Myślę, że istnieje logiczny, metodyczny plan, który sięga bardzo daleko wstecz, co najmniej do 2007 r., kiedy dał światu, a na pewno Europie, do zrozumienia, że Moskwa nie zaakceptuje dalszego rozszerzania NATO. A następnie w ciągu jednego roku, w 2008 r., NATO otworzyło drzwi Gruzji i Ukrainie. Dzisiejszy kryzys absolutnie sięga tamtego momentu.
Byłam wtedy oficerem wywiadu, a Narodowa Rada Wywiadu [agencja rządu USA zbierająca dane ze wszystkich służb wywiadowczych USA] analizowała, co Rosja może zrobić w odpowiedzi na tę deklarację NATO. Jedną z naszych ocen było to, że istniało realne, prawdziwe ryzyko jakiegoś rodzaju prewencyjnej rosyjskiej akcji wojskowej, ograniczonej nie tylko do aneksji Krymu, ale jakiejś znacznie większej akcji podjętej przeciwko Ukrainie wraz z Gruzją.
I rzeczywiście, cztery miesiące po szczycie NATO w Bukareszcie, nastąpiła inwazja na Gruzję. Nie było wtedy inwazji na Ukrainę, ponieważ rząd ukraiński wycofał się z ubiegania się o członkostwo w NATO. Ale powinniśmy byli wtedy poważnie się zastanowić, jak zamierzamy poradzić sobie z naszymi stosunkami z Rosją.
Czy celem Putina jest dziś odtworzenie Związku Radzieckiego, Imperium Rosyjskiego, czy czegoś innego?
Jego celem jest przywrócenie rosyjskiej dominacji nad tym, co Rosja postrzega jako rosyjskie imperium. Mówię o tym bardzo konkretnie, ponieważ ziemie Związku Radzieckiego nie obejmowały wszystkich terytoriów, które kiedyś były częścią Imperium Rosyjskiego. Więc to powinno nas zastanowić.
Putin jasno wyartykułował ideę istnienia "Ruskiego Miru", czyli "Rosyjskiego Świata". W niedawno opublikowanym eseju o Ukrainie i Rosji stwierdza, że naród ukraiński i rosyjski to "jeden naród". Mówi, że Ukraińcy i Rosjanie są jednym i tym samym. Ta idea rosyjskiego świata oznacza ponowne zgromadzenie wszystkich rosyjskojęzycznych mieszkańców różnych miejsc, które w pewnym momencie należały do rosyjskiego imperium.
W czasie epidemii covid Putin przesiadywał w archiwach Kremla, przeglądając stare mapy, traktaty i wszystkie granice, jakie Rosja miała na przestrzeni wieków. Wielokrotnie powtarzał, że granice Rosji i Europy często się zmieniały. W swoich przemówieniach krytykował byłych rosyjskich i sowieckich przywódców, Lenina i komunistów, ponieważ jego zdaniem to oni rozerwali rosyjskie imperium, to oni stracili rosyjskie ziemie w czasie rewolucji.
I owszem, Stalin przywrócił niektóre z nich, jak kraje bałtyckie i niektóre ziemie Ukrainy w czasie II wojny światowej, ale zostały one ponownie utracone wraz z rozpadem ZSRR. Putin uważa, że granice się zmieniają, a więc granice dawnego imperium rosyjskiego są nadal w grze i Moskwa może je teraz zdominować.
Zdominować?
To nie znaczy, że zamierza zaanektować je wszystkie i uczynić częścią Federacji Rosyjskiej, jak to zrobili z Krymem. Dominację można ustanowić poprzez marginalizację krajów regionalnych, poprzez upewnienie się, że ich przywódcy są całkowicie zależni od Moskwy, albo poprzez praktyczne mianowanie ich przez Moskwę w drodze sfałszowanych wyborów, albo poprzez zapewnienie, że są oni przywiązani do rosyjskich sieci gospodarczych, politycznych i bezpieczeństwa.
Widać to teraz na całym obszarze byłego Związku Radzieckiego. Widzieliśmy naciski na Kazachstan, by ponownie skierował się w stronę Rosji, zamiast balansować pomiędzy Rosją, Chinami i Zachodem. A zaledwie kilka dni przed inwazją na Ukrainę, w mało zauważalnym akcie, Azerbejdżan podpisał dwustronne porozumienie wojskowe z Rosją. Jest to znaczące, ponieważ przywódca Azerbejdżanu opierał się temu od dziesięcioleci.
Rosja uczyniła siebie ostatecznym arbitrem przyszłych relacji pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Gruzja również została zmarginalizowana po tym, jak przez dziesięciolecia była cierniem u boku Rosji. A Białoruś jest już całkowicie podporządkowana Moskwie.
A pośród tego wszystkiego Ukraina była krajem, który uciekł Putinowi. On mówi teraz, że Ukraina nie należy do Ukraińców, należy do niego i do przeszłości. Zamierza wymazać Ukrainę z mapy, dosłownie, ponieważ nie należy ona do jego mapy "rosyjskiego świata". W zasadzie już nam to powiedział.
(...)
Jak daleko w głąb Ukrainy Putin zamierza się posunąć?
W tym momencie, jeśli tylko będzie mógł, pójdzie na całość. Przed ostatnim tygodniem miał do wyboru wiele różnych opcji. Dał sobie możliwość wkroczenia z pełną siłą, tak jak to robi teraz, ale mógł też skupić się na odzyskaniu reszty terytoriów administracyjnych Doniecka i Ługańska.
Mógłby przejąć Morze Azowskie, co prawdopodobnie i tak zrobi, a następnie połączyć regiony Doniecka i Ługańska z Krymem, jak również ziemie pomiędzy nimi aż do Odessy. W rzeczywistości Putin początkowo próbował tego w 2014 r. - chciał wtedy stworzyć Noworosję, czyli Nową Rosję, ale to się nie udało, gdy nie zmaterializowało się lokalne poparcie dla przyłączenia do Rosji.
Teraz, jeśli tylko będzie mógł, zajmie cały kraj. Musimy zmierzyć się z tym faktem. Chociaż nie widzieliśmy jeszcze rozmieszczonych pełnych rosyjskich sił inwazyjnych, to z pewnością ma on wojska, które mogą wkroczyć do całego kraju.
Ma odpowiednią liczbę wojsk, by wkroczyć, ale czy ma ich wystarczająco dużo, aby zająć cały kraj?
Jeśli pojawi się poważny opór, może nie mieć wystarczających sił, by zająć kraj na dłuższy czas. Może też być tak, że nie chce zajmować całego kraju, że chce go rozbić, może zaanektować niektóre jego części, może pozostawić część z nich jako małe państewka, np. gdzieś wokół Lwowa. Nie twierdzę, że wiem, co się dzieje w jego głowie.
Putin może też chcieć oddać kawałki Ukrainy innym krajom. W 2015 r. minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow był na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie. I mówił o tym, że Ukraina nie jest krajem, podkreślając, że jest tam wiele grup mniejszościowych - są Polacy, są Rumuni, są Węgrzy i Rosjanie. W zasadzie niemalże zapraszał resztę Europy do podziału Ukrainy.
Putin chce więc niekoniecznie okupować cały kraj, ale naprawdę go podzielić. Patrzył na Afganistan, Irak, Libię i inne miejsca, gdzie istnieje podział kraju pomiędzy oficjalnie usankcjonowane siły z jednej strony i rebeliantów z drugiej. To jest coś, z czym Putin zdecydowanie mógłby żyć — rozdrobniona, rozbita Ukraina z różnymi częściami o różnym statusie.
(...)
Ukraina jest największą lądową operacją wojskową, jaką Rosja prowadzi od czasów wojny w Czeczenii. Czego dowiedzieliśmy się o rosyjskim wojsku wtedy, co jest istotne teraz?
Ludzie często dziś mówią, że Ukraina jest największą operacją wojskową w Europie od czasów II wojny światowej. Ale największa operacja wojskowa w Europie od czasów II wojny światowej miała miejsce w Czeczenii, tyle że Czeczenia jest częścią Rosji. Był to wyniszczający konflikt, który ciągnął się latami, z dwiema rundami wojny po krótkim rozejmie i dziesiątkami tysięcy ofiar wojskowych i cywilnych.
Stolica tej republiki, Grozny, została zrównana z ziemią. Wśród ofiar przeważali etniczni Rosjanie i osoby rosyjskojęzyczne. Czeczeni podjęli walkę, która zakończyła się militarną porażką Rosjan. Po interwencji NATO w wojnach bałkańskich w tym samym czasie w latach 90. Moskwa obawiała się nawet, że NATO może wejść do Rosji, bo uzna rosyjską armię za słabą.
Czego dowiedzieliśmy się o NATO w ciągu ostatnich dwóch miesięcy?
Początkowo — nic dobrego. Teraz widzimy znaczącą mobilizację sił politycznych i dyplomatycznych, poważne konsultacje i impuls do działania w celu wzmocnienie siły wojskowej NATO. Musimy jednak myśleć o tym również w inny sposób. Od końca zimnej wojny mamy do czynienia z długotrwałą porażką polityczną, jeśli chodzi o myślenie o tym, jak zarządzać relacjami NATO z Rosją.
NATO jest jak potężny ubezpieczyciel, obrońca bezpieczeństwa narodowego Europy i USA. Po zakończeniu zimnej wojny nadal myśleliśmy, że mamy najlepsze ubezpieczenie od zagrożeń, z którymi możemy się zetknąć — powodzi, pożaru itd. — ale za obniżoną składkę. Nie podjęliśmy odpowiednich kroków, by zająć się różnymi rodzajami ryzyka i je ograniczyć. Teraz widzimy, że nie dołożyliśmy należytej staranności i nie rozważyliśmy w pełni wszystkich możliwych ewentualności, w tym sposobu, w jaki złagodzilibyśmy negatywną reakcję Rosji na kolejne ekspansje.
(...)
No i jest jeszcze element nuklearny. Wiele osób sądziło, że nigdy nie zobaczymy dużej wojny lądowej w Europie lub bezpośredniej konfrontacji między NATO a Rosją, ponieważ mogłoby to szybko przerodzić się w konflikt nuklearny. Jak blisko tego jesteśmy?
Właśnie tam jesteśmy. Zasadniczo prezydent Putin powiedział w ostatnich dniach całkiem wyraźnie, że jeśli ktokolwiek będzie się wtrącał w Ukrainie, spotka się z odpowiedzią, jakiej "nigdy nie miał w [swojej] historii". I postawił rosyjskie siły nuklearne w stan wysokiej gotowości. Więc on daje jasno do zrozumienia, że opcja nuklearna jest na stole.
Putin próbował ostrzec przed tym Trumpa, ale nie sądzę, by Trump zorientował się, o co mu chodzi. Na jednym z ostatnich spotkań Putina i Trumpa, gdy tam byłam, Putin dawał do zrozumienia: "No wiesz, Donald, mamy te pociski hipersoniczne". A Trump mówił: "Cóż, my też je dostaniemy". Putin mówił: "Cóż, tak, w końcu je dostaniecie, ale my mamy je pierwsi". W tej wymianie była groźba. Putin dawał nam do zrozumienia, że jeśli w jakimś konfrontacyjnym środowisku dojdzie do przepychanki, to opcja nuklearna będzie na stole.
Czy naprawdę sądzi pani, że Putin użyje broni jądrowej?
Z Putinem jest tak, że jeśli ma jakiś instrument, to chce go użyć. Po co go mieć, jeśli nie można? Pod pewnymi względami już użył broni jądrowej. Rosyjscy agenci otruli Aleksandra Litwinienkę radioaktywnym polonem i zamienili go w ludzką brudną bombę, a polon został rozrzucony po całym Londynie w każdym miejscu, które odwiedził ten człowiek. W rezultacie zmarł straszliwą śmiercią.
Rosjanie użyli już środka nerwowego klasy wojskowej, nowiczoka. Użyli go prawdopodobnie kilka razy, ale na pewno dwa razy. Raz w Salisbury w Anglii, gdzie posmarowano nim drzwi Siergieja Skripala i jego córki Julii, którzy na szczęście nie zginęli, ale środek ten skaził miasto Salisbury, a każdy, kto miał z nim kontakt, zachorował.
(...)
Im dłużej rozmawiamy, tym częściej używamy analogii do II wojny światowej. Są ludzie, którzy mówią, że jesteśmy na skraju III wojny światowej.
Już w niej jesteśmy od jakiegoś czasu. Ciągle myślimy o I i II wojnie światowej jako o tych wielkich, wielkich wydarzeniach, ale II wojna światowa była konsekwencją I wojny światowej. Wiele z rzeczy, o których dziś mówimy, ma swoje korzenie w podziale Austro-Węgier i Imperium Rosyjskiego pod koniec I wojny światowej. Pod koniec II wojny światowej doszło do kolejnej rekonfiguracji, a niektóre z kwestii, którymi zajmujemy się teraz, sięgają tego bezpośrednio okresu powojennego. Mieliśmy wojnę w Syrii, która jest po części konsekwencją upadku Imperium Osmańskiego, podobnie było z Irakiem i Kuwejtem w 1991 r.
Wszystkie konflikty, których jesteśmy świadkami, mają korzenie w tych wcześniejszych konfliktach. Jesteśmy w gorącej wojnie o Ukrainę, która rozpoczęła się w 2014 r. Ludzie nie powinni się łudzić, że jesteśmy dopiero na skraju czegoś. Jesteśmy w tym głęboko i to od dość długiego czasu.
Ale jest to również wojna informacyjna o pełnym spektrum. Fakt, że Putinowi udało się przekonać Trumpa, że Ukraina należy do Rosji i że Trump byłby skłonny oddać Ukrainę bez jakiejkolwiek walki, to duży sukces wojny informacyjnej Putina. Chodzi mi o to, że ma on po swojej stronie znaczną część Partii Republikańskiej i masy społeczeństwa amerykańskiego, które mówią: "Brawo, Władimirze Putinie", lub obwiniają NATO, lub obwiniają USA za ten kryzys. To jest dokładnie to, na co nastawiona jest rosyjska wojna informacyjna i operacja psychologiczna. On również starannie zasiewa ten teren. Jesteśmy w stanie wojny od bardzo długiego czasu. Mówię o tym od lat.
onet.pl