sobota, 12 marca 2022


Trwają walki o kontrolę nad miejscowościami graniczącymi z Kijowem. Siły agresora miały podejść do miasta od zachodu (na wysokości m. Irpień), a także od północnego i południowego wschodu (odpowiednio w m. Zazymie i Wyszeńky). Według brytyjskiego resortu obrony główna część rosyjskiego zgrupowania lądowego ma się znajdować 25 km od centrum Kijowa. Pod kontrolą ukraińską pozostaje wyjazd w kierunku południowym. Po zewnętrznej stronie pierścienia oblężenia siły ukraińskie miały zniszczyć rosyjskie stanowisko dowodzenia k. Makarowa. Okolice lewobrzeżnej części Kijowa, zwłaszcza rejon browarski, kolejny dzień były areną ciężkich walk, ale pod kontrolą ukraińską pozostają Browary. Zacieśnia się pierścień okrążenia Czernihowa.

Główne siły rosyjskie na wschodzie Ukrainy, ześrodkowane w rejonach m. Łebedyn (40 km na południowy zachód od Sum), Wełyka Pysariwka (70 km od Sum i Charkowa) oraz Siewierodonieck i Swatowe w obwodzie ługańskim, miały nie prowadzić aktywnych działań. Ze szczątkowych informacji Sztabu Generalnego wynika jednak, że agresor kontynuował ofensywę z rejonu Połtawy w kierunku Krzemieńczuka, wciąż blokuje Sumy i kontynuuje działania na rzecz zablokowania Charkowa od północy. W obwodzie charkowskim zaktywizowała się ukraińska obrona terytorialna, atakując rosyjską kolumnę zaopatrzeniową k. Czuhujewa.

Według ukraińskiej Obwodowej Administracji Wojskowej agresor ma okupować 70% terytorium obwodu ługańskiego, a wszystkie ważniejsze miejscowości pozostające pod kontrolą ukraińską są atakowane (rubież obrony ma przebiegać w m. Popasna, Hirśke, Lisiczańsk, Siewierodonieck, Rubiżne i Kreminna) bądź ostrzeliwane ogniem artylerii i bombardowane. Sukces odnieśli obrońcy Mariupola, odpierając BGT ze składu 102. pułku zmechanizowanego 150. Dywizji Zmechanizowanej.

Rosjanie poszerzyli strefę działań na obszarze nowo utworzonego południowobużańskiego (wcześniej taurydzkiego) kierunku obrony armii ukraińskiej. Zgrupowanie działające na kierunku Krzywego Rogu skierowało część sił na Nikopol. Wojska agresora miały umocnić się w rejonie m. Stepowe i Szczerbaky (40–45 km od Zaporoża), a także kontynuować działania zaczepne z wcześniej zajętej rubieży koło m. Hulajpołe. Nieprzerwanie kontynuowany jest ostrzał pozostającego w okrążeniu Mikołajowa, a nocą w mieście trwały walki.

(...)

11 marca w Moskwie odbyło się spotkanie Łukaszenka–Putin. Łukaszenka po raz kolejny poparł inwazję na Ukrainę, uzasadniając ją tym, że działania rosyjskie udaremniły rzekome uderzenie ukraińskie na Białoruś. Zaangażowanie Białorusi we wspieranie wojsk rosyjskich, które traktują jej obszar jako ważne zaplecze logistyczne, zostało docenione przez Kreml. W najbliższym czasie armia białoruska ma otrzymać „nowoczesne” uzbrojenie (zestawy przeciwlotnicze S-400, wyrzutnie rakietowe Iskander. Moskwa obiecała wsparcie dla białoruskiej gospodarki, którego warunki zostaną ustalone 14 marca w trakcie rozmów na szczeblu rządowym.

Szef rosyjskiej Gwardii Narodowej Wiktor Zołotow poinformował, że dowodzone przez niego jednostki zapewniają ochronę elektrowni atomowych w Czarnobylu i Zaporożu, a także „bezpieczeństwo publiczne i egzekwowanie prawa” na zajętych terenach. Jednocześnie 11 marca do zaporoskiej elektrowni miała przybyć delegacja koncernu Rosatom w celu przejęcia zarządu nad obiektem. Z kolei w elektrowni w Czarnobylu, według Ukraińskiego Głównego Zarządu Wywiadu, może dojść do celowego wywołania katastrofy technogennej i próby obarczenia winą Kijowa. Rzekomo agresor rozważać ma dwa warianty – podpalenie skażonych radiacją połaci leśnych w okolicy lub ostrzelanie magazynu zużytego paliwa jądrowego. Elektrownia trzy dni temu została pozbawiona prądu w wyniku uszkodzenia linii przesyłowej i odłączona od systemu monitoringu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA). Strona rosyjska nie dopuszcza ukraińskich ekip do przeprowadzenia remontu.

Rosyjski resort obrony wezwał stronę ukraińską do zapewnienia bezpiecznego wyjścia z ukraińskich portów statkom obcych bander. W portach Ukrainy znajduje się ponad 50 obcych statków. Rosyjski komunikat w sposób zawoalowany sugeruje, że główne porty, a zwłaszcza Odessa, staną się wkrótce obszarem działań wojennych. Tymczasem Ambasada Turcji ewakuowała się do Czerniowiec. W stolicy Ukrainy pozostali jedynie szefowie placówek dyplomatycznych Polski i Nuncjatury Apostolskiej.

Strona rosyjska nadal zakłóca wykorzystywanie korytarzy humanitarnych, oskarżając władze Ukrainy o rzekome ich blokowanie. Z kolei Kijów potwierdził, że w piątek nie można było ewakuować ludzi z Iziumu, Mariupola i Wołnowachy z powodu ostrzału dróg ogniem moździerzowym. 12 marca rząd ukraiński poinformował, że liczy na otwarcie korytarzy humanitarnych wiodących m.in. do Kijowa, Zaporoża, Żytomierza i Połtawy. Agencja ONZ ds. Uchodźców szacuje, że od 24 lutego z ogarniętej wojną Ukrainy uciekło już blisko 2,5 mln osób, z czego aż 1,5 miliona trafiło do Polski. Według Straży Granicznej 11 marca do godz. 15.00 polską granicę przekroczyło 44,7 tys. (o 14% mniej niż dzień wcześniej).

Prezydent Wołodymyr Zełenski przeprowadził rozmowę z prezydentem USA Joe Bidenem – ustalono dalsze działania w celu wsparcia obronnego Ukrainy oraz zwiększenia presji sankcyjnej na Rosję. W kontekście wewnętrznej polityki gospodarczej Zełenski wezwał do przeprowadzania kampanii siewnej na obszarach, gdzie pozwalają na to warunki bezpieczeństwa, w tym także na terenach zajętych przez wojska rosyjskie.

W trzynastu obwodach zachodniej i centralnej części Ukrainy oraz w odeskim i dniepropetrowskim od 14 marca ma zostać wznowione nauczanie w szkołach. W większości placówek będzie miało ono charakter zdalny, dopuszczone do nauki zostaną również dzieci uchodźców z innych regionów kraju. Resort edukacji zakłada, że część egzaminów nie odbędzie się, w tym m.in. matura.

Według wiceministra gospodarki Denysa Kudina straty infrastrukturalne wynikające ze zniszczeń wynoszą już co najmniej 120 mld dolarów. Według resortu energetyki blisko milion osób jest pozbawionych dostępu do prądu, a 228 tys. do gazu. Na terenach, gdzie toczą się działania bojowe, działalność wstrzymało 75% przedsiębiorstw, a w całym kraju – ok. 50%. Ministerstwo wraz z rządami innych krajów wypracowuje mechanizm, dzięki któremu Ukraina mogłaby otrzymać dostęp do 415 mld dolarów zablokowanych na Zachodzie rezerw walutowych Centralnego Banku Rosji.

Pojawiające się w ukraińskich komunikatach szczątkowe informacje o sytuacji w rejonie walk sprawiają, że całość przekazu coraz częściej jest wewnętrznie sprzeczna. Działania agresora nie wskazują, by utracił on inicjatywę, a ponoszone straty nadal nie uniemożliwiają mu kontynuowania ofensywy na kilku kierunkach równocześnie. Kwestią otwartą pozostaje, na ile prezentowana przez stronę ukraińską ocena przeciwnika odpowiada stanowi faktycznemu, a na ile ma na celu głównie podtrzymywanie morale własnej armii i społeczeństwa.

Brutalizacji ulega sposób postępowania rosyjskich sił okupacyjnych. Skupiają się one na terroryzowaniu ludności cywilnej i aresztowaniach osób stawiających opór. Przykładem działań zastraszających było porwanie i uwięzienie mera Melitopola, który odmówił współpracy z okupantami. Rosjanie nadal nie są w stanie narzucić swojej administracji cywilnej i doprowadzić do złamania oporu społecznego na zajętym terytorium.

Spotkanie Łukaszenka–Putin stało się obiektem ukraińskiej operacji informacyjnej, której celem było pogłębienie obaw w społeczeństwie białoruskim co do negatywnych skutków wspierania przez Mińsk rosyjskiej agresji na Ukrainę. W dniu spotkania Kijów poinformował o rosyjskich samolotach bombardujących wioskę na Białorusi, co jakoby miało doprowadzić do wydania przez Mińsk rozkazu zaatakowania południowego sąsiada. Władze ukraińskie podkreślają, że Łukaszenka nie może ufać własnej armii, która nie jest przygotowana do prowadzenia działań bojowych, a jej morale jest niskie. Aktywność informacyjna Kijowa zmusiła białoruski resort obrony do kolejnego uspokajającego oświadczenia skierowanego do własnego społeczeństwa, by zapewnić je, że armia białoruska nie wejdzie na Ukrainę.

Zapowiadane dostawy rosyjskiej broni i pomoc finansowa dla Mińska są z punktu widzenia Kremla formą premii za możliwość nieograniczonego wykorzystywania terytorium Białorusi i jej zaplecza logistycznego do dalszego prowadzenia działań bojowych w kierunku Kijowa. Otwartą kwestią pozostaje użycie przez Rosjan części sił zbrojnych Białorusi jako wsparcia dla własnych działań na Ukrainie. Taka decyzja byłaby ryzykowna ze względu na niską motywację tamtejszych jednostek, ale nie można wykluczyć, że zostaną one wykorzystane do osłaniania tyłów wojsk rosyjskich.

Przeszkodą w rozpoczęciu kampanii siewnej mogą być nie tylko działania wojenne, lecz także deficyt paliwa, który może pojawić się w najbliższych tygodniach. Ukraina jest uzależniona od importu benzyny i oleju napędowego z Białorusi i Rosji, a dostawy tych paliw w obecnej sytuacji zostały wstrzymane. W celu uniknięcia deficytu rząd wprowadził zmiany do formuły cenowej ustalającej maksymalną cenę za paliwa sprowadzane z Zachodu oraz zapowiedział zniesienie akcyzy i zmniejszenie stawki VAT z 20 do 7%. Brak zasiewów na znacznym obszarze kraju doprowadziłby do pogłębienia kryzysu żywnościowego na rynkach światowych. Ukraina jest największym na świecie eksporterem oleju słonecznikowego oraz należy do piątki największych, jeśli chodzi o pszenicę, kukurydzę i rzepak. Zboża i oleje roślinne są kluczowymi kategoriami w eksporcie Ukrainy – w 2021 r. przypadło na nie 19,4 mld dolarów (30% całości zagranicznej sprzedaży towarów). Ograniczony eksport zbóż negatywnie odbije się na bilansie handlowym i finansach państwa. Jednocześnie nawet znaczące zmniejszenie powierzchni zasiewów nie powinno doprowadzić do problemów z żywnością w kraju.

osw.waw.pl

Ukraiński wywiad wojskowy podaje, że rosyjscy żołnierze dostali instrukcję, aby byli "samowystarczalni" do czasu nadejścia dalszych rozkazów. Ma to związek z faktem, że Rosjanie mają problemy z zaopatrywaniem swoich żołnierzy w sprzęt, paliwo czy żywność. Według Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy w praktyce takie wytyczne oznaczają pozwolenie na okradanie miejscowej ludności, sklepów, magazynów czy aptek. Wywiad podkreśla, że nagrania pokazujące grabież dokonywaną przez Rosjan nie są "odosobnionymi przypadkami". Ukraińskie służby podają, że kradzieże, gwałty i morderstwa cywilów stanowią "celową politykę terroru, którą popiera najwyższe dowództwo".

gazeta.pl

Jak teraz wygląda codzienność w pańskim mieście?

Na pozór nic się nie zmieniło. Gdy wyjdzie się na spacer, codzienne życie Rosjan wygląda tak samo. Ludzie chodzą do pracy, starają się funkcjonować jak przed inwazją. Jednak jak się pójdzie na zakupy, to już nie można powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Bo zmieniły się ceny i to jest widoczne od razu. Wszystko zdrożało. Mogę podać przykład: czekolada, która jeszcze niedawno kosztowała 50 rubli, teraz kosztuje 60 rubli. Owoce i warzywa są prawie o półtora raza droższe niż wcześniej. Pomidorki cherry, za które płaciło się 200 rubli, teraz widzę, że są po 300, nawet po 350 rubli.

Jedzenie drożeje, ale jest go wystarczająco dużo?

Żadnej paniki czy gromadzenia zapasów na razie nie zauważyłem. W tej części Rosji, w której mieszkam, nie brakuje żywności. Właściwie na każdym kroku jest jakiś sklep spożywczy. Jeżeli Rosjanin musiałby iść po jedzenie dłużej niż pięć minut, to byłoby to dla niego już za daleko. Inna sprawa, że dziś do sklepów chodzi o połowę mniej Rosjan niż jeszcze przed pandemią, nie ma w nich kolejek. Wszystko dlatego, że podczas pandemii młodzi przyzwyczaili się do korzystania z aplikacji, dzięki którym możesz siedzieć w domu i zamawiać jedzenie przez internet. To się u nas nazywa dostawka. Jedzenie jest dostarczane pod drzwi w 10–15 minut od złożenia zamówienia, oczywiście w wielkich miastach. A Perm to miasto ponadmilionowe.

Czy do bankomatów ustawiają się kolejki? Moja rozmówczyni z Moskwy mówiła mi, że tam były problemy z wypłacaniem pieniędzy.

Tu kolejki pojawiały się tylko w dniu, kiedy została ogłoszona decyzja państwa o początku wojny, która zresztą przez rządowe media nie jest nazywana wojną. A potem sytuacja się uspokoiła. Ale myślę, że w ciągu najbliższych dni to się może zmienić.

Tym, co już się zmieniło, jest nastrój Rosjan. Wszyscy mają poważne, smutne twarze. Dosłownie wszyscy. Ludzie na świecie myślą, że my tutaj w Rosji wspieramy to, co się dzieje. Otóż chcę powiedzieć, że wcale tak nie jest.

To znaczy?

Większość Rosjan ma po prostu depresję. To jest taka stuprocentowa zbiorowa apatia. To jest niechęć do robienia czegokolwiek, nawet w najbardziej ważnych sprawach. Po pracy ludzie siedzą w domach. Dużo palą, piją dużo kawy. Jest w tym wszystkim i załamanie, i przerażenie. Zastanawiają się, co będzie dalej, ale prawda jest taka, że nie wiadomo, co się wydarzy. Jestem przekonany, że jak już ten cały koszmar się skończy – przecież niezależnie od tego, ile będzie trwać, kiedyś wszystko się kończy – ten kraj będzie potrzebował dobrego psychoterapeuty.

Jak pan planuje swoje życie? Co – z pańskiej perspektywy – będzie dalej?

Ja na pewno zrobię wszystko, co ode mnie zależy, żeby stąd wyjechać.

Wiele osób ma taki zamiar?

Wydaje mi się, że myśli tak mały procent rosyjskiego społeczeństwa, głównie aktywni, młodzi ludzie. Wielu Rosjan tutaj zostanie nie dlatego, że wspierają Putina, ale dlatego, że nie wiedzą, gdzie mogliby pojechać. Są też tacy, którzy boją się ruszyć z Rosji, bo są przekonani, że w każdym innym kraju będą źle traktowani, że świat ich nienawidzi. Boją się rusofobii. I na tym właśnie polega nasza tragedia. Nie możemy nic zrobić, żeby powstrzymać Rosję od ataków na Ukrainę, źle się czujemy w tym kraju, a zarazem nie możemy masowo wyjechać, bo na Zachodzie też nie będzie nam się dobrze żyło.

Zachodnie, niezależne media piszą, że to my, Rosjanie, jesteśmy przyczyną tragedii, która dzieje się w Ukrainie. Że można było jej uniknąć. Chciałbym powiedzieć, że to jest wspólna tragedia narodu rosyjskiego i narodu ukraińskiego, bo co najmniej 30 proc. Rosjan ma krewnych w Ukrainie. A może nawet i więcej. W moim otoczeniu prawie każdy ma kogoś w Ukrainie. Boli nas myśl, że giną tam ludzie, giną nasi bliscy.

Co Rosjanie mówią między sobą o tej wojnie?

Młodzi wiedzą, że przekaz w telewizji państwowej to rządowa propaganda. Ja jej nie oglądam, na całe szczęście mamy internet, dzięki któremu wiem, co naprawdę się dzieje. Rano czytam rosyjskie wiadomości, potem ukraińskie, porównuję je i tworzę sobie obraz wydarzeń. Ale starsi czerpią wiedzę z państwowych mediów, a w nich wszędzie jest propaganda.

Wielu Rosjan w ogóle teraz nie wie, w co mają wierzyć. Zastanawiają się, co się dzieje naprawdę. Nie rozumieją tej wojny, nie rozumieją polityki Putina. Są całkowicie zagubieni.

Wie pani, to jest taki stan, w którym nie do końca człowiek wie, co jest rzeczywistością. Nic nie rozumiesz. Myślisz, że to noc, a okazuje się, że to jest dzień. Myślisz, że to jest dzień, a ten jednak okazuje się nocą. Lato okazuje się zimą, a zima okazuje się latem. Na koniec jednak orientujesz się, że tak w ogóle to jest jesień. Wszystko jest po prostu takie psychodeliczne.

Inaczej nie mogę opisać tego, co siedzi teraz w nas, Rosjanach. To czas przerażającego mroku.

gazeta.pl

Holger Roonemaa to dziennikarz śledczy estońskiego portalu delfi.ee. Jednocześnie należy do Międzynarodowego Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych, które odpowiada m.in. za ujawnienie takich afer jak: Panama Papers, Pandora Papers, Paradise Papers czy Swiss Leaks. Jak pisze na Twitterze dziennikarz, rozmawiał z estońskim analitykiem, "który ma dostęp do informacji" i którego uważa za jednego z najlepszych ekspertów w Estonii.

Analityk podkreśla, że ostatnie wydarzenia na ukraińskim froncie mogą napawać optymizmem. Jak jednak akcentuje, na pełny optymizm jeszcze bardzo daleko, ale widać światełko w tunelu. "Niebezpieczeństwo jeszcze się nie skończyło, ale są powody do bardzo ostrożnego optymizmu" — czytamy we wpisie dziennikarza.

"Od ostatniej soboty na frontach jest stosunkowo stabilnie. Oczekuje się zreformowania jednostek rosyjskich i nowej linii ataku, ale jak dotąd niewiele jest na to dowodów" — informuje Roonemaa. Jego rozmówca podkreśla, że jeśli Rosja nie zrobi znaczącego postępu do końca tygodnia, to "trudno wyobrazić sobie, jak to w ogóle powinno nastąpić".

Analityk zauważa, że linia ataku podzieliła się na dwie części — jedna w kierunku Mikołajowa na południu kraju, druga w kierunku Krzywego Rogu. Według eksperta to stwarza jeszcze większe problemy z zaopatrzeniem, które już i tak było w złej kondycji, i jednocześnie okazję dla armii ukraińskiej do rozbicia atakujących Rosjan. Podkreśla jednak, że istotną rolę mogą odegrać wojska białoruskie, jeśli faktycznie zostały wysłane.

Zauważa jednocześnie, że Białorusini będą mieli jeszcze mniejszą motywację do ataku. Podobnie jak sprowadzani przez Kreml Syryjczycy. Ten ruch określił mianem desperackiego. „Odmienną kwestią jest walka w wąskich uliczkach arabskich miast. Co innego w Kijowie czy Charkowie, gdzie bulwary mają 100 metrów szerokości”. Według rozmówcy dziennikarza, Syryjczycy także nie będą mieć wysokiej motywacji do walki.

Ewentualna mobilizacja rosyjskiej armii może spalić na panewce po tym, jak wysokiej rangi wojskowi przekonywali Władimira Putina, że "jednostki rezerwowe nie mają szkolenia, a armia nie ma nawet dla nich wystarczającej liczby mundurów". W ćwiczenia Zapad włączyło się bardzo niewielu rezerwistów. Oficerowie mają także skarżyć się na to, że zostały one przeprowadzone w zły sposób.

Analityk podkreśla, że jedna trzecia rosyjskich wojsk została wymieniona na jednostki o gorszej jakości, a jedna trzecia żołnierzy to ranni lub zabici. Zaznacza jednocześnie, że takie roszady nie mają dobrego wpływu na zdolności operacyjne armii. "Ukraińska kontrofensywa toczyła się dotychczas na małą skalę, ale kiedy rosyjska armia przestaje napierać, to Ukraińcy mają środki, by zacząć ją naciskać. Pierwszym celem byłoby wypędzenie Rosjan z północy kraju" — czytamy dalej.

W opinii cytowanego analityka zdecydowanie trudniej będzie odzyskać Ukraińcom utracone tereny na południu, także ze względu na ukształtowanie terenu. Odniósł się również do braków w zaopatrzeniu Rosjan, m.in. pod względem rakiet. "Putinowi powiedziano, że ma 10 tys. pocisków. W rzeczywistości miał 1000. To dziwne, że nie pamiętał, jak okłamywał własnych szefów jako młody oficer KGB. Takie kłamstwo jest powszechne w ich kulturze".

onet.pl

— Trwa szaleństwo paszportowe, wielu moich znajomych, którzy żyją w mieszanych małżeństwach, już wyjechało z kraju — przyznaje Katarzyna Mołoniewicz, tłumaczka i pisarka. W latach 2014-2020 jej mąż pracował w Moskwie, a ona do niego dojeżdżała. Grono, w jakim się obracali, to głównie inteligencja, ludzie niekoniecznie majętni, ale powiązani rodzinnie z Zachodem.

— W okolicznych sklepach spożywczych wszystko było z importu. Włoski makaron, egipskie kartofle, jabłka z Nowej Zelandii. Rosyjskie produkty można było znaleźć jedynie na bazarach — opowiada Mołoniewicz. — Na ulicach jeździły samochody najlepszych zachodnich marek, wszyscy moi znajomi mieli iPhone’y. W wielkich, przepięknych domach towarowych na placu Czerwonym łatwiej było kupić żakiet od Diora niż zwykły pasek do spodni — dodaje.

Choć zachodnie marki stanowią istotny element ich zakupowych wyborów, Rosjanie, którzy zostają w kraju, są gotowi zrezygnować z Diora, Zary i H&M. Przygotowała ich na to państwowa propaganda, która przekonuje obywateli, że sankcje to zemsta Zachodu. Forma opresji, poprzez którą chce ukarać Rosję za to, że broni swoich interesów.

— Wiem, że w Moskwie braki jeszcze nie są dotkliwe. Kolega ostatnio opowiadał, że kupił pomidory z Uzbekistanu i pomarańcze z jakiejś innej byłej republiki radzieckiej. Podejrzewam, że z czasem się skończą i zacznie się sadzenie warzyw na daczach. Jednak to też bardzo dumny naród, wiele osób stwierdzi, że zniesie sankcje w imię wyższego dobra — tłumaczy Katarzyna Mołoniewicz.

— Mówi się, że w Rosji telewizor zastąpił lodówkę — póki zwykli Rosjanie są w stanie zapewnić sobie podstawowe produkty, póty będą podatni na propagandę wojenną — zauważa Katarzyna Chawryło. — Bardzo istotną cechą rosyjskiego społeczeństwa są jego niebywałe zdolności adaptacyjne. Rosjanie potrafią się przystosować do trudnych warunków, zwłaszcza w obliczu wojny — dodaje specjalistka. Przy okazji przytacza wyniki badań opinii publicznej, z których płynie wniosek, że Rosjanie są przekonani, iż sankcje uderzą w najbogatszych, oligarchów i polityków, a nie w zwykłych obywateli kraju.

Na obywatelach Rosji nie zrobi w końcu wrażenia fakt, że dwie największe organizacje płatnicze na świecie, Visa i Mastercard, wycofują się z kraju. A przynajmniej nie od razu. Po pierwsze, na terenie Rosji karty działają nadal (do końca terminu ich ważności). Po drugie, w powszechnym użyciu są karty płatnicze Mir.

"Od 1 lipca 2018 r. w Rosji obowiązuje Ustawa o narodowym systemie płatniczym. Według ustawy pracownicy całej budżetówki, państwowych urzędów, agencji itp., a także wszyscy, którzy otrzymują pomoc państwa, w tym stypendialną, dostaną ją tylko na konta, do których jest przywiązana narodowa karta płatnicza Mir albo na rachunki bez żadnych kart" - pisała w 2020 r. "Rzeczpospolita". Od października 2020 z systemem Mir została powiązana obsługa emerytur i zasiłków, co w praktyce zmusiło obywateli kraju do posiadania w portfelu karty narodowego operatora.

(...)

Powyższe fakty nie powinny jednak prowadzić do wniosku, że sankcje Zachodu nie mają wpływu na życie obywateli Federacji Rosyjskiej. Nie brak modnych ubrań czy gadżetów, nie blokada swobodnego podróżowania oraz płatności poza granicami kraju, a rosnące ceny podstawowych produktów żywnościowych mogą wstrząsnąć mieszkańcami Rosji.

— Proces wzrostu cen na towary i usługi już się rozpoczął i w pierwszej kolejności uderzy w najbiedniejszych, którzy największą część swoich dochodów przeznaczają na żywność — podkreśla Katarzyna Chawryło. — W Rosji potocznym wyznacznikiem kryzysu jest wzrost cen lub brak kaszy gryczanej. Już teraz podrożała, podobnie jak warzywa, a niektóre sklepy reglamentują zakupy — dodaje specjalistka. W ocenie ekspertki Ośrodka Studiów Wschodnich potrzeba dwóch, trzech miesięcy, by zobaczyć skalę oddziaływania sankcji. Wiele też zależy od tego, jak na postępującą drożyznę zareaguje Kreml, czy udzieli najbiedniejszym wsparcia socjalnego.

(...)

Dyskutując o możliwym wpływie sankcji na Rosjan, należy mieć w końcu świadomość, że zdanie opinii publicznej niewiele Kreml interesuje. — Rosyjska władza świetnie radzi sobie z kreowaniem nastrojów publicznych i będzie nadal nimi zarządzać — podkreśla Chawryło. W jaki sposób? Obecnie za powielanie tzw. fake newsów (czyli mówienie, że w Ukrainie toczy się wojna) grozi kara 15 lat łagru. Za zdradę narodową (za co władze mogą uznać nawet publiczny protest przeciwko inwazji) — 20 lat.

— Badania opinii publicznej, w których widać rosnące poparcie dla Putina, nie są obecnie wiarygodne, instytucje socjologiczne znalazły się pod kontrolą władz. Z pewnością stwierdzić można jednak, że w Rosji istotna część społeczeństwa prezydenta popiera, w tym momencie nie mamy rzetelnych instrumentów, by określić skalę tego poparcia — mówi specjalistka OSW. — Analizując wyniki badań, od lat borykamy się też z problemem, że Rosjanie boją się szczerze odpowiadać na pytania ankieterów, można powiedzieć, że funkcjonuje "podwójne myślenie". Wiele osób publicznie boi się krytykować władzę, a w gronie najbliższych wyraża krytyczne poglądy pod adresem Putina — dodaje ekspertka.

W Rosji, jak mawiają Rosjanie, szczere opinie wyraża się w kuchni.

businessinsider.com.pl

"Widoczne są oznaki gotowości kierownictwa wojskowo-politycznego Białorusi do możliwego udziału ich sił zbrojnych w działaniach wojennych przeciwko Ukrainie po stronie Federacji Rosyjskiej" - podał sztab generalny ukraińskich sił zbrojnych.

Jak informuje Aliaksandr Azarau, przedstawiciel organizacji BYPOL, którą tworzą funkcjonariusze różnych białoruskich służb, "ponad tydzień temu została ogłoszona tajna mobilizacja". - Tajna, czyli taka, której oficjalnie nie ogłosili - mówił w TOK FM. - Do wszystkich podlegających służbie wojskowej wysłano wezwania. Potwierdzają to liczni obywatele Białorusi, w tym ci którzy mają 50 lat, bo oni również powinni zgłosić do komisji poborowych - dodał. 

Zauważył przy tym, że tajna mobilizacja "obejmuje wszystkich mężczyzn w wieku poborowym, niekończenie z doświadczeniem". - Powstają więc zmobilizowane grupy, które mogą zostać włączone w wojnę w Ukrainie - podkreślił. 

Przedstawiciel BYPOL zastrzegł przy tym, że "ludzie nie chcą jednak walczyć w Ukrainie". - Białorusini i Ukraińcy są związani pokrewieństwami, znają się, mają rozliczne relacje - tłumaczył.

Dlatego część próbuje wyjechać z kraju, choć jest to bardzo trudne, bo "wiele ambasad europejskich zostało zamkniętych, a do tych, które zostały, są długie kolejki po wizy". - Poza tym Łukaszenka dopuszcza wyjazd z Białorusi już tylko na podstawie wiz pracowniczych, bo na podstawie wiz turystycznych i humanitarnych już się nie da - wyjaśnił. - Zresztą nie wystarczy wiza pracownicza, potrzebna jest jeszcze umowa o pracę i wiele innych dokumentów, to bardzo długi proces. Białorusinom zostaje tylko nielegalny wyjazd. Wielu tak robi - uszczegółowił. 

Inni funkcjonariusze piszą w tej sytuacji do BYPOL z pytaniami, jak się mają zachować. W odpowiedzi organizacja opublikowała nagranie, w którym radzi, by nie odbierać wezwań mobilizacyjnych, unikać komisji poborowych i ukrywać się. - Ludzie nie chcą walczyć i my ich wzywamy, by nie szli do armii - mówił także Aliaksandr Azarau. - Musicie zrozumieć, że jeśli pójdą do Ukrainy, zostaną zabici, nie będą mieli nawet możliwości oddać się w niewolę. Ukraińscy ostrzeliwują przekraczające granicę kolumny okupantów, więc (Białorusini) nie będą nawet mieli możliwości zostać jeńcami. Radzimy im, że jeśli ich już wyślą, to niech przy pierwszej możliwości poddali się Ukraińcom - powiedział gość Agnieszki Lichnerowicz i dodał, że są też tacy funkcjonariusze, którzy "piszą, że pójdą do lasu, jak białoruscy partyzanci". 

tokfm.pl