poniedziałek, 11 lipca 2022


W latach 2000. nastąpił rozkwit subkulturowego nacjonalizmu w Rosji i w Ukrainie. Moskwa i St. Petersburg, Kijów i Charków stały się prawdziwymi ośrodkami wymiany doświadczeń między działaczami ultraprawicowymi.

Jednocześnie do 2014 r. nacjonaliści z Rosji koncentrowali się na Ukrainie. Co roku jeździli do Ukrainy na tematyczne festiwale muzyczne i koncerty, które odbywały się w Kijowie, Charkowie i innych miastach. Jeden z najbardziej znanych nazywał się "Perun Fest", a zorganizował go lider ukraińskiej neonazistowskiej grupy Sokira Peruna (ukr. Topór Peruna) Arsenij Biłodub.

Sokira (której repertuar obejmuje m.in. piosenkę o Holokauście ze słowami "sześć milionów słów kłamstw wymyślonych przez Żydów") aktywnie koncertowała w Rosji. Publiczność na takich koncertach była jak najbardziej zróżnicowana: skinheadzi, fani black metalu, fani piłki nożnej – wspomina w rozmowie z Meduzą jeden z gości tych prawicowych koncertów.

— Nie pamiętam konfliktów na gruncie szowinizmu. Chyba że ??nieliczni zwolennicy UNA-UNSO trochę się spięli. Ich wygląd, grzywki na głowie, fajki i haftowane koszule, wywołał tylko uśmiech. Nie komunikowaliśmy się z nimi, ale trzymali się osobno, mieli własne towarzystwo — mówi rozmówca Meduzy.

— Spędziłem dwa tygodnie w ramach delegacji we Lwowie i Iwano-Frankowsku. Wszędzie rozmawialiśmy po rosyjsku. Nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś odmówił rozmowy w tym języku. Dosłownie szukaliśmy tej "rusofobii" i nie znaleźliśmy jej. Mogę zaświadczyć, że w tym czasie nawet zachód Ukrainy był absolutnie lojalny wobec Rosjan — mówi skrajnie prawicowy działacz ukraiński Siergiej "Bocman" Korotkicz (który, jak sam twierdzi, uczestniczył w tworzeniu batalionu Azow).

Dodaje, że dopiero potem Rosja "zachorowała na wielkomocarstwowy imperialny szowinizm".

onet.pl

"Wszyscy regularnie czyścimy telefony, żeby nie znaleźli niczego, co mogłoby ich sprowokować. Po naszej rozmowie też będę musiała natychmiast usunąć wszelkie ślady kontaktu" – zastrzega.

"Ich stosunku do mieszkańców nie da się ani określić, ani przewidzieć. Czasem zachowują się normalnie, a czasem – jeśli coś nie idzie po ich myśli – mogą w najlepszym przypadku kogoś pobić, w najgorszym – zabrać w miejsce, z którego nikt dotąd nie wrócił" – mówi kobieta.

23-latka wymienia przypadki włamań do restauracji, sklepów, biur czy hoteli; niezliczone akty wandalizmu i nadużyć. "W mieście dochodzi do mnóstwa wypadków na drogach. Rosjanie nie zwracają uwagi na sygnalizację świetlną, pasy dla pieszych, ograniczenia prędkości. Wiecznie chodzą pijani. Po wypadkach po prostu odjeżdżają i nie można zrobić niczego, żeby ich ukarać" – tłumaczy.

Kobieta zwraca również uwagę na szczególnie trudne położenie pozostających w Chersoniu emerytów. "Władze okupacyjne robią wszystko, żeby najstarsi nie dostawali swoich emerytur. Chcą ich w ten sposób zmusić do przyjęcia rosyjskich paszportów, rosyjskiej waluty i rosyjskich porządków. Młodzi chwytają się każdej pracy, jaka się trafi, ale co mają zrobić seniorzy?" – pyta retorycznie młoda Ukrainka.

Odpowiadając na pytanie o stan zaopatrzenia sklepów, mieszkanka Chersonia zaznacza, że "większość handlu odbywa się na targach". "Ludzie zwożą z okolicznych sadów i gospodarstw owoce i warzywa, a potem handlują nimi w swoich samochodach" — tłumaczy. "Jest zdecydowanie lepiej niż na początku, gdy myśleliśmy, że najzwyczajniej umrzemy z głodu" – wspomina.

Do miasta – według relacji 23-latki – niemal niemożliwe jest sprowadzenie ukraińskich produktów. "Część sklepów pozostaje w rękach starych właścicieli, którzy pomimo rosyjskich blokad próbują ściągać towary ukraińskie. Inne są pod kontrolą Moskwy, która zaopatruje je swoimi produktami, starając się udowodnić, że »ruski mir« nam się opłaca" – tłumaczy kobieta.

"Mamy też ogromny problem z komunikacją; ukraińskie sieci telefoniczne nie działają, ludzie ustawiają się w punktach, gdzie można złapać Wi-Fi i stamtąd, ciasno upchani, próbują nawiązać kontakt z najbliższymi" – wyjaśnia mieszkanka okupowanego miasta.

Wskazuje, że w mieście aktywne są również komórki zbrojnego oporu, a sami mieszkańcy nie mają wątpliwości co do ukraińskiej przyszłości Chersonia. "Są pewne grupy, organizowane oddolnie, które polują na kolaborantów. Kilku z nich już zabili, resztę zabiją wkrótce – każdy dostanie to, na co zasłużył" – zapewnia kobieta. "Oczywiście okupanci zastawiają na partyzantów pułapki, przeszukują samochody, mają listy osób, których szukają" – dodaje.

"Ja sama staram się nie uczestniczyć w tym, co Rosjanie próbują tu organizować. Nie kupuje ich produktów, nie zmienię paszportu, nie kupię rosyjskiego numeru telefonu. Kiedyś organizowaliśmy manifestacje, chcieliśmy jasno pokazać, że nie są tu mile widziani, ale zaczęli nas po prostu atakować" – mówi 23-latka.

onet.pl

Patrząc zaś szerzej – zauważymy, że dla Zachodu jeszcze atrakcyjniejszym krajem do inwestowania niż Ukraina była Rosja. Jeśli zaś chodzi o Europę, to głównym inwestorem w Rosji były Niemcy. Po zapaści 2014 r. niemieckie koncerny, mimo gospodarczych ograniczeń, zaczęły odbudowywać swoją pozycję w Rosji. A ich roczne inwestycje zaczęły przekraczać 3 mld euro rocznie.

Wielki biznes, wielkie koncerny, były zafascynowane Rosją i możliwościami handlu. 140 mln konsumentów, bogactwa naturalne – to wszystko rozbudzało wyobraźnię. I kształtowało niemiecką politykę. Co interesujące – niemiecko-rosyjska wymiana handlowa była na poziomie wymiany niemiecko-węgierskiej. I była trzykrotnie niższa niż wymiana niemiecko-polska! Lecz te dane na niemieckich menedżerach nie robiły żadnego wrażenia. Liczył się miraż przyszłych interesów w Rosji.

Tymczasem ten miraż od kilku lat jest weryfikowany przez realia. Większość niemieckich firm, które inwestowały w Rosji, kończyła ze stratami. To powodowało, że zaczęły się wycofywać z niemieckiego rynku. W roku 2011 działało w Rosji 6300 firm z udziałem kapitału niemieckiego. W roku 2021 było ich już tylko 3651. I zapowiadano, że to nie koniec, że będą się wycofywać kolejne. Biznes wyliczał – płytki rynek, wysokie koszty działalności, niejasne przepisy, wszechobecna korupcja. A do tego doszły ostatnie posunięcia administracji.

Otóż jeszcze przed inwazją na Ukrainę, w grudniu 2021 r., prezydent Putin podpisał ustawę, na mocy której przebywający w Rosji cudzoziemcy mają być regularnie badani pod kątem zażywania narkotyków, chorób zakaźnych, takich jak HIV, kiła, gruźlica i koronawirus. Także dzieci powyżej szóstego roku życia oraz współmałżonkowie mają co trzy miesiące poddawać się badaniom, w tym "badaniom rentgenowskim z wysokim poziomem promieniowania".

Obowiązkowe są również "rozmowy z psychologami", podkreślał niemiecki portal RND. Dla zachodnich menedżerów pracujących w Moskwie i Petersburgu ustawa była szokiem. Zwłaszcza że musieli godzinami czekać na badania i wyniki. "Jest oczywiste, że jeszcze więcej firm spakuje manatki w 2022 r., jeśli wkrótce nie zostaną znalezione rozwiązania, które ustabilizują klimat biznesowy", mówił Matthias Schepp, szef Niemiecko-Rosyjskiej Izby Handlu Zagranicznego.

Taki zresztą, jak mówili przedstawiciele biznesu, był zamysł Moskwy. Żeby zachodni menedżerowie nie chcieli pracować w Rosji i żeby ich stanowiska przejęli miejscowi. Ale to już jest przeszłość. Niemiecko-Rosyjska Izba Handlu Zagranicznego, która jeszcze 14 lutego 2022 r. promowała wielką kampanię lobbingową na rzecz rosyjsko-niemieckich kontaktów, ucichła. Za to mówi się coraz więcej o przyszłej odbudowie Ukrainy.

onet.pl