Dziś PiS stał się zakładnikiem ordynarnej narracji narzucanej przez własne centrum propagandowe. Pokazała to dobitnie prezydencka kampania wyborcza z 2020 roku i wszystkie nieporadne próby podważenia pozycji Jacka Kurskiego w obozie władzy. TVP niszczy i wulgaryzuje debatę publiczną, w dodatku pod hasłami pluralizmu i wolności słowa. Narzuca dużej części prawej strony sceny politycznej i jej zapleczu pałkarski styl, powoduje, że jakakolwiek inna forma komunikacji staje się niemożliwa.
Konserwatyści będą mieli z tym poważny problem, ponieważ tradycja i patriotyzm zostały trwale złączone z drętwym partyjnym bełkotem, z bardzo płytkim intelektualnie językiem władzy. Sprowadzenie TVP do roli partyjnego organu, narzędzia polityki tożsamościowej, zagraża kulturze narodowej i identyfikacji Polaków z polskością. Oznacza to, że duża część obywateli niepopierających PiS znajduje się poza zasięgiem oddziaływania pojęć istotnych dla budowania wspólnoty, łączy je z zakłamaniem i manipulacją. TVP nadaje dziś fałszywy ton polskiemu konserwatyzmowi kulturowemu.
Jeżeli spojrzymy nieco szerzej na współczesne media, dostrzeżemy zgubne konsekwencje uszczelniania baniek informacyjnych używających odmiennych pojęć i kierujących się wrogimi systemami wartości. Potraktowanie TVP w sposób, w jaki zrobił to PiS, jest niedźwiedzią przysługą wyświadczoną wszystkiemu, co deklaratywnie partia ta chce wzmacniać: tradycyjnym wartościom, spójnej tożsamości narodowej, popularyzacji polskiej historii, a na końcu znajdującemu się w poważnym kryzysie wizerunkowym polskiemu Kościołowi katolickiemu.
Odpowiedzią opozycji na dramat, który możemy śledzić codziennie o 19:30 w TVP1, a przez całą dobę na antenie i portalu TVP Info, jest zakaz tworzenia przez telewizję programów informacyjno-publicystycznych przy jednoczesnym zniesieniu abonamentu i zablokowaniu rekompensat z budżetu. Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko likwidację mediów publicznych przez ekonomiczne zagłodzenie. Platforma Obywatelska nie przedstawiła żadnego alternatywnego sposobu finansowania, uznać więc należy, że wygaszenie mediów publicznych jest ukrytym celem proponowanych zmian. Liberałowie tradycyjnie kalkulują, że nie potrzebują państwowej telewizji i radia, ponieważ sprzyjają im te prywatne.
By właściwie ocenić sytuację, w której się znaleźliśmy, warto bez uprzedzeń przyjrzeć się wzajemnym relacjom polityki i mediów w III RP. A te były bardzo bliskie, o ile rządziła lewica i liberałowie, natomiast chłodne i niechętne, ilekroć do władzy dochodziła prawica. Polski rynek medialny został ukształtowany w okresie transformacji ustrojowej i tuż po niej, następnie zmieniony przez cyfrową rewolucję i zagraniczny kapitał.
Zawsze jednak prawica pozostawała na tym polu słabsza, w równym stopniu przez własną indolencję, jak i przez czynniki od niej niezależne. Przez lata narastało po tej stronie przekonanie, że jakoś trzeba temu zaradzić. Bolesne doświadczenie kłopotów komunikacyjnych pierwszych rządów PiS-u i okres bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej udowodniły, że stworzenie wyłomów w medialnym froncie stanowi dla prawicy niezbędny warunek odzyskania wpływu na debatę publiczną.
Prawicowi publicyści rzucili wtedy hasło powołania niezależnej telewizji, która przybrała kształt TV Republika pod kierownictwem Bronisława Wildsteina. Telewizja ta, choć mocno niedoinwestowana, była tworzona entuzjazmem zespołu i rzeczywiście stanowiła pewną przeciwwagę dla mainstreamu. Pamiętajmy, że mówimy o czasach, gdy rzecznik rządu spotykał się z prezesem spółki wydającej „Rzeczpospolitą”, by wysłuchać co znajdzie się na pierwszej stronie gazety, ABW dokonała brutalnego najścia na redakcję „Wprost”, zaś dziennikarze (w tym niżej podpisany) byli stawiani przed sądem za wykonywanie obowiązków służbowych. Dziś to już prehistoria, ale istotna o tyle, że tłumaczy (choć nie usprawiedliwia), co PiS zrobił z publiczną telewizją i radiem po wyborczym zwycięstwie w 2015 roku.
Początkowo plany były ambitne. Zapowiadano nową ustawę o radiofonii i telewizji, która zakładała likwidację spółek medialnych i przekształcenie ich w instytucje kultury, a także zastąpienie abonamentu powszechną opłatą audiowizualną. Ile z tych obietnic wyszło, wszyscy wiemy. Jarosław Kaczyński dał prezesowi TVP zielone światło na zmianę telewizji w użyteczną tubę propagandową oraz, co równie ważne, na wewnętrzną reformę organizacyjną spółki, w wyniku której pozbawiono jakiejkolwiek podmiotowości i decyzyjności dyrektorów anten. Te działania na zapleczu, choć pozornie nieistotne, mają kluczowe znaczenie dla kontroli przekazów TVP Info i „Wiadomości” przez czynnego polityka rządzącej partii oddelegowanego na Woronicza. Tak powstał twór kierowany z tylnego siedzenia przez prawą i lewą rękę Jacka Kurskiego – dyrektora Stanisława Bortkiewicza. To formalnie szef jednego z biur TVP, w rzeczywistości osoba kontrolująca przez swoich ludzi całą spółkę.
Można oczywiście zbyć wszystko stwierdzeniem, że różne media dają głos poszczególnym odłamom opinii publicznej. Można też wskazać – jak przy każdej okazji robi to Kurski – że „jego” TVP przyczyniło się do zwiększenia pluralizmu opinii, ponieważ nie śpiewa w liberalno-lewicowym chórze.
Pamiętajmy jednak, że powtarzając obowiązującą dziś na PiS-owskiej prawicy hasło: „stronniczość TVP gwarancją pluralizmu”, mówimy w istocie językiem Orwella. Dajemy szlachetne usprawiedliwienie fałszom i bezczelnym manipulacjom.
Zwolennicy Kurskiego argumentują, że media publiczne stanowią po prostu zwieńczenie „konserwatywnego filara” polskiego społeczeństwa – to analogia do systemu politycznego XX-wiecznej Holandii, w którym katolicy, protestanci, socjaliści i liberałowie posiadali swoje własne organizacje pozarządowe, związki zawodowe, gazety, a także kanały publicznej telewizji. Filarowa struktura społeczna w Niderlandach upadła wraz z końcem zimnej wojny, choć jej relikty trwają do dzisiiaj. Może się wydawać, że polska plemienność to już w zasadzie model holenderski.
Spójrzmy więc na koszty: rozpad wspólnoty narodowej, alienacja poszczególnych grup, które stają się po prostu sektami, niekorzystne zjawisko separacji baniek informacyjnych. Czy naprawdę chcemy, by Telewizja Publiczna przyspieszała ten proces?
Zwolennicy filaryzacji Polski mają świadomość tego, że filar lewicowo-liberalny jest znacznie silniejszy w mediach, kulturze, reklamie i biznesie niż filar konserwatywny, więc szans sukcesu upatrują w wykorzystaniu państwowego kapitału dla wzmocnienia własnych zasobów. Temu celowi służy zakup Polska Press i Ruchu przez Orlen czy lokowanie budżetów reklamowych spółek Skarbu Państwa w mediach Sakiewicza i braci Karnowskich. Równocześnie filar liberalno-lewicowy ma zostać podkopany przy pomocy działań administracyjnych.
Przykłady? Zablokowanie przez UOKiK przejęcia spółki Eurozet przez Agorę, pomysły dekoncentracji i repolonizacji mediów, a ostatnio projekt nowego podatku od reklam. Jeżeli naprawdę myślimy o zreformowaniu mediów publicznych na dłużej niż okres jednej czy dwóch kadencji, powinniśmy wziąć tę mapę interesów pod uwagę.
Posiadanie TVP rodzi też pewne problemy dla samego PiS-u. W rękach władzy znajduje się narzędzie kształtowania opinii publicznej o zszarganej reputacji. Polacy są bardzo silnie uodpornieni na propagandę robioną wprost i na twardo.
Materiały TVP Info czy „Wiadomości” stają się niewyczerpalnym źródłem memów i obiektem kpin, a oglądanie publicystyki i informacji tworzonej przez hunwejbinów Kurskiego staje się torturą nawet dla wytrwałych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. W chwilach kryzysów politycznych czy wizerunkowych płacą za to sami rządzący, którzy stają się zakładnikami logiki „ani kroku w tył”. Mści się brak kanałów komunikacji skierowanych do umiarkowanych, centrowych wyborców.
PiS może liczyć tylko na „betonowe” media Karnowskich i Sakiewicza, których zasięgi poza twardym elektoratem są nikłe. Z drugiej strony mamy konglomerat mediów prywatnych wrogich obecnej władzy. Stąd ścisła kontrola nad nawet toporną TVP wydaje się Jarosławowi Kaczyńskiemu sprawą krytyczną.
klubjagiellonski.pl