poniedziałek, 10 lutego 2020


Po spotkaniu z Jeffreyem turecki minister obrony gen. Hulusi Akar stwierdził, że Turcja domaga się stworzenia w północnej Syrii, przy granicy z Turcją na wschód od Eufratu, „strefy bezpieczeństwa” o szerokości 30-40 km (w głąb Syrii) i długości ok. 440 km, która kontrolowana byłaby przez armię turecką, przy wsparciu protureckich rebeliantów syryjskich. Ponadto Turcy chcą również zająć znajdujący się na zachód od Eufratu region Manbidż.

(...)

SDF przedstawiło własną propozycję strefy bezpieczeństwa, która, jak poinformował Mazlum Abdi, została dostarczona Turkom za pośrednictwem Jamesa Jeffreya. Zakłada ona, że strefa będzie miała szerokość 5 km, a nie 30-40 km. Ze strefy zostałyby wycofane kurdyjskie oddziały YPG, które Turcja uznaje za „filię PKK” (przy czym ani Amerykanie ani Francja czy Wielka Brytania, które również wspierają SDF na  miejscu, nie podzielają takiej percepcji). Zostałyby one zastąpione przez „siły lokalne” wsparte przez siły międzynarodowe, jednakże z wykluczeniem ewentualnej obecności Turcji w ich składzie, ze względu na to że Turcja jest stroną konfliktu. Abdi dodał, że SDF może się zgodzić na obecność Turków w składzie takich sił międzynarodowych tylko pod warunkiem, że jednocześnie Turcja zgodzi się na powrót do domu mieszkańców okupowanego przez nią w Syrii kurdyjskiego regionu Afrin i opuszczenie ich przez protureckich rebeliantów syryjskich i osadników z innych części Syrii. Proces ten miałby być nadzorowany przez lokalne władze cywilne Afrin, przy międzynarodowych gwarancjach. Abdi zadeklarował też gotowość wycofania wszelkiego ciężkiego sprzętu wojskowego ze strefy bezpieczeństwa jeśli Turcja zobowiąże się do nieagresji. SDF wyklucza też możliwość obecności w strefie protureckich rebeliantów, którzy w Afrin wsławili się grabieżami i porwaniami dla okupu.

Obie koncepcje strefy bezpieczeństwa (SDF-u i Turcji) są nie do pogodzenia, gdyż przyświeca im zupełnie inna idea. Motywacja SDF jest klarowna: wprowadzenie sił międzynarodowych w strefie bezpieczeństwa oznaczałoby bezstronną kontrolę uniemożliwiającą ataki i prowokacje z obu stron granicy. Turcja twierdzi, że stworzenie takiej strefy jest niezbędne dla jej bezpieczeństwa ze względu na rzekome zagrożenie ze strony PKK, która miałaby ją atakować ze strony syryjskiej. Dotychczas jednak do żadnych takich ataków nie dochodziło (pomijając oczywiste prowokacje tureckie takie jak wystrzelenie pocisku w kierunku Turcji z terytorium NES w trakcie wizyty McKenziego – sprawcy tej prowokacji zostali zresztą natychmiast aresztowani przez SDF). Wręcz przeciwnie, to tureccy żołnierze regularnie ostrzeliwują tereny NES (w ostatnim takim incydencie 31 lipca od kuli tureckiego snajpera zginął 14letni Kurd). Agenci tureccy dokonują również zamachów na terenie NES. I dlatego taka strefa byłaby przede wszystkim w interesie SDF gdyż nie tylko wytrąciłaby z rąk Turcji argumenty o rzekomym zagrożeniu ale również chroniłaby mieszkańców NES przed tureckimi prowokacjami.

Odrzucenie tej propozycji przez Turcję pokazuje natomiast, że Turcji nie chodzi o ochronę przed rzekomym zagrożeniem ataków terrorystycznych z terytorium Syrii. W istocie Turcja dąży do aneksji Syrii Płn. po to by z terenów tych wygnać miejscową ludność (zwłaszcza kurdyjską) i osiedlić na niej przebywających w Turcji syryjskich uchodźców z innych części Syrii (uchodźcy z terenów kontrolowanych przez SDF nie mają żadnych problemów jeśli chcą wrócić i większość z nich dawno to zrobiła). Taki scenariusz na mniejszą skalę został już zrealizowany w Afrin. Ponadto w całej tureckiej strefie okupacyjnej następuje systematyczne wprowadzanie tureckiej administracji i turkifikacja szkolnictwa. „Strefa bezpieczeństwa” według tureckiej koncepcji ma zatem przede wszystkim oddzielić tereny zamieszkane przez Kurdów w Syrii i Turcji przez stworzenie arabskiego pasa buforowego. Ludność w tym buforze zależna byłaby bardzo mocno od Turcji, a jej naturalnym wrogiem byliby Kurdowie (których mieszkania i ziemię zajęliby przecież właśnie ci nowi mieszkańcy). Podlegałaby też stopniowej turkifikacji, która mogłaby stanowić wstęp do formalnej aneksji (tak jak miało to miejsce w 1939 r. z sandżakiem Aleksandrietty). Jednocześnie pozbycie się Syryjczyków z terytorium Turcji byłoby spełnieniem oczekiwań znacznej części tureckiej opinii publicznej.

defence24.pl

Nastroje gospodarcze na świecie ulegają gwałtownym wahaniom, a okresy głębokiego niepokoju przeplatają się z falami optymizmu. Czasami trudno jest nadążyć za tymi zmianami. The Economist w latach 2015 i 2018 ostrzegał czytelników by przygotowali się na „kolejną recesję”, z przerwą w 2017 r., kiedy to wychwalał „zaskakujący rozwój światowej gospodarki”. Ostatnio okresy niepokoju i nadziei wydają się trwać coraz krócej.

Rynki rozpoczęły 2019 r. od wzrostów, a następnie pogrążyły się w niepokoju, po czym zaczęły ponownie rosnąć w ostatnich tygodniach. Istnieje pokusa, aby interpretować te gwałtowne wahania nastrojów jako nieudolne próby odnalezienia właściwej narracji pośród szumu informacyjnego.

Jednakże towarzyszą im bardzo realne wahania gospodarcze. Tempo wzrostu wymiany handlowej spadło w 2015 r., następnie zanotowało odbicie i obecnie wyhamowuje. Jak pokazują wskaźniki PMI, globalna produkcja reagowała na rynkowe zawirowania, spadając w 2015 r. i rosnąc w 2017 r., zanim ponownie spadła w tym roku do poziomów nienotowanych od czasów kryzysu w strefie euro. Wahania nastrojów nie są więc skutkiem szumu informacyjnego. Odzwierciedlają one wysiłki inwestorów próbujących zorientować się, jak będzie wyglądała równowaga, która wyłoni się ze wzburzonej światowej gospodarki.

Można by przypuszczać, że taka niepewność będzie normą. Światowa gospodarka, choć mocno zintegrowana, nie ma scentralizowanej, stabilizującej instytucji, takiej jak ministerstwo skarbu czy bank centralny.

obserwatorfinansowy.pl