czwartek, 19 maja 2022


"W ostatnich tygodniach Rosja zwolniła wysokich rangą dowódców, którzy, jak uznano, słabo spisali się podczas początkowej fazy inwazji na Ukrainę. Generał porucznik Siergiej Kisiel, który dowodził elitarną 1. Gwardyjską Armią Pancerną, został zawieszony za niezdobycie Charkowa. Wiceadmirał Igor Osipow, który dowodził rosyjską Flotą Czarnomorską, prawdopodobnie również został zawieszony po zatopieniu krążownika Moskwa w kwietniu" — czytamy w ocenie brytyjskiego wywiadu.

"Szef rosyjskiego sztabu generalnego Walerij Gierasimow prawdopodobnie pozostaje na stanowisku, ale nie jest jasne, czy cieszy się zaufaniem prezydenta Putina" — napisano w codziennej aktualizacji wywiadowczej.

(...)

"W rosyjskim systemie wojskowym i bezpieczeństwa prawdopodobnie przeważa kultura tuszowania i zrzucania odpowiedzialności na innych. Wielu urzędników zaangażowanych w inwazję na Ukrainę będzie prawdopodobnie w coraz większym stopniu rozpraszanych przez wysiłki mające na celu uniknięcie osobistej winy za niepowodzenia operacyjne Rosji" — uważa brytyjski MON.

"To prawdopodobnie jeszcze bardziej obciąży rosyjski scentralizowany model dowodzenia i kontroli, ponieważ oficerowie coraz częściej starają się pozostawiać kluczowe decyzje swoim przełożonym. W takich warunkach Rosji trudno będzie odzyskać inicjatywę" — wskazano.

onet.pl

Powołując się na źródło w Pentagonie, "Washington Post" poinformował, że rosyjskie wojska dokonały korekty swoich celów w Ukrainie i zmieniły sposób działania. Agresorzy posyłają do walki mniej liczne formacje i atakują w relatywnie bezpieczniejszych miejscach, co ma związek z problemami organizacyjnymi Rosji i silnym oporem Ukraińców — pisze amerykański dziennik, powołując się na słowa anonimowego wojskowego.

"Modyfikacja rosyjskiego sposobu walki wskazuje na zmniejszenie ambicji. Zamiast jednostek bojowych liczących kilkuset żołnierzy, formacje operujące w Donbasie liczą od kilkudziesięciu do około stu osób. Oddziały te prowadzą działania w wioskach i na skrzyżowaniach dróg, a nie w dużych miastach i na rozległych przestrzeniach Ukrainy" — ocenił cytowany przez "Washington Post" amerykański wojskowy.

Wcześniej, 15 maja, brytyjskie ministerstwo obrony oceniło, że ofensywa Rosji w Donbasie na wschodzie Ukrainy utraciła tempo. Resort ustalił, że wojska najeźdźcy borykają się z niedoborem wsparcia i w obecnych warunkach nie będą w stanie gwałtownie przyspieszyć działań przez najbliższy miesiąc. Rosja osiągnęła jedynie niewielkie zdobycze terytorialne, ale straciła już najprawdopodobniej trzecią część sił lądowych, jakie zaangażowała w wojnę w lutym.

Postępy agresora spowalniają nie tylko braki wsparcia, lecz również niskie morale i zmniejszona skuteczność bojowa. Wielu z tych aspektów nie da się szybko poprawić, więc będą zapewne w dalszym ciągu hamowały rosyjskie operacje na Ukrainie — przekazano w komunikacie brytyjskiego resortu.

onet.pl

31-letni Iwan spędza całe dnie na przeglądaniu zdjęć, nagrań wideo i indywidualnych relacji z okrucieństw: gwałtów, tortur, doraźnych egzekucji, nielegalnej broni, wymuszonych zaginięć. Nigdy nie spodziewał się, że będzie się tym zajmował. Jeszcze kilka miesięcy temu planował założenie studia projektowania gier wideo.

Jednak w Ukrainie odwracanie wzroku nie jest już możliwe – nie od czasu, gdy Rosja rzuciła na kraj wojsko i bomby i zalała brutalnością. Kilka dni po tym, jak wojska rosyjskie przekroczyły granice, Iwan zaczął pracować jako wolontariusz dla ukraińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, oferując swoją wiedzę z zakresu mediów, marketingu i wywiadu gospodarczego.

Ministerstwo gromadzi i analizuje publicznie dostępne dane – proces znany jako biały wywiad – w celu przygotowania międzynarodowych spraw sądowych i informowania opinii publicznej. Zadaniem Iwana jest weryfikowanie informacji napływających do ministerstwa i przedstawianie ich międzynarodowej publiczności – jest to praca niezbędna w wojnie propagandowej, która toczy się równolegle z wojną fizyczną.

– Jestem realistą. Wiem, że są pewne granice, do których można patrzeć na coś bardzo nieprzyjemnego, co znajduje się dość daleko – mówi Iwan, który pochodzi z Kijowa. – Ale nie chciałbym, żeby ludzie wzruszali ramionami i mówili »od tak dawna słyszę o wojnie, co chciałbyś, żebym z tym zrobił?«.

Iwan jest tylko jednym z setek wolontariuszy i aktywistów. Są wśród nich dziennikarze, którzy wcześniej śledzili rząd, a teraz pomagają mu prowadzić śledztwa. Są organizacje pozarządowe, które kiedyś krytykowały urzędy państwowe, teraz im pomagają. Są i instytucje rządowe, przez długi czas postrzegane jako nieefektywne, a nawet skorumpowane, które starają się przekonać obywateli, że teraz można im zaufać.

Według danych policji ukraińskiej, od momentu rozpoczęcia inwazji władze Ukrainy otworzyły ponad 11 tys. śledztw w sprawie potencjalnych rosyjskich zbrodni wojennych.

W środę rosyjski żołnierz przyznał się do zabicia nieuzbrojonego ukraińskiego cywila w pierwszym procesie dotyczącym zbrodni wojennych. Międzynarodowy Trybunał Karny również rozpoczął dochodzenie po tym, jak ponad 40 krajów złożyło wnioski o wszczęcie postępowania.

Tak wielkie nagromadzenie dowodów jest testem dla ukraińskich organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Dziennikarze-ochotnicy i aktywiści chcą, aby ich obecność nie tylko zapewniła sprawiedliwość i przyspieszyła zakończenie wojny, ale także doprowadziła do długo oczekiwanych reform prawnych w Ukrainie.

Wynik będzie również sprawdzianem tego, czy w obliczu narastającego konfliktu zdecydowana retoryka społeczności międzynarodowej będzie szła w parze z jej zaangażowaniem w ściganie zbrodni wojennych.

Iwan ma nadzieję, że jego praca pomoże utrzymać międzynarodową presję na powstrzymanie wojny i pociągnięcie Rosji do odpowiedzialności. Jest to przedsięwzięcie, które z natury rzeczy jest osobiste i emocjonalnie obciążające.

– W ciągu jednej sesji można przyjąć tylko tyle – mówi. – Ludzie dokumentują zniszczenia swoich własnych miast.

Zaczęło się o 5 rano.

To właśnie o tej godzinie 24 lutego Ukraińców obudziły wybuchy, oznaczające początek wojny na pełną skalę. To ta sama godzina, o której rosyjskie organy ścigania od lat przeprowadzają naloty na Krymie po jego aneksji od Ukrainy w 2014 r., przeszukując mieszkania i aresztując aktywistów, zwłaszcza Tatarów krymskich.

Dlatego też powstała odpowiednia nazwa – Koalicja 5 Rano – gdy grupy obrońców praw człowieka połączyły siły, by monitorować zbrodnie wojenne.

Tetiana Pieczonczyk, absolwentka Harvardu, pomogła w założeniu koalicji, która wyrosła z kręgu ukraińskich organizacji praw człowieka, śledzących rosyjskie zbrodnie od czasu aneksji Krymu.

– To symboliczny moment – powiedziała Pieczonczyk, która kieruje Centrum Praw Człowieka ZMINA (Zmiana). – Rosjanie pozostali bezkarni i przez cały czas bez ponoszenia konsekwencji represjonowali ludzi na Krymie, uznali więc, że mogą rozpocząć nową falę agresji.

Teściowie Pieczonczyk niedawno stracili swój dom w Irpieniu w wyniku rosyjskiego ostrzału. Udało im się spod niego uciec. – Wszyscy jesteśmy w tym wszystkim i wszyscy jesteśmy ofiarami – powiedziała.

W skład koalicji wchodzi obecnie 27 organizacji. Ponad 100 osób monitorujących i specjalistów w takich dziedzinach, jak ataki na infrastrukturę ochrony zdrowia, zbrodnie na dzieciach, ludobójstwo czy rola propagandy w rozpoczynaniu i eskalacji konfliktu, pracuje bez wynagrodzenia.

Koalicja korzysta z metod i środków opracowanych po raz pierwszy w odpowiedzi na wojnę w Syrii.

Jedną z nich jest Protokół Berkeley, zestaw standardów i wytycznych opracowanych we współpracy z Biurem Praw Człowieka ONZ w celu weryfikacji i analizy informacji z otwartych źródeł online, które mogą być wykorzystywane w międzynarodowych postępowaniach karnych i dotyczących praw człowieka. Innym jest system archiwizacji Mnemonic, którego strategie zabezpieczania i weryfikacji zostały wykorzystane do skatalogowania przypadków łamania praw człowieka w Syrii, Sudanie i Jemenie.

Rząd ukraiński również stara się wykorzystać technologię do zbierania dowodów.

Stworzył platformy cyfrowe, na których obywatele mogą przekazywać dowody, np. dodatkową funkcję w Diia – ogólnodostępnej aplikacji rządowej służącej do obsługi administracyjnej. Teraz, obok płacenia podatków czy rejestrowania samochodu, Ukraińcy mogą przesyłać tam dowody grabieży i zniszczeń.

Aby dotrzeć do tych, którzy nie mają dostępu do internetu lub cyfrowego know-how, a także do 12 mln Ukraińców przesiedlonych w wyniku wojny, Biuro Prokuratora Generalnego włączyło do tych zadań swoich pracowników, którzy sami musieli uciekać.

W szkole średniej, w której obecnie mieszkają uchodźcy w Drohobyczu, małym miasteczku w zachodniej Ukrainie położonym daleko od linii frontu, prokurator okręgowy z Kijowa Wasyl Pawliuk zamienił salę sądową na salę lekcyjną, w której przesłuchuje niektórych z 18 tys. ludzi, którzy schronili się w Drohobyczu.

Pawliuk wraz z rodziną wrócił do rodzinnego miasta pod koniec lutego, gdy groziło zajęcie Kijowa przez wojska rosyjskie. Początkowo nadal uczestniczył w rozprawach o zwolnienie za kaucją w Kijowie za pośrednictwem łącza wideo. Teraz jego głównym zajęciem jest dokumentacja zbrodni wojennych.

– Rozmawiamy z ludźmi i jeszcze przed oficjalnym przesłuchaniem opowiadają nam, jak kogoś zastrzelono w samochodzie, jak zniszczono czyjś dom – mówi.

Oświadczenia opisujące obecność rosyjskich czołgów, grabieże, ataki na ludzi, domy i infrastrukturę cywilną są co tydzień przesyłane do prokuratora obwodowego, a stamtąd do Kijowa. Ostatecznym celem jest proces przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym i trybunałem w stylu norymberskim, powiedział Pawliuk, który wierzy, że nie tylko prawo międzynarodowe, ale i sama Rosja osądzi i skaże w przyszłości prezydenta Rosji Władimira Putina.

– Czas to sprawi, jestem tego więcej niż pewien – powiedział.

Nie wszyscy, do których zwraca się o zeznania, podzielają tę pewność.

– Starsi ludzie czują, że składanie zeznań jest ich obowiązkiem i wierzą, że coś z tego wyniknie – mówi. – Młodsi są bardziej sceptyczni. Rozumiem ich; ludzie, którzy tu trafili, marzą tylko o powrocie do domu i rozpoczęciu na nowo życia, które zostało zrujnowane. Ale wielu z nich zostawia swoje numery kontaktowe.

Pewien sceptycyzm może wynikać z tradycyjnie niskiego poziomu zaufania Ukraińców do rządu, który według jednego z sondaży pod koniec 2021 r. spadł do zaledwie 5 proc.

Od tego czasu brutalność Rosji stworzyła wspólnego wroga i sprawę, która zbliżyła ludzi przyzwyczajonych do bycia po przeciwnych stronach.

Kolektyw dziennikarstwa śledczego Slidstvo.Info ujawniał korupcję i częste uchybienia w ukraińskim sądownictwie i organach ścigania. Kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, ludzie z zespołu początkowo obawiali się, że nie mają wiele do zaoferowania na rzecz wysiłku wojennego.

– Myśleliśmy, że nasza wiedza i narzędzia, jako dziennikarzy śledczych, nie przydadzą się na wojnie – mówi redaktor naczelna Anna Babiniec. – Ale potem zdaliśmy sobie sprawę, że wojna to wielka zbrodnia, a my wiemy, jak badać zbrodnie.

Zespół zajął się identyfikacją rosyjskich żołnierzy na Ukrainie, wyciągając nazwiska z ogólnodostępnych źródeł, takich jak media społecznościowe, oświadczenia władz ukraińskich, doniesienia prasowe i relacje świadków, a wszystko to w połączeniu ze szczegółami, które czasami pochodzą z ich własnych śledztw prowadzonych na miejscu. Mają nadzieję, że ich ustalenia posłużą do pociągnięcia do odpowiedzialności poszczególnych osób za popełnione przestępstwa.

Przestawienie się z analizowania postępowań prowadzonych przez państwo – lub ich braku – na dzielenie się dochodzeniami z władzą, a nawet organizowanie szkoleń dla prokuratorów państwowych na temat wykorzystania technik wywiadowczych opartych na otwartych źródłach, wymagało pewnych przemyśleń.

– Nadal jesteśmy dziennikarzami; nie jesteśmy częścią rządu ani systemu egzekwowania prawa – powiedziała Babiniec. – Jako obywatele jesteśmy oczywiście po tej samej stronie, bo chcemy, żeby ta wojna się skończyła, ale wiemy, że zwłaszcza dziennikarze śledczy zazwyczaj nie są po tej samej stronie.

Organizacje skupione w Koalicji 5 Rano również mają za sobą historię zatargów z urzędnikami.

Obecnie, oprócz zbierania dowodów, mają nadzieję na poprawę długoterminowej skuteczności krajowych organów sądowych i organów ścigania oraz zachęcenie Ukrainy do przyjęcia przepisów, które – jak twierdzą – umożliwią jej skuteczniejsze ściganie tych przestępstw.

– Ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że 90 proc. przestępstw będzie badanych przez organy ukraińskie – powiedziała Pieczonczyk.

Pomimo ośmioletniego konfliktu z rosyjskimi siłami zbrojnymi na wschodzie kraju, ukraiński kodeks prawny nie zawiera odrębnych artykułów karnych dotyczących konkretnych zbrodni wojennych ani wystarczających instrumentów prawnych do ich ścigania, powiedziała Pieczonczyk. Kijów nie ratyfikował też Rzymskiego Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego, który daje mu jurysdykcję na Ukrainie w sprawach zbrodni wojennych (kraj dwukrotnie zadeklarował, że zaakceptuje jurysdykcję Trybunału).

Problemem pozostaje również korupcja i wpływy polityczne w sądownictwie – kwestie, które badało już wcześniej Slidstvo.

– To bardzo bolesne, że do tej nowej fali przestępstw doszliśmy z tak słabym systemem prawnym i systemem egzekwowania prawa, którego nie można nazwać skutecznym ani obiektywnym – powiedziała Pieczonczyk.

onet.pl

— Przez ostatnie lata opinia publiczna w Europie i na świecie uległa złudzeniu, że Rosja rozdaje karty w Syrii. Tam miała stworzyć sobie poligon doświadczalny do działań, które teraz wykorzystuje w Ukrainie. Jak wypadły te testy w Syrii, widać teraz w Ukrainie, gdzie Rosja ma mnóstwo kłopotów. Oczywiście Moskwa kilka lat temu pomogła al-Asadowi utrzymać władzę, ale w rzeczywistości więcej mówiła, niż robiła w Syrii na polu walki. W dużej mierze dzięki zręcznym działaniom pijarowskim wykreowała się na główną siłę w tym konflikcie. Biorąc na siebie kwestie dyplomatyczne i polityczne, stała się głosem al-Asada w relacjach z Zachodem. Militarnie, na miejscu, udzielała mu jednak głównie wsparcia z powietrza. Tymczasem olbrzymią rolę odegrał Iran, którego nie doszacowujemy. Podobnie jak Rosja wspierał wojska al-Asada, tyle że na lądzie i to Iran odegrał tam znacznie większą rolę — podkreśla dr Agnieszka Bryc.

Dr Bryc zwraca uwagę na mniej znany fakt. Gdy Rosjanie, a konkretnie prywatna armia tzw. wagnerowców, wsparła Syryjczyków w walkach na lądzie, została rozbita przez Amerykanów. Tamten "incydent" z 2018 r. i śmierć nawet kilkuset najemników z grupy Wagnera był raczej przemilczany przez obie strony, bo oficjalnie USA i Rosja nie wchodziły sobie w drogę w Syrii. Zabicie wagnerowców pokazywało jednak realny rozkład sił.

(...)

Jeśli Rosja miałaby cokolwiek podpalić na Bliskim Wschodzie, mogłaby lokalnie zadziałać w północnej Syrii, na terenach zamieszkiwanych przez Kurdów. Wtedy jednak doprowadziłaby do napięć z Turcją.

— Relacje turecko-rosyjskie są skomplikowane. Oficjalnie wyglądają na pozytywne, w rzeczywistości pełne są min i pułapek. Rosjanie już sygnalizowali swoje wsparcie dla Kurdów, czyli przeciwko Turcji, która jest członkiem NATO. Nie spodziewam się jednak, aby Rosja konfrontowała się z Turcją, bo zbyt bardzo zajęta jest Ukrainą i nie ma sił na rozgrzewanie kolejnego frontu, nawet lokalnego — podkreśla dr Agnieszka Bryc.

(...)

— Powstało przeświadczenie, że USA, potocznie mówiąc, zabrały manatki z Bliskiego Wschodu i wycofały się stamtąd, a w miejsce Amerykanów pojawił się właśnie Putin. Takie przekonanie wzmocnił rzeczywiście fatalny wizerunkowo odwrót amerykańskich żołnierzy z Afganistanu. Przypomnę, że tę kwestię w Doha w Katarze negocjował z talibami prezydent Trump. Jego następca, prezydent Biden, mógł się z tego wycofać, ale tego nie zrobił. Amerykanie skalkulowali bowiem, że ich aktywność w Afganistanie kosztuje zbyt wiele, biorąc pod uwagę realne zyski. Ale to nie oznacza, że to wycofanie zabrnęło znacznie dalej. USA pozostały bowiem na Bliskim Wschodzie, z tym zaznaczeniem, że niektórych działań nie realizują pod własnym szyldem, lecz przez Izrael — zaznacza Agnieszka Bryc.

(...)

— Celem Chińczyków jest wieloletnia ekspansja, podpisywanie długich kontraktów biznesowych na 99 lat i więcej. Również na Bliskim Wschodzie. Weszli nawet do portu w izraelskiej Hajfie i budują tam nowe doki. Amerykanie ostrzegali Izrael przed takim zbliżeniem z Chinami i są z tego bardzo niezadowoleni. Zresztą ja również jestem sceptyczna. Nie wiadomo, czy to tylko polityka gospodarcza Chińczyków, czy coś więcej — to już powinien oceniać wywiad poszczególnych państw, w których się pojawiają. Chiny deklarują co prawda, że nie chcą być jak USA, nie będą światowym żandarmem, nie będą nikomu narzucać ideologii, że mają tylko ofertę handlową. Chcą więc współpracy gospodarczej, dostępu do złóż, do portów, do szlaków komunikacyjnych, by finalnie eksportować w świat swoje produkty. Tym samym stają się więc takim pasożytem wysysającym siły witalne z poszczególnych państw. To stwarza zagrożenia, bo na wiele lat wiązałoby poszczególne państwa Bliskiego Wschodu z Chinami. Ameryka widzi te zagrożenia ze strony Chin — stwierdza Agnieszka Bryc.

O ekspansji Chin mówi nieprzypadkowo. To właśnie Chiny są postrzegane jako światowe mocarstwo, które wspólnie z Rosją mogłyby stworzyć groźny duet i rzucić wyzwanie Zachodowi. Z jednej strony demokratyczny Zachód, z drugiej autorytarny Wschód. Dwa wrogie obozy.

— Wśród niektórych europejskich polityków panuje przekonanie, że w Ukrainie nie wolno za bardzo osłabić Rosji, bo nie należy dopuścić, by wpadła w objęcia Chin. Mam przeciwne zdanie. Jako Zachód dajmy Rosji przegrać w Ukrainie i to sromotnie. Niech na własnych błędach pozna swoją słabość, swoje miejsce w porządku międzynarodowym, niech straci ochotę na zbieranie "ruskich ziem". Tylko osłabiona Rosja będzie w stanie się zreformować. Bo silna byłaby jeszcze bardziej agresywna i imperialna. Nie łudzę się, że jeśli Putin upadnie, zastąpią go jacyś rosyjscy demokraci. W jego miejsce pojawią się podobni ludzie, jednak będą reprezentować państwo osłabione wojną. Wtedy zaczną sensownie rozmawiać. A jeśli Rosja chciałaby iść w stronę Chin, powiedzmy jej "good luck". Rosyjskie elity polityczne wcale nie chcą takiego scenariusza. Doskonale zdają sobie sprawę, że sojusz z Chinami to fałszywa perspektywa, że Rosja znalazłaby się w brutalnym, nienegocjowalnym uścisku gospodarczym. Chiny już teraz mówią o Rosji jako o "juniorze". Rosyjskie elity, które przez lata karmiły Rosjan wizjami imperialnymi, wiedzą, że przy Chinach staliby się państwem satelickim. Tymczasem relacje polityczne i gospodarcze z liberalnym Zachodem, złożonym z wielu ośrodków decyzyjnych, dają Rosji większe pole manewru do prowadzenia bardziej zbilansowanych relacji, do większej niezależności — analizuje dr Agnieszka Bryc.

(...)

— Rosjanie zaczęli działać w państwach tzw. Sahelu. To pas ciągnący się od Nigerii, Republiki Środkowoafrykańskiej, Sudan przez Kenię, Etiopię aż do Somalii. Rosjanie wspierali miejscowe rządy, licząc m.in. na dostęp do surowców. Jednak nie postawiłbym tezy, że swoimi działaniami w Afryce okrążali NATO. Co prawda Francja wycofała się z Mali, ale to nie była polityka całego NATO. Francja historycznie miała swoje wpływy w Afryce, w dawnych koloniach. Potem najwyraźniej utraciła w pewien sposób polityczne i wojskowe możliwości utrzymania wpływów. Z kolei Rosja teraz nie będzie w stanie prowadzić aktywnej polityki w regionie. Jest zbyt pochłonięta wojną w Ukrainie — przekonuje dr Robert Reczkowski.

Dodaje, że oczywiście afrykański Sahel może w każdej chwili zapłonąć. Rosja nie musi tam nic robić.

— W regionie Sahelu wojny trwają cały czas, ale to daleko i nasza, europejska opinia publiczna nie jest tym pochłonięta. Wielu nawet o tym nie wie. Toczą się tam głównie walki milicji i gangów, a przede wszystkim szerzą się działania ugrupowań terrorystycznych powiązanych z fundamentalizmem islamskim — dodaje.

Zwraca również uwagę, że na naszych oczach kształtuje się nowy porządek światowy. Pozbawiony złudzeń i idealistycznych założeń.

— Dekadę temu Zachód lansował dialog z Rosją. Powstała rada Rosja — NATO. Ponadto państwa zachodnie rzeczywiście myślały o świecie bardziej fragmentarycznie, patrzono na poszczególne flanki, na zagrożenia w ich kontekście regionalnym. Od kilku lat aktualna jest strategia 360 stopni. Czyli patrzymy na świat w całej jego złożoności, z każdej strony. Sądzę, że takie właśnie podejście będzie obowiązywać w kolejnych latach i znajdzie to wyraz na najbliższym, czerwcowym szczycie NATO w Madrycie — mówi dr Reczkowski.

(...)

Rosja rozgrywa swoje interesy na Bałkanach, choć obecnie w ograniczonym zakresie. Ma je także na Kaukazie, przy czym jej relacje z Gruzją, z jej rządem, w ostatnich czasach są dobre. M.in. dlatego w eskalację napięcia na Kaukazie Południowym nie wierzy analityk Wojciech Górecki.

— Nie widzę potencjału na to, żeby Rosja miała wywołać jakiś konflikt na Kaukazie. Ściągała przecież stamtąd swoje wojska do Ukrainy — w tę wojnę jest teraz uwikłana. Owszem, pojawiała się wizja referendum w gruzińskiej Osetii Południowej i przyłączenia tego regionu do Rosji. Mówił o tym jednak poprzedni prezydent tego separatystycznego regionu, który w kwietniu przegrał wybory, a jego następca odcina się od idei takiego referendum. Jeśli Rosja miałaby w przyszłości poprzeć przyłączenie Osetii Południowej, to tylko w kategorii nagrody pocieszenia za niepowodzenia w Ukrainie. Ale to mało realny scenariusz tym bardziej, że obecny rząd gruziński prowadzi wobec Rosji neutralną politykę, a Rosja to zauważa i docenia — mówi Onetowi Wojciech Górecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, ekspert od Kaukazu i Azji Środkowej.

onet.pl