sobota, 25 lipca 2020


Na Węgrzech proces przejęcia mediów był przez rząd Victora Orbana planowany przez lata. Zaczęło się od tego, że wpływowi biznesmeni rozpoczęli "inwestowanie" w sektor mediów, wykupując m.in. gazety czy stacje telewizyjne. Zagranicznym właścicielom utrudniano prowadzenie działalności, więc sami sprzedawali swoje aktywa. W 2016 roku zamknięto największą, opozycyjną gazetę - "Népszabadság". Przełom przyniósł rok 2018 - wówczas powstała prorządowa Środkowoeuropejska Fundacja Mediów i Prasy, która zaczęła masowo "wciągać" niezależne media (w jej władzach zasiedli współpracownicy Orbana). Jak informowała "Wyborcza", w ciągu roku wchłonięto wówczas 476 podmiotów medialnych - przejęte zostały m.in. stacje telewizyjne, gazety i serwisy internetowe, a także rozgłośnie radiowe. We wszystkich zaczął dominować rządowy przekaz. W tym samym roku zamknięto niezależną gazetę "Magyar Nemzet", po tym, gdy na jej łamach skrytykowano premiera. Tytuł istniał od 80 lat. Komisja Europejska nie zareagowała w zdecydowany sposób na zmiany na węgierskich rynku medialnym - poinformowała jedynie, że przygląda się sprawie.

Pod koniec 2019 roku Europejskie Centrum Wolności Prasy i Mediów opublikowało raport dotyczący wolności mediów na Węgrzech.

"Od 2010 r. rząd węgierski systematycznie rozbijał niezależność mediów, zakłócał rynek medialny i dzielił społeczność dziennikarską w tym kraju, uzyskując stopień kontroli mediów niespotykany w żadnym z państw członkowskich UE", "Dziennikarze pracujący dla niezależnych mediów są publicznie oczerniani. W mediach prorządowych są nazywani opozycjonistami, politykami, zagranicznymi agentami, zdrajcami, a nawet »węgierskimi hejterami« lub »nie-Węgrami«", "Budowa prorządowego imperium medialnego służy jako rozległa machina propagandowa dla rządu premiera Viktora Orbána, izolująca dużą część społeczeństwa od dostępu do najważniejszych wiadomości i informacji, aby utrzymać władzę partii Fidesz" - wskazano w raporcie. "Ostatnim bastionem wolności" nazwano stację RTL, która nie została dotychczas wykupiona.

gazeta.pl

Przypomnijmy: Cambridge Analytica masowo pozyskiwała dane na temat wyborców w kilkunastu, być może kilkudziesięciu krajach świata. W wielu z nich kupowała dane pozyskane z naruszeniem prawa – a przynajmniej dzięki lukom prawnym i dziurom w zabezpieczeniach systemów informatycznych obsługujących sieci społecznościowe. Takich jak testy osobowości, które dawały dostęp nie tylko do profilu jednej osoby, ale także danych jej znajomych – którzy nigdy na żadne udostępnienie się nie zgadzali.

Dane te posłużyły do dzielenia odbiorców na małe grupy o dużej, wewnętrznej spójności – tak zwanego mikrosegmentowania. Dzięki zaawansowanej matematyce oraz znanym z marketingu testom A/B (podsyłano jednej grupie dwie testowe wiadomości i patrzono, która wywołuje silniejszą reakcję) udało się skłonić wyborców do określonych zachowań przy urnach. Resztę znamy z mediów: brexit się wydarzył, a Trump jest prezydentem USA i walczy o drugą kadencję.

(...)

Podgrzewanie emocji materiałami, których prawdziwość była dyskusyjna albo żadna, przekazywanie prostych komunikatów, podsuwanie spreparowanych linków z jednoczesnym badaniem ich skuteczności – tak w dużym uproszczeniu funkcjonowała machina marketingu politycznego prawicy.

(...)

Pytanie, czy Cambridge Analytica robiła coś nielegalnego, pozostaje otwarte. Budowanie modeli predykcyjnych (tj. przewidujących pewne zachowania ludzkie) na podstawie zgromadzonych danych o ich wcześniejszych zachowaniach to elementarz marketingu w czasach cyfrowych.

Na poziomie ogólnym wszystko jest proste. Zbieramy dane na temat naszych konsumentów. Cenne są dane demograficzne (wiek, miejsce zamieszkania, status dochodowy, wykształcenie), ale jeszcze cenniejsze dane behawioralne (co kupuje, gdzie bywa, z kim się spotyka). Im więcej danych, tym analiza będzie trudniejsza, a jej koszt – wyższy, ale tym dokładniej będziemy w stanie przewidywać zachowania.

Zgodnie z zasadą inżyniera Mamonia lubimy te melodie, które już słyszeliśmy; w codziennym życiu odtwarzamy pewne rytuały. Jeśli wolimy Pepsi niż Coca-Colę, to pewnie nadal będziemy ją pić; jeśli kawę pijamy rano, a herbatę wieczorem, to zapewne nadal będziemy to robić. Nasze zachowania da się zawrzeć w równaniach matematycznych – a równania nie są nielegalne.

(...)

Nielegalne mogą być natomiast dane. Mogą obejmować kategorie zbyt głęboko ingerujące w prywatność (np. rasa, orientacja seksualna, partner) albo pozyskane z naruszeniem prawa. Dlatego w Europie mamy coś takiego jak GDPR, zwane u nas RODO. Poza tym, że oznacza to irytujące okienka na stronach internetowych, ogranicza też prawa właścicieli platform do zbierania zbyt wielu informacji o naszych zachowaniach bez naszej zgody. A w szczególności – odsprzedawanie tych danych hurtownikom naszej prywatności (to ci, których znajdziemy w zakładce pod niepozorną nazwą „zaufani partnerzy”), od których odkupują je następnie komitety wyborcze i firmy działające na ich zlecenie.

krytykapolityczna.pl

Aby przekonać się o roli, jaką Hongkong odgrywa w globalnym systemie finansowym – mówi pewien lokalny przedsiębiorca – najlepiej porównać go do transformatora elektrycznego, który łączy dwa obwody o różnych napięciach. Jednym z nich jest globalny system finansowy ze swobodnym przepływem kapitału, swobodą przekazywania informacji/wypowiedzi i rządami prawa. Drugi obwód to rozległy i rozwijający się chiński system finansowy z kontrolą kapitału, cenzurą i arbitralnym przestrzeganiem umów.

W ciągu ostatnich dwóch dekad, gdy Chiny stały się drugą co do wielkości gospodarką świata, Hongkong umiejętnie ugruntował swoją pozycję, stając się trzecim najważniejszym międzynarodowym centrum finansowym po Nowym Jorku i Londynie. W okolicach Portu Wiktorii chińscy potentaci w dziedzinie technologii sprzedają akcje kalifornijskim funduszom hedgingowym, chińskie banki zarządzane przez państwo udzielają pożyczek na finansowanie projektów inwestycyjnych w ramach koncepcji Nowego Jedwabnego Szlaku (ang. Belt and Road), a władze utrzymują ścisłą kontrolę nad kursem wymiany walut. Duża część transakcji jest prowadzona w światowej walucie rezerwowej, dolarze. Działalność jest organizowana przez zachodnie firmy i nadzorowana przez niezależne sądy i organy regulacyjne, które mają więcej wspólnego ze swoimi odpowiednikami w bogatym świecie niż z sądami i organami władzy w Pekinie czy Szanghaju.

W niesprzyjających warunkach transformatory mogą stać się mniej wydajne lub nawet, w warunkach ekstremalnych, wybuchnąć. Rośnie zagrożenie pozycji Hongkongu jako centrum finansowego, ponieważ powstają napięcia związane z ingerencją Chin w jego rząd i system prawny, które w myśl zasady „jeden kraj, dwa systemy” mają być w dużej mierze autonomiczne przynajmniej do 2047 roku. 28 maja Chiny zleciły wprowadzenie ustawy o bezpieczeństwie narodowym w celu zapobiegania zamieszkom i terroryzmowi na tym terytorium. W odpowiedzi Biały Dom zaproponował usunięcie niektórych przywilejów prawnych, z których korzysta Hongkong, a które zapewniają mu płynność powiązań z gospodarką światową.

Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest to, że instytucje Hongkongu czeka stopniowy rozpad i odejście od roli zglobalizowanego centrum finansowego w kierunku kontynentalnych Chin. Chiny miałyby większą kontrolę nad mniej efektywnym rynkiem kapitałowym, co zwiększyłoby koszt kapitału dla ich firm. Najgorszym, choć mało prawdopodobnym, ale nie niemożliwym do zrealizowania scenariuszem jest to, że błędna kalkulacja zdestabilizuje część konstrukcji transgranicznych roszczeń finansowych o wartości 10 bilionów dolarów, która ulokowana jest w Hongkongu, wywołując szok szerzący się w Chinach i Azji. Lokalna kadra kierownicza i urzędnicy często nazywają to efektem nuklearnym.

(...)

Osoby znajdujące się na szczycie świata finansów w Hongkongu twierdzą, że jego rola w systemie globalnym nie jest zagrożona przez niepokoje społeczne i geopolitykę. Chińskie przepisy o bezpieczeństwie, choć niezgrabne, będą zgodnie z ich oczekiwaniami tłumić protesty. Zarówno HSBC, jak i Standard Chartered, wyraziły swoje poparcie dla tej ustawy. Według pięciu źródeł w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie ma żadnych oznak wyciągania pieniędzy z Hongkongu przez międzynarodowych deponentów bankowych. Coraz więcej chińskich firm, takich jak JD.com, szuka ofert w Hongkongu, przyciągając kapitał.

Groźba Białego Domu dotycząca odebrania Hongkongowi specjalnego statusu według tego poglądu jest przechwałką. Jego status odrębnej strefy celnej może zostać cofnięty, ale Hongkong nie produkuje już wiele. Fataliści przepowiadają koniec Hongkongu odkąd miasto zaczęło być budowane w XIX wieku.

Jednak przypuszczenie, że Hongkong może być odporny na pogarszające się stosunki chińsko-amerykańskie i rosnący autorytaryzm Chin, jest zbyt optymistyczne. Jeśli rząd tego terytorium stał się przedstawicielem Partii Komunistycznej, to obawa o to, jak długo jego niezależne instytucje, w tym sądy i bank centralny, mogą pozostać nienaruszone, wydaje się uzasadniona. HKEX, prężna giełda papierów wartościowych, od dawna ma w swoim zarządzie osoby mianowane przez rząd. Upadek wolności słowa w Hongkongu może utrudnić jego skuteczność jako rynku finansowego. Czy komunikat analityków zachęcający do spekulacji przeciwko chińskiemu kursowi walutowemu lub identyfikujący oszustwa w bankach może zostać uznany za podżeganie?

obserwatorfinansowy.pl