sobota, 30 kwietnia 2022


Przede wszystkim, na samym wstępie Watling oraz Reynolds zauważają, że rosyjska agresja była skrojona (przynajmniej w założeniach politycznych) na uzyskanie efektów propagandowych już 9 maja tego roku. Stąd przekonanie na Kremlu, że cele wojskowe będą do zrealizowania w krótkim okresie czasu, bez większej mobilizacji społeczeństwa na potrzeby wojny. Tak, żeby finalnie móc skonsumować zyski z kolejnego etapu swoistej „operacji krymskiej" z 2014 r. Lecz finalnie, twarda rzeczywistość realizacji kampanii na polach bitew zadała cios pierwotnej wizji strony rosyjskiej. Autorzy raportu RUSI podkreślili, że pierwsze godziny to coś w rodzaju klasycznego działania militarnego rosyjskich sił zbrojnych. Ukraina odczuła przede wszystkim spektrum akcji Rosjan w ramach walki radioelektronicznej, a także prób zakłócania systemu obrony powietrznej za pomocą bezzałogowych statków latających. Rosjanie oczywiście wyprowadzili też uderzenia rakietowe na wybrane wcześniej cele po stronie ukraińskiej. I przede wszystkim rozpoczęli coś w rodzaju skoku na Kijów, poprzez operację zajęcia portu lotniczego Hostomel pod stolicą Ukrainy.

Lecz właśnie przygotowanie do tego rajdu zaczęło zmieniać sytuację agresorów. Watling oraz Reynolds podkreślają, że przede wszystkim jednostki powietrznodesantowe otrzymały plany działania na trzy dni przed ich realizacją. Zaś jednostki należące do sił zmechanizowanych oraz Rosgwardii zaledwie w 24 godziny przed inwazją. W sumie, nie uzyskano przede wszystkim odpowiedniego całościowego zgrania działań jednostek, nie mówiąc o wielowariantowym ujęciu na potrzeby wystąpienia problemów z realizacją pierwotnych planów ataku. Finalnie, część rosyjskich jednostek wysforowała się głęboko w awangardzie inwazji, ale utraciła kontakt z resztą sił agresorów. Rosjanie mieli mieć możliwość w 48 godzin osiągnąć przedmieścia Kijowa, ale nie udało się tego wykonać w sposób skoordynowany. Watling oraz Reynolds zauważają, że dochodziło nawet do tego, że siły Rosgwardii mające odpowiadać za pacyfikację tyłów nagle znajdowały się na pierwszej linii walk. Zaś obrona ukraińska szybko zauważyła mankamenty rosyjskiej inwazji i zaczęła izolować poszczególne rosyjskie oddziały oraz je systematycznie niszczyć. Oprócz łamania oporu czysto wojskowego, obrońcom Ukrainy udało się w sposób znaczący podważyć odporność psychologiczną żołnierzy zaangażowanych w zbrojną napaść. Co więcej, kolejne dni walk na kierunku kijowskim wykazały, że Rosjanie nie zgromadzili odpowiednich sił, aby myśleć o zajęciu w toku walk stolicy Ukrainy.

Rosjan zaskoczyło również dobre rozpoznanie sił ukraińskich, które skutkowało zwiększoną precyzją rażenia artylerii. Na rzecz zwiększonej świadomości sytuacyjnej ukraińskich dowódców oddziaływała reakcja ludności na zajmowanych przez Rosjan obszarach. Cywile informowali bowiem masowo o ruchach rosyjskich agresorów. Jednakże, Ukraina sięgała też po efektywny tandem systemów bezzałogowych oraz sił operacji specjalnych. Za sprawą tych czynników Rosjanie byli na terenie sobie wrogim. Ponosząc straty w kolumnach wojskowych za sprawą najbardziej znanych z filmików wojennych (publikowanych w mediach społecznościowych) zasadzek, gdzie główną rolę grały ppk i inne lekkie środki rażenia broni pancernej oraz pojazdów. Lecz zdaniem ekspertów RUSI o wiele efektywniejsze było zastosowanie ukraińskiej artylerii. Rosyjska artyleria miała problem z namierzaniem celów, ale tego samego nie można powiedzieć o ukraińskich artylerzystach. Cytowani dowódcy ukraińscy twierdzą, że pociski przeciwpancerne zwolniły tempo rosyjskich działań, ale ich eliminacja to już sprawa artylerii.

Następujące po sobie problemy z atakiem rosyjskim, doprowadziły rosyjskich dowódców do podejmowania ryzyka w rejonie walk. Lecz co ważne, Rosjanie ograniczyli również przemieszczanie własnych najnowszych systemów walki radioelektronicznej i obrony przeciwlotniczej w głąb zajmowanego terytorium, obawiając się ich utraty. Przez co, ich skuteczność w zakresie oddziaływania na ukraińskich obrońców też spadła. Stąd po pierwszym tygodniu spadła znacząco presja wywierana na ukraińskie systemy radarowe przez rosyjskie WRE.

Ukraina, zdaniem Watlinga oraz Reynoldsa podjęła też strategiczną decyzję o priorytetowym potraktowaniu obrony Kijowa. Stąd też, w ten rejon ściągła dodatkowe siły i środki nawet kosztem innych rejonów walk. Przez co, chociażby obrona na południu czy też w Donbasie miała dać czas na konsolidację działań ukraińskich. Jednakże, wszyscy zdawali sobie sprawę, że Ukraina nie ma wystarczających zasobów, aby w pierwszej fazie dać odpór całościowej inwazji rosyjskiej. Zakładano przy tym, że Rosjanie mogą niestety zająć znaczne obszary Ukrainy. Warto nadmienić, że w walkach z agresją wojska ukraińskie poniosły znaczne straty. Dotyczy to nawet najbardziej zaangażowanych w działania ukraińskich specjalsów. Jednak, starania obrońców dały czas na wymaganą mobilizację rezerw kadrowych. Zwiększyła się również presja na rosyjskie kolumny zaopatrzeniowe, obniżając skuteczność zaopatrywania wojsk agresora. Cytowana jest opinia ukraińskich dowódców, która wskazywała, że rosyjskie wyposażenie zdawało egzamin w walkach z Ukraińcami, ale na szczęście przewagi niwelowało niekompetentne jego zastosowanie.

Jeśli chodzi o obecne przegrupowanie i uderzenie w Donbasie, Watling oraz Reynolds twierdzą, że widać w tym aspekcie walkę między FSB a wojskowymi. Ich hipoteza zakłada, że najprawdopodobniej pierwsze plany były w sposób znaczący kreowane przez ludzi ze służb specjalnych. Jednakże, wraz z wyznaczeniem gen. Dwornikowa nastąpiło przerzucenie odpowiedzialności za dalsze prowadzenie kampanii na siły zbrojne. Generalnie, analitycy RUSI widzą przy tym możliwość zwiększenia mobilizacji zasobów rosyjskich na potrzeby dłuższej kampanii w Ukrainie. Wojsko ma widzieć możliwość prowadzenia inwazji długo, planując już letnie działania zbrojne. Stąd też podjęli ryzyko konsolidacji sił i środków przed uderzeniem na Donbas, nawet jeśli wiadomo było, że da to czas Zachodowi na wsparcie Ukrainy. Rosja może więc już dziś planować systematyczne odrywanie, kawałek po kawałku, ukraińskiego terytorium i to przy uwzględnieniu znacznych strat. Dlatego też, bitwę o Donbas nie należy traktować jako decydującej dla całej wojny. Obie strony szykują się na długotrwały konflikt zbrojny.

defence24.pl

Areną najcięższych walk pozostaje obszar na styku obwodów charkowskiego, donieckiego i ługańskiego, a pozycje stron nie uległy zasadniczej zmianie. Wrogie wojska rozpoczęły szturm na miejscowość Wełyka Komyszuwacha (na styku dróg z Iziumu na zachód i z miasta Barwinkowe na północ), lecz obrońcy utrzymują tam główne obiekty. Żołnierze ukraińscy przywrócili kontrolę nad dwiema kolejnymi wsiami na obrzeżach Charkowa (Ruśka Łozowa i Kutuziwka), z kolei w obwodzie donieckim mieli przejść do obrony manewrowej i lokalnie wyprowadzać kontruderzenia. Drugim pod względem intensywności działań obszarem stała się północna część obwodu zaporoskiego i granicząca z nią część obwodu donieckiego. Według Pentagonu Rosjanie mają wzmacniać zgrupowanie operujące na kierunku Zaporoża jednostkami wycofywanymi z Mariupola (w mieście pozostają siły blokujące kontrolowany przez obrońców kombinat Azowstal). Liczba zaangażowanych na Ukrainie rosyjskich batalionowych grup taktycznych miała w ciągu tygodnia wzrosnąć z 85 do 92. Po kilkunastodniowej przerwie doszło do ostrzału graniczących z terytorium Rosji rejonów obwodu czernihowskiego. Pociski rakietowe spadły na Kijów, Odessę i rejon szepietowski w obwodzie chmielnickim.

W ukraińskich mediach pojawiły się doniesienia o znaczących dostawach ciężkiego uzbrojenia z Polski. Ponad 200 czołgów T-72 ma pozwolić na wyposażenie dwóch brygad. Z zapasów Wojska Polskiego armia ukraińska otrzymała także kilkadziesiąt bojowych wozów piechoty BMP-1, haubice samobieżne 2S1 Goździk, wieloprowadnicowe wyrzutnie pocisków rakietowych BM-21 Grad oraz rakiety powietrze–powietrze do myśliwców MiG-29 i Su-27. Ponadto polska prywatna spółka WB Electronics ma dostarczać na Ukrainę drony.

Służba Wywiadu Zagranicznego FR (SWZ) kontynuuje operację dezinformacyjną i propagandową wymierzoną przeciwko Polsce i USA. 28 kwietnia jej szef Siergiej Naryszkin stwierdził, że Waszyngton i Warszawa opracowują plan ustanowienia ścisłej kontroli wojskowo-politycznej nad „polskimi historycznymi posiadłościami na Ukrainie”. Według niego pierwszym etapem operacji będzie wkroczenie polskich wojsk do obwodów zachodnioukraińskich pod pretekstem ich ochrony przed rosyjską agresją. Według SWZ Warszawa prowadzi obecnie rozmowy z administracją prezydenta Joego Bidena na temat warunków nadchodzącej misji, która rzekomo ma się odbyć z udziałem zainteresowanych państw NATO.

Władze ukraińskie przeprowadziły kolejną wymianę jeńców. Z niewoli rosyjskiej powróciło 45 osób (13 oficerów, 20 żołnierzy i 12 cywilów). Jeśli chodzi o wojskowych, była to szósta wymiana jeńców odbywająca się formule „1 na 1”. Cywile są zwalniani w wyniku odrębnych negocjacji ze stroną rosyjską. Łączna liczba uwolnionych od końca marca wynosi 175.

Według władz ukraińskich Rosjanie przymusowo deportowali ponad 30 tys. mieszkańców Mariupola. W ten sposób okupant pozbywa się z miasta osób odnoszących się niechętnie lub wrogo do sił rosyjskich. Mieszkańców przewieziono do obozów filtracyjnych zorganizowanych w pobliskich wsiach, gdzie deportowani są dzieleni według kryteriów wiekowych i płci, zabiera się im dokumenty poświadczające obywatelstwo, a po wydaniu tymczasowych certyfikatów tożsamości wywozi się ich do Rosji.

W Chersoniu okupant wciąż napotyka trudności związane z przygotowaniem „referendum” dotyczącego utworzenia tzw. Chersońskiej Republiki Ludowej. Bez poparcia ze strony ludności Rosjanie nie mogą przystąpić do tworzenia lokali wyborczych, mają też problem ze stworzeniem spisu uprawnionych do głosowania. Według władz ukraińskich niewykluczony jest scenariusz zorganizowania „fejkowego” referendum poza obszarem obwodu chersońskiego i przedstawienia takiej inscenizacji jako faktu politycznego. Okupanci z trudem wprowadzają do obiegu rosyjską walutę. Podejmowane są również próby włączenia do „strefy rublowej” miejscowości w obwodzie zaporoskim. W okolicach Melitopola rosyjskie władze wojskowe wymagają od przedsiębiorców otwierania sklepów, kawiarni czy miejsc rekreacji i wypoczynku. Produkty pochodzące z Ukrainy mają być wycofywane ze sprzedaży, prowadzona jest kampania reklamująca towary z okupowanego Krymu, które można nabyć wyłącznie za ruble.

Władze Kijowa ponowiły apel, aby kobiety z dziećmi i osoby starsze nie wracały jeszcze do stolicy ze względu na zagrożenie kolejnymi atakami rakietowymi. Siły rosyjskie nie rezygnują z ostrzału miasta, do uderzenia rakietowego doszło podczas czwartkowej wizyty sekretarza generalnego ONZ António Guterresa. W trakcie jego spotkania z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim omawiano utworzenie korytarza humanitarnego dla ukraińskich żołnierzy i mieszkańców przebywających w zakładach Azowstal w Mariupolu. Guterres oświadczył, że trwają intensywne rozmowy w tej sprawie. Dzień wcześniej, po spotkaniu z prezydentem Władimirem Putinem, Guterres poinformował, że Rosja „w zasadzie” zgadza się na pomoc ONZ i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w ewakuacji ludności cywilnej z kombinatu w Mariupolu. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow zaprzeczył jednak, by miało dojść do jakichkolwiek konkretnych ustaleń na ten temat.

Rzecznik szefa Biura Prezydenta Mychajło Podolak wskazał dwie przyczyny, z powodu których negocjacje ze stroną rosyjską wstrzymano. Pierwsza to zbrodnie wojenne agresora, które istotnie wpłynęły na atmosferę rozmów. Druga zaś to potencjał wojskowy FR, pozwalający na kontynuację działań militarnych na wschodzie Ukrainy. Zdaniem Podolaka Rosja dąży do uzyskania taktycznych zwycięstw w celu przekonania międzynarodowej opinii o skuteczności jej armii.

Izba Reprezentantów Stanów Zjednoczonych przegłosowała projekt ustawy o przywróceniu programu Lend-Lease z okresu II wojny światowej – ma to ułatwić dostawy amerykańskiego sprzętu wojskowego na Ukrainę. Przyjęcie dokumentu umożliwi natychmiastowe dostarczanie uzbrojenia dla Kijowa i odroczenie uregulowania kosztów tych transakcji. W tym samym dniu prezydent Biden zwrócił się do Kongresu o zatwierdzenie 33 mld dolarów pomocy dla Ukrainy, z czego ponad 20 mld ma zostać przeznaczone na cele wojskowe.

Komentarz

Toczone nieprzerwanie na wszystkich kierunkach działań walki wciąż nie przynoszą zasadniczych rozstrzygnięć, aczkolwiek – według ocen amerykańskich – agresor wyciągnął wnioski z początkowego etapu wojny i postępuje skuteczniej, niemniej nadal jest spowalniany przez siły obrońców. Docierające na Ukrainę uzupełnienia w zakresie ciężkiego uzbrojenia przybrały rozmiary pozwalające na odczuwalne wzmocnienie walczących pododdziałów. Należy podkreślić, że w omawianej sferze Polska stała się obecnie głównym darczyńcą armii ukraińskiej.

Zainicjowana przez rosyjski wywiad operacja dezinformacyjna, propagująca tezę o rzekomym polsko-amerykańskim planie zajęcia zachodniej Ukrainy pod pozorem misji pokojowej, ma utwierdzić rosyjskie społeczeństwo w tym, że celem Zachodu jest przejęcie kontroli nad tym państwem. Stanowi też próbę stworzenia podziałów w społeczeństwie ukraińskim na tle konsekwencji dalszego angażowania się USA i innych państw zachodnich w konflikt z Rosją. Szanse powodzenia rosyjskiej operacji dezinformacyjnej są niewielkie. Służby rosyjskie, wskazując, że Polska jest zainteresowana dezintegracją Ukrainy i odzyskaniem „historycznych terytoriów”, nie dostrzegają anachronizmu w przekazie odwołującym się do rzekomych resentymentów terytorialnych Polaków. Nie uwzględniają również faktu pozytywnego stosunku Ukraińców do Polski jako państwa przyjaznego, które nie stwarza żadnego zagrożenia dla suwerenności i integralności terytorialnej ich kraju.

Przegłosowanie przez Izbę Reprezentantów programu Lend-Lease oraz coraz bardziej zintensyfikowana pomoc wojskowa i polityczna państw zachodnich nie tylko stanowią wzmocnienie ukraińskich sił zbrojnych, lecz przede wszystkim mają istotne znaczenie dla postawy Kijowa w rozmowach z Moskwą. Wyrażane przez kolejnych zachodnich polityków poparcie i nadzieja na zwycięstwo Ukrainy w wojnie (w ciągu ostatnich kilku dni m.in. przez Komisarz UE Ursulę von der Leyen, przewodniczącego Rady Europejskiej Charles’a Michela, premiera Borisa Johnsona) utwierdzają władze w Kijowie w przekonaniu o rosnącej szansie pokonania Rosji i skłaniają je do przyjęcia nieprzejednanej postawy negocjacyjnej wobec okupanta. Ukraina będzie dążyć do wyczerpania zdolności ofensywnych wojsk rosyjskich i rezygnacji Kremla z istotnej części żądań politycznych.

osw.waw.pl

W I kwartale br. PKB Białorusi skurczył się o 0,4% – to pierwszy spadek tego wskaźnika od końca 2020 r. Białoruś, jako najbliższy sojusznik wojskowy Rosji, udostępniła swoje terytorium Siłom Zbrojnym FR i tym samym przyłączyła się do inwazji na Ukrainę, za co została objęta zachodnimi restrykcjami. Nałożone w marcu sankcje, w tym przede wszystkim te dotyczące eksportu drewna, wyrobów drzewnych, metalowych i stalowych, nie tylko uszczelniają, lecz także poszerzają poprzednie pakiety restrykcji wprowadzane w ramach reakcji na zduszenie przez reżim Łukaszenki protestów społecznych po sfałszowaniu wyborów prezydenckich w 2020 r. W konsekwencji Mińsk, coraz bardziej izolowany przez Zachód, utracił w ostatnich tygodniach niemal wszystkie najbardziej dochodowe kategorie eksportu zarówno na rynki państw UE, jak i Ukrainy. Co więcej, obecna sytuacja na Białorusi skłania nadal działających tam zagranicznych inwestorów oraz partnerów biznesowych krajowych firm do opuszczenia tamtejszego rynku. Państwo aktualnie nie jest w stanie refinansować zadłużenia zagranicznego, co nie tylko skutkuje spadkiem rezerw walutowych, lecz także potęguje problemy z wypłacalnością. Podejmowane środki zaradcze mają charakter doraźny, a jedynym zewnętrznym źródłem wsparcia może być Rosja, która jest również obciążona dotkliwym reżimem sankcyjnym i przez to niechętnie udziela pomocy w zakresie oczekiwanym przez Mińsk. W rezultacie w tym roku należy się spodziewać głębokiej recesji białoruskiej gospodarki, sięgającej od 6 do nawet 15%.

Spadek PKB o 3,3%, który odnotowano w marcu br., zakończył trwający od początku 2021 r. trend wzrostowy w białoruskiej gospodarce. Choć wciąż nie opublikowano wyników handlu zagranicznego za I kwartał br., początek zapaści w eksporcie jest niemal pewny. W skali całego roku kryzys w wymianie towarowej przełoży się na znaczące pogłębienie deficytu handlowego – będzie on zapewne większy nie tylko od ubiegłorocznego, lecz także od znacznie gorszych pod tym względem lat poprzednich, gdy jego wartość wahała się od 2 do 4 mld dolarów.

1 lutego – pod wpływem amerykańskich sankcji – Litwa wprowadziła blokadę tranzytu białoruskich nawozów potasowych do portu w Kłajpedzie, a tym samym zamknęła główny szlak eksportowy jednej z kluczowych kategorii towarowych. W rezultacie lutowe wyniki handlu zagranicznego były wyraźnie słabsze od styczniowych. Najbardziej druzgocący dla białoruskiego eksportu był jednak unijny pakiet sankcji ekonomicznych nałożonych 2 marca. Restrykcje te objęły najbardziej dochodowe kategorie towarów, których sprzedaż wygenerowała w 2021 r. wzrost sprzedaży na rynkach unijnych o 74% (do 9,5 mld dolarów), co stanowiło czwartą część całości eksportu. Wartość objętych obostrzeniami produktów szacuje się na co najmniej 5,6 mld dolarów (ok. 9% PKB), a łącznie z innymi – zablokowanymi przez wcześniej wprowadzone sankcje – towarami (w tym paliwami) na ok. 70% dotychczasowego eksportu z Białorusi do UE. Oznacza to de facto niemal pełne załamanie na tym kierunku eksportowym. Warto przy tym nadmienić, że do tej pory w obrocie towarowym sprzedaż na Ukrainę oraz do państw UE przynosiła Mińskowi znaczące zyski, co pozwalało zmniejszyć ujemne saldo w handlu zagranicznym, generowane głównie w wymianie z Rosją i Chinami.

Kolejnym ciosem w eksport był pakiet unijnych sankcji z 8 kwietnia, w którym znalazł się zakaz dostępu dla białoruskich przewoźników drogowych do terytorium UE, również w celu tranzytu. Dla Białorusi jako kraju tranzytowego o rozbudowanej infrastrukturze logistycznej i transportowej (w tym dysponującego w sektorze publicznym i prywatnym liczną flotą pojazdów ciężarowych) jest to dotkliwe ograniczenie, nawet pomimo wielu wyjątków od embarga. W ubiegłym roku, w dużej mierze dzięki dostępowi do rynku UE, transport drogowy wypracował ok. 2 mld dolarów zysku, czyli ok. 3% PKB i zarazem 20% dochodów z całego białoruskiego eksportu usług, stanowiącego do tej pory istotne i – co ważne – stabilne źródło przychodu.

Wprowadzane w II połowie 2021 r. unijne oraz amerykańskie embarga na eksport paliw i nawozów potasowych dopiero od stycznia br. zaczęły realnie przekładać się na spadki w branży petrochemicznej. W marcu kombinat potasowy Biełaruśkalij, który do tej pory przynosił regularny dochód (w ostatnich latach od 2,5 do 3 mld dolarów rocznie), wstrzymał wydobycie w trzech z pięciu użytkowanych wyrobisk i po raz pierwszy zwrócił się do państwa o kredyt na pokrycie bieżących wypłat wynagrodzeń. W kwietniu natomiast pojawiła się informacja o tymczasowym zawieszeniu całości wydobycia, co oficjalnie uzasadniono koniecznością przeprowadzenia remontu. Zablokowanie przez Litwę tranzytu białoruskich nawozów przełożyło się na opóźnienia w zawieraniu kontraktów z głównymi importerami: Chinami, Indiami oraz Brazylią (dotychczas pojawiły się jedynie informacje pośrednio wskazujące na podpisanie nowej umowy z Pekinem). Zaistniała sytuacja sprawiła, że władze białoruskie podejmują działania na rzecz zmiany geografii dostaw. Od lutego sprawdzano możliwości wykorzystania rosyjskich portów (w Petersburgu i Murmańsku), a także rosyjskich kolei w celu tranzytu nawozów do Chin i Indii. Łukaszenka promował zaś ideę budowy nowego terminalu potasowego w obwodzie leningradzkim, na co jakoby uzyskał zgodę władz FR. Trudno jednak spodziewać się realizacji tak wielkiej inwestycji infrastrukturalnej w ciągu najbliższych miesięcy – bardziej prawdopodobna wydaje się perspektywa kilku lat, zwłaszcza że wciąż nie pojawiły się potwierdzone informacje o jej rozpoczęciu.

Problemy dotknęły białoruski przemysł rafineryjny, który jest kluczowy, obok potasu, dla dochodów z eksportu. Obie rafinerie, znajdujące się w Nowopołocku i Mozyrzu, zredukowały w I kwartale dzienny przerób o połowę (w porównaniu do analogicznego okresu roku ubiegłego), a ich produkcja trafia wyłącznie na znacznie mniej dochodowy rynek wewnętrzny. Rocznie sprzedaż białoruskich paliw na rynkach zagranicznych przynosiła – w zależności od koniunktury cenowej – od 3 do 6 mld dolarów. Poparcie przez Łukaszenkę rosyjskiej agresji doprowadziło do wstrzymania eksportu do drugiego najważniejszego (po Rosji) partnera handlowego Białorusi, czyli Ukrainy – sprzedaż w tym kierunku obejmowała do tej pory ponad 13% handlu zagranicznego. Kluczowe znaczenie miały paliwa, które stanowiły niemal 60% białoruskiego eksportu na ukraiński rynek i były warte w ub.r. 2,9 mld dolarów. Nie można wykluczyć, że wstrzymanie dostaw tej strategicznej kategorii towarowej nastąpiło pod presją Rosji. Warto również wspomnieć o nawozach potasowych – innym ważnym na tym kierunku produkcie eksportowym, którego wartość sięgnęła w 2021 r. niemal 600 mln dolarów. Załamanie handlu z Ukrainą będzie znacząco pogłębiało deficyt handlowy Białorusi. Można tak sądzić, ponieważ niezmiennie od lat Mińsk osiągał w wymianie towarowej z Kijowem wyraźną nadwyżkę, która w minionym roku wyniosła 3 mld dolarów.

Zaostrzany zachodni reżim sankcyjny jeszcze bardziej osłabił wiarygodność białoruskich władz na międzynarodowych rynkach finansowych. Świadczy o tym m.in. spadek rezerw walutowych, które w lutym i marcu zmalały łącznie o 1 mld dolarów, do poziomu 7,5 mld. Był to największy ubytek od sierpnia 2020 r., gdy doszło do załamania relacji Mińska z Zachodem. Tak duża jego skala częściowo jest spowodowana także prewencyjnym przesunięciem środków poza zasoby banku centralnego w celu uniknięcia ich ewentualnego zamrożenia w ramach zachodnich sankcji finansowych, które mogłoby przebiegać analogicznie do restrykcji zastosowanych wobec rosyjskich rezerw. Ponadto regulator przyznał, że był zmuszony do interweniowania na rynku wewnętrznym w związku z podwyższonym popytem ze strony osób fizycznych na waluty obce. W marcu Białorusini wypłacili rekordową w tym roku sumę 270 mln dolarów, co wskazuje na skrajnie niskie zaufanie obywateli zarówno do krajowego pieniądza, jak i systemu bankowego. W tym kontekście należy się spodziewać dalszego wzrostu inflacji, która w marcu (rok do roku) sięgnęła niemal 16%, podczas gdy jeszcze w lutym wyniosła niecałe 10%.

Poważnym wyzwaniem staje się obsługa długu zagranicznego w euro i dolarach. Do tych trudności władze Białorusi publicznie przyznały się już w grudniu ub.r. Problemy pogłębia fakt, że do tej pory, niejako za sprawą restrykcji wymierzonych w Rosję, trzy duże banki państwowe (Bank Rozwoju Republiki Białorusi, Belagroprombank oraz Bank Dabrabyt) oraz białoruskie filie banków rosyjskich zostały odłączone od systemu płatności SWIFT. Jednocześnie nie można wykluczyć, że w ramach kolejnych pakietów sankcji nastąpi odłączenie także innych podmiotów. Dlatego też Mińsk, w ślad za decyzją Moskwy, ogłosił w kwietniu, że część swojego zadłużenia będzie spłacać w białoruskich rublach. Rozwiązanie to dotyczy przede wszystkim Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, Nordyckiego Banku Inwestycyjnego, Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju (agendy Banku Światowego), jak również państw uznanych przez władze Białorusi za nieprzyjazne, wśród których znaleźli się wszyscy członkowie UE oraz 12 innych krajów z USA włącznie. W tegorocznym harmonogramie spłat udział zobowiązań wobec tego typu wierzycieli stanowi wprawdzie jedynie 7% wszystkich należności przypadających na okres do końca 2022 r., wynoszących łącznie 2,8 mld dolarów, jednak sam fakt jednostronnego przejścia Mińska na płatności w rublach może zostać uznany za świadectwo jego niewypłacalności. W rezultacie dojdzie nie tylko do zablokowania dostępu Białorusi do nowych kredytów (de facto jeszcze przed wybuchem wojny nie była ona w stanie refinansować na Zachodzie swojego zadłużenia), lecz być może także do skonfiskowania majątku Białorusi poza granicami kraju (np. partii eksportowanych towarów) w ramach wykonania wyroków sądowych w postępowaniach inicjowanych przez dochodzących swych praw wierzycieli. W tym kontekście zrozumiała jest decyzja trzech największych finansowych agencji ratingowych (Moody’s, Fitch i S&P) o obniżeniu oceny kredytowej Białorusi do poziomu CCC, sygnalizującego poważne problemy z wypłacalnością.

Wskutek współuczestnictwa Łukaszenki w agresji Rosji na Ukrainę część podmiotów zagranicznych działających na białoruskim i zarazem rosyjskim rynku (w tym m.in.: sieć sklepów meblowych JYSK, IKEA, amerykański producent chipów komputerowych Intel, H&M, Booking.com, American Express, Airbnb, duńska firma logistyczna Maersk, niemiecki koncern samochodowy MAN, firmy kurierskie UPS i DHL) zawiesiła swoją działalność. Z kolei na całkowite wyjście z rynku zdecydowała się fińska grupa Olvi, produkująca w Lidzie piwo i napoje bezalkoholowe, oraz litewska firma meblarska SBA, do której należał zakład w Mohylewie. Nieco bardziej zachowawczy okazali się inwestorzy posiadający duże zakłady przemysłowe lub sieci usługowe – austriacki operator sieci komórkowej A1, przedsiębiorstwo Kronospan, wytwarzające panele podłogowe, płyty wiórowe i inne wyroby drzewne, oraz szwajcarski producent wagonów i lokomotyw Stadler Rail. Kontynuują oni swoją działalność, choć informują o trudnościach z importem niezbędnych komponentów oraz utrzymaniem płynności finansowej, a część z nich decyduje się również na redukcję personelu. Problemy związane z zakłóconymi łańcuchami dostaw, zerwaną współpracą z zagranicznymi kooperantami oraz uciążliwościami w rozliczeniach dotyczą nie tylko podmiotów z kapitałem zagranicznym, lecz także białoruskich firm (m.in. w branżach maszynowej, elektronicznej, produkcji sprzętu AGD), które coraz częściej muszą ograniczać lub wręcz zawieszać produkcję.

Odrębnym przypadkiem jest postępujący kryzys w białoruskim sektorze IT, generującym jeszcze w ubiegłym roku 29% całości eksportu usług, co stanowiło 5% PKB. Na skutek presji zachodnich kontrahentów, uzależniających dalszą współpracę od relokacji ich białoruskich partnerów, od końca lutego znacząco przyspieszyła – zapoczątkowana jeszcze w 2020 r. falą represji po wyborach prezydenckich – emigracja informatyków z kraju. Tamtejsi programiści poszukują możliwości dalszej pracy, głównie w Polsce, na Litwie oraz w Gruzji. Nie zawsze są to dla nich miejsca docelowe, często zaś jedynie tranzytowe, gdzie emigrujący mogą szybciej uzyskać wizy do krajów członkowskich UE niż w zredukowanych placówkach tych państw na Białorusi. Exodus pracowników IT dotyczy nie tylko małych, kilkuosobowych firm, lecz także dużych podmiotów, takich jak EPAM czy Wargaming. W przeprowadzonym przez branżowy portal dev.by internetowym badaniu grupy 3 tys. programistów aż 30% ankietowanych przyznało, że opuściło kraj, a kolejne 30% wyraziło gotowość do emigracji w najbliższym czasie. W rezultacie w ciągu najbliższych miesięcy z Białorusi może wyjechać nawet 60 tys. wykształconych informatycznie obywateli, do których należałoby doliczyć – trudną obecnie do oszacowania – liczbę mężczyzn uciekających przed poborem do wojska oraz osób poszukujących zatrudnienia w UE. W samej Polsce liczba pracujących obywateli Białorusi wynosi niemal 70 tys. (dane ZUS z końca 2021 r.).

Mińsk podjął szereg działań mających na celu przynajmniej częściowe złagodzenie skutków nadciągającego kryzysu, a także ukaranie państw lub poszczególnych inwestorów zagranicznych postępujących wbrew polityce reżimu. W pierwszej kolejności władze zwróciły się do sojuszniczej Rosji z prośbą o wsparcie gospodarcze. W rezultacie 14 marca strony porozumiały się w sprawie rezygnacji z rozliczeń w dolarach na rzecz rosyjskiego rubla za dostawy surowców energetycznych oraz co do obsługi białoruskiego długu wobec Rosji (w tym roku to ponad 1 mld dolarów, czyli ok. 30% całości należności). Co istotne, Mińsk uzyskał również odroczenie spłat wierzytelności o pięć do sześciu lat. Zmiany te odsuwają w czasie groźbę całkowitego załamania białoruskich finansów publicznych i należy je traktować jako ustępstwo Rosji w zamian za sojuszniczą lojalność. Białoruś zabiega jednak o większy zakres wsparcia, w tym o udostępnienie rosyjskiej infrastruktury kolejowej, by umożliwić tranzyt nawozów potasowych, a także o realne ułatwienia w eksporcie do Rosji, szczególnie w dotkniętych zachodnimi restrykcjami segmentach rynku (m.in. budownictwo maszynowe, elektronika). W ocenie władz kroki te mogłyby doprowadzić do wzrostu białoruskiej sprzedaży na rynku sąsiada o 30%. Jak dotąd nic nie wskazuje jednak na to, aby Rosja, obarczona bezprecedensowym reżimem sankcyjnym, była gotowa do tak daleko idących preferencji na rzecz Białorusi, tym bardziej że przepustowość rosyjskiej infrastruktury transportowej jest już mocno ograniczona, a w kluczowych dla Mińska sektorach (czyli m.in. paliwowym, potasowym) oba państwa są dla siebie konkurentami w sprzedaży na rynkach światowych.

W wewnętrznej polityce ekonomicznej reżim białoruski sięgnął po instrumenty typowe dla autorytarnego państwa z centralnie planowaną gospodarką. Wprowadzono okresowe ograniczenia wywozu z kraju ponad 200 kategorii towarowych, a wśród nich również podstawowych produktów spożywczych, takich jak sól, cukier, kasza gryczana czy mąka pszenna. Jednocześnie ceny niektórych towarów tzw. pierwszej potrzeby są administracyjnie regulowane. Z kolei we wciąż dochodowych sektorach IT oraz reklam podniesiono podatki, co dla zatrudnionych w tych branżach stanowić będzie zapewne dodatkowy impuls do emigracji. Władze Białorusi poszukują również dodatkowych źródeł walut zagranicznych. Stąd też – dość niespodziewanie i wbrew politycznym realiom – Mińsk podjął decyzję o miesięcznym zniesieniu od 15 kwietnia obowiązku wizowego dla obywateli Litwy i Łotwy. Wydaje się, że główną motywacją reżimu jest ułatwienie wjazdu dla – przybywających głównie w celach zakupowych (m.in. paliwa i używek) – mieszkańców terenów przygranicznych, tak by sprzedawali euro w białoruskich kantorach. Ponadto władze wprowadziły dodatkowe opłaty dla inwestorów zagranicznych zamierzających wycofać się z białoruskiego rynku, zaś Ministerstwo Finansów zastrzegło, że może zablokować relokacje lub zamknięcia firm z obcym kapitałem. Blokady te miałyby obowiązywać przynajmniej do końca 2022 r.

Mińsk podejmuje próby omijania lub zmniejszania skutków sankcji wprowadzonych po 24 lutego. 13 kwietnia w mediach pojawiła się informacja o propozycji Stowarzyszenia Spedytorów i Przewoźników, które w reakcji na uniemożliwienie białoruskim firmom transportowym wjazdu do Unii Europejskiej przedstawiło koncepcję nowego schematu współpracy. Zgodnie z przedstawioną propozycją pojazdy zarejestrowane w UE mogłyby wjechać na Białoruś, aby pobrać lub zostawić ładunki, które następnie byłyby przejmowane lub dostarczane przez podmioty działające na terytorium białoruskim. Jak się wydaje, sugestie te zostały uwzględnione w kontrsankcjach Mińska zakazujących od 16 kwietnia wjazdu unijnym przewoźnikom; zakaz ten nie obejmuje jednak 14 wyznaczonych po białoruskiej stronie granicy punktów logistycznych. W ten sposób Mińsk nie tylko dąży do osłabienia skuteczności sankcji, lecz także stara się zwiększyć własne zyski dzięki ulokowaniu najbardziej dochodowych operacji logistycznych na własnym obszarze.

Współudział w rosyjskiej agresji na Ukrainę, uwarunkowany zależnością polityczną i ścisłym sojuszem wojskowym z Rosją, radykalnie pogorszył sytuację białoruskiej gospodarki. Odnotowany w zeszłym roku dynamiczny wzrost eksportu miał charakter krótkoterminowy, wywołany przede wszystkim popandemicznym odbiciem na rynkach zagranicznych, i nie mógł zostać utrzymany w dłuższej perspektywie. Z początkiem 2022 r. nastąpił dalszy regres w związku z embargami UE i USA na eksport paliw oraz nawozów potasowych, jak również wskutek wprowadzenia kolejnych reżimów sankcyjnych. Przywiązane do administracyjnych metod zarządzania gospodarką i jednocześnie niezdolne do wznowienia dialogu z Zachodem – gdyż wymagałoby to m.in. wycofania wojsk rosyjskich z Białorusi oraz zwolnienia wszystkich więźniów politycznych – władze w Mińsku nie będą w stanie zrekompensować olbrzymich strat finansowych wynikających nie tylko z załamania eksportu do Unii, lecz także z utraty na wiele miesięcy (a być może nawet lat) równie istotnego ukraińskiego rynku zbytu. Zapewnienia o szerokich możliwościach dywersyfikacji w handlu zagranicznym oraz niemal nieograniczonym wsparciu ze strony rosyjskiego sojusznika nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Sytuacji nie poprawia chaotyczna i doraźna polityka antykryzysowa rządu, która de facto obnaża jego bezradność wobec niespotykanych wcześniej problemów ekonomicznych. W rezultacie zasygnalizowany w danych z marca spadek PKB będzie przybierał na sile, otwarte pozostaje jedynie pytanie o skalę recesji. Konserwatywny w swoich ocenach Bank Światowy prognozuje w tym roku obniżenie się białoruskiego PKB o 6,5%, niemniej nie można wykluczyć, że dużo dalej idąca – wskazująca nawet na 15% – ocena prestiżowej agencji S&P będzie bliższa rzeczywistości.

osw.waw.pl

Od czasu rosyjskiej inwazji na Ukrainę ChRL znajduje się w trudnej sytuacji międzynarodowej. Wojna i bezprecedensowe sankcje nałożone na Moskwę przyspieszają polaryzację na świecie. Globalny system sojuszy amerykańskich zadziałał skutecznie i doszło nie tylko do konsolidacji NATO, lecz także do nawiązania współpracy pacyficznych sojuszników USA – jak Japonia i Australia – z partnerami europejskimi. Dostarczyły one również pomoc Ukrainie, co musi budzić obawy w Pekinie, że w wypadku konfliktu na Indo-Pacyfiku będą mogły liczyć na wsparcie członków NATO. Chińska propaganda od początku wojny powiela rosyjską narrację, że odpowiedzialność za nią ponoszą Sojusz i Waszyngton. ChRL nie rezygnuje z dalekosiężnych celów strategicznych w regionie, lecz przebieg agresji na Ukrainę oraz reakcja Zachodu wymagają od niej zaakceptowania nowych realiów. Pekin musi przede wszystkim uznać, że pozostająca jego priorytetem inkorporacja Tajwanu nie nastąpi w przewidywalnej przyszłości za pomocą lokalnej „operacji specjalnej”, ale oznaczałaby duży konflikt międzynarodowy, do którego w najbliższym czasie Armia Ludowo-Wyzwoleńcza (ALW) nie będzie przygotowana. Dostrzeżenie tego faktu już zaowocowało relatywnym zmniejszeniem aktualnej liczby i intensywności incydentów w Cieśninie Tajwańskiej.

Inwazja na Ukrainę to pierwszy poważny test globalnych ambicji ChRL i FR wyłożonych we wspólnej deklaracji z Pekinu 4 lutego br., gdzie strony nie tylko uznały za symetryczne zagrożenie dla wzajemnego bezpieczeństwa istniejące i tworzące się w Europie i Indo-Pacyfiku sojusze, lecz także zgłosiły słabo zawoalowane pretensje do przywództwa w świecie. Dokument sugeruje, że ChRL w regionie Indo-Pacyfiku, a FR na Starym Kontynencie będą dążyć do przebudowy architektury bezpieczeństwa. Na obydwu kierunkach chodzi o: osłabienie istniejących sojuszy regionalnych budowanych po II wojnie światowej przez USA; wypchnięcie wojsk amerykańskich; pozostawienie Europy i Indo-Pacyfiku otwartych na – odpowiednio – rosyjską i chińską presję polityczną i militarną; zapobieżenie ewentualnemu powstaniu wspólnego obozu państw obu regionów świata, który mógłby w przyszłości skierować się przeciwko de facto sojuszowi Pekinu i Moskwy. ChRL, podejmując działania na Indo-Pacyfiku, stosuje na obecnym etapie środki odmienne od rosyjskich, co utrudnia rozpoznanie zbieżności celów na oddalonych od siebie kierunkach geograficznych. Pekin, poza próbami rozwiązania kwestii tajwańskiej, kontynuuje jednak również starania na rzecz osłabiania amerykańskiego systemu sojuszy w regionie oraz budowę zaplecza dla operacji na Pacyfiku, którą miałaby przeprowadzić wciąż rozbudowywana Marynarka ALW.

Większość państw Indo-Pacyfiku patrzy na wojnę na Ukrainie z niepokojem, ponieważ martwi się, że siłowa zmiana granic lub wasalizacja suwerennego państwa może zostać w przyszłości wykorzystana przez ChRL do przebudowy porządku międzynarodowego w regionie. Skutkowało to nie tylko przyłączeniem się kilku z nich do sankcji przeciwko FR, lecz także nasileniem się ich kontaktów z Waszyngtonem, co – jak obawia się Pekin – może zaowocować nowymi porozumieniami obronnymi. W odpowiedzi na rozwój sytuacji politycznej w regionie Chiny zintensyfikowały dyplomację, lecz ich działania są w dużej mierze natury defensywnej i – poza posunięciami względem niektórych państw wyspiarskich południowego Pacyfiku – nie można mówić o poszerzaniu wpływów. W wielu miejscach ChRL spotyka się również z podejrzliwością miejscowych elit politycznych oraz zwiększoną aktywnością Waszyngtonu i jego sojuszników.

Wojna na Ukrainie wywołała kryzys w relacjach japońsko-rosyjskich, ale też zdynamizowała regionalną rywalizację chińsko-japońską. Tokio wysłało Kijowowi pomoc humanitarną i niekoncesjonowany sprzęt wojskowy (niepotwierdzone doniesienia prasowe mówią, że wkrótce przekaże również broń), a także szybko wprowadziło sankcje na Moskwę, która w odpowiedzi zerwała rozmowy dotyczące formalnego traktatu pokojowego. Rosyjskie śmigłowce wojskowe naruszyły japońską przestrzeń powietrzną, przeprowadzano również manewry na administrowanych przez FR Wyspach Kurylskich. Zmiany w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa Japonii zaczęły jednak zachodzić jeszcze przed inwazją na Ukrainę i wynikają z przekonania, że aneksja Tajwanu będzie tylko pierwszym etapem ekspansji ChRL, a jego terytorium stanie się dla Pekinu punktem wyjścia do ataku na sporne wyspy Senkaku (chiń. Diaoyu) i archipelag Riukiu. Dlatego zachowanie przez Tajwan de facto niepodległości to priorytet strategiczny Tokio.

Przyjęty w zeszłym roku projekt budżetu Japonii zakłada skokowy wzrost wydatków na obronę: znacznie przekroczyły one poziom 1% PKB – do tej pory psychologiczną barierę dla społeczeństwa – a Tokio nie ukrywa, że docelowo mają osiągnąć 2% PKB. Tamtejsze elity polityczne zaczęły otwarcie – ustami emerytowanych polityków z byłym premierem Shinzō Abe na czele – twierdzić, że bezpieczeństwo i status quo w Cieśninie Tajwańskiej stanowią żywotny interes Japonii. Pojawiają się także hasła o bezwzględnej potrzebie przyjęcia amerykańskiej broni jądrowej. Mimo dementi z Waszyngtonu i Tokio wciąż słychać opinie o konieczności przyłączenia się do AUKUS (Australia, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone) lub pogłębionej współpracy z tym formatem. Tym samym już w pierwszych tygodniach rosyjskiej napaści na Ukrainę doszło do uruchomienia zaskakujących i dalece niekorzystnych dla Pekinu procesów o strategicznym ciężarze, obejmujących najsilniejszego sąsiada i rywala Chin, tj. Japonię.

Pierwszoplanowym celem ChRL jest przejęcie kontroli na Tajwanem, co pozwoliłoby na osiągnięcie szeregu celów politycznych, strategicznych i gospodarczych. „Zjednoczenie Tajwanu z macierzą” odgrywa nie mniejszą rolę w politycznej mitologii Komunistycznej Partii Chin (KPCh) niż „zbieranie ziem ruskich” w imaginarium Kremla. Odzyskanie terenów utraconych w „wieku upokorzeń” to jeden z głównych postulatów KPCh od początków jej istnienia. Przygotowywanie do zbrojnego – jeżeli zajdzie potrzeba – przejęcia tych terytoriów stanowi również element masowej mobilizacji w kraju oraz źródło legitymizacji wewnętrznej partii. Poza politycznym, Tajwan ma dla ChRL, której granice morskie są zamknięte przez tzw. pierwszy łańcuch wysp[4], kluczowe znaczenie strategiczne. Opanowanie go pozwoliłoby Marynarce ALW na wyjście na otwarty Pacyfik i ocean światowy. Jest też ważnym ośrodkiem gospodarczym (22. gospodarka świata w 2021 r.) i rozwoju nowoczesnych technologii (największy w skali globu przemysł półprzewodników). Przemiany społeczno-polityczne zachodzące na wyspie od końca lat osiemdziesiątych XX wieku zaowocowały przy tym powstaniem odrębnej tożsamości jej mieszkańców, co przekreśla perspektywę pokojowego zjednoczenia i otwiera drogę do zbrojnego rozstrzygnięcia przyszłości Tajwanu.

Dotychczasowy przebieg inwazji FR na Ukrainę i porażka planu szybkiego obalenia tamtejszych władz zmusi kierownictwo KPCh do przeprowadzenia ewaluacji swojej strategii, ale nie zmiany celów wobec Tajwanu. Rosyjscy decydenci w sposób zideologizowany i błędny ocenili postawy społeczeństwa ukraińskiego i jego determinację do obrony niepodległości, co każe przywódcom ChRL przemyśleć, czy ich założenia wobec Tajwańczyków nie są równie chybione. Także sankcje nałożone na Rosję – przerastające oczekiwania jej i Pekinu – z pewnością zmusiły szefostwo KPCh do uznania, że siłowe przejęcie Tajwanu będzie miało szeroki kontekst międzynarodowy.

Determinacja Waszyngtonu do obrony istniejącego porządku międzynarodowego, w tym na Pacyfiku, znalazła swój wyraz w powstaniu porozumienia AUKUS we wrześniu 2021 r., które obejmuje m.in. współpracę przy tworzeniu australijskiej floty okrętów podwodnych z napędem jądrowym. Również aktywność władz japońskich względem Tajwanu oraz wypowiedzi medialne prezydenta Bidena, że Stany Zjednoczone mają obowiązek obrony wyspy[5], pokazały, że ewentualny konflikt z Tajpej prawdopodobnie szybko przekształci się w otwartą wojnę z USA i ich sojusznikami. Ponadto czysto wojskowe doświadczenia z walk na Ukrainie stanowią ostrzeżenie, że modernizowana i szybko adaptująca się do prowadzenia asymetrycznego konfliktu armia tajwańska to poważny przeciwnik, który będzie mógł liczyć na wsparcie z zagranicy. W tej sytuacji priorytetem Pekinu jest rozbicie lub przynajmniej zapobieżenie rozszerzaniu się amerykańskich inicjatyw obronnych w regionie oraz – w ramach antycypacji konfliktu morskiego ze Stanami Zjednoczonymi – uzyskanie baz na zachodnim Pacyfiku, aby skutecznie odizolować Tajwan na wypadek wojny.

ChRL uważa, że każdy sojusz obronny na Indo-Pacyfiku będzie skierowany przeciwko niej i wykorzystany przez USA do ograniczenia jej wzrostu. Od czasu rosyjskiego ataku na Ukrainę działania chińskiej dyplomacji koncentrują się na zapobieganiu angażowaniu się państw i organizacji regionalnych w sankcje przeciwko Moskwie. Pekin obawia się bowiem, że Waszyngton mógłby wykorzystać oburzenie inwazją do zintegrowania i wzmocnienia sieci mniejszych sojuszy w jeden pakt obronny, nazywany w chińskiej propagandzie „indo-pacyficznym NATO”. Przedstawiciele ChRL na każdym kroku powtarzają, że sankcje są nielegalne oraz szkodzą światowej gospodarce i odbudowie po pandemii COVID-19.

(...)

Rosnące zaangażowanie USA na obszarze Indo-Pacyfiku i wynikające z niego zmiany w regionalnym krajobrazie politycznym niepokoją ChRL. Widać też wzrost aktywności Australii i Japonii. Głównym wyzwaniem dla Pekinu pozostaje natomiast ewentualność wypracowania przez Stany Zjednoczone wspólnego frontu z Europą i NATO w sprawie Ukrainy czy wzmocnienia swoich sojuszy na Indo-Pacyfiku. Waszyngton ostrzega, że Chiny „poniosą konsekwencje”, jeśli dostarczą Rosji pomoc w inwazji lub w omijaniu sankcji. Niemniej nawet jeśli deklaracja ta powstrzyma je przed takimi krokami, to nie będzie oznaczać zerwania głębokich więzi strategicznych Pekinu z Moskwą, a w dalszej perspektywie – wręcz pogłębi współpracę dwustronną, ponieważ agresja na Ukrainę tylko uwypukliła strukturalne zależności między zdolnościami Rosji do odbudowy wpływów w Europie i potencjałem ChRL do ekspansji na Indo-Pacyfiku. Dlatego kierownictwo KPCh postrzega działania Zachodu mające na celu osłabienie Kremla lub obalenie Władimira Putina jako nakierowane równocześnie na zdławienie wzrostu i wpływów Chin.

W międzyczasie Pekin koncentruje się na wzmocnieniu relacji z dotychczasowymi partnerami. Jest to podyktowane nie tylko oporem pozostałych państw regionu, lecz także konsternacją KPCh. Ta zaś bierze się stąd, że zarówno dotychczasowy przebieg wojny rosyjsko-ukraińskiej, jak i reakcje USA oraz ich sojuszników drastycznie odbiegają od zakładanych. Zgodnie z narracją propagandową partii „Zachód chyli się ku upadkowi”, a u podstaw polityki zagranicznej „państw kapitalistycznych” leżą krótkowzroczne interesy dużych korporacji, więc silny i kosztowny odzew krajów zachodnich dziwi nie mniej niż słabość armii FR. Ten stan rzeczy sprawia, że niepotrafiący wyjść poza dotychczasowy paradygmat myślenia przywódcy ChRL utracili na jakiś czas pewność siebie. Brak pomysłu na wyjście z trudnej sytuacji międzynarodowej maskuje się aktualnie aktywnością dyplomatyczną, ale nie przynosi ona wymiernych rezultatów, nie licząc sukcesu w postaci umowy z Wyspami Salomona. Próby osłabienia stosunków Filipin czy Korei Południowej, ale też mniejszych państw regionu, z USA są skazane na niepowodzenie. Wynika to z szoku, jaki wywołały napaść Rosji oraz podważanie przez nią suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, co stanowiło dla tych krajów niebezpieczny precedens. Zmiana sytuacji nie doprowadzi jednak do rewolucji w zakresie chińskich celów, lecz co najwyżej do reewaluacji środków, możliwości i strategii. Obecnie – ze względu na napięty okres polityczny przed planowanym na jesień XX Zjazdem KPCh – w partii nie ma przestrzeni na taką debatę, ponieważ nałożyłaby się na nią rywalizacja frakcji przed najważniejszą w perspektywie najbliższych pięciu lat roszadą personalną w ChRL.

osw.waw.pl

Pomimo tego, że kilka rzeczy się w tej wojnie Ukraińcom udało. Choćby obrona strategicznie ważnego lotniska w Hostomelu.

Ukraińcom "udało się" bardzo wiele nawet pomimo tego, że ich armia została ofensywą rosyjską zaskoczona. Ale kilka operacji udało się też Rosjanom: szybkie dojście do Kijowa na północy czy do Chersonia. Rozbicie desantu w Hostomelu świadczy o czymś innym: o tym, że Ukraińcom udaje się szybko reagować na zagrożenia, ich pętla decyzyjna, jak określa się to w wojsku, jest funkcjonalna.

Są elastyczni?


Tak. Spójrzmy np. na obronę Czernihowa siłami brygady pancernej czy utwardzanie obrony na kierunku charkowskim. Trzeba pamiętać, że to było miejsce rozmieszczenia tej brygady, ale sam wybór miejsca stałej dyslokacji dobrze świadczy o ukraińskim dowodzeniu i świadomości operacyjnej. Ale walczą bardzo ostrożnie.

W ich sytuacji chyba trudno inaczej?

Ale to nie jest zarzut. Ofensywa, którą wyprowadzili na kierunku południowo-wschodnim, zablokowanie ruchu i przejścia Rosjan w stronę Kijowa – to wszystko zadziałało. Gorzej jest w kwestii Donbasu. Tu nie jestem tak optymistyczny. Nie znamy ukraińskich strat, nie mamy informacji, a rosyjskie można włożyć między bajki. Ale napór trwa i Rosjanie przesuwają się do przodu. Nie jest to jeszcze to, co w wojsku określa się "włamaniem", ale strona ukraińska ma tam poważne problemy. Kierunek ze strony Iziumu jest zbieżny z kierunkiem z Rubiżnego, gdzie – moim zdaniem – Rosja rozmieściła główne siły.

Oskrzydlą ukraińskich obrońców?

Jeszcze nie. Z mediów wiemy o uderzeniu z kierunku Iziumu i dalej na wschód – z rejonu Gorłowki, a może nawet jeszcze głębiej. Ale rosyjski głównodowodzący teatru działań gen. Aleksandr Dwornikow chyba tego tak nie zaplanował. Co dobrze o nim świadczy jako o dowódcy.

Dlaczego?

Ponieważ mając pod dowództwem 60-80 tys. żołnierzy, dokonanie oskrzydlenia kotła, którego obwód miałby między 1200-1500 km, przy ukraińskich siłach obliczanych na min. 40-50 tys. żołnierzy, z czego część sił znalazłaby się na zewnątrz kotła, to oskrzydlenie tego kotła, nawet jeśli udałoby się je zamknąć, za bardzo rozciągnęłoby linie atakujących. Ukraińcy moim zdaniem bez problemu by to rozkawałkowali i zniszczyli. Dlatego gen. Dwornikow nie zaplanował dwustronnego oskrzydlenia. Wojska rosyjskie nacierają z kierunku północnego i północno-wschodniego na pozycje Ukraińców, spychając je w kierunku swoich sił w rejonie Gorłowki i Rubiżnego.

Czyli – co za niespodzianka – Rosjanie jednak nie są idiotami?

Oczywiście, że nie. Pewnie, atakują szerokim frontem, ale dlatego, że mają tę taktykę przećwiczoną. Dwornikow robi dokładnie to, czego uczono rosyjskich dowódców. Nie ma w tym finezji, ale przy dużej przewadze artyleryjskiej jest to taktyka skuteczna. Być może artyleria rosyjska nie działa tak skutecznie jak manewrująca, wykonująca rajdy artyleria ukraińska, ale ma zdecydowaną przewagę. Po stronie ukraińskiej jeszcze do niedawna "walczył teren", ale teraz, kiedy skończyły się intensywne deszcze, Rosjanie mogą rozwinąć natarcie frontem o szerokości ok. 250 km.

A Ukraińcy…

… walczą od dwóch miesięcy. Nie znamy strat ich brygad, ale możemy założyć, że niektóre z nich sięgają 60, może nawet 70 procent, więc są na granicy rozbicia. Oczywiście, trzyma ich wola walki, odwody ukraińskie cały czas walczą, ale mimo to Rosjanie idą do przodu. Powoli, ale skutecznie. Przy czym pamiętajmy, że rosyjskie ugrupowanie jest bardzo zwarte. Nawet jeśli stracą siły, to mogą się zatrzymać. Nie ma takich rajdów, jakie pamiętamy z pierwszego miesiąca wojny. To nie jest coś, co nazywam "zakażeniem krwi", gdzie do przodu suną wąskie, czerwone linie atakujących, które Ukraińcy sprawnie atakowali i niszczyli ze skrzydeł. To jest klasyczne, rosyjskie uderzenie: szerokim frontem, bez zagrożenia skrzydeł i tyłów. W każdej chwili mogą się zatrzymać i ustabilizować front.

To czego powinniśmy się spodziewać? Bitwy jak na łuku kurskim? Szerokich natarć pancernych? Rajdów?

Zupełnie nie. To jest to, czego oczekiwano: ruszających falami setek atakujących czołgów. Brakuje tylko patetycznej muzyki. No nie. Tak się dzisiaj działać nie da.

Dlaczego?

Choćby dlatego, że te "setki czołgów" trzeba wcześniej ześrodkować, zająć rubieże. A to wszystko działoby się w zasięgu ukraińskiej artylerii mającej ogromną przewagę w rozpoznaniu. Nie dałoby się tego tak przygotować pod lufami ukraińskich artylerzystów, wspieranych przez NATO, a któregoś dnia po prostu ruszyć na gwizdek w stronę wschodzącego krwawo słońca. Najlepiej pod patetyczną muzykę Aleksandrowa. Wiesz, "Wstawaj strana ogromnaja, idi na smiertnyj boj/Z faszistskoj siłoj tiomnuju/Z proklatuju ordoj". No nie. Tak to nie działa.

To jak będzie to wyglądało?

Rosjanie zaczęli tę wojnę batalionowymi grupami bojowymi. Zastosowali więc taktykę NATO-wską czy raczej amerykańską, ale adaptując ją twórczo do własnych rozwiązań. Zastosowali batalionowe grupy bojowe (BGB) – ale atakujące rzutami, a nie walczących zadaniowo. Uderza pierwsza BGB, tworzy warunki do walki drugiej grupie, która ją wspiera, obchodzi ugrupowanie przeciwnika, wykonując manewr. Rosjanie zrobili to inaczej: chcieli walczyć BGB, ale zachowując zdolność do kolejnych rzutów, wprowadzanych do walki przez naczelne dowództwo. Te działania były ze sobą niespójne, BGB były niszczone przez artylerię. Dziś Rosjanie walczą nie tyle BGB, co zgrupowaniami pułkowymi, o wiele większymi. A pozostałe elementy tworzone są zadaniowo – według doraźnych potrzeb. Na początku trzymali się BGB bardzo ściśle, ale to nie zgrało. Teraz działają większymi związkami, mniej elastycznymi, ale skuteczniejszymi w codziennym naporze na ukraińską obronę. Jednym słowem, od dowódców rosyjskich wymaga się mniejszej autonomiczności, ale silniejszego parcia na przeciwnika. Przy czym trzeba podkreślić, że Rosjanie bardzo poprawili współdziałanie artylerii i wojsk pierwszego rzutu.

Czyli też wyciągają wnioski?

Tak. Generał Dwornikow bardzo dobrze koordynował działania rosyjskie w Syrii. Współdziałanie rodzajów broni: artylerii, wojsk lądowych, lotnictwa, wojsk specjalnych itp. Tu widać jego rękę. Działania rosyjskie są koordynowane o wiele lepiej niż w pierwszym miesiącu wojny. Stąd większa skuteczność w natarciu na dość wyczerpane ukraińskie brygady.

To w ogóle jest ciekawe. Na początku wojny nie było jednego głównodowodzącego, prawda?

Tak. To wskazuje, że operacja była zarządzana bezpośrednio z Kremla. Rosjanie na początku naprawdę działali, jakby to była specjalna operacja wojskowa: cele są polityczne, ale realizowane przez wojsko. Tak było co najmniej przez pierwsze dwa tygodnie. A teraz jest tzw. dowódca na teatrze działań. Rozkazy tworzą sztaby, ale w wojsku dowodzenie jest jednoosobowe. Jeżeli dokonujemy projekcji siły na teatrze walk, to wyznaczamy dowódcę, odpowiedzialnego za wykonywanie rozkazów. Oczywiście istnieje logistyka w kraju, pilnująca tego, by Dwornikow dostawał to, czego potrzebuje. A on skupia się tylko na dowodzeniu. Przedtem takiego dowódcy nie było. Rozkazy płynęły z Kremla, a realizować mieli dowódcy poszczególnych armii.

Czyli na Rosjanach zemściły się duchy poprzedniego systemu: centralne planowanie i sterowanie działaniami?

Tak. To nie była pętla decyzyjna, tylko zarządzanie z Kremla. Z tego wynikał brak koordynacji działań. Ugrupowania, które miało przejść przez Sumy, Charków czy Czernihów, utknęły. Dopiero później zaczęły się przemieszczać pod Kijów, usiłując otoczyć stolicę od zachodu. Ale to wyglądało słabo.

I tak Rosjanie nie domknęli pętli dookoła Kijowa.

Moim zdaniem nigdy nie byli w stanie tego zrobić. Tymi siłami, które mieli, domknięcie pętli dookoła tak wielkiej metropolii, przy utrzymywaniu odwodów ukraińskich w postaci brygad zmechanizowanych, zmotoryzowanych i co najmniej jednej brygady pancernej. Sił starczyło Rosjanom ledwo ledwo na wstępne okrążenie miasta. A gdzie drugi pierścień?

Jak to "drugi"?

Pierwszy do okrążenia. A drugi, skierowany na zewnątrz, do powstrzymywania kontrnatarcia, mający nie dopuścić do przerwania wewnętrznego. Nie ma mocnych: Rosjanie ledwo domknęli wewnętrzny, nie mieli możliwości stworzenia jeszcze zewnętrznego. To była polityczna wizja, niemożliwa do realizacji przy takiej woli walki, oporze i przewadze informacyjnej Ukraińców. To było od początku skazane na niepowodzenie. Tym bardziej, że duża część sił, mająca iść na Kijów, utknęła…

… pod Czernihowem?

I Sumami. Obrona Czernihowa to kapitalna historia. Ale tam nie walczyła jedna brygada pancerna. Jej okrążenie nie było do końca szczelne. To kwestia zasobów: brygada potrzebuje paliwa, amunicji, wsparcia. Rosjanie nigdy nie zamknęli brygady pancernej spod Czernihowa w kotle. Co nie zmienia faktu, że ich postawa była epicka w rozumieniu filmowym, a nawet heroiczna. Zatrzymali najbardziej elitarne jednostki pancerne armii rosyjskiej. Ta brygada, dowodzona przez płk Łeonida Chody, zapisała się złotymi zgłoskami w historii wojskowości. Brygada do samego końca prowadziła obronę aktywną, było ją stać na punktowe kontrataki. To jest coś niesamowitego.

(...)

A skoro o dowódcach: dlaczego tak wielu wysokich oficerów ginie z rąk Ukraińców? Nie ma dnia, żebyśmy nie mieli informacji o śmierci kolejnego kapitana, podpułkownika czy innego majora.

Z mediów słyszymy o tym, że Rosjanie mają niskie morale i dowódcy muszą ich batem gonić do walki. Przepraszam za określenie: bullshit. Jak chcesz jednym człowiekiem zagnać do walki całą brygadę? To nie tak, że ich majorzy czy pułkownicy muszą ich kopać w tyłki. Problem leży gdzie indziej: w słabej łączności i braku systemu zarządzania polem walki. Wielu oficerów, majorów, podpułkowników i pułkowników ma doświadczenie z Gruzji, Syrii czy nawet drugiej wojny czeczeńskiej. Oni się przyzwyczaili, że dowodzą, patrząc swoimi oczami. Mało tego – przyzwyczaili swoich podwładnych, że ich dowódca nie jest na stanowisku dowodzenia kilka kilometrów dalej, tylko w zasięgu głosu. I tak walczą. Ale tam nie było rozpoznania radioelektronicznego, namierzającego ich telefony czy radiostacje, nie było krążących dookoła wojsk specjalnych, sprawdzających, gdzie ci dowódcy są. Czy choćby dobrze wyposażonych i znakomicie wyszkolonych snajperów wojsk specjalnych, którzy tych oficerów najzwyczajniej w świecie odstrzeliwują. Pomijam już kuriozalną zmianę mundurów, gdzie przywrócono pagony. Ale wracając: mając doświadczenie, wyniesione z konfliktów o zupełnie innej intensywności, robią to samo. A kiedy przestają, to przestaje działać dowodzenie, bo podwładni…

… są przyzwyczajeni, ze dowódca jest z nimi. Rutyna gubi.

Owszem. Zła rutyna gubi. Całe lata pracowałem z Amerykanami. Tam mogło się zdarzyć, że podpułkownik, dowódca batalionu, znalazł się z żołnierzami pierwszego rzutu. Ale to znaczyło, że coś poszło bardzo źle. Przy czym nie zdarzało się, że w jednym miejscu, w linii, pojawili się dowódca i jego zastępca. A w Ukrainie jest tak, że często pojawiały się komunikaty o śmierci dowódcy i jego zastępcy. To jest szkolny błąd! Jeśli dowódca jedzie na pierwszą linię, to zastępca pozostaje na stanowisku dowodzenia. Osobne pytanie jest o to, czy Rosjanie w ogóle rozwijają stanowiska dowodzenia szczebla batalionowej grupy bojowej. To też nie jest tak, jak sobie wyobrażamy stanowisko dowodzenia: kilka namiotów, dużo urządzeń łączności. Stanowisko może być mobilne. W wypadku pułku czołgów to będzie wóz dowódcy i pojazd łączności. Pytanie, w którym miejscu ugrupowania są. Była np. zasadzka ukraińska w Browarach, gdzie zatrzymano artylerią pułkową grupę taktyczną i zginął dowódca. A ostrzelano czołgi z przodu! Czyli z przodu jechał dowódca.

To jest przyzwyczajenie do starej formy dowodzenia: w razie czego jestem z wami i błyskawicznie wydam rozkaz. A na zachodzie dowódca nie ma stałego miejsca. On powinien być w takim miejscu, z którego da się najlepiej dowodzić. Ale Amerykanie mają także obrazowanie pola walki w czasie rzeczywistym. Za czasów mojej służby był to system Blue Force Tracker. Używaliśmy go np. w Afganistanie. Był montowany w MRAP-ach czy Rosomakach. To był system wyglądający jak nieduży laptop. Dzięki niemu dowódca wiedział, gdzie są jego jednostki, np. pluton, gdzie jest sąsiednia kompania i jeśli wykryto przeciwnika i oznaczono go, to on też pojawiał się na mapce. A Rosjanie tego nie mają. A zresztą… po co mażą farbą swoje czołgi i transportery?

Po co?

Żeby wiedzieć, który sprzęt jest ich, a który – ukraiński! Nie mają systemu obrazowania pola walki i to jest cały klucz. Kiedy zobaczyłem czołgi i transportery z wymalowaną literą "Z", to wiedziałem, że idzie wojna. To był sygnał dla każdego analityka.

IFF (Identification Friend or Foe – system identyfikacji "swój-obcy") robione farbą. Rany boskie!

Potem pojawiła się literka "V". Oceniam, że literkę "V" miały wojska drugiego rzutu, kierowane na Kijów. Dlaczego? Kiedy pojawiły się kolumny z literą "V", to Ukraińcy błyskawicznie poinformowali, żeby meldować pojawienie się kolumn z tym znakiem: chcieli w pierwszej kolejności niszczyć swoją artylerią i innymi środkami te kolumny, kierujące się na Kijów. Rosjanie nie mają systemu obrazowania pola walki i znakują się jak przed pierwszą wojną. Dla analityków nie było to wielka zagadka. Jeśli walczymy na tym samym sprzęcie, a nie mamy systemu identyfikacji IFF, to jakoś odróżniać się musimy, prawda?

o2.pl

W dziedzinie uzbrojenia czołgowego HSW SA ma tradycje, o których mało kto pamięta, a które sięgają roku 1953, gdy Polska uruchomiła licencyjną produkcję czołgów T-34/85. Armaty do nich, w ówczesnej nomenklaturze noszące nazwę S-6, produkowała właśnie HSW. Legendarnych czołgów (a więc i armat do nich) wyprodukowano w Polsce, także na eksport, ok. 1400, luf 85 mm – znacznie więcej. Równolegle w tym okresie produkowano także inne typy uzbrojenia artyleryjskiego, haubice ciągnione 122 mm (M-30, czyli S-1), armaty przeciwpancerne 85 mm (D-44, oznaczana jako S-7), armaty przeciwlotnicze 85 (KS-12, znana jako S-3) i 100 mm (ta ostatnia, typu KS-19, w latach produkcji w HSW, czyli 1956-1959, nosząca kryptonim S-9, dysponowała lufą o długości ponad 6 metrów). Prawdziwym przebojem HSW w dziedzinie armat czołgowych była, produkowana aż do lat 90., armata D-10T kal. 100 mm do czołgów T-54/T-55 mająca lufę o długości ponad 5,6 metra. 

Czołgów tego typu wyprodukowano w Polsce ok. 5 tysięcy, armat i luf do nich – na pewno nie mniej niż 6-7 tysięcy, ale trudno brać pełną odpowiedzialność za tę liczbę; ówczesne informacje na temat skali produkcji i kierunków sprzedaży były ścisłą tajemnicą. Jeśli ktoś nie wie: czołgów z tej rodziny wyprodukowano łącznie ok. 95 tysięcy, używane są one do dziś w wielu krajach, toteż od czasu do czasu pojawiają się zamówienia na części do nich, w tym lufy…

Serię licencyjnych wdrożeń sprzętu artyleryjskiego budowanego w oparciu o wschodnie (radzieckie) licencje i technologie zamknęła w 1983 r. haubica 2A31, stanowiąca uzbrojenie pływającej sh 122 mm 2S1 Goździk, będącej wciąż na uzbrojeniu Sił Zbrojnych RP i zastępowanych przez znacznie potężniejszy i nowocześniejszy system Regina/Krab.

Do czasu transformacji ustrojowej w 1989 r. Huta Stalowa Wola była jednym z bardziej liczących się producentów sprzętu artyleryjskiego, niezwykle cenionym przede wszystkim za najwyższą jakość wykonania i niezawodność swoich wyrobów. Choć w latach PRL nie było mile widziane odwoływanie się do tradycji II Rzeczypospolitej, ówczesna pozycja HSW jednoznacznie nawiązywała do tradycji Zakładów Południowych, zbudowanych w Stalowej Woli w ramach Centralnego Okręgu Przemysłowego. Jednym zdaniem: budowę ZP rozpoczęto wyrębem dziewiczego lasu 20 marca 1937 r.,  już  7 kwietnia 1938 r. na zakładowej strzelnicy przestrzelano pierwsze zmontowane w ZP działa kal. 100 mm, wiosną 1939 r. ruszyła produkcja seryjna haubic 100 mm (16 szt. miesięcznie) oraz armat 75 i 105 mm, 14 czerwca 1939 r. ukończone i wyposażone Zakłady uroczyście otworzono i poświęcono, a 14 września zostały one zajęte przez Niemców i po niedługim czasie włączone do Hermann Goering Werke jako Werk Stalowa Wola.

defence24.pl

Szerszy obszar basenów kaspijskich, obejmujący zarówno pola lądowe, jak i morskie, jest ostrożnie szacowany na około 48 miliardów baryłek ropy naftowej i 8,3 trylionów metrów sześciennych gazu ziemnego w potwierdzonych i prawdopodobnych rezerwach. Rosja odegrała kluczową rolę w manipulowaniu zmianą statusu prawnego obszaru basenów kaspijskich. Udział Iranu w całkowitych dochodach z całego terenu Morza Kaspijskiego został zmniejszony z podziału 50-50 z ZSRR, którym cieszył się od pierwotnego porozumienia zawartego w 1921 roku (o "prawach połowowych") i zmienionego w 1924 roku, aby objąć "wszelkie odzyskane zasoby", do zaledwie 11,875%. 

Przed odkryciem Chalous oznaczało to, że Iran straci w przyszłości co najmniej 3,2 bln USD przychodów z tytułu utraconej wartości produktów energetycznych w ramach wspólnych zasobów Morza Kaspijskiego. Biorąc pod uwagę najnowsze szacunki Iranu i Rosji, liczba ta będzie teraz znacznie wyższa.

Wcześniej Iran i Rosja szacowały, że w Chalous znajduje się około 3,5 biliona m3 gazu. Odpowiadało to około jednej czwartej z 14,2 bln m3 rezerw gazu znajdujących się na ogromnym irańskim polu gazowym South Pars, które stanowi już około 40% szacowanych na 33,8 bln m3 rezerw gazu i około 80% produkcji gazu w Iranie. 

Obecnie jednak, w wyniku dalszych badań przeprowadzonych przez Rosję, odkrycie w Chalous postrzegane jest zasadniczo jako bliźniacze pole, oddalone od siebie o dziewięć kilometrów, przy czym "większe" Chalous posiada 5,9 bilionów m3 gazu, a "mniejsze" Chalous posiada 1,2 bilionów m3, co daje łącznie 7,1 bln m3 niebieskiego paliwa. W związku z tym nowe dane dotyczące Chalous dają Iranowi łączne rezerwy gazu ziemnego w wysokości 40,9 bln m3, podczas gdy Rosja - przez długi czas posiadacz największych rezerw gazu na świecie - ma oficjalnie nieco poniżej 48 bln m3. Ta rosyjska liczba nie była jednak przez wiele lat weryfikowana pod kątem zużycia, marnotrawstwa i degradacji pól gazowych. Według rosyjskich źródeł rezerwa gazu wynosiła około 38,99 bln m3 na koniec 2020 roku. W związku z tym, znalezisko w Chalous czyni Iran największym posiadaczem rezerw gazu na świecie.

energetyka24.com

W jednej z tabel Ministerstwo Finansów musi raportować do Brukseli deficyt podmiotów, które wchodzą w skład sektora centralnego finansów publicznych według definicji europejskiej, której nie da się oszukać, a nie są ujmowane w statystykach krajowych używanych w oficjalnym budżecie państwa.

Podobne dane raportują wszystkie kraje. Od 2020 r. skala wyprowadzania wydatków do funduszy bez kontroli parlamentu poza konstytucyjną definicją "budżetu państwa" przyjęła ogromną skalę.

Z dostępnych danych wynika, że z 27 krajów w UE, aż 20 z nich w swoim systemie finansów publicznych nie ma jednostek pozabudżetowych lub jeżeli są, to nie generują one istotnego deficytu i zadłużenia poza kontrolą parlamentu. Są to wręcz instytucje dochodowe, zasilające budżet dodatkowymi środkami. Tylko w sześciu krajach takie jednostki są deficytowe, ale średnio to zaledwie 0,3 proc. PKB.

Łącznie z danymi sprawozdawczymi i prognozą Ministerstwa Finansów w latach 2020-2022 fundusze poza kontrolą parlamentu w Polsce (m.in. Polski Fundusz Rozwoju i fundusze przy Banku Gospodarstwa Krajowego) wygenerowały deficyt w skali ok. 8 proc. PKB. To dziesięciokrotnie więcej, niż średnio w pozostałych krajach generujących deficyt poza budżetem. Łączny dług tych funduszy poza kontrolą parlamentu na koniec 2021 roku to już kwota prawie 290 mld zł, 1/5 prawdziwego długu raportowanego do Brukseli.

Znacznie gorzej jest jednak w tym roku. W przesłanych tabelach do Brukseli, MF pokazało aktualny szacunek deficytu na 2022 r. Pierwsza zła informacja to fakt, że rząd prognozuje wzrost prawdziwego deficytu, tego raportowanego do Komisji Europejskiej z ok. 49 mld zł w 2021 r. do 128 mld zł w 2022 r., czyli ponad 2,5-krotnie więcej. Porażające jest jednak coś innego. Chodzi mianowicie o to, że ponad 72 proc. (czyli już prawie 3/4) tego prawdziwego deficytu jest generowane w jednostkach poza konstytucyjną definicją "budżetu państwa". Finanse publiczne w Polsce stały się więc jakimś kadłubkiem, niebotyczną fikcją.

money.pl

- Eksperci, którzy szacują inflację wyżej, niż jest ona oficjalnie podawana, mają zastrzeżenia do metody jej obliczania. W koszyku inflacyjnym nie ma np. kosztów związanych z nabyciem mieszkania ani cen surowców, które mają wpływ na wszystkie produkty z koszyka zakupowego. Uwzględnienie tych czynników zmieniłoby znacząco wynik.

Ci eksperci, czy oni opracowali może swoją metodę obliczania inflacji? Jako statystyk z wykształcenia, mający wieloletnie doświadczenie mogę również usiąść z kuzynem, kumplem z wojska i sąsiadem i po zlustrowaniu sytuacji w kilku sąsiednich sklepach policzyć inflację. Z pewnością to nie będzie lepszy wskaźnik, niż podaje GUS.

Można oczywiście dyskutować nad udoskonaleniem oficjalnej metody liczenia inflacji, ale nie podważałbym całkowicie tego, co podaje GUS. Nikt na razie lepszej metody nie opracował.

- To ile w końcu wynosi ta inflacja?

(Westchnięcie) Tyle, ile podaje GUS! Tylko proszę stosować dla konsumentów inflację konsumpcyjną CPI, dla przemysłu wskaźnik PPI, a dla całej gospodarki deflator PKB (jest to miernik poziomu cen w całej gospodarce - red.).

Mówiąc już o konkretach, to znamy dane o inflacji konsumenckiej dla marca – mamy wzrost miesięczny cen o 3,3 proc., czyli do poziomu o 11 proc. wyższego niż przed rokiem.

- Dlaczego tak trudno jest prawidłowo oszacować wskaźnik inflacji? Ministerstwo Finansów w założeniach do ustawy budżetowej na ten rok wskazało, że średnioroczna inflacja będzie na poziomie 3,3 proc. Tymczasem inflacja jest ponad trzykrotnie wyższa.

Problem z określeniem poziomu inflacji polega na tym, że z jednej strony czynniki, które do tej pory stymulowały inflację, jak ceny surowców, ale też po części związane z kursem walut, powinny powoli ustępować. Trudno bowiem zakładać, by po obecnie bardzo wysokim poziomie cen surowców mogło być jeszcze gorzej. Skala przyszłego możliwego wzrostu tych cen będzie już ograniczona.

To samo dzieje się z wyceną złotego, która w pewnym momencie zaczęła być bardzo słabnąca. Ale znowu, od tamtego najniższego poziomu ona już nie słabnie. Mam na myśli moment, kiedy euro było po 5 zł, zaraz po tym, kiedy Rosjanie napadli na Ukrainę. To trwało zaledwie chwilę. Dziś euro jest po 4,6 zł. Takie ceny już widzieliśmy pod koniec ubiegłego roku. Wówczas euro było po 4,6-4,7 zł.

Nawet jeśli będziemy na tym płaskim poziomie, dynamika wzrostu nie będzie już duża. To bez wątpienia wpłynie na obniżenie inflacji.

- A co w tej łamigłówce inflacyjnej teraz jest tą największą niewiadomą?

Będą to bez wątpliwości zmiany w cenach żywności. Na rynku żywności będzie prawdziwe szaleństwo i nie ma w tych słowach żadnej przesady. Na razie popyt jest bilansowany podażą, bo producenci żywności operują jeszcze na ubiegłorocznych zbiorach i mają w magazynach towary, modląc się, by kupić jeszcze gdzieś surowce po umiarkowanych cenach. To szaleństwo cenowe, które nas dopiero czeka, będzie pchane nie tylko niską podażą samego surowca, ale również ceną wytworzenia go na miejscu produkcji. Koszty produkcji rolnej - w tym szczególnie nawozów - zdrożały nie o 20-30 proc., ale o 300 proc. w stosunku do ubiegłego roku. Ceny nawozów to 1/3, a czasem nawet połowa kosztu wytwarzania np. zbóż.

Czeka nas głód?

Niektórzy porównują tę sytuację do arabskiej wiosny z 2011 r., podczas której w krajach Afryki Północnej zabrakło w magazynach żywności. Ludzie się wtedy zbuntowali i wyszli na ulice. Tamtejsze władze miały dosłownie przyłożony nóż do gardła. W Egipcie, by uspokoić sytuację, kilkuset wichrzycieli dostało karę śmierci.

Chce pan powiedzieć, że Europa nie ma zapasów żywności, nie poradzimy sobie z kryzysem i będą zamieszki?

Wytwarzamy sporo żywności na własne potrzeby, ale problemy z produkcją przyjdą do nas z różnych kierunków. Przykładowo, już dzisiaj główny producent soi na świecie - Brazylia - zgłasza problemy z wytwarzaniem tego surowca.

Większość drobiu, który zjadamy w Europie, karmiona jest śrutą sojową, która jest odpadem poprodukcyjnym. Jeśli soja stanie się trudno dostępna - bo już jest dużo droższa niż rok temu (przed wojną na Ukrainie tona tego surowca kosztowała 1,7 tys. zł, a obecnie jest to już 3 tys. zł - red.) - to wzrosną bardzo ceny drobiu i jaj. To będzie szło wieloma kanałami…

(...)

I w sumie co z tego wszystkiego wychodzi?

Że nie wiemy, jak szybko będzie ustępował efekt surowcowy, który napędzał do tej pory inflację, ani tego, jak szybko będzie następował teraz efekt żywnościowy.

Ten przedział niepewności inflacyjnej będzie w Polsce się wahał, dając w szczycie inflacyjnym wynik pomiędzy 13 a 15 proc. w stosunku do roku ubiegłego.

I niekoniecznie, jak prognozuje NBP, szczyt ten nastąpi w czerwcu tego roku. Może być on przesunięty o kilka miesięcy, na sierpień, może wrzesień, czyli już po rozliczeniu tegorocznych zbiorów. Jednak to, czy będzie to 12, czy 14 proc., jest już bez większego znaczenia.

money.pl