrosły również koszty pracy w ChRL.

Powyższe czynniki nie zniechęcają wszystkich potencjalnych inwestorów. Chiny wciąż mają im wiele do zaoferowania: bardzo duży rynek zbytu, rozbudowane sieci dostawców i podwykonawców, spore grono dobrze wyszkolonych, zdeterminowanych, elastycznych i relatywnie tanich pracowników, światowej klasy infrastrukturę, stosunkowo niewysokie ceny energii, słabą walutę, warunki zapewniające dynamiczny proces produkcyjny, dość niskie obciążenia podatkowe i luźne standardy rachunkowe oraz tolerowanie przez władze nadużyć pracodawców względem pracowników.

W obliczu rosnącej konkurencji rynkowej, zmiany nastawienia Pekinu wobec gospodarki i biznesu oraz zaostrzającej się rywalizacji władz ChRL z Zachodem nowe inwestycje zagraniczne mają charakter bardziej defensywny – służą ochronie dotychczasowych nakładów, nie tylko kapitału finansowego, lecz także ludzkiego: wiedzy i doświadczenia pracowników, know-how organizacji, sieci powiązań etc. Firmy starają się umocnić obecność w Chinach i wyizolować miejscowe operacje od pozostałej części działalności globalnej, realizując strategię „w Chinach dla Chin”. Ich celem jest produkcja towarów przeznaczonych do sprzedaży w ChRL, aby zabezpieczyć się przed potencjalną utratą dostępu do chińskiego rynku bądź wzrostem kosztów sprzedaży w wyniku zastosowania narzędzi protekcjonistycznych przez Pekin lub Waszyngton czy Brukselę. Takie rozwiązanie wybierają głównie duże przedsiębiorstwa, o relatywnie silnej pozycji na tamtejszym rynku.

Wśród nich wyróżniają się koncerny niemieckie z sektora motoryzacyjnego. Prezes Mercedes-Benz stwierdził, że spółka prowadzi proces de-riskingu poprzez zwiększanie, a nie zmniejszanie obecności w Chinach. Volkswagen w minionym roku zapowiedział inwestycje w ChRL o wartości blisko 5 mld dolarów. Producenci samochodów uzasadniają te posunięcia chęcią utrzymania konkurencyjności w obliczu chińskiej ekspansji w obszarze elektromobilności. Postawienie na rozwój na tamtejszym rynku ułatwi im dogonienie konkurencji oraz ograniczy negatywny wpływ potencjalnych zakłóceń (karnych ceł czy innych sankcji) w międzynarodowym przepływie komponentów i gotowych produktów, zwłaszcza jeśli powiodą się próby odizolowania miejscowej działalności koncernu od reszty jego aktywności. Narazi to jednak tamtejszy oddział firmy na przejęcie przez Chińczyków w razie wyraźnego zaostrzenia konfliktu politycznego na linii Pekin–Berlin, np. w konsekwencji ataku na Tajwan.

Opisany trend starają się wesprzeć miejscowe władze. Na poziomie lokalnym inwestycje zagraniczne mają obecnie niebagatelne znaczenie ze względu na zły stan finansów publicznych oraz rachityczny wzrost gospodarczy. Z kolei władze centralne na pierwszy plan wysuwają kwestię bezpieczeństwa, ale muszą się liczyć z konsekwencjami odpływu kapitału oraz negatywnego obrazu stanu i perspektyw gospodarki, a w związku z tym również rządów partii komunistycznej. Pekin wciąż zabiega także o przyciąganie inwestycji gwarantujących przepływ wiedzy i technologii, m.in. w sektorach zaawansowanej produkcji czy biomedycyny, niezbędnych do ograniczenia zależności od dostaw z zagranicy. Stara się też pozyskać kolejnych sprzymierzeńców, którzy wspieraliby jego interesy w Waszyngtonie, m.in. przedstawicieli sektora finansowego, mających wpływy polityczne w USA i stanowiących istotną część amerykańskiej gospodarki. W sierpniu władze ogłosiły 24-punktowy plan mający na celu przyciągnięcie inwestycji oraz poprawę klimatu biznesowego, a w kolejnych miesiącach powtarzały zapewnienia o wyjściu naprzeciw potrzebom przedsiębiorców. W obliczu fali zastrzeżeń ze strony zagranicznych inwestorów we wrześniu przedstawiły zaś projekt rozluźnienia regulacji dotyczących ograniczenia międzynarodowego przepływu danych. Oficjele, na czele z Xi Jinpingiem, regularnie spotykają się z przedstawicielami biznesu, m.in. prezesem Apple’a Timem Cookiem czy założycielem Microsoftu Billem Gatesem.

Chiny odgrywają centralną rolę w globalnych łańcuchach dostaw i zmiana tego stanu rzeczy w krótkim terminie nie jest możliwa. Żadne inne państwo nie zapewnia inwestorom takich warunków do zwiększania produkcji: dostępu do zasobów siły roboczej, infrastruktury czy sieci dostawców oraz tak dużego rynku zbytu. Biznes, nie lekceważąc sygnałów ostrzegawczych, coraz częściej decyduje się więc na strategię „Chiny+1”: nie rezygnuje z funkcjonowania w ChRL, lecz równocześnie podejmuje próby dywersyfikacji poprzez tworzenie niezależnych łańcuchów dostaw w innych państwach. Jest to jednak proces kosztowny i czasochłonny.

osw.waw.pl


"Między parodią a skandalem" - tak zatytułowany jest komentarz w dzienniku "Sueddeutsche Zeitung". "Oczywiście wszystko to jest wielką prowokacją: prezydent zaprasza na wydarzenie w swojej rezydencji dwóch skazanych. Obaj politycy PiS, poszukiwani listami gończymi, deklarują jeszcze przed kamerami telewizyjnymi, że chcą zostać u prezydenta‚ aż zło przegra'. Pozwolili, by do tego doszło. Mogli też pójść na najbliższy komisariat i stawić czoła prawomocnemu wyrokowi. Ale to nie nadaje się na wielką opowieść spiskową" - komentuje Viktoria Grossmann w "SZ".

Policja nie zawahała się, a prezydent Andrzej Duda udaje oburzonego i obrażonego, bo jego ułaskawienie sprzed lat już się nie liczy. PiS buduje teraz mit prześladowanej politycznie partii, uciskanej przez tyrana Tuska - czytamy.

Z perspektywy PiS demokracja, praworządne państwo z podziałem władzy i niezależnymi instytucjami jest przeciwnikiem tych, którzy wierzą, że są ponad prawem, a ludzie PiS dziwią się teraz, że sądownictwo wciąż funkcjonuje tak dobrze i może być dla nich niebezpieczne - komentuje autorka. Jak stwierdza dziennikarka, czwartkowa demonstracja zwolenników PiS pokaże, ilu ludzi partia ta potrafi zmobilizować i czy będą tylko wykrzykiwać brutalne rzeczy, czy też je robić. A wtedy okaże się, czy to, co robi PiS, zapisze się w pamięci jako parodia czy zagrażający państwu skandal - komentuje "SZ".

gazeta.pl