poniedziałek, 9 września 2024



Włodarze na szczeblu państwowym i regionalnym nie narzuciliby tak łatwo swojej kleptokracji, gdyby napotkali mocniejszy opór ze strony społecznej. Przez wieki wśród Rosjan panowała powszechna nieufność wobec tych, którzy byli u władzy – od caratu przez okres komunizmu normą było, że rosyjskie rodziny zakładały, iż rząd w stolicy to pasożyt żerujący na ludziach, sądy zaś wypaczają sprawiedliwość na korzyść potężnych i bogatych. W konsekwencji Rosjanie zaufanie pokładali przede wszystkim w krewnych i sprawdzonych przyjaciołach. Kiedy carscy urzędnicy zjawiali się po podatki i rekruta, czymś zrozumiałym było, że chłopi ukrywali, co tylko mogli, a kiedy szlachta dopominała się nadmiernych świadczeń od podległych sobie chłopów, ci powszechnie fałszowali rzeczywistą obfitość zbiorów. Skłonność do takiego migania się bądź też zachowań wprost nielegalnych jeszcze wzrosła w czasach dyktatury komunistycznej. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych system komunistyczny się rozpadł, a w Rosji wprowadzono dziki kapitalizm gospodarczy, naturalną reakcją obywateli było raz jeszcze obdarzenie zaufaniem rodzin i przyjaciół, nie zaś rządu, który pozwolił się namnożyć tak zwanym oligarchom. Poczucie niezadowolenia i rozpaczy przybierało na sile, w miarę jak ludzie starali się walczyć ze skutkami zaistniałej depresji gospodarczej.

Mało co w tym było nieuniknione, jeszcze mniej zaś celowe. Rządzący w ostatniej dekadzie XX wieku wytyczali ścieżkę ku wyjściu z mroku, przy czym nie mieli zbyt wielu pewnych źródeł światła. Prędko jednak wykorzystali sytuację, która pozwalała im na kształtowanie polityki zgodnie z własnym interesem, co zaskoczyło wyłącznie tych, którzy przeceniali szanse na wprowadzenie w kraju zdrowej demokracji oraz rządów prawa. Rosyjskie społeczeństwo w ostatniej dekadzie XX wieku miało dość politycznej retoryki, na polityków patrzyło z nieufnością, bez reszty zaś skupiało się na tym, jak zarobić na chleb i nie stracić pracy. Spadła liczba demonstracji. Rozruchy stały się rzadkością. 

Władza wiedziała, jak ważne jest, by mieć oko zarówno na nastroje społeczne, jak i na rozwój wypadków w najwyższych kręgach politycznych i biznesowych. Rozumiano, co się może stać, gdy notowania opinii publicznej się pogorszą. W późnych latach osiemdziesiątych Gorbaczow nie miał konkurencji, lecz w 1990 roku sondaże wskazały gwałtowny spadek jego popularności, który okazał się nieodwracalny. Jelcyn w latach 1990‒1991 wzbudził falę podziwu, lecz przez kolejne lata dekady coraz bardziej tracił szacunek ludzi. Gorbaczow i Jelcyn napili się z kielicha admiracji, a następnie zadławili jej niesmacznymi fusami. Obydwu przyszło zmierzyć się z kryzysem, który niespodziewanie okazał się nie do przezwyciężenia, i obydwaj musieli oddać władzę. Ci, których Putin i jego ekipa obsypali względami w postaci ministerstw, korporacji bądź też państwowych projektów, jak najbardziej mogą obrócić się przeciwko swoim dobroczyńcom. Media, które obecnie otaczają ich uwielbieniem, w mgnieniu oka mogą się przełączyć w tryb zaczepny.

Kiedy w jednym czasie wzbiera niezadowolenie elit oraz rozczarowanie społeczeństwa, tak jak to było za Gorbaczowa i za Jelcyna (a także za Mikołaja II w 1917 roku), wówczas pojawia się intensywna presja na przywódcę, aby odszedł. Na Kremlu nie ustają w wysiłkach, by śledzić rozwój potencjalnie niebezpiecznych opinii. W czasach radzieckich służyły temu KGB oraz struktury istniejące przed jego utworzeniem. Tajna policja miała własny interes w wyolbrzymianiu zagrożeń dla stabilności politycznej państwa, toteż komunistyczne kierownictwo nigdy nie mogło do końca wierzyć w wiarygodność jej raportów.

Otwarte badanie opinii publicznej przebiegało nierówno aż do 1987 roku, kiedy to Gorbaczow zezwolił na założenie Wszechzwiązkowego Centrum Badania Opinii Publicznej przez uznanych socjologów Tatjanę Zasławską i Borysa Gruszyna. Bieżącą pracą ośrodka, przemianowanego w 1992 roku na Rosyjskie Centrum Badania Opinii Publicznej i znanego pod rosyjskojęzycznym skrótem WCIOM, zarządzał Jurij Lewada, który ustanowił wysokie standardy, włączając techniki badania i analiz z innych krajów świata, wskutek czego politycy niekiedy musieli czytać niepochlebne doniesienia o tym, co ludzie o nich myślą. W działania WCIOM nie wtrącano się do 2003 roku, kiedy to rząd zmienił system jego finansowania. Sfrustrowany Lewada, przekonany, że ministrowie sprzeciwili się w ten sposób niepokojącym doniesieniom o opiniach na temat walk w Czeczenii, zrezygnował z funkcji i założył własne Centrum Lewady. W 2006 roku zmarł. Centrum Lewady zachowało niezależność, wpadło jednak w tarapaty, w niewielkiej części było bowiem finansowane ze środków z zagranicy, czym naraziło się na wpisanie na listę „agentów zagranicy”. Decyzja o rezygnacji z takiej formy wsparcia i tak nie uchroniła ośrodka przed złą wolą resortu sprawiedliwości – w 2016 roku, na krótko przed wyborami do Dumy, zaliczono go do instytucji „pełniących zadanie agenta zagranicy”, co dowodziło nieustającego wyczulenia Kremla na kwestię badania opinii publicznej. 

Putin określił swój coroczny program telewizyjny Bezpośrednie połączenie z telefonami od widzów mianem barometru opinii publicznej, okazale tytułując go „najpotężniejszym sondażem socjologicznym”, i wraz ze swoim zespołem stara się, by podczas publicznych wystąpień nie dochodziło do jakichkolwiek nieprzyjemności. I choć jego ludzie niekiedy zapalczywie protestują przeciwko badaniom Centrum Lewady, to jednocześnie polegają na informacjach dostarczanych przez kompetentnych badaczy. Nie oznacza to bynajmniej, by wyniki badań sondażowych były w pełni zadowalające – obecna Rosja nie jest już krajem, w którym każdy byłby gotów swobodnie wyrażać krytyczną opinię wobec kierownictwa. Osoby odbierające telefon od sondażowni muszą się dobrze zastanowić nad odpowiedzią na pytanie, czy mogą polegać na Putinie. Wspomnieniami łatwo sięgają czasów, kiedy każdy obywatel radziecki, który dawał wyraz dezaprobacie wobec władz, pakował się w poważne kłopoty. Choć obecnie sytuacja nie przedstawia się aż tak groźnie, to wielu respondentów i tak zawaha się przed powiedzeniem czegoś, co mogłoby się szkodliwie odbić na ich zatrudnieniu bądź warunkach mieszkaniowych. Mimo to trudno uznać, by niedokładność wyników sondaży była więcej niż magrinalna.

Pomimo bezceremonialnego potraktowania przez władze Centrum Lewady w dalszym ciągu zapewnia użyteczny wgląd w kształtowanie się rosyjskiej opinii publicznej. W styczniu 2018 roku ośrodek spytał o sprawy, które wzbudzały u ludzi największe poruszenie. Odpowiedzi dowodziły wyraźnego zaniepokojenia podstawowymi warunkami bytowymi. Największe zmartwienie, wskazane przez 68 procent ankietowanych, stanowiły podwyżki cen. W następnej kolejności wspominano o powszechnej biedzie (47 procent) i wzroście bezrobocia (40 procent). Takie wyniki, o ile stanowią miarodajne odzwierciedlenie rzeczywistości, zdają się ukazywać, że ludzie arzekają na kwestie najbardziej bezpośrednio dotykające ich samych oraz ich rodzin. Czynniki, które mogą uznać za przyczynę zaistnienia takiej sytuacji, wymieniają na dalszych pozycjach – na przykład łapownictwo i korupcję wskazało zaledwie 38 procent respondentów. Jeszcze mniej respondentów wspominało o kurczącym się dostępie do opieki zdrowotnej oraz edukacji. 

Wina samego Putina jest kwestią dyskusyjną. Dwie trzecie obywateli uważa, że osobiście odpowiada za utrzymującą się korupcję, panuje przy tym powszechny sceptycyzm co do możliwości jej wyplenienia. Lecz zaledwie 6 procent zarzuca mu nieuczciwość. Generalnie jego reputacja nie doznaje uszczerbku – wychodzi na to, że inni, owszem, są skorumpowani, ale on nie. Dlaczego? Ponad połowa respondentów wyraziła przekonanie, że po prostu jest jej nieświadom i że doradcy ją przed nim ukrywają.

Wyniki w sondażach i osobiste sukcesy wyborcze na przestrzeni lat bynajmniej nie zapewniły Putinowi ochrony przed niebezpieczeństwem wzbudzenia gwałtownej reakcji negatywnej. W 2011 roku jego popularność poważnie spadła, gdy oznajmił, że ma zamiar po raz kolejny ubiegać się o prezydenturę, a premierem z powrotem uczynić Miedwiediewa. Po objęciu urzędu w 2012 roku jego popularność ciągle nie wzrastała, a w styczniu 2013 roku zanurkowała do 62 procent – w ten oto sposób przychodziło mu płacić za machlojki wokół urzędu prezydenta, jak również za niepewny stan rosyjskiej gospodarki po ogólnoświatowej recesji z lat 2007‒2008. W miarę pogarszania się warunków na rynku pracy kierownictwo ściągało na siebie społeczną dezaprobatę, lecz nawet olbrzymia przepaść między najbogatszymi mieszkańcami Rosji a tymi najbiedniejszymi wywoływała niezadowolenie zaledwie trzeciej części respondentów.

Dlatego też w 2012 roku zdecydował się na wydanie jedenastu „dekretów majowych” jeszcze w dniu inauguracji swojej trzeciej kadencji prezydenckiej. Choć opozycji udało się zorganizować protesty w Moskwie i wielu innych dużych ośrodkach miejskich, w wyborach odniósł zdecydowane zwycięstwo, co wywołało powszechne wrażenie, że cieszy się teraz pozycją nie do ruszenia, lecz on sam tak tego nie widział. Swymi dekretami chciał udowodnić, że jego administracja będzie się troszczyła o interesy ludzi, zarazem budując nowoczesną gospodarkę i społeczeństwo. Zwrócono uwagę, że obiecał podnieść wynagrodzenia nauczycielom i lekarzom – zdawał sobie sprawę, że znaczna część protestujących wywodziła się z grona pracowników umysłowych. Zobowiązał się również do podniesienia stypendiów studenckich. Choć i tym razem podkreślił potrzebę poprawy gotowości bojowej sił zbrojnych, to w swoich zapowiedziach skupił się przede wszystkim na opiece zdrowotnej, mieszkalnictwie, uczciwości w administracji oraz na szkolnictwie. Aby ubiec poważniejsze niepokoje, Putin był zmuszony włączyć do programu swojej kadencji większą dozę empatii.

Wiedział jednak, że mało kto wczyta się w treść poza nagłówkami. Wprowadzenie tych dekretów w życie oznaczałoby gruntowną odmianę warunków życia wszystkich Rosjan, tyle że każdy, kto przyjrzał się szczegółom, musiał uznać je za nierealistyczne albo wręcz utopijne. Rok później w kręgach władzy pojawiło się już zaniepokojenie. Minister finansów Anton Siłuanow przypomniał członkom gabinetu, że przychody z eksportu ropy i gazu nie wystarczają do pokrycia oficjalnych obietnic zwiększenia wydatkowania. Zgodził się z nim minister rozwoju gospodarczego Aleksiej Ulukajew, który zasygnalizował trudności, jakie napotykały rządowe programy socjalne.

Lecz to nie dekrety majowe, a aneksja Krymu najbardziej dopomogła Putinowi w odzyskaniu popularności, która w czerwcu 2015 roku osiągnęła szczytowy poziom 89 procent. Na krótko przed wyborami prezydenckimi w 2018 roku wciąż notował bezpieczne 71 procent poparcia. W przeszłości zdarzały się znacznie wyraźniejsze tąpnięcia jego notowań: w sierpniu 2000 roku spadły do 65 procent, co było konsekwencją tragedii okrętu podwodnego Kursk, jak również oznaką narastającego zaniepokojenia społecznego w związku z wojną w Czeczenii, wielu Rosjan przypominało sobie bowiem wcześniejszą wojnę z 1994 roku i obawiało się, że rosyjska armia ponownie wpakuje się w tarapaty, a tysiące żołnierzy przypłaci to życiem. Do innych spadków dochodziło jeszcze w późniejszych latach, przede wszystkim przy oblężeniu szkoły w Biesłanie w 2004 roku.

Większość Rosjan żywiła też przekonanie, że wprowadzone przez Zachód sankcje gospodarcze stanowiły element nieustającej kampanii mającej na celu osłabienie i upokorzenie Rosji. Jesienią 2014 roku tego zdania było siedmioro na dziesięcioro Rosjan, a odsetek ten w kolejnych latach nie ulegał zmianie. Zachodnie obiekcje wobec działań militarnych Rosji uznawało za nieuzasadnione 60 procent respondentów. 

Robert Service - Na Kremlu wiecznie zima


Donald Trump ostrzegł, że wyśle do więzienia urzędników, których uważa za oszustów. "Gdy wygram, ci, którzy oszukali, zostaną pociągnięci do odpowiedzialności z całą surowością prawa, co obejmie długoterminowe wyroki więzienia, aby ta niegodziwość wymiaru sprawiedliwości się nie powtórzyła" - napisał były prezydent USA, cytowany przez "The Guardian".

Polityk wymienił, że jego ostrzeżenie dotyczy prawników, działaczy politycznych, darczyńców, nielegalnych wyborców i skorumpowanych urzędników wyborczych. "Osoby zamieszane w nieuczciwe zachowanie zostaną wytropione, złapane i osądzone na poziomie, niestety, nigdy wcześniej niewidzianym w naszym kraju" - zaznaczył Donald Trump. Jak przypomnieli dziennikarze CNN, nie ma dowodów potwierdzających, że wybory prezydenckie w 2020 roku zostały sfałszowane. Tego zdania byli zarówno sędziowie, jak i były prokurator generalny USA William Barr z Partii Republikańskiej.

gazeta.pl


Gościni TOK FM zastanawiała się również nad tym, co rzeczywiście w Polsce robił Paweł Rubcow i jaką rolę miał odegrać. Przyznała, że ma pewne wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście był on szpiegiem. Podkreśliła, że nie został za to skazany. - Sam fakt, że uczestniczył w wymianie szpiegów, nie jest jeszcze stuprocentową, moim zdaniem, przesłanką do tego, żeby ocenić, że był szpiegiem. Dlaczego? Dlatego, że mógł być wysłany (do Polski) po prostu jako osoba, która robi szum i zamieszanie - stwierdziła.

Przekonywała, że "prawdziwy szpieg nigdy nie nosiłby ze sobą dwóch paszportów". - To jest podstawa działania każdej osoby, która jest przeszkolona do pracy szpiegowskiej. Nie nosimy ze sobą żadnych rzeczy, które by udowadniały, że nasza legenda jest nieprawdziwa. Jeżeli jego legendą działalności było to, że był dziennikarzem freelancerem i miał nawiązywać relacje w środowisku dziennikarskim, to dlaczego miał w domu dwa paszporty? Dlaczego miał coś, co w sposób najbardziej banalny mogło ujawniać, że ma dwie tożsamości? - pytała. Jak dodała, tej zagadki możemy nigdy nie wyjaśnić.

Wyjaśniając, na czym mogła polegać działalność Pawła Rubcowa, użyła pojęcia agentura proxy. - Pamiętajmy, że działalność prowadzona przez obcy wywiad, szczególnie po wybuchu wojny na Ukrainie, ze strony rosyjskich służb specjalnych, ma również na celu tworzenie po prostu chaosu, budowanie poczucia zagrożenia w społeczeństwie, budowanie przekonania, że państwo nie jest w stanie dać nam elementarnego poczucia codziennego bezpieczeństwa - wyjaśniała.

Jej zdaniem właśnie wprowadzanie takiego niepokoju mogło być zadaniem Rubcowa. - Wiemy o tym, że on publikował artykuły popierające działania rosyjskie, tłumaczące zachowanie Rosji na arenie międzynarodowej, nie tylko w Polsce, ale również w Hiszpanii. Więc raczej byłaby to taka agentura proxy - tania agentura, którą można wykorzystać do niezbyt skomplikowanych działań - powiedziała i dodała, że nie ma dowodów (bądź nie zostały one ujawnione), by Rubcow dotarł do kogokolwiek, kto ma realny wpływ na sytuację w Polsce. 

tokfm.pl