środa, 15 maja 2024


10 maja wojska rosyjskie przekroczyły granicę w obwodzie charkowskim, uderzając na trzech kierunkach na północ i północny wschód od Charkowa. W ciągu czterech dni wyparły obrońców na głębokość 5–6 km od granicy i doprowadziły do połączenia sił, tworząc nowy odcinek frontu o szerokości do ok. 60 km. Pod kontrolą agresora znalazło się – zależnie od źródeł – od 9 do 13 przygranicznych wiosek oraz część Wołczańska, będącego głównym węzłem komunikacyjnym na północny wschód od Charkowa. Poza trwającymi walkami o Wołczańsk Rosjanie próbują także przełamać ukraińską obronę na północ od stolicy obwodu w rejonie miejscowości Łypci.

Agresor wykorzystał do ataku stosunkowo niewielkie siły – pierwszego dnia działań liczyły one ok. 2 tys. żołnierzy (cztery–pięć batalionów), a w kolejnych dniach wzrosły do kilku tysięcy. Aktualnie trzon rosyjskiego zgrupowania w sile około pięciu batalionów zaangażowany jest w rejonie Wołczańska. Doniesienia szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Ołeksandra Łytwynenki o zaangażowaniu przez najeźdźców w walki 30 tys. żołnierzy, podczas gdy całe zgrupowanie liczy ich 50 tys., należy traktować jako element wojny informacyjnej. Szczupłość sił agresora podkreślają uspokajające komunikaty Kijowa, że nie ma obecnie zagrożenia uderzeniem na Charków. W przekazie ukraińskim i zachodnim dominuje pogląd, że celem Rosjan jest stworzenie po ukraińskiej stronie granicy strefy buforowej mającej zmniejszyć prawdopodobieństwo ostrzału terytorium FR (głównie Biełgorodu), co Moskwa sugerowała od kilku miesięcy.

Rosyjski atak wykazał słabość obrony ukraińskiej. Mimo trwających kilkanaście miesięcy przygotowań do odparcia potencjalnej rosyjskiej ofensywy linie umocnień nie zostały należycie zorganizowane, a w ukraińskim przekazie pojawiły się oskarżenia o defraudację części przeznaczonych na ten cel środków. Miejscowości leżące przy samej granicy znajdowały się de facto w szarej strefie i najprawdopodobniej w ogóle nie były bronione. Osobną kwestię stanowi nieprzygotowanie odpowiedzialnych za obronę tego odcinka granicy jednostek, będące konsekwencją ogólnego wyczerpania – kadrowego, amunicyjnego i sprzętowego – armii ukraińskiej. 11 maja doszło do zmiany dowódcy Operacyjno-Taktycznego Zgrupowania Wojsk „Charków”, w ramach której mianowanego zaledwie dwa miesiące wcześniej generała Jurija Hałuszkina zastąpił generał Mychajło Drapatyj (pozostaje on zastępcą szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy). Spowolnienie postępu Rosjan wymagało od ukraińskiego dowództwa ściągnięcia odwodów, a według części źródeł – także doświadczonych i lepiej przygotowanych pododdziałów z innych odcinków frontu.

(...)

8 maja Rosjanie przeprowadzili kolejny zmasowany atak rakietowy na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Ponownie zaatakowali trzy należące do koncernu DTEK elektrownie cieplne – Bursztyńską w obwodzie iwanofrankiwskim, Ładyżyńską w obwodzie winnickim oraz Dobrotwirską w obwodzie lwowskim, a także dwie elektrownie wodne Ukrhidroenerho – Dnieprzańską w Zaporożu i Krzemieńczucką. Trafione zostały obiekty infrastruktury energetycznej w obwodach kijowskim, kirowohradzkim i połtawskim. Operatorzy potwierdzili, że uszkodzenia doprowadziły do wyłączenia obiektów z eksploatacji. Według informacji nieoficjalnych pracuje zaledwie jedna z dużych ukraińskich elektrowni cieplnych – Krzyworoska. W obwodzie lwowskim po raz kolejny zaatakowano obiekt Naftohazu koło miasta Stryj.

Głównym celem rosyjskich ataków na zapleczu frontu pozostaje Charków. W miasto codziennie uderzały pociski rakietowe, drony kamikadze bądź kierowane bomby lotnicze. Dwukrotnie (11 i 12 maja) celem ataku rakietowego były Sumy. 8 maja uszkodzona została infrastruktura kolejowa (w tym dworzec) w Chersoniu, a następnego dnia lotnisko w Mikołajowie oraz najprawdopodobniej infrastruktura wojskowa w obwodach czernihowskim i odeskim. Ogółem od wieczora 7 maja do rana 14 maja agresor miał wykorzystać 87 rakiet (w tym 55 w ataku na infrastrukturę energetyczną 8 maja), z których obrońcy zadeklarowali zestrzelenie 42 (w tym 8 maja – 39), oraz 61 „szahedów” (zniszczonych miało zostać 57).

(...)

Siły ukraińskie kontynuowały ataki na obiekty infrastruktury paliwowej na terenach okupowanych i w głębi Rosji. 7 maja wieczorem celem była baza paliwowa w Ługańsku, w której – najprawdopodobniej w wyniku uderzenia pocisków ATACMS – doszło do pożaru. Dwa dni później celami dronów kamikadze były należąca do Gazpromu rafineria w miejscowości Saławat w Baszkortostanie (1300 km od linii styczności), gdzie doszło do uszkodzenia instalacji i pożaru, oraz baza paliwowa w Juriwce w Kraju Krasnodarskim, która najprawdopodobniej nie została trafiona. Znaczących efektów nie przyniósł także atak na rafinerię w Kałudze 10 maja. Sukcesem zakończyło się natomiast uderzenie w bazę paliwową w Roweńkach w obwodzie ługańskim. 12 maja dron kamikadze wywołał pożar na terenie rafinerii w Wołgogradzie, jednak nie odnotowano poważniejszych zniszczeń, a dzień później – w podstacji energetycznej w obwodzie lipieckim.

Po przekroczeniu przez wojska rosyjskie granicy ukraińskiej w obwodzie charkowskim 11 maja obrońcy zintensyfikowali ostrzał Biełgorodu, będącego główną bazą logistyczną agresora. Dzień później spadające szczątki – według strony rosyjskiej zestrzelonej ukraińskiej rakiety Toczka-U – miały się przyczynić do zniszczenia części budynku mieszkalnego w Biełgorodzie, w wyniku czego śmierć poniosło 15 osób, a 31 zostało rannych.

13 maja doszło do kolejnego ukraińskiego uderzenia na okupowany Krym z wykorzystaniem dronów kamikadze i pocisków manewrujących Storm Shadow. Wedle części źródeł doszło do uderzenia w obiekty „tajnej” bazy 3 pułku radiotechnicznego rosyjskich Sił Powietrzno-Kosmicznych na górze Aj-Petri (zginąć miał m.in. dowódca pułku), nie ma jednak potwierdzenia tej informacji.

osw.waw.pl

Anna Pawłowska: Europejskie agencje wywiadowcze podają, że Rosja planuje akcje sabotażowe i dywersyjne w Europie. Mowa jest o atakach bombowych, podpaleniach i uderzeniach w infrastrukturę krytyczną. Mamy się czego bać?

Piotr Żochowski, ekspert zajmujący się Rosją w Ośrodku Studiów Wschodnich: My nie możemy się bać, tylko musimy temu przeciwdziałać. Czas na obawy już minął, pozostaje przyjąć, że my jako Europa, jako Zachód, w tym Polska będziemy obiektem takich działań. Co więcej – my już nim jesteśmy.

Były już przecież próby sabotażu na liniach kolejowych, przecinanie kabli podwodnych. Nawet w Polsce zatrzymano grupę, która przygotowywał tego typu akcje. Były już ataki cybernetyczne. Więc tu nie ma pytania: "czy Rosjanie to zrobią?". Wiemy, że robili, robią i będą robili. Zmieniają się możliwości, zmienia się technologia, ale zasadnicze cele i metody działania rosyjskich służb są takie same, jak w czasach zimnej wojny.

Każde państwo ma swoje służby specjalne. Czym służby rosyjskie różnią się od służb specjalnych państw zachodnich?

Oczywiście każde państwo ma swoje służby, ma kontrwywiad, ma wywiad zbierający informacje o przeciwniku, ale absolutnie nie da się powiedzieć, że na przykład FSB to taka służba jak ABW tylko w Rosji, może brutalniejsza, może mniej demokratyczna. Albo, że GRU – w zasadzie ta służba nazywa się już inaczej, ale powszechnie używa się dawnego skrótu – to rosyjski odpowiednik naszych służb wojskowych. To jest zupełnie inna filozofia działania. Głównym celem rosyjskich specsłużb nie jest zbieranie informacji, choć oczywiście tym też się zajmują, ale walka. One są na permanentnej wojnie.

Z kim?

Z szeroko rozumianym światem zachodnim. Oczywiście ta wojna inaczej wygląda w Ukrainie, gdzie jest konflikt militarny, a inaczej w Polsce czy innych krajach Europy, jeszcze inaczej w USA. Ona się jednak toczy. I rosyjskie służby są w niej bardzo ofensywne. Zresztą ofensywność jest właśnie tym, co je przede wszystkim odróżnia od służb zachodnich.

My nie mamy naszych farm trolli?

Zachód ma przede wszystkim zupełnie inne cel, a to od tego zależy dobór środków. Bo co jest celem naszych służb specjalnych?

Zbieranie informacji, ochrona bezpieczeństwa państwa, identyfikowanie obcej agentury…

Właśnie. A w Rosji służby oczywiście zajmują się i tym, ale przede wszystkim mają realizować większe cele, które zapewnią Rosji zwycięstwo w wojnie z Zachodem. Te cele to przede wszystkim dezintegracja Unii Europejskiej, wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z Europy, osłabienie wschodniej flanki NATO – stąd dążenie do destabilizacji państw bałtyckich. Cel, który udało się już osiągnąć, to utrzymanie, a nawet pogłębienie kontroli nad Białorusią. Teraz walka toczy się jeszcze o kontrolę nad Ukrainą. Więc jeśli mamy takie założenia strategiczne, to ich realizacja na poziomie taktycznym wymaga działania bardzo ofensywnego. I Rosjanie to robią, korzystając z czegoś, co nazywamy środkami aktywnymi.

Chodzi o sabotaż i dywersję?

Nie tylko, choć jak najbardziej akcje dywersyjne i sabotażowe są organizowane. To wszystkie działania destabilizujące, dezinformacyjne, decepcyjne, które mają zmusić przeciwników do działań zgodnych z celami strategicznymi Kremla. Ich zakres jest bardzo różny, od drobnego incydentu do szeroko zakrojonych operacji wpływu, które mają budować w społeczeństwie europejskim określoną narrację i kształtować postawy korzystne dla Federacji Rosyjskiej.

Te działania są skuteczne?

W dużej mierze tak i to od samego początku istnienia systemu sowieckiego. Pamiętajmy, że Rosja porewolucyjna nie była mocarstwem, była osłabiona, a pozycja bolszewików bardzo niepewna. I oni już wtedy, mimo katastrofalnej sytuacji ekonomicznej, przeznaczali znaczące środki właśnie na aktywne działania w Europie Zachodniej. To było budowanie siatek wywiadowczych, dezintegracja rosyjskiej emigracji czy budowanie pozytywnego obrazu Związku Sowieckiego.

Te wycieczki intelektualistów zachodnich do Moskwy…

George Bernard Shaw wrócił zachwycony tym wspaniałym krajem, inni intelektualiści też. To nie byli przecież sowieccy agenci w klasycznym rozumieniu, ale ich działalność była zgodna z interesem Kremla. Więc ta operacja zakończyła się pełnym sukcesem.

Teraz też odbywają się takie wycieczki, tylko już nie do Rosji, a przede wszystkim na terytoria okupowane, Krym czy Donbas.

Jeśli jakaś metoda się sprawdza, to dlaczego ją zmieniać? Rosyjskie służby często sięgają po takie klasyczne rozwiązania dobrze przetestowane w czasach zimnej wojny. To na przykład finansowanie i wspieranie środowisk prorosyjskich, ale też szukanie potencjalnych sojuszników, niekoniecznie już zorientowanych prorosyjsko, ale których można zainspirować do znalezienia obszarów, które ich z Rosją łączą. Wcześniej takim polem porozumienia była ideologia pacyfistyczna, teraz to przede wszystkim konserwatyzm. Bardzo duże wysiłki są nakierowane na kształtowanie obrazu Rosji jako państwa konserwatywnego, będącego alternatywą dla liberalnego, "niemoralnego" Zachodu. Dodajmy – obrazu zupełnie fałszywego. Ale widać wyraźnie, że konserwatywne środowiska są w obszarze zainteresowania rosyjskich służb.

Hasła antywojenne też się pojawiają: "to nie nasza wojna" czy "stop wojnie w Ukrainie"…

W kontekście wojny w Ukrainie obserwujemy wiele środków aktywnych. To właśnie te hasła antywojenne, które łączą z promowaniem rosyjskiej narracji, że NATO chce sprowokować konflikt. Towarzyszy temu lansowanie przekazu, że sprzeciw wobec Rosji jest skazany na porażkę, a w razie konfliktu USA zostawią Europę samą sobie. Do tego podejmowane są próby podsycania animozji narodowościowych między Polakami i Ukraińcami. Tu nie ma niczego świeżego i nowego, jeśli chodzi o treści, zmienia się tylko forma, bo zmieniła się technologia. Są media społecznościowe, jest taki zalew informacji, że trudno je weryfikować. A rosyjskie służby poruszają się w tej przestrzeni bardzo sprawnie. Chodzi nie tylko o te słynne fabryki trolli czy zastosowanie botów, ale na przykład o tworzenie sieci portali, których związki z Federacją Rosyjską nie są jasne, a które, choć z pozoru nie są prorosyjskie, promują przekazy zbieżne z polityką Kremla.

Internet jest też wykorzystywany do werbowania agentów?

Ludzie, którzy w zeszłym roku zostali zatrzymani przez polskie służby w związku z przekazywaniem Rosji informacji i przygotowywaniem ataków dywersyjnych, odpowiedzieli na ogłoszenie w internecie i na Telegramie dostawali zadania. Tylko tu trzeba zaznaczyć, że w taki sposób werbuje się ludzi do jakichś pojedynczych zadań: mają zrobić zdjęcia infrastruktury wojskowej czy krytycznej, umieścić kamerę przy szlakach transportowych, rozrzucić ulotki. To nie są jacyś superwyszkoleni agenci, tylko ludzie, którzy pracują dla rosyjskich służb z niskich pobudek, głównie finansowych. Dostają wynagrodzenie w Bitcoinach i wykonują polecenia. Nie zawsze mają nawet pełną wiedzę na temat tego, kto jest rzeczywistym zleceniodawcą, chociaż oczywiście muszą sobie zdawać sprawę, że to działanie na rzecz Federacji Rosyjskiej.

Takie – dość przypadkowe przecież – osoby mogą stanowić istotne zagrożenie dla nas, a dla rosyjskich służb cenny nabytek?

Tak, co zresztą dobrze pokazuje przykład Ukrainy. Tam SBU wciąż zatrzymuje ludzi, którzy przekazują Rosjanom koordynaty i informacje o sprzęcie i ruchach armii ukraińskiej. W zdecydowanej większości przypadków nie z pobudek ideologicznych, a wyłącznie dla zarobku, przy czym z perspektywy Federacji Rosyjskiej nakłady na ich wynagrodzenie są niewielkie. A każda taka informacja może być skutecznie wykorzystana do kolejnego ataku rakietowego. W kontekście państw zachodnich, szczególnie Polski, te informacje o dostawie sprzętu na Ukrainę też są istotne. Zresztą mówimy tu nie tylko o takiej klasycznej działalności szpiegowskiej czy aktach dywersji. Nie trzeba wysadzać żadnego budynku, już samo rozrzucenie ulotek czy naklejanie plakatów o odpowiedniej treści destabilizuje sytuację i podgrzewa nastroje. Po co były rozklejane w Warszawie ogłoszenia Wagnerowców? Żeby siać zamęt.

Taki był też cel zeszłorocznego nadania sygnału radio-stop i puszczenia hymnu Rosji w pociągach w Zachodniopomorskiem?

Tego rodzaju incydenty są spektakularne, wiadomo, że trafią od razu na nagłówki wszystkich mediów, będą szeroko komentowane. To komunikat "już tu jesteśmy, jeśli to mogliśmy zrobić, to co pomyślcie, co jeszcze możemy"? Jednocześnie podważa to zaufanie obywateli do systemu zabezpieczeń, pokazuje, że państwo jest słabe, nie radzi sobie z ochroną infrastruktury. Przy czym całość przeprowadzana jest tak, że nie ma żadnych ofiar. Rosja nieustająco daje sygnały, że nie traktuje polskich obywateli, polskiego społeczeństwa jako wroga. Przeciwnikiem jest rząd, NATO, Unia Europejska. To kreuje narrację: "nie dajcie się otumaniać swoim władzom, nie dajcie się wciągać w wojnę". Akt terrorystyczny wymierzony w ludność cywilną któregoś z zachodnich państw praktycznie przekreśliłby taki przekaz. Co nie znaczy, że ja tu, w tym momencie z pełną odpowiedzialnością powiem, że do takiego aktu nie dojdzie. W przypadku rosyjskich służb nie można założyć, że nie przekroczą jakiejś granicy. Mają już przecież na koncie zamachy terrorystyczne i zabójstwa polityczne.

businessinsider.com.pl