Teraz będzie długi i nieprzyjemny wątek o Peterze Marocco - szarej eminencji administracji USA. Wątek powstał na podstawie śledztwa dziennikarskiego w USA, Bośni, Serbii i dwóch innych krajach. Swoje podrzuciły też do tego śledztwa osoby z Departamentu Stanu które nie chcą się afiszować.
Kim jest Peter Marocco, wysłany przez Trumpa jako administrator, właściwie zaś osoba o pełnych uprawnieniach do zarządzania USAID a obecnie także pomocą zagraniczną w Departamencie Stanu? Otóż był on wysokim urzędnikiem o statusie dyplomatycznym w tymże Departamencie Stanu, zasłużonym niekoniecznie dobrze dla USA.
Było to za pierwszej kadencji Trumpa. W 2018 roku Marocco wysłano w misji dyplomatycznej, miał „pilnować stabilności na obszarach objętych konfliktem zbrojnym”. Pojechał w dwutygodniową podróż na Bałkany, odwiedzając przy okazji „kilka krajów Europy Wschodniej” (w tym Polskę) w ramach reklamowanego wysiłku na rzecz „zwalczania brutalnego ekstremizmu” i „wzmocnienia dialogu międzyreligijnego”.
Trump nie Trump ale USA próbowały wtedy za wszelką cenę utrzymać kruche porozumienie pokojowe w Bośni które pomogły wynegocjować dwie dekady wcześniej. Miały za sobą Europę, przeciw – Rosję, ingerowały tam też swoimi służbami Węgry, które już wtedy współdziałały z Serbią (tak!), obecne były służby Arabii Saudyjskiej i Iranu, po raz pierwszy pojawili się Chińczycy. Słowem jak to zwykle „kocioł bałkański”.
W takiej sytuacji każdy amerykański dyplomata dostawał playbook – z kim powinien się spotykać, kogo unikać, zwłaszcza takich jak politycy objęci sankcjami Departamentu Skarbu za korupcję lub zbrodnie wojenne.
Tymczasem Marocco pierwsze co zrobił to spotkał się z Miloradem Dodikiem i wszystkimi jego dowódcami wojskowymi! Dodik, przywódca Serbów bośniackich jest człowiekiem, którego na Bałkanach można obsadzić w dowolnej roli Złego – do każdej będzie pasował. Ma na rękach krew Chorwatów, Bośniaków, ale i Serbów, którzy przeciwstawiali się jego władzy. Prawa ręka Radovana Karadzicia ds. czystek etnicznych w Bośni. Najbliższy przyjaciel Girkina który właśnie u Dodika zdobywał zagraniczne szlify. Bo też i wielki przyjaciel Moskwy, nienawidzący Waszyngtonu. Jego dowódcy to po prostu banda morderców, kiepskich w polu w starciach regularną armią, ale doskonale nadających się do kierowania pacyfikacjami wsi i miasteczek a la Einsatzgrupen. I do kogoś takiego pojechał Marocco. A w owym czasie Dodik już otwarcie pracował wspólnie z Moskwą nad „wywróceniem stolika” i rozpoczęciem wojny w Bośni na nowo. Sam nazwał się „prorosyjskim, antyzachodnim i antyamerykańskim” podczas spotkania z prezydentem Rosji Władimirem Putinem i obecnie podlega nowym sankcjom za korupcję.
Nie, nie miał żadnego specjalnego zdania zleconego mu przez Departament Stanu. Kiedy o spotkaniu dowiedziała się Maureen Cormack, ówczesna ambasador USA w Bośni i Hercegowinie, wezwała go do siebie i zrugała od domu do góry. Napisała też notę o całej sprawie do Departamentu Stanu, gdzie zderzyła się… z donosem na nią jaki napisał Marocco. Opisał ambasador jako osobę, która „prześladuje” bośniackich Serbów zaś faworyzuje muzułmanów i Chorwatów. Jednak czarę goryczy przeważyło pismo do Departamentu Stanu podpisane przez bośniackich i chorwackich polityków,w tym takie osoby jak znany mi Zlato Hujic zasłużony w dziele pojednania w Bośni długoletni burmistrz Bosanskego Petrovaca. Marocco się pozbyto z misji i rok później po cichu wylano z Departamentu Stanu.
Nie wiadomo co Marcco bośniackim Serbom powiedział, ale po tym spotkaniu wyraźnie zhardzieli wobec Amerykanów.
„Wzmocnił całą scenę polityczną, która jest sprzeczna z tym, co próbują zrobić Stany Zjednoczone”, - powiedział jeden z urzędników ówczesnej ambasady.
Dlaczego Marocco właściwie to zrobił? Bo uważa się za jednego ostatnich prawdziwych rycerzy chrześcijaństwa. Tak – rycerzy. Fascynuje go prawosławie, jak sam mówił „jako jedyna religia spajająca władzę i społeczeństwo”. Cenił prawosławie za to że „nie jest miękkie wobec wrogów”, a nie jak katolicyzm czy protestantyzm podkreśla miłość bliźniego. Sam uważał że najlepszym okresem historii był okres wypraw krzyżowych, a o samych krzyżowcach miał romantyczne wyobrażenie rycerzy wspólnie galopujących i walczących z setkami wrogów.
„Sam wielokrotnie podkreślał, że jest krzyżowcem. Mówił, że USA ma złą politykę zagraniczną, ale przyjdzie czas gdy on ja zmieni. Śmieliśmy się wtedy z tego, teraz jest nam jakoś nie do śmiechu” – przyznaje jeden jego byłych współpracowników.
Zanim Marocco odwołano z Bośni, zrobił jeszcze jeden ciekawy ruch. Pojechał do Serbii – oczywiście nie zawiadamiając nikogo z Departamentu Stanu - gdzie jako reprezentant tegoż Departamentu zaprosił prezydenta kraju, Aleksandara Vučicia, do odwiedzenia Srebrenicy. Tak, tej Srebrenicy gdzie ludzie Mladicia zamordowali 8000 muzułmanów i przy okazji około setki katolickich Chorwatów, żeby nie było świadków. Tam na grobach zamordowanych serbski prezydent miał rozmawiać z Marocco o „współpracy Serbii z USA”. Przezorny i po bałkańsku cwany Vučic, bardzo się zdziwił i postanowił rzecz całą potwierdzić w ambasadzie i Departamencie Stanu. Wybuchła burza, Marocco w ekspresowym tempie wyekspediowano do kraju, ale nie wylano tylko skierowano do U.S. Agency for International Development. Dlaczego? Bo Trump lubił tego „rycerza chrześcijaństwa” i chyba lubi nadal.
Owo zmienianie polityki zagranicznej USA zaczął od następnej pracy - w U.S. Agency for International Development, gdzie próbował opóźnić lub wstrzymać dziesiątki programów — w tym te, które przyniosły korzyści zjednoczonemu rządowi Bośni i Hercegowiny. Zaczął reorganizować agencję tak, aby lepiej dostosować ją do swojej wersji amerykańskiej polityki zagranicznej. To była agenda jawnie militarystyczna i pro serbska a nawet pro prawosławna. Skargi na Marocco idące z Bośni tak bardzo zaniepokoiły liderów agencji, że znacznie ograniczyli jego obowiązki w ostatnich miesiącach administracji.
Mocno to przeżył, zaprowadził też „czarną listę” swoich wrogów. Obecni i byli urzędnicy postrzegają to co teraz robi jako kampanię zemsty przeciwko tym, którzy sprzeciwiali się jego pomysłom i działaniom z czasów I kadencji Trumpa, a także jako okazję do realizacji jego najbardziej kontrowersyjnej polityki poprzez odsunięcie na bok ludzi, którzy stają mu na drodze. A obecnie Marocco może działać teraz bez ograniczeń i odpowiedzialności w organie wykonawczym, nikt go nie skontroluje poza samym Trumpem.
Bezpośrednio po inauguracji w styczniu br. Marocco opracował rozporządzenie zamykające wszystkie programy USAID i zamrażające pomoc zagraniczną. Przewodniczył staraniom o umieszczenie niemal całego personelu agencji w zawieszeniu zwanym urlopem administracyjnym. Pomimo stwierdzenia Departamentu Stanu, że zwolnienia pozwalają na kontynuowanie pracy obejmującej „podstawowe leki ratujące życie, usługi medyczne, żywność, schronienie i pomoc majątkową”, praktycznie żaden program nie działa.
„To dokładne powtórzenie tego, co zrobił, ale na dużą skalę. Nie miał problemu ze wstrzymaniem pomocy zagranicznej. … Przyszedł i powiedział: „Zatrzymamy wszystkie programy, zatrzymamy wszystko, co dzieje się w terenie” — powiedział emerytowany wysoki urzędnik USAID, który pracował z Marocco podczas poprzedniej kadencji Trumpa.
W 2020 roku po awanturach w U.S. Agency for International Development Marocco po raz pierwszy trafia do USAID. Jako asystent administratora odpowiedzialnego za Bureau for Conflict Prevention and Stabilization, wprawił w osłupienie personel, próbując przeorientować pracę wyłącznie na swoje pomysły o interesach bezpieczeństwa narodowego USA. Faworyzował programy związane z milicjami na Bliskim Wschodzie które deklarowały się jako „chrześcijańskie”. Jakoś dziwnym trafem większość z nich miała od dawna kontakty z Rosją. Mało też nie zatrzymał pracy agencji, domagając się aby osobiście zatwierdzać wszelkie wydatki przekraczające 10.000 USD. Ścinał programy, których nie lubił lub nie rozumiał, uważał że programy zwalczania mowy nienawiści za „cenzurę”, był jawnym rasistą, zwolennikiem dominacji rasy białej, mówił nawet iż jest to „jedyna rasa inteligentna na Ziemi”, choć przyznawał się do tego dopiero na prywatnych spotkaniach. Europejczykami gardzi, mówiąc że „ważne są narody zdobywcze” choć myśli tej nie rozwija, być może celowo. Przeciwnik NATO, powtarzał stale stwierdzenia iż ta organizacja to „jazda na gapę kosztem Ameryki”.
Twierdził, ze wszystkie programy USAID powinny być skierowane na pomoc ludziom walczącym z islamem, który rozumiał dość prosto – jako ekstremizm. Dotyczyło do zwłaszcza Bośni gdzie cały czas usiłował pomagać bośniackim Serbom. Doczekał się wewnętrznej noty złożonej przez pracowników agencji, w której ostrzegli oni że „zdolność operacyjna i skuteczność strategiczna zostały i nadal są szybko degradowane” przez Marocco, a programy ryzykują nieodwracalne szkody „przy znacznych kosztach finansowych dla amerykańskiego podatnika”. Dyplomaci z Departamentuu Stanu dołożyli swoje, obawiając się że jego działania „ryzykują pogorszenie napiętych napięć religijnych w BiH, potwierdzając narrację jednej strony, a jednocześnie stygmatyzując drugą”,
6 stycznia znalazł się na filmach obrazujących szturm na Kapitol, ale nie postawiono mu żadnych zarzutów, bowiem nie do końca udało się stwierdzić co robił, poza tym że był w tłumie.
Obecnie wszyscy analitycy z eksperci zarówno po stronie zwolenników jak i przeciwników Trumpa uważają że Marocco w dużej mierze sam organizuje politykę pomocy zagranicznej nowej administracji Trumpa. Jego oficjalnym stanowiskiem jest dyrektor pomocy zagranicznej w Departamencie Stanu i zastępcą administratora USAID, ważniejszym nawet niż sam administrator.
„Obecnie jest najważniejszą osobą w Departamencie Stanu” — zauważył jeden z urzędników administracji Trumpa. Być może to dopiero początek jego kariery. Peter Marocco, przyjaciel Petera Hegsetha ma jeden cel – rzadzić cała amerykańską polityką zagraniczną, oczywiście z upoważnienia Donalda Trumpa.
x.com/MarekMeissner