niedziela, 17 maja 2020


Ekspert przypomina, że jeśli chodzi o Polskę, możemy też się zastanawiać, jakie są długotrwałe konsekwencje kryzysu lat 80. i późniejszej transformacji ustrojowej. – Chodzi tu głównie o ograniczony dostęp do dobrej jakości pożywienia – tłumaczy. – Deficyty w tym zakresie są szczególnie ważne w kilku kluczowych okresach życia człowieka. Pierwszy taki moment występuje już w czasie rozwoju płodowego, w II trymestrze ciąży. Jeśli pożywienie matki jest słabej jakości, jego składniki są przez organizm płodu „inwestowane” w układ nerwowy czy krwionośny, ale inne narządy czy układy słabiej się rozwijają. Wiemy z badań, że dzieci niedożywione w tym okresie płodowym zdecydowanie częściej chorują na choroby różnych narządów traktowanych przez organizm jako „mniej ważne”. Organizm bowiem tak się buduje, by przede wszystkim zdążyć spłodzić dzieci i je odchować, wystarczy mu zatem, że dożyje pięćdziesiątki czy sześćdziesiątki. Następną grupą szczególnie narażoną na konsekwencje deficytów w dostępie do jakościowego pożywienia są chłopcy w wieku 13-14 lat, czyli wtedy, gdy dorastają i zmieniają się w mężczyzn. W przypadku kobiet takim krytycznym okresem jest ciąża. Brak dostępu do dobrej żywności wywołuje u nich poważne problemy zdrowotne, np. z zębami – zbyt mało wapnia w diecie powoduje, że jest on wypłukiwany z kości matki, by trafić do dziecka. Możemy więc się spodziewać gorszego stanu zdrowia – niż moglibyśmy tego oczekiwać – u osób, które urodziły się w latach 80., u mężczyzn, którzy byli wtedy nastolatkami, i u kobiet, które rodziły wtedy dzieci.

onet.pl

Jak uprzedza prof. Szukalski, sugerowane przez niego przyczyny spadków należy uznać najwyżej za możliwe. Dlaczego? – Zacznijmy od tego, że GUS z dużym opóźnieniem podaje statystyki dotyczące przyczyn zgonów. Najaktualniejsze dane pochodzą z 2017 r. – wyjaśnia. – Co gorsza, te statystyki są mało wiarygodne i mocno odbiegają od rzeczywistości, WHO od jakichś sześciu-siedmiu lat już nawet nie publikuje polskich danych na ten temat. Nie mamy koronerów, toteż niewielka część zgonów w Polsce kończy się sekcją zwłok. Lekarze, nie mając wyjścia, wpisują w dokumentach przyczynę zgonu zgodnie z tym, co im się wydaje. Stąd wielka dyskusja w Polsce o finansowaniu koronerów przez Ministerstwo Zdrowia, by pozyskać wiarygodne dane o przyczynach śmierci. Teraz wnioskujemy na podstawie przeszłości, i to nie do końca pewnej. Co więcej, w statystykach podawana jest z reguły ostateczna przyczyna zgonu. Jeśli jednak mamy 60-latka, który umarł na grypę, to trzeba sobie zadać pytanie, czy rzeczywiście tak było. Najczęściej przecież osoby starsze mają już np. chorobę serca lub cierpią na inne schorzenia, które obniżyły ich odporność.

Swoją listę braków i zaniedbań w polskim systemie, jeśli chodzi o diagnozy, dorzuca prof. Piotr Jankowski, kardiolog: – Wielka szkoda, że nie realizowaliśmy dotąd regularnie ogólnopolskich badań oceniających występowanie najczęstszych chorób. Nie mamy także systemu regularnego monitorowania skuteczności ich leczenia. W konsekwencji zagrożenia zdrowotne ze strony poszczególnych chorób możemy jedynie szacować. Na przykład liczba udarów mózgu według różnych źródeł wynosi od 60 tys. do nawet 100 tys., a liczba zawałów serca 70-90 tys. rocznie. Nie możemy też wiarygodnie oceniać trendów w epidemiologii poszczególnych chorób. Pewnym wyjątkiem, choć niedoskonałym, są choroby nowotworowe. Dopiero teraz NFZ wdraża mechanizmy, które może pozwolą w przyszłości stwierdzić, czy zwiększa się częstotliwość zachorowań na daną jednostkę chorobową. Dodatkowo na liczbę zgonów spowodowanych przez daną chorobę, np. przez nadciśnienie tętnicze, wpływa nie tylko skuteczność leczenia, ale również jej rozpowszechnienie, a to z kolei zależy przede wszystkim od stylu życia społeczeństwa, w mniejszym zaś stopniu od czynników środowiskowych (np. jakości powietrza, którym oddychamy, bądź promieniowania) i genetycznych. Wpływ ma też stopniowe starzenie się społeczeństwa.

onet.pl