niedziela, 17 lipca 2022


- Przez Gruzję przechodzi tak zwany południowy korytarz gazowy. Czy jego funkcjonowanie nie jest zagrożone?

Południowy Korytarz Gazowy jest jednym z priorytetowych projektów energetycznych UE. To transport "błękitnego paliwa" z rejonu Morza Kaspijskiego przez Gruzję i Turcję do krajów europejskich. Elementem realizacji tego celu ma być rozbudowa Gazociągu Południowokaukaskiego oraz budowa nowych: Transanatolijskiego i Transadriatyckiego.

Transportowany surowiec ma pochodzić głównie z azerskiego pola Szach Deniz. W dalszej przyszłości  planowane byłoby dołączenie do tego systemu  połączenia z Turkmenistanem.

Magistrala ma osiągnąć pełną zdolność przesyłową w tym roku. Oznacza to, że do Europy, z pominięciem Rosji, będzie mogło płynąć nawet 60 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie. Turcja zaś ma szansę zostać prawdziwym gazowym hubem.

Nie bałbym się tu nawet obecnego zbliżenia Turcji z Rosją. To raczej wyraz osobistych decyzji Erdogana. Prędzej czy później Ankara wróci do dobrych stosunków z Zachodem.

- Gazociąg przebiega przez tereny zamieszkane przez mieszkających w Gruzji Ormian. To grupa tradycyjnie prorosyjska. Czy nie stanowi to jakiegoś zagrożenia dla bezpieczeństwa transportowanego gazu?

To jednak są lojalni obywatele Gruzji. Nie przewiduję więc żadnych komplikacji. A o tym, iż Gruzja zdecydowanie priorytetowo podchodzi do wszelkich instalacji związanych z korytarzem południowym, świadczy fakt, iż gazociąg BP przechodzący przez nasz kraj jest absolutnie wyłączony z prawodawstwa gruzińskiego. Zupełnie inaczej niźli w przypadku również tranzytowego gazociągu z Rosji do Armenii podlegającego w całości prawu gruzińskiemu.

Władze w Tbilisi traktują podejście do Południowego Korytarza Gazowego jako gest polityczny, akces do świata zachodniego. Dopóki to będzie aktualne, to projektowi nic nie grozi.

- Ostatnio odbywały się spotkania międzyrządowe przedstawicieli Rosji z Turkmenistanem. Czy to będzie miało jakieś znaczenie dla sprzedaży turkmeńskiego gazu do Europy?

To raczej element propagandowego tournée Putina po Azji Środkowej. Niezbyt mi się chce wierzyć, że Rosja coś tu osiągnie. Turkmenistan jak na razie ma tylko dwa kierunki eksportu swojej ropy czy gazu. Podstawowy kierunek to Chiny. Drugi kierunek to Iran i dalej do Pakistanu.

Dopiero kolejnym kierunkiem eksportu turkmeńskiego gazu jest Rosja. Miejmy nadzieję, że rychło doczekamy też eksportu surowca z Turkmenistanu do Europy. Choć widzę tu kilka problemów.

- Między Turkmenistanem i Azerbejdżanem jest tylko Morze Kaspijskie. Są plany, by gaz turkmeński eksportować właśnie tamtędy do Europy. Mówi się nawet o połączeniu tych dwóch krajów podmorskim gazociągiem. By powiązać te dwa systemy, wystarczyłoby rzekomo nie więcej, jak 40 kilometrów rurociągu. Bo ich instalacje prawie się spotykają na środku Morza Kaspijskiego.

Rosja i Iran naciskają, by tego połączenia nie układać. Szczególnie władze w Teheranie są przeciwne jakiemukolwiek wspomaganiu surowcowemu Zachodu. Przynajmniej do czasu utrzymywania przez Zachód antyirańskich sankcji.

Bardzo jednak wspierają projekt gazociągu transkaspijskiego Amerykanie. Teoretycznie jest to 40 kilometrów rury do ułożenia, ale ja uważam, że i tak trzeba by ułożyć gazociąg alternatywny, przez całe Morze Kaspijskie. A to już jest prawie 900 kilometrów.

Obecne bowiem połączenia gazociągowe Turkmenistanu i Azerbejdżanu z ich polami gazowymi na środku morza są nastawione technologicznie na obsłużenie wydobycia z dostawą do każdego z tych krajów oddzielnie.

- Amerykanie sondują władze irańskie odnośnie warunków, na jakich Teheran zgodziłby się dostosować do zakazu wytwarzania technologii nuklearnej. Jest chyba więc nadzieja na co najmniej zelżenie sankcji.

Trzeba mieć nadzieję, że to się w końcu stanie. Wtedy pewnie Persowie mogą wrócić do tematu dostaw swojego gazu na Zachód. Bezpośrednio przez pogranicze z Turcją, czy też przez system gazociągów Azerbejdżanu, Gruzji i potem Turcji. To by jednak oznaczało w pierwszym przypadku potrzebę ułożenia zupełnie nowego gazociągu, przez wysokie góry na pograniczu turecko-irańskim.

W tym kontekście wraca więc temat rozpoczęcia eksploatacji starego gazociągu (powstałego jeszcze w czasach sowieckich) pomiędzy Iranem i Azerbejdżanem. Tam trwają dyskretne próby przesyłu gazu do Azerbejdżanu. Z Baku ten surowiec byłby transportowany do Europy przez Turcję.

Władze w Baku mogą takie dostawy traktować co prawda jako przyszłościową konkurencję dla ich rozrastającego się złoża Szach Deniz. Obecnie jednak w tym kraju wydobywają około 16,5 miliarda metrów sześciennych gazu rocznie. Z tego 10 miliardów pozostaje w Azerbejdżanie, a sześć miliardów idzie na eksport. Czyli już z tego bilansu, gdy się weźmie zapotrzebowanie Gruzji i Azerbejdżanu, widać, że SOCAR (State Oil Company of Azerbaijan Republic, państwowa azerska spóła gazowo-naftowa - red.) musi jeszcze gaz importować, by wywiązywać się z kontraktów eksportowych.

- Ostatnio widać próby rozmów Turcji z Armenią. To szansa na normalizację, w pewnej perspektywie, stosunków między tymi krajami. Czy to mogłoby oznaczać, że Armenię można podłączyć do tego systemu przesyłania gazu?

Armenia ma sieć wiodącą z północy na południe. Na Zachód trzeba by więc układać zupełnie nowe sieci. W takim przypadku o wiele wygodniej jest ułożyć nową rurę z Iranu bezpośrednio do Turcji. Albo jednak doprowadzić do porozumienia Iranu z Azerbejdżanem, pozwalającego wejść z irańskim gazem do sieci azerskiej. Jest tam wystarczająca pojemność rur do transportowania nawet bardzo dużych ilości gazu.

Tym bardziej, że jest także nadzieja na rozbudowę infrastruktury do przetwarzania gazu na LNG (gaz skroplony – red.) w gruzińskim Poti. Ten kierunek pozwala na właściwie natychmiastowe rozpoczęcie transportowania do Europy wielkich ilości surowca.

Tyle że to właśnie Europa musi rozwijać sieć terminali, gdzie możliwe by było przyjmowanie LNG. Jak na razie tych terminali jest zdecydowanie za mało.

- Jest jeszcze temat współpracy Gruzji i Armenii z Iranem w kontekście dostaw surowców energetycznych z Teheranu do Tbilisi via Erywań.

Jak do tej pory Iran eksportował gaz do Armenii na potrzeby wytworzenia energii elektrycznej w jednej elektrowni. Potem cała ta energia była reeksportowana do Iranu.

Od jakiegoś jednak czasu strona irańska chciałaby zdecydowanie zwiększyć eksport gazu na Kaukaz. Ten gaz miałby teoretycznie być także transportowany do Gruzji.

Rosja się jednak temu kategorycznie sprzeciwia. Nawet w formule przedstawianego wariantowo swapu gazowego: irański gaz formalnie zakupowałaby Gruzja, on by jednak zostawał w Armenii, a Gruzja odbierałaby sobie odpowiednią ilość surowca z części transportowanej z Rosji przez Gruzję do Armenii. To by bowiem pozwalało, choćby w minimalnym zakresie i tylko potencjalnie, uniezależnić Armenię od rosyjskiego gazu. Byłby to znaczący precedens.

Nota bene te potencjalnie zwiększone dostawy gazu z Iranu oznaczałyby powiększenie przepustowości armeńskich magistrali. Strona irańska była gotowa przekazywać do Gruzji nawet do 500 milionów metrów sześciennych rocznie. Gruzini jednak do tego pomysłu podchodzą sceptycznie. Powodem jest fakt, iż tego rodzaju handel musiałby oznaczać jakieś nowe porozumienie z Gazpromem.

Trzeba też założyć, iż taki kierunek eksportu irańskiego gazu to tylko fragment planów perskich, dla wyjścia przez Gruzję do Europy. Nie może to być przyjemne dla Gazpromu.

Choć z drugiej strony magistrale gazowe w Iranie w dużej części również należą do spółek powiązanych z Gazpromem. Ponadto Iran jest sojusznikiem Rosji w Syrii. To jeszcze bardziej gmatwa całą sytuację.

Kontrakt Gruzji z Iranem to także jakby próba nacisku na dostawców azerskich z SOCAR, by obniżyli cenę gazu sprzedawanego na wewnętrzny gruziński rynek. Gdy tylko wyszły na jaw spekulacje o dostawach irańskiego gazu do Gruzji, momentalnie nadeszły informacje z Baku, że SOCAR jest gotów podnieść ilości gazu azerskiego, eksportowanego do Gruzji i zarazem zmniejszyć jego cenę.

- Gruzińskie instalacje transportujące gaz próbowały przejąć rosyjskie firmy.

Rosjanie mają największą ochotę na przejęcie gazociągu tranzytowego z Rosji do Armenii. Na taką transakcję absolutnie jednak nie pozwalają kolejne rządy w Tbilisi. Trzeba też pamiętać, iż wedle gruzińskiego prawa nie można wykupić na własność portów. Stąd rosyjskie przejęcie terminala naftowego w Poti przez Rosnieft nie jest bezwarunkowe. Instalacje te podlegają nadal gruzińskiemu prawu. W szczególności zapisom o zwalczaniu praktyk monopolistycznych.

Na razie brak jest więc możliwości prawnych przejmowania instalacji energetycznych przez inwestorów rosyjskich. Można to sobie wyobrazić tylko w tym przypadku, gdyby gruzińskie władze zmieniły wektor polityczny z prozachodniego na prorosyjski.

- Jak teraz wygląda sprawa monetyzacji przesyłu gazu przez Gruzję do Armenii? Tbilisi zawsze obstawało za opłatą "w naturze", a Rosjanie chcieli zmieniać warunki kontraktu na opłatę w gotówce.

Rosjanie przekazują już teraz pieniądze za przesył gazu do Armenii tranzytem przez Gruzję. A te pieniądze (wedle stawek stosowanych w Europie za przesył gazu w stosunku do długości gazociągu – dokładnej kwoty podać nie mogę, bo to jest tajemnica handlowa) automatycznie są przelewane do Baku jako opłata za dostarczany gaz azerski. Tym sposobem Gruzja nie wykorzystuje nawet grama rosyjskiego gazu.

Zresztą podobnie jest i w przypadku ropy. Działające w Gruzji stacje benzynowe Lukoilu otrzymują benzynę z Europy (kupowaną na giełdzie paliwowej w Rotterdamie) oraz z Azerbejdżanu. Rosyjskie paliwa bowiem, wedle instytutu jakości, nie spełniają norm stosowanych w Gruzji.

- Z Kazachstanu przez Gruzję do Europy miałaby być także transportowana ropa.

Kazachowie mają obecnie wielki problem, bo Rosjanie zablokowali transport ropy z Kazachstanu do portu w Noworosyjsku. Tym bardziej więc ważny jest tranzyt przez Gruzję. Ta sytuacja będzie stymulowała szybką rozbudowę floty tankowców operujących na wodach Morza Kaspijskiego. Kazachowie obecnie, prócz tranzytu do Azerbejdżanu, wysyłają ropę rurociągiem także do Chin.

Władze w Astanie (...) w rewanżu zablokowały prawie dwa tysiące rosyjskich wagonów z węglem mających jechać do Rosji. Ponadto Kazachstan ma możliwość także na dalszy „rewanż” wobec Rosji. Władze tego kraju już dyskretnie anonsowały, że trzeba zmienić warunki rosyjskiej dzierżawy kosmodromu w Bajkonurze. Rosjanie płacą co prawda za dzierżawę tego obiektu około 250 milionów dolarów rocznie, ale alternatywy za bardzo nie mają.

Jednocześnie Rosjanie nie mają praktycznie prawie żadnego udziału właścicielskiego w polach wydobywczych kazachskiej ropy. Bowiem margines akcji, jakie posiadają rosyjskie firmy w kazachskich polach wydobywczych, nie dają im żadnej możliwości do wetowania jakichkolwiek decyzji.

Na dodatek Kazachstan jest największym producentem uranu w świecie. Na ten segment gospodarki kazachskiej również wpływu Rosjanie nie mają. Choć jakieś niewielkie ilości akcji w firmach wydobywczych posiadają. O wiele większe pakiety w tych firmach jednak mają przedstawiciele francuskiego i amerykańskiego biznesu.

- Ropę z Kazachstanu potem jednak trzeba transportować przez Gruzję...

Z gruzińskich portów w Kulebi i Supsie można wywozić nawet do 7-8 milionów ton ropy rocznie. Stamtąd surowiec jest transportowany tankowcami bezpośrednio do rumuńskiej Konstancy. Ponadto ropociąg Baku - Tbilisi - Ceyhan nie jest także w pełni wykorzystany. Obecnie płynie tam nie więcej jak 35 milionów ton ropy rocznie. Choć istniejące możliwości pozwalałyby na przesył nawet 60 milionów ton ropy rocznie.

To wszystko jest ropa azerbejdżańska. Azerowie bowiem w swojej polityce praktycznie w całości postawili na eksport surowca na Zachód. Tyle że ropa w tym kraju powoli się kończy.

Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości będą te możliwości transportowe wykorzystywały firmy z Kazachstanu.

- Czy decyzja władz Unii Europejskiej o nieprzyznaniu statusu kandydata do Wspólnoty nie będzie działała jako element rozczarowujący i powodujący zmianę gruzińskich nastrojów na prorosyjskie?

Jedyne demonstracje, jakie w tej sprawie się odbywały w Tbilisi, były protestem przeciwko władzom gruzińskim, które nie wypełniają wcześniejszych zaleceń unijnych odnośnie standardów demokratycznych, takich jak niezależność sądownictwa, wolne media czy nieograniczająca demokracji ordynacja wyborcza. W tej sprawie Bruksela przedstawiła 12 punktów, które władze gruzińskie muszą zrealizować, jeśli chciałyby uzyskać status kandydata. Zalecenia zostały ogłoszone publicznie.

Gruzini więc wiedzą, z czego rozliczać swoje władze. Bo marzenie proeuropejskie jest tu powszechne. Tym bardziej więc nie widzę możliwości zmiany nastawienia Gruzji w kwestii kontaktów z Europą w dziedzinie energetyki.

wnp.pl

Komentator dziennika wskazuje też, że po raz pierwszy od 1991 roku bilans handlowy Niemiec spadł do poziomu minusowego, a żadna niemiecka firma nie znajduje się w pierwszej setce najbardziej wartościowych na świecie.

"Ale nikogo to już nie obchodzi" - stwierdza autor i dodaje, że Niemcy uwielbiają się naśmiewać z USA. "Podzielony kraj, kapitalizm na Dzikim Zachodzie, broń! Ale bez względu na to, jak podzielona jest Ameryka, jej gospodarka działa. Dolar jest mocny i nawet dość stary i słaby prezydent jak Joe Biden przewodzi pewniej niż niejeden młody podmiot moralny w Europie" - pisze Poschardt.

Poschardt ostro krytykuje też transformację energetyczną, nazywając ją "wyśmiewaną na całym świecie". Podkreśla, że nawet w obliczu "brutalnej wojny napastniczej w Europie, która jest też wynikiem nieudolnej zagranicznej polityki Merkel", władze nie podejmują się prób skorygowania obranego kursu.

"Strach nie jest dobrym doradcą, jak mówi przysłowie. W niemieckiej polityce prowadzi to faktycznie do kuriozalnych decyzji. Po średniej wielkości awarii elektrowni atomowej w Japonii, napędzany sondażami ówczesny, czarno-żółty (od tradycyjnych kolorów określających partie –przyp. red.) rząd przeforsował zwrot energetyczny, który teraz rozbija się o nasze nogi. Wall Street Journal już w 2019 roku mówił o ‘najgłupszej polityce energetycznej świata'" - punktuje autor komentarza.

Widoki na przyszłość są, zdaniem komentatora, mało optymistyczne. "Niemcy upadną podczas nadchodzącej recesji na nos. Optymiści wierzą, że mentalność i krajobraz polityczny szybko ułożą się na nowo. Realiści mówią jednak o spadku, z którego możemy się już nie podnieść" - konstatuje Pochardt.

wp.pl

Ponieważ nie ogłoszono powszechnej mobilizacji, a wysyłanie do operacji specjalnej młodych żołnierzy służby zasadniczej jest społecznie nieakceptowalne, zdecydowano się na ukryte sposoby uzupełniania „kadrowego głodu" armii, m.in. sięgnięcia po ochotników, którzy z różnych przyczyn, zazwyczaj finansowych, godzą się na podpisanie kontraktu i uczestnictwo w wojnie (jak mówi rosyjska propaganda - operacji specjalnej). W ciągu kolejnych tygodni wojny można się spodziewać, że proces formowania batalionów ochotniczych będzie kontynuowany, a pierwsze z nich znajdą się na linii frontu, jako uzupełnienie strat związków taktycznych.

W połowie czerwca, wiceszef Głównego Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego SZU gen. Ołeksij Hromow, stwierdził, że w pełnoskalowej wojnie przeciwko Ukrainie uczestniczy ok. 330 tys. ludzi w różnych formacjach SZ FR. 150 tys. żołnierzy w składzie batalionowych grup taktycznych (BTG), a więc bezpośrednio na froncie; kolejnych 70 tys. w komponencie lotniczym i morskim; ponad 80 tys. w uruchomionej rezerwie mobilizacyjnej; 7 tys. w rezerwie mobilizacyjnej BARS; 18 tys. w jednostkach Rosgwardii; 8 tys. w prywatnych firmach wojskowych, w rodzaju „Grupy Wagnera".

Coraz większe znaczenie dla uzupełniania strat i odtwarzania zdolności ofensywnych będą mieć tzw. bataliony ochotnicze, coraz częściej imienne, formowane również przez władze administracyjne regionów FR. Proces ten dopiero się zaczyna i w razie przedłużania się wojny, można spodziewać się jego intensyfikacji. Główną zachętą dla ochotników są zazwyczaj bardzo korzystne warunki finansowe, nawet 200-300 tys. rubli na miesiąc i bogaty pakiet socjalny.

(...)

W całej Rosji trwa zakrojona na dużą skalę akcja agitacyjna wzywająca do podpisywania krótkoterminowych kontraktów wojskowych, w ten sposób ochotnicy, zazwyczaj po krótkim okresie szkolenia, formalnie stają się żołnierzami kontraktowymi. Unika się w ten sposób wysyłania na wojnę (operację specjalną) poborowych (zgodnie z nowy prawem z maja br. pierwszy kontrakt wojskowy mają prawo podpisać Rosjanie do 50 roku życia, wcześniej granica wynosiła 40 lat).

Szkolenie wojskowe skrócono do minimum. Jeśli na wojnę w Afganistanie szkolenie w Armii Radzieckiej trwało 4-6 miesięcy, to teraz trwa w skrajnych przypadkach 7-10 dni. Zaniżono również wymogi zdrowotne. Intensywne szkolenie jest jakoby zwłaszcza w Czeczenii, z instruktorami tzw. uniwersytetu specnazu w Gudermesie, gdzie są elementy nie tylko przygotowania strzeleckiego, ale również podstawy taktycznej medycyny i przygotowanie ideologiczne. Ponieważ bataliony ochotnicze rzucane są na główne odcinki frontu, straty wśród ochotników, zwłaszcza w przedziale wieku 40-50, są duże.

Tymczasem prawie w całej Rosji formowane są nowe bataliony ochotnicze. W Obwodzie Niżnonowogrodzkim formowany jest ochotniczy batalion pancerny. Zapisy ochotników odbywają się poprzez obwodową organizację „Rosyjskiego Związku Weteranów Afganistanu", skąd chcących służyć w wojskach pancernych, kieruje się do komisariatów wojskowych w miejscu zamieszkania. Plakat zachęcający ochotników do wstąpienia w szeregi „obrońców ojczyzny" oferuje w tym przypadku: jednorazową wypłatę 200 tys. rubli; żołd od 250 tys. rubli na miesiąc; status „weterana działań bojowych"; specjalny pakiet socjalny, w tym dla rodziny; minimalny czas kontraktu 6 miesięcy.

(...)

Warunki finansowe w batalionach ochotniczych są bardzo kuszące, wahają się w przedziale od 200 do nawet 350 tys. rubli miesięcznie, przy czym jest to kilka razy więcej niż w przypadku zwykłego żołnierza kontraktowego i średnich zarobków (dla porównania średnia szeregowego żołnierza na kontrakcie to ok. 92 tys. rubli, średnia płaca w Obwodzie Niżnonowogrodzkim ok. 44 tys. rubli).

Do procesu formowania jednostek ochotniczych włączyły się również organizacje kombatanckie oraz władze administracyjne poszczególnych regionów, które przejmują na siebie m.in. obowiązki wyposażenia batalionu. Władze administracyjne miast czy regionów, których budżety obciążone są formowaniem i ekwipowaniem batalionów, a proces ma charakter terytorialny, chcą zachować pewną odrębność w symbolice i tradycji, np. poprzez nazwę jednostki, czy znaki naramienne. Przykładowo w Obwodzie Orenburskim, gdzie formowany jest kontraktowy ochotniczy batalion strzelców zmotoryzowanych „Jaik", zachowane mają być odrębne komponenty umundurowania – „szewrony i inne rozpoznawalne elementy" związane z Orenburgiem. W skład batalionu może wejść każdy chętny w wieku 18-50 lat, niekoniecznie z przeszkoleniem wojskowym, z głównym wymogiem niekaralności, przy miesięcznym żołdzie w wysokości 200 tys. rubli.

Przykładowo w Baszkiri, przy wsparciu władz regionalnych, sformowano batalion ochotniczy im. Minigały Szajmuratowa, generała sowieckiej (baszkirskiej) kawalerii, walczącego w Donbasie z nazistami w 1943 r. W lipcu baszkirski batalion (450 ludzi) zakończył formowanie i został odprawiony na Ukrainę; ogłoszono nabór do drugiego batalionu.

(...)

W niektórych przypadkach w proces formowania batalionów włączone mogą zostać konkretne centra szkoleniowe lub związki taktyczne. Przykładowo ochotniczy batalion „Tigr" formowany jest na bazie 155 Brygady Piechoty Morskiej w Kraju Nadmorskim. Ochotnicy batalionu przejść mają miesięczny, dwuetapowy, proces przygotowania wojskowego na dwóch poligonach piechoty morskiej (Bamburowo i Gornostaj). Dla chętnych jest możliwość zdania egzaminów i uczestnictwa w „operacji specjalnej" w składzie 155 BPM.

Powodem formowania tzw. batalionów ochotniczych, nie jest oczywiście społeczne zapotrzebowanie, ale przede wszystkim „głód kadrowy" SZ FR, na który składają się wysokie straty osobowe, przedłużająca się wojna i wynikająca z tego konieczność rotacji jednostek, na tle nieogłoszenia stanu wojny i mobilizacji, a zatem niewystarczające rezerwy kadrowe. Oczywiście inną korzyścią dla Kremla jest pokazanie powszechnego poparcia dla tzw. „operacji specjalnej", które w Rosji jest rzeczywiście relatywnie wysokie (wg sondażu niezależnej Lewady z kwietnia działania na Ukrainie poparło 74% uczestników sondażu, wg rządowego VTSIOM z maja 72%).

defence24.pl