piątek, 4 listopada 2022


Cała Europa zastanawia się nad złagodzeniem rosnących cen energii elektrycznej. Rynek europejski jest zorganizowany w ten sposób, że to koszt krańcowy paliwa decyduje o wyznaczeniu ceny MWh na rynku. Porównujemy koszt paliwa niezbędny do wytworzenia 1 MWh energii elektrycznej niezależnie od użytej technologii. System ten -„merit order”- zapewniał zarządzanie rynkiem energii a jednocześnie pokazywał najbardziej efektywne sposoby wytwarzania. Zarządzający, czyli w polskim przypadku Polskie Sieci Elektroenergetyczne, mógł optymalizować zachowania producentów energii dopuszczając do produkcji źródła o najtańszym koszcie wytworzenia. System ten działa tylko wtedy, kiedy na rynku wszyscy przestrzegają zasad współpracy. To zostało naruszone przez rosnące ceny gazu w zeszłym roku, a w końcu zdestabilizowane przez napaść Rosji na Ukrainę.

Gaz, dostarczany przez Rosję do Unii Europejskiej, będący paliwem z dużym udziałem w rynku w wielu krajach wywrócił ceny do góry nogami. Rynek przestał być obliczalny, stał się chaotyczny i emocjonalny. Poszczególne kraje w Unii Europejskiej już od marca 2022 roku zaczęły poszukiwać rozwiązań mogących złagodzić wysyp wysokich cen energii. Najlepszym przykładem jest Hiszpania z Portugalią, które już w maju zaproponowały rozwiązanie, które miało na celu odłączenie ceny gazu jako tego najdroższego paliwa wpływającego na cały rynek. Komisja Europejska w uproszczeniu zgodziła się na to rozwiązanie, mające obowiązywać do końca maja 2023 roku. Wiązało się to oczywiście z wyrażeniem zgody na pomoc publiczną, która w tym przypadku została skalkulowana na ok 8,4 mld euro. Inne kraje przedstawiły wiele różnych rozwiązań mających na celu złagodzenie skutków wysokich cen energii.

Polski rząd dopiero po wakacjach zorientował się, że to również będzie dotyczyło polskiego rynku. Zaproponowano rozwiązania takie bardzo swojskie, czyli de facto zlikwidowano rynek energii elektrycznej budowany przez ostatnie 30 lat. Przede wszystkim zmieniono Rozporządzenie o rynku bilansowym, ustalając ręcznie cenę wyjściową energii. Jak ustalimy ręcznie cenę MWh, to i na giełdzie będzie taniej. Ale to nie wystarczyło, bo z taką giełdą to nigdy nie wiadomo jak się zachowa, toteż zlikwidowano obligo giełdowe. To już tylko krok do odtworzenia Centralnej Dyspozycji Mocy. A teraz jeszcze słyszymy, że PGE zbuduje własną platformę do handlu energią elektryczną.

W związku z tym, czy Polskie Sieci Elektroenergetyczne są jeszcze do czegoś potrzebne, no może jedynie do budowy sieci wysokiego napięcia? Czy to znaczy, że PGE będzie produkowała energię jedynie dla swoich klientów? Jak będzie skonstruowany rynek dla innych graczy? Czy zarządzanie produkcją energii przeniesie się do Ministerstwa Aktywów Państwowych. Jak to wpłynie na plany PGE i całej energetyki na inwestycje, które wg ministra aktywów państwowych Jacka Sasina mają przebudować całą naszą gospodarkę. Jak zbudować business plan, jakimi narzędziami, jak pozyskać finansowanie? Tym politycy, którzy nami rządzą nie zaprzątają sobie głowy. Wracając na chwilę do konstrukcji rynku energii elektrycznej w Unii, to został on zbudowany na czasy stabilne. Wszędzie gdzie są gospodarki rynkowe, ta konstrukcja się sprawdzała. Niestety nie sprostał on zawirowaniom i turbulencjom, które przetoczyły się prze Europę. I tak się właśnie dzieje teraz.

Trwa dyskusja w UE jak przebudować, czy też zbudować nowy system, za pomocą którego można by organizować rynek. Pierwsze ruchy interwencyjne związane są z ustaleniem górnej ceny na 180 euro za MWh, oszczędzanie energii oraz sugestia związana z ewentualnym podatkiem od nadzwyczajnych zysków. Ale to są tylko ramy w postaci dyrektywy dla członków Unii, bo każdy kraj ma swoją specyfikę. Nie możliwości zbudowania jednolitej strategii dla całej Unii Europejskiej. W Polsce, tak jak w Unii potrzebna są działania, które ustabilizują rynek i zmniejszą obciążenia dla gospodarstw domowych i biznesu. Mamy wyjątkową sytuację jako kraj, ponieważ tylko my mamy tyle węgla w systemie energetycznym i to naszego węgla. I właśnie teraz powinniśmy to wykorzystać.

Cena krańcowa powinna być uzależniona ceny polskiego węgla z pominięciem tej niewielkiej części sprowadzanego paliwa z zagranicy. Jednocześnie dochody ze sprzedaży uprawnień CO2, którymi dysponuje rząd powinno się zminimalizować wpływ CO2 na cenę energii dla odbiorców końcowych. Jeżeli to by nie wystarczyło, to należałoby obniżyć taryfę dystrybucyjną na określony czas. Wszystkie te działania powinny być kierowane do jak największej liczby odbiorców i obowiązywać nie dłużej niż to konieczne. W tym przypadku koniec maja 2023 roku powinien być umowną granicą obowiązywania takiego rozwiązania. Jeżeli okaże się, że te działania były skuteczne i możemy wrócić do wolnego rynku, to powinniśmy to jak najszybciej zrobić. Wszelkie interwencje, również te konieczne są finansowane z naszych danin i podatków. Ta próba interwencji będzie pierwszą na tak duża skalę, nie wiemy czy ostatnią?

biznesalert.pl

Według analityka z CNOOC (China National Offshore Oil Corporation) zapotrzebowanie na gaz w kraju może w tym roku spaść o jeden procent, do 363,6 mld metrów sześciennych. Oczekuje się również, że Chiny odstąpią Japonii tytuł największego na świecie importera LNG, ponieważ ograniczenia związane z COVID-19 zmniejszyły w tym roku popyt na energię.

To także efekt zwiększonej produkcji energii z OZE i w elektrowniach węglowych.

Malejący popyt potwierdzają także szacunki na nadchodzący sezon zimowy. Spodziewane zużycie gazu w Chinach wyniesie zimą i wczesną wiosną od 160 do 198 mld m3. Czyli nawet w przypadku wyższej z tych liczb jest niższe o kilka miliardów od wcześniej zakładanego. Oznaczałoby to także, że w przyszłym roku zużycie gazu będzie niższe.

Ważnym elementem układanki jest krajowa produkcja gazu ziemnego rosła w tempie około siedmiu procent rocznie w ciągu ostatniej dekady. W ten sposób Chiny stały się czwartym co do wielkości producentem gazu na świecie. Jednak w tym samym okresie popyt wzrósł jeszcze bardziej.

Choć jak wynika z pierwszych komentarzy, chińskie dane są na razie szacunkowe, to przeobrażenie, jakiemu ulega tamtejsze energetyka, a zarazem sugerowane przez władze oszczędzanie energii  - w praktyce to administracyjny nakaz – mogą oznaczać poważne wyzwanie dla dostawców nośników energii na tamtejszy rynek.

Szczególnie dotkliwie może to odczuć Rosja. Począwszy od kwietnia Gazprom zrywał kontrakty na dostawy gazu do szeregu europejskich krajów. Pod koniec sierpnia wstrzymał pracę gazociągu Nord Stream. W praktyce więc podaż rosyjskiego gazu do krajów UE stopniała do nienotowanego wcześniej poziomu.

Szefowie Gazpromu zapowiedzieli, że koncern będzie chciał zdywersyfikować odbiorców surowca. Prezes spółki Aleksiej Miller faktycznie zapowiedział rozpoczęcie prac nad gazociągiem Siła Syberii II. Rurociąg ten mógłby rocznie dostarczać do Chin około 55 mld m3 rosyjskiego gazu.

W ten sposób znaczenie Europy jako głównego odbiorcy rosyjskiego gazu by zmalało. Jednak najnowsze dane dotyczące konsumpcji mogą wskazywać, że wiara Rosji w Chiny może nie być oparta na przesłankach rynkowych.  

Przy tym należy pamiętać, że Pekin stara się także zwiększyć import gazu z republik w Środkowej Azji.

Choć dane dotyczące spadku zużycia gazu to na razie szacunki, Moskwa ma jeszcze jeden poważny powód do obaw. Dla rosyjskich planów kluczowe będą także doniesienia dotyczące wzrostu chińskiego PKB. Od dawna wielu ekonomistów uważa że oficjalnie publikowane dane nie odzwierciedlają faktycznej sytuacji. Jeśli chińskie PKB faktycznie znajduje się w stagnacji, rynek nie wchłonie więcej gazu z Rosji, chyba że w wyjątkowo atrakcyjnej cenie.

wnp.pl

Miedwiediew - b. premier i prezydent Rosji - w opisywanym przez interię.pl czwartkowym (3.11.2022 - red.) wpisie w mediach społecznościowych stwierdził, że "spadkobiercy Rzeczypospolitej" zajmują się "drobnymi bzdurami" - "albo zabiorą ośrodek rekreacyjny w pobliżu ambasady rosyjskiej, albo zaczną budować jakieś ogrodzenie na naszej granicy" - napisał na Telegramie.

Zaznaczył, że dzieje się to w przeddzień Dnia Jedności Narodowej Rosji - 4 listopada - rocznicy usunięcia z Kremla Polaków w 1612 roku, zajętego przez nas w 1610 roku.

Według Żaryna ten kolejny bardzo agresywny wobec Polaków i Polski tekst Miedwiediewa wpisuje się w styl jego działania w ostatnich miesiącach - jest on jednym z najbardziej agresywnych propagandystów Kremla wśród polityków rosyjskich.

"Mam wrażenie, że przez ten ostatni wpis w mediach społecznościowych przebija jakiś rodzaj kompleksów wobec Polski, bo sam wspomina fakt, że to Polacy - jako jedyny naród - zdobyli Kreml i mieli tu swojego władcę" - podkreślił.

Zaznaczył, że polityk sam z siebie wspomina rok 1612, który przez Rosjan jest wykorzystywany do działań agresywnych w obszarze polityki historycznej. "Sugeruje to taką fobię antypolską, która na Kremlu dominuje i być może wynika z kompleksów o historycznym charakterze" - uważa Żaryn.

Według pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej RP Polska jest krajem, który jest traktowany przez moskiewskie elity, jako kraj wrogi.

"Widać ewidentnie, że na Kremlu jesteśmy traktowani jak wrogowie, trwa też próba wytworzenia przez władze i propagandystów kremlowskich wrogości w społeczeństwie rosyjskim" - zauważył zastępca ministra koordynatora służb specjalnych.

"Wpisuje się to niestety w długofalową tradycję polityki imperialnej Rosji, wymierzonej również w Polskę" - dodał.

Podkreślił, że działania przeciwko Polsce na szczęście skupiają się na działaniach o charakterze hybrydowym.

"Ale musimy mieć świadomość, że to ta sama nienawiść, która pchnęła Rosję do ataku na Ukrainę - nienawiść podszyta dążeniami imperialistycznymi, które są wciąż kultywowane w Rosji" - powiedział PAP Żaryn.

Minister w KPRM wskazał również na zmianę w działaniu Miedwiediewa przypominając, że w 2008 roku w propagandzie rosyjskiej Miedwiediew był pokazywany zupełnie inaczej - jako twarz demokratyzującej się i modernizującej Rosji.

"Wtedy tworzono pewną fasadę i ułudę, że Rosja będzie zmierzała w stronę wartości demokratycznych i to Miedwiediew był tą postacią, która była prezentowana jako ta bardziej demokratyczna czy liberalna twarz kraju" - przypomniał.

"Dziś widać, że potraktowano go jak zwykłego pionka w grze moskiewskiej propagandy. Postawiono przed nim zupełnie inne cele, które sprawiają, że jest on jednym z najbardziej agresywnych propagandystów rosyjskich i w tej chwili to on prowadzi działania zaczepne, agresywne w stronę Polski, ale też w stosunku do całego Zachodu" - powiedział PAP pełnomocnik.

Według Żaryna z racji charakteru i drogi życiowej Miedwiediewa można się domyślać, że przypisana mu i wyznaczona teraz dla niego rola musi być traktowana jako rodzaj deprecjonowania tej postaci i rodzaj upokarzających działań traktujących go jedynie jako jednego z szeregowych żołnierzy w propagandowej walce Rosji z Zachodem.

"Pierwszoplanową postacią był w innym etapie i innym trendzie rosyjskiej polityki, ale ze względów charakterologicznych i jego drogi życiowej tamta rola była prawdopodobnie bardziej jego rolą życia, niż obecna" - ocenił w rozmowie z PAP zastępca ministra koordynatora służb specjalnych.

"Nasze analizy sugerują, że jest przymuszony do takich działań i dostał takie zlecenie. To też pokazuje pewien rodzaj upokorzenia go przez elity kremlowskie, bo wyznaczono mu rolę, do której on właściwie nie pasuje" - powiedział Żaryn PAP.

W czwartkowym wpisie cytowanym przez media Miedwiediew zaznaczył, że po wyrzuceniu w 1612 r. z Moskwy "motłochu bezczelnych Polaków" Polska rozpoczęła swoją czarną passę z niekończącymi się sporami i rozbiorami. Zastanawia się też, czy przy obecnej polityce następni będą obecni właściciele gmachu Warszawskiego Korpusu Kadetów im. Suworowa i Pałacu Namiestnikowskiego - zbudowanych w rosyjskim zaborze budynków kancelarii premiera i Pałacu Prezydenckiego.

PAP

Siły rosyjskie przedwcześnie narzuciły niewystarczającą koncentrację zmobilizowanego personelu na ofensywę w pobliżu Bachmutu i Wuhledaru w obwodzie donieckim, marnując świeże zasoby zmobilizowanego personelu na marginalne zyski w kierunku nieistotnych operacyjnie osiedli. Zastępca szefa ukraińskiego sztabu generalnego Ołeksij Hromow oświadczył 3 listopada, że jedna lub dwie rosyjskie kompanie strzelców zmotoryzowanych ze wsparciem artyleryjskim i czołgowym przeprowadziły w ciągu ostatniego tygodnia ataki naziemne, aby przejąć Pavlivkę w celu dotarcia do Wuhledaru, ale siły rosyjskie poniosły straty z powodu oporu obrońców. Rosyjskie źródła przyznały również 3 listopada, że tempo rosyjskich postępów w pobliżu Vuhledaru jest powolne z powodu ukraińskiego oporu i błota. Hromow stwierdził, że siły rosyjskie kontynuują ataki naziemne kosztem zmobilizowanego personelu, sił prywatnych firm wojskowych i byłych więźniów oraz że w ciągu ostatnich 24 godzin Rosjanie przeprowadzili ponad 40 ataków naziemnych na obszarach Bakhmut, Avdiivka i zachodniego obwodu donieckiego, ponosząc ponad 300 ofiar (100 zabitych) tylko na jednym kierunku. ISW informował już wcześniej o wolnym tempie rosyjskiego postępu w obwodzie donieckim i nierozsądnej alokacji zasobów na liniach frontu. Siły rosyjskie prawdopodobnie odniosłyby większy sukces w takich operacjach ofensywnych, gdyby poczekały, aż przybędzie wystarczająca ilość zmobilizowanego personelu, aby zgromadzić siły wystarczająco duże, aby pokonać ukraińską obronę pomimo złych warunków pogodowych. Rosyjskie ataki kontynuujące obecne wzorce prawdopodobnie nie wygenerują wystarczającego rozmachu, aby odzyskać inicjatywę na polu bitwy. ISW nie stawia żadnej hipotezy, która tłumaczyłaby zniecierpliwienie sił rosyjskich lub ich ciągłą alokację ograniczonych zasobów wojskowych do zdobywania operacyjnie mało znaczącego terenu w obwodzie donieckim, zamiast obrony przed ukraińskimi kontrofensywami w obwodach ługańskim i chersońskim.

understandingwar.org

Rosyjska strategia destabilizacji Zachodu poprzez szantaż gazowy przestaje być skuteczna. Z dużym trudem, ale Europa zbilansowała straty wynikające z odcięcia i redukcji dopływu błękitnego paliwa z Rosji. Kolejne kontrakty na skroplony gaz LNG ze świata, umowy gazowe z kierunków innych niż rosyjski, a także redukcja zużycia w UE już przyniosły efekty.

- Rzeczywiście Europie udało się doprowadzić do sytuacji, w której mamy nadwyżkę gazu LNG. Mechanizmy zarządzające dostawami sprawdziły się. W tej chwili dostawy są wyższe, niż wynika to z zapotrzebowania. Trzeba jednak mieć na uwadze, że ma to również związek z korzystnymi warunkami atmosferycznymi, cieplejszej niż zakładano jesieni i ograniczenia konsumpcji zarówno w przedsiębiorstwach, jak i gospodarstwach domowych - zauważa w rozmowie z money.pl prof. Robert Zajdler, ekspert Instytutu Sobieskiego.

Jeśli trend w zakresie konsumpcji i dostaw się utrzyma i nie będzie potrzeby pozyskiwania dodatkowych ilości gazu z magazynów do końca roku kalendarzowego, to powinniśmy bezpiecznie przejść przez obecny sezon jesienno-zimowy - szacuje ostrożnie.

Jednak, aby odtrąbić sukces i zwycięstwo w wojnie gazowej z Rosją jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Obecna sytuacja daje Europie co prawda chwilę wytchnienia, ale to wciąż stan niestabilny.

Jak bardzo? Wystarczy spojrzeć, jak reaguje giełda choćby na prognozy pogody. Przez ostatnie tygodnie cena gazu spadała. Pod koniec września stopniała poniżej 100 euro za megawatogodzinę. Jednak już we wtorek notowania oscylowały wokół 120 euro, cena wzrastała wraz z zapowiedzią ochłodzenia.

Spadająca temperatura będzie powodować wzrost zużycia gazu, a co za tym idzie wzrost zapotrzebowania na surowiec. Dzisiejsza nadwyżka może więc szybko zacząć topnieć i zaczną się problemy z uzupełnieniem dostaw.

- Kluczowe tutaj będzie sprawdzenie, na ile mechanizmy rynkowe i obostrzenia regulacyjne wspólnie zadziałają w efektywny sposób, aby zrównoważyć popyt z podażą i nie spowodować ryzyka braku ciągłości dostaw w dosadnych cenach - tłumaczy Robert Zajdler.

W skali całej Europy na rozładunek LNG czeka około 60 gazowców - podsumowuje portal investing.com. Część tych dostaw zakupiono jeszcze latem. Mogłoby się wydawać, że płynąca do Europy flota gazowców zabezpiecza Stary Kontynent. W czym więc problem? W kolejnym kroku - możliwościach dystrybucji pozyskanego gazu do całej Wspólnoty.

W Europie mamy obecnie 37 terminali LNG, z czego 26 znajduje się w państwach UE. Jednak głównym hubem regazyfikującym skroplony surowiec jest Półwysep Iberyjski, a przede wszystkim Hiszpania, która ma aż sześć terminali LNG.

Hiszpański operator sieci gazowej Enagas od tygodni ostrzega o wąskich gardłach w infrastrukturze. Zmuszony był do ograniczenia rozładunku gazu, którego nie jest w stanie szeroko dystrybuować do całej Europy, a magazyny gazu w regionie są już niemal w pełni wypełnione. W efekcie u południowo-zachodniego wybrzeża Hiszpanii cumowało niedawno aż siedem gazowców wypełnionych LNG, o czym donosił Bloomberg.

Podobny problem pojawił się w Grecji, gdzie docierają dostawy dla Europy Południowo-Wschodniej. Obsługuje je jedyny grecki terminal znajdujący się na wyspie Revitus pod Atenami, który przyjmuje między sześć a osiem gazowców miesięcznie.

Tylko w tym roku dostawy do tego gazoportu, według danych operatora gazowego systemu przesyłowego DESFA, wzrosły aż o 63 proc. w stosunku do tych przed rokiem - informował o tym portal RIA Nowosti.

Obecna sytuacja geopolityczna pokazała, jak cenna jest infrastruktura LNG. Nie na darmo Niemcy, którzy do tej pory nie posiadali własnych gazoportów, teraz spieszą się z ich budową. Większa liczba punktów regazyfikacyjnych spotęguje bezpieczeństwo energetyczne Europy - mówi Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki, ekspert ds. energetycznych BCC.

Jego zdaniem rozwój infrastruktury LNG to kierunek, w którym Europa musi się rozwinąć.

Jednak nie tylko liczba gazoportów jest problemem. Obecny kryzys pokazał podstawowy problem zjednoczonej Europy. To kwestia połączeń gazowych między kolejnymi krajami UE i prowadzona przez nie polityka.

Rynek jest fragmentaryczny, a nacjonalistyczne polityki kolejnych krajów członkowskich doprowadziły do sytuacji, w której skuteczne rozprowadzenie gazu po UE jest trudne ze względu na ograniczenia infrastruktury. Liczne wąskie gardła w postaci braku połączeń transgranicznych powodują, że choć w części europejskich gazoportów statki z LNG czekają na rozładunek, a rynek danego kraju jest zasycony, to przesłanie surowca dalej jest trudne, co prowadzi do zadławienia europejskiego systemu - tłumaczy Robert Zajdler.

Jak pisaliśmy już w money.pl, większość połączeń między krajami UE wciąż jest jednokierunkowa i przystosowana do transportu gazu ze wschodu na zachód. Wywołana przez Rosję wojna i jej konsekwencje sprawiły, że kierunek dostaw się zmienił, a Europa nie jest na niego gotowa. To na wewnętrznych kolektorach gazowych powinien opierać się europejski rynek gazu, wspólne zakupy i wspólne magazyny, które postuluje Bruksela.

Obecnie funkcjonuje to w ograniczonym zakresie. Za sprawą dyrektyw unijnych kraje UE mają wspomagać się wewnętrznie, przesyłając sobie gaz w razie potrzeby. Polska korzystała w ten sposób z tzw. rewersu, czyli połączenia zwrotnego z Niemcami. Gaz, który trafiał przez Polskę do Niemiec, w momencie zakręcenia kurka przez Putina był przesyłany z Niemiec do Polski. Podobnych zewnętrznych połączeń umożliwiających przepływ gazu w obie strony mamy mieć w sumie siedem (mamy je już z Niemcami, Czechami, Ukrainą, a w trakcie realizacji są połączenia z Danią i Słowacją).

Jednak nie wszystkie kraje UE mają te połączenia rozbudowane. - Włosi nie są w stanie podać gazu do Francji, bo od lat nie porozumieli się w sprawie połączenia gazowego i nie mają interkonektora. Nie obsłużą też Austrii, bowiem interkonektory nie mają rewersu, więc gaz może płynąć tylko w jedną, przeciwną stronę. Podobnie wyglądają połączenia przez Szwajcarię, które są jednokierunkowe z Niemiec do Szwajcarii - wyjaśniał nam prof. Mariusz Ruszel, prezes Instytutu Polityki Energetycznej im. Ignacego Łukasiewicza.

Podobnie trudno jest rozesłać gazociągami gaz z przeładowanej LNG Hiszpanii do wymagającej dużych dostaw gospodarki Niemiec. Hiszpanie mają tylko jedno połączenie z Francją interkonektorem w Pirenejach, ale to również wąskie gardło.

To zauważalny problem, który wymaga "przepracowania" w całej UE. Wynika on w dużej mierze z polityki skupionej na interesie narodowym, ochronie własnego rynku, budowaniu samowystarczalności kosztem mechanizmów solidarności europejskiej. Poszczególne kraje same blokują możliwości stworzenia wspólnego rynku. Przykładem może być choćby brak zgody Francji na budowę nowego połączenia przez Pireneje, które umożliwiłoby transport gazu z Hiszpanii do Niemiec - przypomina prof. Zajdler.

Chodzi o interkonektor MidCat w Pirenejach, który miał pomóc w przesłaniu gazu z Półwyspu Iberyjskiego do centralnej Europy. Ostatecznie nowy gazociąg łączący ten region z Francją będzie linią podmorską. Dalej gaz będzie mógł być podawany przez nowopowstałe interkonektory między Francją a Niemcami.

Jednak nie tylko braki w infrastrukturze są problemem. Zmiany wymaga również wewnętrzna polityka UE. Jak wspomnieliśmy, Polska posiada dwustronne połączenie z Niemcami, mało tego, już z niego korzystała. Mimo tego do tej pory nie zdecydowała się na wzajemne gwarancje wsparcia energetycznego, jakie Berlin zdążył już podpisać z Francją, Danią i Austrią.

money.pl

W ostatnich miesiącach administracja prezydenta zaczęła zapraszać na "rozmowy" na Kremlu ultrakonserwatywnych filozofów i historyków — przede wszystkim Aleksandra Dugina, Aleksandra Prochanowa i Wardana Bagdasariana, podały Meduzie dwa źródła bliskie Kremla, a także źródło bliskie kierownictwu partii Jedna Rosja.

Według źródeł te osoby nie biorą udziału w spotkaniach dotyczących konkretnych spraw (takich jak przygotowania do wyborów prezydenckich w 2024 r.) — mają bowiem inny zakres pracy. — Prowadzą z nimi prywatne rozmowy i spotkania dotyczące konkretnie kwestii ideologicznych: tego, jaki jest cel Rosji, czego ona chce — wyjaśniło źródło bliskie Kremlowi.

Aleksander Dugin to euroazjatycki filozof, politolog i jeden z najwybitniejszych ideologów "rosyjskiego świata". Od początku lat 2000. opowiada się za ideą Unii Euroazjatyckiej, w skład której weszłyby wszystkie kraje byłego Związku Radzieckiego. Jedna z jego głównych teorii zbudowana jest wokół konfrontacji Rosji ze "zbiorowym Zachodem". Wielu myślicieli zarzuca Duginowi głoszenie poglądów w gruncie rzeczy faszystowskich.

Aleksander Prochanow to "patriotyczny" pisarz i redaktor naczelny gazety "Zawtra" (tłum. "jutro"). W 1991 r. był zwolennikiem GKChP (Państwowego Komitetu ds. Stanu Wyjątkowego, czyli grupy, która przeprowadziła pucz moskiewski). Prochanow jest autorem koncepcji "atomowego prawosławia" — państwa łączącego cechy sowieckiego stalinizmu i prawosławnej carskiej Rosji. Ma poglądy imperialistyczne.

Historyk Wardan Bagdasarian jest mniej znany opinii publicznej niż Dugin i Prochanow. Jest jednym z autorów prochanowskiej, stalinowskiej gazety "Zawtra", a wcześniej utrzymywał bliskie kontakty — a nawet wydawał wspólne książki — z Władimirem Jakuninem, byłym szefem Kolei Rosyjskich.

Bagdasarian często pisze też o zderzeniu cywilizacji, a Donbas nazywa "cywilizacyjną granicą Rosji". "Donbas okazuje się nie tylko trampoliną do wyzwolenia Ukrainy od nazizmu, ale także platformą, z której wyznaczany jest wektor cywilizacyjnego samozachwytu Rosji. Na ziemi Donbasu rodzi się nowa rosyjska ideologia. Rodzi się nie przez teorię, ale przez krew i śmierć. I tylko ideologia uświęcona krwią bohaterów może mieć prawdziwą perspektywę historyczną" — przekonuje w swoich artykułach Bagdasarian.

Historyk opowiada się za wprowadzeniem w Rosji oficjalnej ideologii i nazywa ludzi, którzy opuścili Rosję z powodu mobilizacji tchórzami.

"Powróciło egzystencjalne pytanie o życie i śmierć, a wszystkie perypetie bohemy okazały się nieistotne. Donbas uformował nowy typ młodzieży, różny od postmodernistycznych studentów ze stolicy. A ci faceci, którzy przeszli przez wojnę, prędzej czy później wejdą w życie cywilne. A wtedy młodzież ze stołecznych imprez będzie miała kłopoty" — jest pewien Bagdasarian.

Jest niemniej pewien, że "państwami Zachodu" rządzi "centrum korporacyjne, świat ponadnarodowych korporacji, globalny system oligarchii".

Ponadto, według źródeł Meduzy, Kreml zaczął również "konsultować się" z Konstantinem Małofiejewem, założycielem kanału Tsargrad i "prawosławnym oligarchą". Blok polityczny administracji prezydenta miał kiedyś napięte relacje z biznesmenem. W 2019 r. postanowił przejść do polityki publicznej i dołączył do partii Sprawiedliwa Rosja — rozumiano, że sfinansuje odnowę partii i dołączy do jej kierownictwa. Małofiejew próbował jednak przejąć pełną kontrolę nad partią, co nie odpowiadało ani Kremlowi, ani obecnym liderom partii.

Według osób zbliżonych do Kremla, Małofiejew, Dugin, Prochanow i Bagdasarian mają pomóc Kremlowi "wyczuć pewne zarysy nowej ideologii". Z "ideologami" spotyka się także Siergiej Kirijenko, szef bloku politycznego Kremla oraz jego najbliżsi współpracownicy — m.in. Aleksander Chariczew, szef departamentu spraw Rady Państwowej, i Siergiej Nowikow, szef departamentu projektów publicznych.

Źródła Meduzy mówią, że w wyniku takich spotkań powstają nie tylko "zarysy" ideologii, ale także konkretne punkty, które zarówno Kirienko, jak i Władimir Putin mogą następnie wykorzystać w swoich wystąpieniach.

— Rosja zawsze wygrywała każdą wojnę, jeśli ta wojna stanie się wojną ludową. Zawsze tak było. Jesteśmy skazani na wygranie także tej wojny: "gorącej", gospodarczej i właśnie tej psychologicznej, informacyjnej, która jest prowadzona przeciwko nam. Ale do tego musi to być wojna ludowa, tak aby każdy czuł się zaangażowany — powiedział Kirijenko w październikowym przemówieniu.

W tych samych dniach Kirijenko wystąpił na Światowym Soborze Ludowym Rosji, gdzie mówił o "zachowaniu historycznych tradycji narodu, tradycyjnych wartości duchowych, wśród których jest silna rodzina, macierzyństwo, szacunek dla starości, zdrowy tryb życia".

Według źródła Meduzy, bliskiego kierownictwu Jednej Rosji, Dugin i Prochanow już wcześniej współpracowali z Kremlem — na przykład pod koniec lat 2000., gdy na czele bloku politycznego administracji prezydenta stał Władisław Surkow. Ale w ostatnich latach te kontakty były sporadyczne.

Co więcej, Dugin i Prochanow mają teraz nową rolę. O ile wcześniej, według Kremla, miały one pracować dla określonej grupy odbiorców (ultrakonserwatywnej), o tyle teraz pomagają w zasadzie formułować rosyjską ideologię.

— Teraz słownictwo Dugina i Prochanowa jest w ustach Putina — podkreślił jeden z rozmówców zbliżonych do Kremla. Dodał, że wcześniej media często wyolbrzymiały wpływy Aleksandra Dugina. Na przykład zachodnie publikacje wielokrotnie określały go jako głównego ideologa Putina czy wręcz jego "mózg". Jednak według źródeł Meduzy do niedawna rosyjski prezydent powierzchownie znał poglądy filozofa. To wszystko zmieniło się za sprawą zabójstwa Darii — córki Dugina — pod koniec sierpnia 2022 r.

Po tym fakcie źródła Meduzy bliskie Kremlowi twierdzą, że Putin "poważnie zainteresował się" Duginem, wysyłając telegram kondolencyjny i zdecydowanie aprobuje kontakty administracji prezydenta z filozofem. Miesiąc po zabójstwie Darii, 30 września Putin po raz pierwszy użył w publicznym wystąpieniu jednego z ulubionych określeń Dugina — "Anglosasi".

— [Śmierć Duginy] została prawidłowo przedstawiona także prezydentowi: wrogowie atakują wyznawców tradycyjnych, antyzachodnich wartości — wyjaśniło Meduzie źródło bliskie administracji prezydenta.

Dwa źródła Meduzy zbliżone do Kremla zapewniają, że sami pracownicy administracji prezydenta, w tym Kirienko i Chariczew, nie podzielają tej ultrakonserwatywnej ideologii. Jak wyjaśnił jeden z rozmówców, Kirienko to "marketingowiec" i "zwolennik ścisłego ładu korporacyjnego", który w zasadzie nie interesuje się geopolityką, natomiast Chariczew to "urzędnik wykonawczy w dobrej wierze, bez wyraźnych przekonań".

Według jednego z rozmówców apel Kirienki do konserwatywnych myślicieli jest prosty. Po pierwsze, stara się współpracować z ludźmi, których poglądy są już w tej chwili bliskie poglądom Władimira Putina. Po drugie, obecnie wśród strategów politycznych i politologów gotowych do współpracy z Kremlem nie ma "ideologów zdolnych do zaproponowania jakiegokolwiek zrozumiałego, wewnętrznie spójnego projektu, który spodobałby się głowie państwa". W ostatnich miesiącach kilku takich "ideologów" nawet opuściło Rosję.

— Są eksperci, są wykonawcy. Ale nie ma umiarkowanych ideologów, a nawet nie w taki sposób, w jaki [prezydent] chce, więc pracują z prawicowymi konserwatywnymi ideologami. Pracują z tymi, którzy są dostępni... Jesteśmy teraz na wojnie, potrzebujemy bojowników — podsumowuje źródło bliskie administracji prezydenckiej.

(...)

onet.pl/meduza.io

W systemach autorytarnych, gdzie dominują jednostki i siła, ważne są personalia, a nie instytucje, normy czy regulacje prawne jak w utrwalonych demokracjach. Akurat pod tym względem XX zjazd dokonał istnej rewolucji. Wymieniono dwie trzecie składu 205-osobowego Komitetu Centralnego, a do najważniejszych gremiów decyzyjnych w partii i państwie, czyli 24-osobowego Biura Politycznego oraz jego 7-osobowego Stałego Komitetu wprowadzono wyłącznie popleczników Xi (i ani jednej kobiety).

Nie ma już w najwyższych kręgach decyzyjnych, włącznie z armią, gdzie Xi też wprowadził swoich ludzi, żadnego systemu równowagi i kontroli. Jest tylko wszechmocny Wódz, wokół którego zauważalnie buduje się też kult jednostki. Teraz już nic i nikt Xi nie powstrzyma. Dostał mandat na wcielanie w życie swych śmiałych wizji, mówiących o Chinach znowu wielkich, bogatych, kwitnących, przeżywających ponowny renesans.

Tym celom mają służyć wierni poddani, powiązani personalnie z Xi Jinpingiem, a nawet z jego ojcem i rodziną, już od lat, jeśli nie dekad. Do nich należy 63-letni Li Qiang, formalnie osoba druga w hierarchii, co jednak w tej chwili już nie ma większego znaczenia. To on w marcu przyszłego roku, na dorocznej sesji parlamentu, stanie się premierem, mimo że wcześniej, zgodnie z dotychczasowymi wymogami, nie spełnił podstawowego kryterium do pełnienia tej funkcji, czyli nie był wicepremierem. Teraz jednak liczy się lojalność, a nie wymogi formalne.

Te ostatnie łamano na XX zjeździe nagminnie. Już sam fakt, że Xi Jinping liczy 69 lat, sprawił, że nie podtrzymano dotychczasowej bariery wiekowej w pełnieniu najwyższych funkcji w państwie, czyli zakazu sprawowania władzy po 68 roku życia. Kolejny przykład: pierwszym wiceszefem Komisji Wojskowej przy KC KPCh (szefem też jest Xi) został 72-letni generał Zhang Youxia, którego ojciec blisko współpracował kiedyś – i walczył w armii – z ojcem Xi Jinpinga.

Siłowe wyprowadzenie z sali obrad poprzednika dzisiejszego przywódcy, rządzącego w latach 2002-12 Hu Jintao urasta do miana symbolu. Wraz z jego wyprowadzeniem zamknięto bowiem „epokę Deng Xiaopinga” (1978-1992), którą trzy kolejne administracje wiernie implementowały, aż do nadejścia w 2012 r. ekipy Xi Jinpinga, który w minionych dziesięciu latach skutecznie rozmontowywał tamte realia, zastępując je swoimi.

Odeszła epoka Chin umiarkowanych, rozważnych, ostrożnych, wyważonych, a nade wszystko pragmatycznych i trzeźwych.

Odeszła epoka Chin umiarkowanych, rozważnych, ostrożnych, wyważonych, a nade wszystko pragmatycznych i trzeźwych. Przyszły w jej miejsce „myśli Xi Jinpinga” (zebrano już jej cztery tomy), mówiące o „nowej erze socjalizmu o chińskiej specyfice”, jak to się ujmuje w tamtejszym słownictwie. Zamiast pragmatyzmu, mamy powrót ideologii. Zamiast Chin odbudowujących swą potęgę skrycie i po cichu, co radził Deng, mamy Chiny asertywne, pewne siebie i kreślące śmiałe wizje, choć – co przyznał Xi nawet w referacie programowym zjazdu – mogące natknąć się „na wichury, wzburzone fale, a nawet niebezpieczne sztormy”. Zamiast żmudnego budowania merytokracji, a więc rządów oświeconych, starannie dobranych i posiadających niezbędne zaplecze doświadczeń, w duchu konfucjańskim (z poszanowaniem hierarchii i autorytetów), ponownie – jak wielokroć w chińskiej historii – powróciły rządy silnej osobowości, otoczonej dworem swojaków i potakiwaczy, wiernie transponujących „idee Xi Jinpinga” do całego społeczeństwa.

Zarówno skład personalny nowych władz, jak też forsowana przez Xi nowa ideologia świadczą, iż stawia się nacisk na elementy siły, a kwestie bezpieczeństwa wysuwa przed zagadnienia gospodarcze.

Zarówno skład personalny nowych władz, jak też forsowana przez Xi nowa ideologia świadczą, iż stawia się nacisk na elementy siły, a kwestie bezpieczeństwa wysuwa przed zagadnienia gospodarcze, dotychczas stale najważniejsze w procesie transformacji zainicjowanej przez Deng Xiaopinga. Jak wykazał w cennym opracowaniu berliński instytut MERICS, specjalizujący się w badaniu współczesnych Chin, bezpieczeństwo było wymieniane o 65 proc. częściej niż w poprzednim referacie programowym przed pięciu laty, podczas gdy gospodarka (jeszcze rzadziej rynek) o 14 proc. mniej.

W Chinach, jak kiedyś w USA, nastąpiła zmiana priorytetów. Zamiast poprzedniego sloganu „Gospodarka, głupcze”, mamy wyrazisty nowy: „Bezpieczeństwo, głupcze”. Ale nie tylko, bowiem zmiana jest jeszcze głębsza. Xi Jinping rządzi już dekadę, wypowiada się często i na wiele tematów, więc z jego licznych enuncjacji można wyczytać zręby jego „myśli”, czyli forsowanej przezeń ideologii.

Jak się wydaje, Xi Jinping buduje ją na czterech podstawowych filarach: leninizmie, rozumianym jako surowa dyscyplina w partii i państwie; hierarchicznym i paternalistycznym, a przy tym ­ co ważne – rodzimym konfucjanizmie; a także na stale i starannie podsycanym nacjonalizmie (tak w stosunku do USA i Zachodu, jak przede wszystkim w kwestii Tajwanu, który „musi wrócić na łono Ojczyzny”).

Do tego dochodzi jeszcze filar czwarty, być może kluczowy, czyli marksizm, ale w rozumieniu ekonomicznym, nie czysto ideologicznym. On natomiast, co w polskiej (i nie tylko) literaturze tak sumiennie i wnikliwie pokazał Andrzej Walicki (szczególnie w tomie „Skok do Królestwa Wolności”), to nieufność do rynku, jego praw, związanego z nim rozwarstwienia dochodowego, a nade wszystko podważania autorytetu państwa i władzy w nim sprawowanej.

Sprawa wydaje się być poważniejsza, niż się sądzi, bowiem w pierwszą podróż nowy Stały Komitet pod przywództwem Xi udał się do Yan’anu, czyli tam, gdzie po słynnym Długim Marszu osiedli w jaskiniach na północy kraju chińscy komuniści po to, by po ponad dekadzie przejąć władzę w państwie. W Chinach, cywilizacji ideogramu, znaku i symbolu, przekaz stąd płynący jest więcej niż jasny: wracamy do komunistycznych korzeni po to, by przejąć kontrolę, tym razem nad wszystkimi już  chińskimi ziemiami (a więc wraz z Tajwanem).

Wyprawa najwyższego kierownictwa KPCh do rewolucyjnej kolebki w Yan’anie to kolejny mocny symbolicznie apel Xi Jinpinga o „wzniecenie ducha walki” w członkach 96-milionowej KPCh, a nawet całym społeczeństwie.  On właśnie, podobnie jak wcielanie w życie nowych idei i wizji Xi, jest teraz najważniejszy. A gospodarka, dotychczas tak istotna?

Odnosi się nieodparte wrażenie, że w tej Nowej Erze, jak się ją – i chyba słusznie – teraz nazywa, gospodarka zeszła na drugi plan w świetle innych priorytetów.

Odnosi się nieodparte wrażenie, że w tej Nowej Erze, jak się ją – i chyba słusznie – teraz nazywa, gospodarka zeszła na drugi plan w świetle innych priorytetów, związanych z napięciami na scenie globalnej (wojna ukraińska), rosnącymi wyzwaniami ze strony USA i wyraźnie narastającą wojną o najnowsze technologie, czego kolejnym przejawem była niedawna decyzja administracji Joe Bidena, o wstrzymaniu dostaw do Chin amerykańskich półprzewodników. Nad tym wszystkim w dzisiejszych kalkulacjach Pekinu góruje jednak problem Tajwanu, o którym Xi mówił bez niedomówień (otrzymując przy okazji największy aplauz zebranych na sali): „Rozwiązanie kwestii Tajwanu oraz dokończenia dzieła zjednoczenia wszystkich chińskich ziem jest dla Partii jej historyczną misją i niepodważalnym zobowiązaniem”.

W sensie czysto ekonomicznym na XX zjeździe żadnego przełomu nie było. Xi Jinping uparcie trzyma się strategii „zera tolerancji dla Covidu”, nie zważając na ogromne koszty z tym związane, o czym już tutaj pisałem. Natomiast istotne jest to, że do Statutu KPCh wprowadzono dwa nowe pojęcia ukute przez Xi. Chodzi o „powszechny dobrobyt”, który – do czego powrócono – ma być osiągnięty do 2035 r. oraz nowy model rozwojowy „podwójnego obiegu”, a więc z priorytetem gospodarki krajowej nad globalną oraz wskazaniem kwitnącej i rozbudowanej klasy średniej jako siły zamachowej tego modelu, a nie eksportu, jak było dotychczas. To ma być zarazem tamtejsza odpowiedź na wyraźne skracanie łańcuchów dostaw, czego już doświadczamy.

Czy oprócz tego, że wrócił do Chin syndrom Cesarza oraz rządy o podłożu ideologicznym grozi nam też izolacja z ich strony? Tego nie wiemy, ale sygnały stają się niepokojące. Kiedy XX zjazd zakończył obrady, odpowiedzią było mocne tąpnięcie na trzech chińskich giełdach oraz tych w okolicy. A w tydzień po jego obradach straty na wszystkich giełdach, chińskich i międzynarodowych sięgały 12-14 proc. ich indeksów, przy równoczesnym wyraźnym osłabieniu kursu juana, do 7,26 juana za dolara, co dało najniższy kurs od 2008 r.

Jak widać, nastąpiła reakcja zwrotna: Xi Jinping nie ufa rynkom, czemu często daje wyraz, a one odpłaciły mu teraz pięknym za nadobne. Chiny wkroczyły w Nową Erę. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Czy jednak sam „duch walki”, o który tak mocno apeluje teraz nowy jedynowładca, będzie wystarczający? Czy nowe kierownictwo gospodarcze państwa, które zostanie ukształtowane po przyszłorocznej, marcowej sesji parlamentu, poradzi sobie z narastającymi wyzwaniami? Czy nowa ideologia skutecznie zastąpi dotychczasowy twardy realizm i pragmatyzm rządów?

Jednakże jedynowładztwo – jakie teraz Chinom zafundowano – na długą metę nie tyle musi być skuteczne, ile jest raczej receptą na katastrofę.

obserwatorfinansowy.pl

Dowody w postaci korespondencji i dokumentów przekazał redakcji niezależnego rosyjskiego portalu The Insider Władimir Osieczkin z organizacji pozarządowej Gulagu.net. Więzień, którego zidentyfikowali dziennikarze na podstawie tych dokumentów, podobnie jak inni zwerbowani skazańcy, miał podpisać trzystronicową umowę z Grupą Wagnera. Umowy zawierają dane członków rodzin i zgody na kremację. Władimir Osieczkin z Gulagu.net, który po ujawnieniu w zeszłym roku informacji o masowym torturowaniu więźniów w łagrach na Dalekim Wschodzie musiał uciekać z Rosji, uważa, że kremowanie zwłok więźniów zasilających szeregi wagnerowców, jest sposobem na zacieranie śladów tortur.

Zebrane przez Gulagu.net dowody mają też świadczyć o tym, że za próby dezercji zekowie, czyli w żargonie więźniowie, są rozstrzeliwani. Wdanie się w kłótnię z przełożonym lub korzystanie z telefonu grozi z kolei obcięciem palców. Ci, którzy nie zostaną złapani i tak odczują konsekwencje swoich czynów — właśnie po to "kucharzowi Putina" są potrzebne dane rodzin więźniów. Bliscy staną się zakładnikami wagnerowców.

"Jeśli uciekniesz, złapiemy cię, będziemy cię torturować, będziesz umierał bardzo długo, jeśli cię nie złapiemy, wszystko odbije się na twoich krewnych" — mieli słyszeć poborowi.

"Pokazowe" obcinanie palców i historie o obdarciu ze skóry poborowego, który zabił dowódcę, mają być właśnie sposobem na utrzymanie żołnierzy-kryminalistów na froncie, którzy za walkę w szeregach Grupy Wagnera mają obiecane pół roku wolności.

Gulagu.net twierdzi też, że funkcjonariusze paramilitarni dokonywali egzekucji więźniów w swoich jednostkach. "W obozie szkoleniowym niedaleko Ługańska nadzorcy Wagnera zastrzelili trzech skazanych z kolonii karnej w obwodzie wołgogradzkim za rzekome nieprzestrzeganie wymogów i naruszenie nakazów" — informuje organizacja. Zabici mężczyźni mieli "nie trenować tak, jak powinni".

"Mamy już informacje o co najmniej 400 zastrzelonych skazańcach. Nie jesteśmy jeszcze w stanie określić, ilu z nich zginęło na polu walki, a ilu zabili nadzorcy czy instruktorzy z Wagnera" – poinformował Osieczkin z Gulagu.net. Zdaniem rosyjskiego analityka wojskowego Iana Matwiejewa zekowie mają być też wykorzystywani do "samobójczych ataków".

onet.pl/Gulagu.net/theins.ru

Kuba Benedyczak: Kiedy Putin doszedł do władzy, uwierzył pan, że on sam i uformowany przez niego system może wreszcie sprowadzić Rosję na europejską ścieżkę rozwoju. Mniej więcej w 2010 r., gdy odchodził pan z telewizji Russia Today — globalnej tuby propagandowej Kremla — zrozumiał pan, że ten sam człowiek, w którego pan uwierzył, pogrzebał nadzieję na normalną Rosję.

Dmitrij Głuchowski: W 2000 r. miałem 21 lat. Skąd miałem wiedzieć, kim w istocie jest Putin? Wtedy większość uwierzyła Putinowi, że jego celem jest pokojowy i zachodniocentryczny rozwój Rosji. Co więcej, w trakcie jego dwóch pierwszych kadencji rzeczywiście prowadził politykę zorientowaną na zbliżenie ze Stanami Zjednoczonymi i Europą oraz podejmował działania, by Rosja stała się częścią krwiobiegu światowej gospodarki. Jednak kiedy zrozumiał, że nie udaje mu się znaleźć uznania w oczach przywódców Zachodu, że nadal podchodzą do niego z dużą dozą nieufności, obrał antyzachodni kurs.

Brzmi to tak, jakby zachodni liderzy szybciej zrozumieli, że nie wolno ufać Putinowi niż pan.

Oni szybciej zrozumieli, że Putin i jego otoczenie działają według zasad zorganizowanej grupy przestępczej. Państwa Zachodu przeszły etap rozbójników jeszcze w średniowieczu, przed ustanowieniem monarchii absolutnych, więc to była dla nich dzika, niechciana egzotyka i odrzucająca estetyka. Dlatego nie zaufali mafii.

Polacy i Bałtowie zaprotestowaliby przeciwko temu, co pan mówi. Powiedzieliby, że Niemcy uzależnili się od rosyjskich surowców, a Brytyjczycy, Cypryjczycy i Szwajcarzy szeroko otworzyli się na inwestycje rosyjskich oligarchów.

Co innego kupować gaz i ropę naftową oraz wpuszczać na salony oligarchów, a co innego otwierać drzwi na szerokie inwestycje dla rosyjskiej mafii, której siedziba znajduje się na Kremlu. Zachód zastosował wobec rosyjskich mafiosów domniemanie winy. I słusznie. Ale to zrodziło w umysłach członków mafii, a zwłaszcza jej szefa uczucie zawiści i rozczarowania. Spowodowało, że powrócili do idei Związku Radzieckiego, z którym wszyscy się liczyli. Odezwały się też skrypty KGB. Funkcjonariusze rosyjskich służb zawsze postrzegali siebie jako zakon templariuszy czy jezuitów, które rządzą się własnymi, tajnymi procedurami oraz rytuałami. Członkowie zakonu posiadają specjalne przywileje, wpływają na rzeczywistość za pomocą spisków, tajnych działań, układów i ustawiania swoich ludzi na ważnych stanowiskach państwowych, a jeśli trzeba, to przeprowadzają niewyjaśnione zamachy i widowiskowe zabójstwa. Dodatkowo rosyjskich templariuszy zżerało poczucie zdrady i własnej bezużyteczności, ponieważ byli przekonani, że nie pozwolono im ratować wielkiej potęgi Związku Radzieckiego, a Gorbaczow i Jelcyn odsunęli ich na boczny tor. Kiedy nadszedł ich czas i Putin objął władzę, stworzyli własne państwo zbudowane wedle parafrazy Bendera z "Futuramy": "Zbudujemy własny Związek Radziecki z black jackiem i prostytutkami".

Ale to pan w programie wideoblogera Jurija Dudzia powiedział, że korupcja w Rosji to czynnik homeostazy rosyjskiej biurokracji. Że bez niej urzędnicy działaliby dziesięć razy wolniej. Brzmiało jak elegia na cześć korupcji.

Miałem na myśli to, że korupcja w Rosji to nie choroba systemu, ale system jako taki. Rosyjska biurokracja nie działa w ramach oficjalnych instytucji, które postępują wedle reguł zapisanych w konstytucji i aktach prawnych. Istotne są jedynie osobiste relacje urzędników z "siłowikami". Jeśli chcesz zostać policjantem, sędzią lub pracownikiem ministerstwa, musisz być albo człowiekiem "siłowika", albo zapłacić mu za załatwienie stanowiska. A potem jeszcze odpalić część z wypłaty. Na kolejnym etapie urzędnicze procesy przypominają aukcję: kto da więcej, ten kupuje korzystne dla siebie decyzje urzędnika. Oczywiście pod warunkiem, że nie wchodzą one w drogę "siłowikom", bo to oni są grupą kontrolującą grę. Od każdego zysku za wydanie korzystnej decyzji urzędnik również musi przekazywać "siłowikom" ustalony procent. Mówiąc wprost, wchodząc w relację z rosyjską biurokracją, albo wręczysz łapówkę odpowiedniej wysokości i załatwisz swoją sprawę, albo twoja sprawa będzie leżeć odłogiem. Ale pamiętaj, że zawsze część twojej łapówki trafi do "siłowika".

Chyba że jesteś człowiekiem "siłowika".

Nawet jeśli jesteś jego człowiekiem, nie masz gwarancji, że nie zażąda "symbolicznej kwoty", a już na pewno pozostaniesz jego dłużnikiem. Poruszył pan osobny problem. Struktury siłowe w Rosji działają jak prywatne korporacje generujące dochód. Wszczynają śledztwo i sprawę karną, dokonują przeszukania albo wypuszczają z więzienia dopiero wtedy, gdy dostaną łapówkę. Ponieważ w Rosji służb jest całkiem sporo, konkurują i walczą ze sobą. Często w ramach walki ochraniają lub aresztują ludzi ochranianych, lub aresztowanych przez konkurencyjną służbę. Mogą też zaoferować tańszą "usługę", na przykład efektywniejszą ochronę lub aresztowanie kogoś po niższej cenie. Oczywiście każda ze służb walczy o znajomości na Kremlu, tak aby otrzymać większe środki i znaleźć się na wyższym szczeblu politycznej drabiny niż konkurenci.

Wyobrażam sobie ten mechanizm jako górniczy wagonik wypełniony pieniędzmi, który jeździ od szeregowego górnika do dyrektora kopalni. Po drodze każdy wkłada do wagonika rękę, by wyciągnąć swoją dolę.

Bo tak to wygląda. W sprawach, gdzie w grę wchodzą duże pieniądze, urzędnik, gdy już otrzymał walizkę pieniędzy, dzwoni do generała. Ten bierze swoją część i dzwoni jeszcze wyżej. A ten kolejny jeszcze wyżej. Interes się kręci. Stanowisko w biurokracji i strukturach siłowych to nie praca, lecz narzędzie monetyzacji. Im wyższe stanowisko, tym większa monetyzacja. Właściwie rosyjski aparat biurokratyczny to fikcja. Instytucje istnieją na papierze, mają co prawda swoje budynki i pracowników, ale działają w innej rzeczywistości, poza procedurami i aktami prawa.

Ten system nie to, że utrudnia, ale uniemożliwia stworzenie państwa prawa.

W Rosji nie ma żadnego prawa, jest tylko polityczna logika oraz walki, sojusze i konkurencja wewnątrz mafijnego systemu. Czyni to władzę wszechpotężną wobec obywatela, ponieważ każdy Rosjanin czuje się z założenia winny. Ten mechanizm to także genialny sposób na odgórne zarządzanie biurokracją przez Kreml. Skoro każdy sędzia, policjant i pracownik urzędu jest umoczony działaniem przeciwko istniejącej fasadzie prawa, może w dowolnej chwili trafić do więzienia. Oni także są winni. Stąd tak entuzjastyczne poparcie (a w istocie strach o swoją wolność) aparatu państwowego dla ludojada Putina i jego kanibalistycznych decyzji politycznych, takich jak wojna w Ukrainie. Nawet jeśli biurokraci wiedzą, jak szkodliwa jest agresja Rosji, to zachowują żelazną lojalność wobec Putina, ponieważ tkwią w korupcyjnym schemacie, który stanowi sposób zarządzania państwem i społeczeństwem.

W takim razie Aleksiej Nawalny miał rację, gdy podczas każdego wiecu krzyczał: "Stop korupcji!". Pyta się go o wczorajszy deszcz, a on, że "korupcja". Dlaczego biblioteki mają zbyt mało książek? Korupcja. Kto wygra mecz? Korupcja. U Nawalnego wszystko zamykało się w jednym słowie.

Oczywiście, bo korupcja to konstrukcja putinowskiego reżimu. Ale korupcja organicznie łączy się ze wspomnianym zapotrzebowaniem rosyjskiego narodu na sprawiedliwość. Obecnie ludzie widzą, że niezależnie od tego, jak ciężko pracujesz, ile siły wkładasz w swój rozwój oraz jak wielkie są twoje zasługi dla społeczeństwa, pozostajesz biedny. W przeciwieństwie do ludzi, którzy niewiele robią, a mają wszystko. Biurokraci, szwagrowie, swaci, druhowie, bracia i kochanki w okrążeniu Putina opływają bogactwem. Mają pałace i wielkie posiadłości. To jedynie pogłębia poczucie krzywdy i zapotrzebowanie na sprawiedliwość. Tym bardziej że "szwagrowie, swaci i kochanki" to nie arystokracja, ale ludzie tacy sami jak ty, którym z niepojętych dla ciebie względów rozdano niepojęte dla ciebie bogactwo w ramach korupcyjnego schematu. Nawalny w każdym swoim wystąpieniu waląc w bęben korupcji, doskonale wyczuł uniwersalne i powszechne poczucie krzywdy Rosjan.

Uczucie korupcyjnej deprywacji, które pan opisał, to przypadkiem nie constans rosyjskiej historii? Być może z wyjątkiem Związku Radzieckiego, bo wtedy nie było bogatych ludzi…

Lata 90. stanowiły epokę szansy na awans społeczny.

Ale awans dokonywał się również za pomocą schematu korupcyjnego!

I tak, i nie. Załóżmy, że mieszkasz w małym rosyjskim miasteczku. Twój kolega ze szkoły został bandytą, a potem dzięki skradzionemu bogactwu wybrano go merem miasta. Albo nieuczciwy biznesmen rozwijał swój interes, a potem kupił stołek deputowanego. Ok, widzisz, że to nieuczciwe, a czasami bezprawne, ale jednocześnie uświadamiasz sobie, że i ty możesz podjąć takie samo ryzyko i być może uda ci się przeskoczyć w drabinie społecznej. Tak to działało w początkach anglosaskiego kapitalizmu. To zupełnie inna sytuacja niż zabetonowana schematem korupcyjnym Rosja Putina, gdzie przyjaciele przyjaciół opływają królewskim bogactwem, nie wykonując chociażby nieuczciwej pracy, i nie podejmując żadnego ryzyka. Ich jedyna zasługa polega na tym, że są przyjaciółmi królika. Mądrość Nawalnego wynikała również z tego, że on imiennie obnażał korupcję. Po nazwisku wskazywał kto, co i w jaki sposób ukradł. Kto jest kogo bratem, swatem i kochankiem. Nie bał się też mówić, pan X to debil, a pani Y to złodziejka.

Zatem trudno się dziwić, że Nawalny został otruty. Mafijny kodeks mówi o tym, że ten, kto wytyka jej członków palcami, kończy na cmentarzu…

Po nałożeniu zachodnich sankcji w 2014 r. i kryzysie gospodarczym poziom życia przestał rosnąć. Wielkomiejska klasa średnia, która w okresie hossy masowo zaciągała kredyty hipoteczne i konsumenckie, miała problemy z ich spłacaniem. Poczucie niesprawiedliwości znowu wzrosło i Nawalny jako utalentowany polityk, obdarzony bardzo dobrym słuchem społecznym, z jeszcze większym zapałem wskazywał indywidualne przypadki korupcji, dzięki czemu jego popularność rosła z każdym dniem. Stawał się dla systemu coraz bardziej niebezpieczny. I stało się tak, jak pan mówi: mafia zareagowała w jedyny znany sobie sposób.

Czy to właśnie poczucie niesprawiedliwości zaprowadziło Rosjan do poparcia aneksji Krymu i "specjalnej operacji wojskowej" w Ukrainie?

Trzeba zdać sobie sprawę, że przez osiem lat telewizor pełnił funkcję diabolicznej psychoterapii. Przed telewizorem zasiadają ludzie zatopieni w poczuciu niesprawiedliwości, która nie jest dla nich czymś abstrakcyjnym, ale dotyka ich każdego dnia, gdy nie stać ich na wakacje i spłacenie kredytów, nie mają pieniędzy na lekarstwa, a w ich miasteczku brakuje nawet szpitala i karetki. Są z tego powodu wściekli na władzę, przed którą odczuwają strach, więc nie okażą jej swojego gniewu. Jednak szklane okienko telewizora proponuje im inny obiekt, na jaki mogą przekierować swoją złość, nienawiść i pogardę: Zachód i Ukraina.

Szklane okienko musi jeszcze odpowiednio narysować obiekty nienawiści i uzasadnić nienawiść.

Zachód to w szklanym okienku bezmyślni konsumenci, żrący hamburgery, pozbawieni wszelkich wartości i zasad, a także banda homoseksualistów paradująca w skórach, pióropuszach i z genitaliami na wierzchu, która chce zdeprawować rosyjskie dzieci. Ukraińcy to z kolei chciwy, przebiegły i głupi tłum, który nas zdradził i sprzedał Zachodowi, czyli "konsumentom i pedałom". W związku z tym nie pozostaje nam nic innego, jak się z nimi policzyć. W ten sposób nienawiść do swoich polityków zamieniasz na nienawiść do polityków ukraińskich, a w miejsce pogardliwego śmiechu nad klaunadą rodzimej polityki wstawiasz pogardliwy śmiech nad klaunadą ukraińskiego prezydenta i parlamentu. Na przykład: Zełenski to udawany Żyd i pajac-aktorzyna. W ukraińskiej Radzie Najwyższej się pobili. "Chochołów" nie stać na rosyjski gaz.

I to przynosi uczucie chwilowej ulgi?

Z jednej strony ten mechanizm pozwala uzasadnić szczególną misję Rosji, która naprawia zdegenerowany ukraiński świat. Z drugiej władza odpycha od siebie i przekierowuje toksyczne emocje społeczne. W diabolicznej psychoterapii ważna jest też figura psychoterapeutów. Proszę spojrzeć na Władimira Sołowjowa, Olgę Skabajewą i Dmitrija Kisielowa oraz ich gości, wszystkie te gadające głowy. Są źli, agresywni i cyniczni właśnie po to, by stać się neuroprzekaźnikiem negatywnych emocji Rosjan. Oni uosabiają ich autodestrukcyjną frustrację. Efektywność diabolicznej psychoterapii wynika gównie z tego, że jej psychoterapeuci twórczo przetwarzają poczucie krzywdy Rosjan.

(...)

Kto zwycięży?

Do tej pory Putin utrzymywał równowagę między "siłowikami" i technokratami, odpowiedzialnymi za instytucje finansowe. Technokraci są profesjonalistami o poglądach liberalnych, którzy utrzymywali więź łączącą Rosję z globalną gospodarką. Wielokrotnie ratowali oni budżet państwa mimo zachodnich sankcji. Problem z nimi polega na tym, że nawet jeśli posiadają polityczne ambicje, to sami siebie pozbawili podmiotowości. Kiedy dostają telefon z Kremla, wsiadają w samochód i przyjmują każdą, nawet najgłupszą instrukcję Putina, a następnie usprawiedliwiają ją publicznie. A jeszcze potem dwoją się i troją, by zachować stabilność finansową państwa, nadszarpniętą idiotyzmami Putina, które uzasadniają w telewizji. Jednak nawet oni nie będą w stanie ratować budżetu państwa w nieskończoność, dlatego z czasem zwycięży ultrapatriotyczna retoryka oraz izolacjonizm.

Czyli tradycyjnie "siłowicy" zwyciężą pragmatyków?

Pragmatycy musieliby wiedzieć, że wraz z zakończeniem wojny i odsunięciem Putina od władzy — a być może nawet oddaniem pod sąd jego i najbliższych mu ludzi ze struktur siłowych — nie zostaną odsunięci od koryta. Wtedy ultrapatrioci szybko staną się pragmatykami.

Powiedział pan, że Rosjan czekają jeszcze ostrzejsze represje. Niedawno sprzeczałem się z kolegą, byłym korespondentem polskich mediów w Moskwie, który twierdził, że aparat przemocy Putina nie ma już siły na zastosowanie masowych represji. A mnie się zdaje, że powrót "żelaznej ręki" wobec całego społeczeństwa to wariant, który cały czas leży na stole.

Pański kolega ma rację. Putin posiada zasoby, by przeprowadzić pacyfikację elit, ale nie całego społeczeństwa. Jeśli ludzie wyjdą na ulicę setkami tysięcy, nie mówiąc już o milionach, nie będzie można nawet ich aresztować, ponieważ w Rosji nie ma dostatecznej liczby więzień, śledczych i sędziów. Po aresztowaniu Nawalnego w 2020 r. nastąpiły dwie fale protestów. Podczas pierwszej z nich ludzie trafiali na miesiąc do aresztu. Ponieważ druga fala wybuchła przed upływem miesiąca, Gwardia Narodowa już nie wyłapywała protestujących, tylko ci drogą elektroniczną otrzymywali kary finansowe. Dlaczego? Bo zabrakło izolatek. Zresztą Gwardia Narodowa odpowiedzialna za pacyfikację demonstracji jest zdziesiątkowana, ponieważ wielu z jej funkcjonariuszy wysłano na front. A oni przecież zostali przeszkoleni do okładania demonstrantów pałami w warunkach miejskich, a nie do walki na froncie. Dlatego padają w Ukrainie jak muchy. Jeśli Putin chciałby rozpocząć masowe represje, musiałby stworzyć od podstaw oddzielny aparat represji, wybudować nowe więzienia i zatrudnić w nim personel, a nie ma na to pieniędzy. Natomiast wciąż istnieje wariant represjonowania elit, aby za pomocą strachu zachować ich lojalność. Tylko że i w tym wypadku Putin musi jak najszybciej zdecydować, od kogo zacząć, aby reszta zastygła w strachu i nie zdążyła się zbuntować.

onet.pl