Pomimo tego, że kilka rzeczy się w tej wojnie Ukraińcom udało. Choćby obrona strategicznie ważnego lotniska w Hostomelu.
Ukraińcom "udało się" bardzo wiele nawet pomimo tego, że ich armia została ofensywą rosyjską zaskoczona. Ale kilka operacji udało się też Rosjanom: szybkie dojście do Kijowa na północy czy do Chersonia. Rozbicie desantu w Hostomelu świadczy o czymś innym: o tym, że Ukraińcom udaje się szybko reagować na zagrożenia, ich pętla decyzyjna, jak określa się to w wojsku, jest funkcjonalna.
Są elastyczni?
Tak. Spójrzmy np. na obronę Czernihowa siłami brygady pancernej czy utwardzanie obrony na kierunku charkowskim. Trzeba pamiętać, że to było miejsce rozmieszczenia tej brygady, ale sam wybór miejsca stałej dyslokacji dobrze świadczy o ukraińskim dowodzeniu i świadomości operacyjnej. Ale walczą bardzo ostrożnie.
W ich sytuacji chyba trudno inaczej?
Ale to nie jest zarzut. Ofensywa, którą wyprowadzili na kierunku południowo-wschodnim, zablokowanie ruchu i przejścia Rosjan w stronę Kijowa – to wszystko zadziałało. Gorzej jest w kwestii Donbasu. Tu nie jestem tak optymistyczny. Nie znamy ukraińskich strat, nie mamy informacji, a rosyjskie można włożyć między bajki. Ale napór trwa i Rosjanie przesuwają się do przodu. Nie jest to jeszcze to, co w wojsku określa się "włamaniem", ale strona ukraińska ma tam poważne problemy. Kierunek ze strony Iziumu jest zbieżny z kierunkiem z Rubiżnego, gdzie – moim zdaniem – Rosja rozmieściła główne siły.
Oskrzydlą ukraińskich obrońców?
Jeszcze nie. Z mediów wiemy o uderzeniu z kierunku Iziumu i dalej na wschód – z rejonu Gorłowki, a może nawet jeszcze głębiej. Ale rosyjski głównodowodzący teatru działań gen. Aleksandr Dwornikow chyba tego tak nie zaplanował. Co dobrze o nim świadczy jako o dowódcy.
Dlaczego?
Ponieważ mając pod dowództwem 60-80 tys. żołnierzy, dokonanie oskrzydlenia kotła, którego obwód miałby między 1200-1500 km, przy ukraińskich siłach obliczanych na min. 40-50 tys. żołnierzy, z czego część sił znalazłaby się na zewnątrz kotła, to oskrzydlenie tego kotła, nawet jeśli udałoby się je zamknąć, za bardzo rozciągnęłoby linie atakujących. Ukraińcy moim zdaniem bez problemu by to rozkawałkowali i zniszczyli. Dlatego gen. Dwornikow nie zaplanował dwustronnego oskrzydlenia. Wojska rosyjskie nacierają z kierunku północnego i północno-wschodniego na pozycje Ukraińców, spychając je w kierunku swoich sił w rejonie Gorłowki i Rubiżnego.
Czyli – co za niespodzianka – Rosjanie jednak nie są idiotami?
Oczywiście, że nie. Pewnie, atakują szerokim frontem, ale dlatego, że mają tę taktykę przećwiczoną. Dwornikow robi dokładnie to, czego uczono rosyjskich dowódców. Nie ma w tym finezji, ale przy dużej przewadze artyleryjskiej jest to taktyka skuteczna. Być może artyleria rosyjska nie działa tak skutecznie jak manewrująca, wykonująca rajdy artyleria ukraińska, ale ma zdecydowaną przewagę. Po stronie ukraińskiej jeszcze do niedawna "walczył teren", ale teraz, kiedy skończyły się intensywne deszcze, Rosjanie mogą rozwinąć natarcie frontem o szerokości ok. 250 km.
A Ukraińcy…
… walczą od dwóch miesięcy. Nie znamy strat ich brygad, ale możemy założyć, że niektóre z nich sięgają 60, może nawet 70 procent, więc są na granicy rozbicia. Oczywiście, trzyma ich wola walki, odwody ukraińskie cały czas walczą, ale mimo to Rosjanie idą do przodu. Powoli, ale skutecznie. Przy czym pamiętajmy, że rosyjskie ugrupowanie jest bardzo zwarte. Nawet jeśli stracą siły, to mogą się zatrzymać. Nie ma takich rajdów, jakie pamiętamy z pierwszego miesiąca wojny. To nie jest coś, co nazywam "zakażeniem krwi", gdzie do przodu suną wąskie, czerwone linie atakujących, które Ukraińcy sprawnie atakowali i niszczyli ze skrzydeł. To jest klasyczne, rosyjskie uderzenie: szerokim frontem, bez zagrożenia skrzydeł i tyłów. W każdej chwili mogą się zatrzymać i ustabilizować front.
To czego powinniśmy się spodziewać? Bitwy jak na łuku kurskim? Szerokich natarć pancernych? Rajdów?
Zupełnie nie. To jest to, czego oczekiwano: ruszających falami setek atakujących czołgów. Brakuje tylko patetycznej muzyki. No nie. Tak się dzisiaj działać nie da.
Dlaczego?
Choćby dlatego, że te "setki czołgów" trzeba wcześniej ześrodkować, zająć rubieże. A to wszystko działoby się w zasięgu ukraińskiej artylerii mającej ogromną przewagę w rozpoznaniu. Nie dałoby się tego tak przygotować pod lufami ukraińskich artylerzystów, wspieranych przez NATO, a któregoś dnia po prostu ruszyć na gwizdek w stronę wschodzącego krwawo słońca. Najlepiej pod patetyczną muzykę Aleksandrowa. Wiesz, "Wstawaj strana ogromnaja, idi na smiertnyj boj/Z faszistskoj siłoj tiomnuju/Z proklatuju ordoj". No nie. Tak to nie działa.
To jak będzie to wyglądało?
Rosjanie zaczęli tę wojnę batalionowymi grupami bojowymi. Zastosowali więc taktykę NATO-wską czy raczej amerykańską, ale adaptując ją twórczo do własnych rozwiązań. Zastosowali batalionowe grupy bojowe (BGB) – ale atakujące rzutami, a nie walczących zadaniowo. Uderza pierwsza BGB, tworzy warunki do walki drugiej grupie, która ją wspiera, obchodzi ugrupowanie przeciwnika, wykonując manewr. Rosjanie zrobili to inaczej: chcieli walczyć BGB, ale zachowując zdolność do kolejnych rzutów, wprowadzanych do walki przez naczelne dowództwo. Te działania były ze sobą niespójne, BGB były niszczone przez artylerię. Dziś Rosjanie walczą nie tyle BGB, co zgrupowaniami pułkowymi, o wiele większymi. A pozostałe elementy tworzone są zadaniowo – według doraźnych potrzeb. Na początku trzymali się BGB bardzo ściśle, ale to nie zgrało. Teraz działają większymi związkami, mniej elastycznymi, ale skuteczniejszymi w codziennym naporze na ukraińską obronę. Jednym słowem, od dowódców rosyjskich wymaga się mniejszej autonomiczności, ale silniejszego parcia na przeciwnika. Przy czym trzeba podkreślić, że Rosjanie bardzo poprawili współdziałanie artylerii i wojsk pierwszego rzutu.
Czyli też wyciągają wnioski?
Tak. Generał Dwornikow bardzo dobrze koordynował działania rosyjskie w Syrii. Współdziałanie rodzajów broni: artylerii, wojsk lądowych, lotnictwa, wojsk specjalnych itp. Tu widać jego rękę. Działania rosyjskie są koordynowane o wiele lepiej niż w pierwszym miesiącu wojny. Stąd większa skuteczność w natarciu na dość wyczerpane ukraińskie brygady.
To w ogóle jest ciekawe. Na początku wojny nie było jednego głównodowodzącego, prawda?
Tak. To wskazuje, że operacja była zarządzana bezpośrednio z Kremla. Rosjanie na początku naprawdę działali, jakby to była specjalna operacja wojskowa: cele są polityczne, ale realizowane przez wojsko. Tak było co najmniej przez pierwsze dwa tygodnie. A teraz jest tzw. dowódca na teatrze działań. Rozkazy tworzą sztaby, ale w wojsku dowodzenie jest jednoosobowe. Jeżeli dokonujemy projekcji siły na teatrze walk, to wyznaczamy dowódcę, odpowiedzialnego za wykonywanie rozkazów. Oczywiście istnieje logistyka w kraju, pilnująca tego, by Dwornikow dostawał to, czego potrzebuje. A on skupia się tylko na dowodzeniu. Przedtem takiego dowódcy nie było. Rozkazy płynęły z Kremla, a realizować mieli dowódcy poszczególnych armii.
Czyli na Rosjanach zemściły się duchy poprzedniego systemu: centralne planowanie i sterowanie działaniami?
Tak. To nie była pętla decyzyjna, tylko zarządzanie z Kremla. Z tego wynikał brak koordynacji działań. Ugrupowania, które miało przejść przez Sumy, Charków czy Czernihów, utknęły. Dopiero później zaczęły się przemieszczać pod Kijów, usiłując otoczyć stolicę od zachodu. Ale to wyglądało słabo.
I tak Rosjanie nie domknęli pętli dookoła Kijowa.
Moim zdaniem nigdy nie byli w stanie tego zrobić. Tymi siłami, które mieli, domknięcie pętli dookoła tak wielkiej metropolii, przy utrzymywaniu odwodów ukraińskich w postaci brygad zmechanizowanych, zmotoryzowanych i co najmniej jednej brygady pancernej. Sił starczyło Rosjanom ledwo ledwo na wstępne okrążenie miasta. A gdzie drugi pierścień?
Jak to "drugi"?
Pierwszy do okrążenia. A drugi, skierowany na zewnątrz, do powstrzymywania kontrnatarcia, mający nie dopuścić do przerwania wewnętrznego. Nie ma mocnych: Rosjanie ledwo domknęli wewnętrzny, nie mieli możliwości stworzenia jeszcze zewnętrznego. To była polityczna wizja, niemożliwa do realizacji przy takiej woli walki, oporze i przewadze informacyjnej Ukraińców. To było od początku skazane na niepowodzenie. Tym bardziej, że duża część sił, mająca iść na Kijów, utknęła…
… pod Czernihowem?
I Sumami. Obrona Czernihowa to kapitalna historia. Ale tam nie walczyła jedna brygada pancerna. Jej okrążenie nie było do końca szczelne. To kwestia zasobów: brygada potrzebuje paliwa, amunicji, wsparcia. Rosjanie nigdy nie zamknęli brygady pancernej spod Czernihowa w kotle. Co nie zmienia faktu, że ich postawa była epicka w rozumieniu filmowym, a nawet heroiczna. Zatrzymali najbardziej elitarne jednostki pancerne armii rosyjskiej. Ta brygada, dowodzona przez płk Łeonida Chody, zapisała się złotymi zgłoskami w historii wojskowości. Brygada do samego końca prowadziła obronę aktywną, było ją stać na punktowe kontrataki. To jest coś niesamowitego.
(...)
A skoro o dowódcach: dlaczego tak wielu wysokich oficerów ginie z rąk Ukraińców? Nie ma dnia, żebyśmy nie mieli informacji o śmierci kolejnego kapitana, podpułkownika czy innego majora.
Z mediów słyszymy o tym, że Rosjanie mają niskie morale i dowódcy muszą ich batem gonić do walki. Przepraszam za określenie: bullshit. Jak chcesz jednym człowiekiem zagnać do walki całą brygadę? To nie tak, że ich majorzy czy pułkownicy muszą ich kopać w tyłki. Problem leży gdzie indziej: w słabej łączności i braku systemu zarządzania polem walki. Wielu oficerów, majorów, podpułkowników i pułkowników ma doświadczenie z Gruzji, Syrii czy nawet drugiej wojny czeczeńskiej. Oni się przyzwyczaili, że dowodzą, patrząc swoimi oczami. Mało tego – przyzwyczaili swoich podwładnych, że ich dowódca nie jest na stanowisku dowodzenia kilka kilometrów dalej, tylko w zasięgu głosu. I tak walczą. Ale tam nie było rozpoznania radioelektronicznego, namierzającego ich telefony czy radiostacje, nie było krążących dookoła wojsk specjalnych, sprawdzających, gdzie ci dowódcy są. Czy choćby dobrze wyposażonych i znakomicie wyszkolonych snajperów wojsk specjalnych, którzy tych oficerów najzwyczajniej w świecie odstrzeliwują. Pomijam już kuriozalną zmianę mundurów, gdzie przywrócono pagony. Ale wracając: mając doświadczenie, wyniesione z konfliktów o zupełnie innej intensywności, robią to samo. A kiedy przestają, to przestaje działać dowodzenie, bo podwładni…
… są przyzwyczajeni, ze dowódca jest z nimi. Rutyna gubi.
Owszem. Zła rutyna gubi. Całe lata pracowałem z Amerykanami. Tam mogło się zdarzyć, że podpułkownik, dowódca batalionu, znalazł się z żołnierzami pierwszego rzutu. Ale to znaczyło, że coś poszło bardzo źle. Przy czym nie zdarzało się, że w jednym miejscu, w linii, pojawili się dowódca i jego zastępca. A w Ukrainie jest tak, że często pojawiały się komunikaty o śmierci dowódcy i jego zastępcy. To jest szkolny błąd! Jeśli dowódca jedzie na pierwszą linię, to zastępca pozostaje na stanowisku dowodzenia. Osobne pytanie jest o to, czy Rosjanie w ogóle rozwijają stanowiska dowodzenia szczebla batalionowej grupy bojowej. To też nie jest tak, jak sobie wyobrażamy stanowisko dowodzenia: kilka namiotów, dużo urządzeń łączności. Stanowisko może być mobilne. W wypadku pułku czołgów to będzie wóz dowódcy i pojazd łączności. Pytanie, w którym miejscu ugrupowania są. Była np. zasadzka ukraińska w Browarach, gdzie zatrzymano artylerią pułkową grupę taktyczną i zginął dowódca. A ostrzelano czołgi z przodu! Czyli z przodu jechał dowódca.
To jest przyzwyczajenie do starej formy dowodzenia: w razie czego jestem z wami i błyskawicznie wydam rozkaz. A na zachodzie dowódca nie ma stałego miejsca. On powinien być w takim miejscu, z którego da się najlepiej dowodzić. Ale Amerykanie mają także obrazowanie pola walki w czasie rzeczywistym. Za czasów mojej służby był to system Blue Force Tracker. Używaliśmy go np. w Afganistanie. Był montowany w MRAP-ach czy Rosomakach. To był system wyglądający jak nieduży laptop. Dzięki niemu dowódca wiedział, gdzie są jego jednostki, np. pluton, gdzie jest sąsiednia kompania i jeśli wykryto przeciwnika i oznaczono go, to on też pojawiał się na mapce. A Rosjanie tego nie mają. A zresztą… po co mażą farbą swoje czołgi i transportery?
Po co?
Żeby wiedzieć, który sprzęt jest ich, a który – ukraiński! Nie mają systemu obrazowania pola walki i to jest cały klucz. Kiedy zobaczyłem czołgi i transportery z wymalowaną literą "Z", to wiedziałem, że idzie wojna. To był sygnał dla każdego analityka.
IFF (Identification Friend or Foe – system identyfikacji "swój-obcy") robione farbą. Rany boskie!
Potem pojawiła się literka "V". Oceniam, że literkę "V" miały wojska drugiego rzutu, kierowane na Kijów. Dlaczego? Kiedy pojawiły się kolumny z literą "V", to Ukraińcy błyskawicznie poinformowali, żeby meldować pojawienie się kolumn z tym znakiem: chcieli w pierwszej kolejności niszczyć swoją artylerią i innymi środkami te kolumny, kierujące się na Kijów. Rosjanie nie mają systemu obrazowania pola walki i znakują się jak przed pierwszą wojną. Dla analityków nie było to wielka zagadka. Jeśli walczymy na tym samym sprzęcie, a nie mamy systemu identyfikacji IFF, to jakoś odróżniać się musimy, prawda?
o2.pl