Nikołaj (imię zmienione na prośbę bohatera) jest zawodowym wojskowym. Pozostał mu niecały rok służby przed przejściem na emeryturę, kiedy Putin ogłosił początek "częściowej" mobilizacji. Wszystkie kontrakty automatycznie stały się bezterminowe.
Wiosną 2023 r. Nikołaj wraz z wieloma innymi oficerami został przeniesiony do jednej z dwóch nowych armii pancernych, które tworzyły się w Rosji. Próbował odmówić, pokłócił się z dowódcą jednostki i prawie został aresztowany przez żandarmerię wojskową. Zgodnie z prawem żołnierze mogą zostać przeniesieni na równorzędne stanowisko bez ich zgody, więc Nikołaj musiał się podporządkować i udać się do innego miejsca służby. Tam po raz pierwszy spotkał więźniów wcielonych do armii.
Niemal każdego dnia do jednostki przychodziło 20 ochotników z wyrokami. Z czasem ludzie skazani za morderstwa, gwałty na nieletnich i inne przestępstwa stali się większością w batalionie.
— Konsekwencje są całkowicie niekontrolowane. Po raz pierwszy zobaczyłem, że coś takiego jest możliwe w wojsku i byłem przerażony — mówi Nikołaj. Ochotnicy buntowali się, nie wykonywali rozkazów, nie wychodzili do formacji, pili o każdej porze dnia, bili się między sobą.
— Nigdy nie podniosłem ręki na innego wojskowego, nawet jeśli nie przestrzegał regulaminowych zasad. Są inne sposoby karania: wysłanie do jednostki, pisemna nagana, grzywna. To wszystko działa w przypadku zawodowych żołnierzy, ale człowiek z ulicy, który oprócz tego odsiedział wyrok za morderstwo, ma to gdzieś — mówi oficer w rozmowie z The Insider.
Inni zaczęli przywracać porządek. — Dowódca naszej jednostki przyprowadził do siebie cały pluton szturmowy złożony z Czeczenów i Rosjan — wspomina oficer. — Zrekrutował najbardziej wysportowanych i najlepiej wyszkolonych, niepijących i niepalących, z charakterem. Stworzył z nich "pluton karny". Mieli dowódcę, który otrzymywał rozkazy od pułkownika i rozdzielał je między swoich podwładnych.
Członkowie plutonu karnego nie tracili czasu na rozmowy. — Przychodzili do mojej kompanii bez pytania, zabierając byłych więźniów pod wpływem alkoholu. Jeśli nie byli bardzo pijani, tamci po prostu ich bili i przykuwali kajdankami do kaloryfera. Widziałem czterech pijaków skutych kajdankami i pobitych w zbrojowni. Niektórzy byli skuci przez dwa dni. Nie obchodziło ich, kim jesteś: dowódcą plutonu czy batalionu — nie wydadzą żołnierza i koniec — mówi Nikołaj.
Jeśli kara nie działała, członkowie plutonu wysyłali winnego do dołu. — Najdłuższy znany mi wyrok to trzy dni — dodaje. — Chłopaki wracali stamtąd z siniakami i śladami pobicia. Była jedna taka osoba z mojego plutonu, na pewno pięć osób z batalionu.
(...)
System wykorzystywania przez dowództwo oddziałów ochotniczych został zapożyczony z łagrów. Jeszcze kilka lat temu takie metody w wojsku byłyby uważane za coś, z czym należy się uporać. Kary pozasądowe były praktykowane tylko wśród kadyrowców lub na terytorium tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych, gdzie lokalna "milicja ludowa" działała zgodnie z kanonami zorganizowanych grup przestępczych i często rekrutowała przestępców w swoje szeregi. Jednak zawodowi wojskowi starali się trzymać porządku, do którego byli przyzwyczajeni.
Wszystko zmieniło się po masowej mobilizacji skazańców, którzy nie respektowali wojskowych regulaminów i nie byli przyzwyczajeni do dyscypliny.
W dzisiejszej armii "dobrowolni pomocnicy" otrzymują przywileje i ulgi. Główną nagrodą jest możliwość nieuczestniczenia w atakach na front, co znacznie zwiększa szanse na przeżycie. Nic więc dziwnego, że chętnych do wstąpienia w szeregi takich grup nie brakuje.
Jednym z powodów, dla których łagrowy porządek tak szybko się przyjął, jest ciągła praktyka "mięsnych ataków". Nie ma chętnych, więc dowódcy muszą stosować przemoc.
— W armii rosyjskiej istnieje obecnie podział. Jest główny trzon dowódców, specjalistów i "kompanii dowódcy". Jest też zbędna część personelu — zwykła piechota, która bierze udział w atakach. Pierwsza kategoria musi sprawić, by druga wykonała swoją pracę. W przeciwnym razie dowódcy i ich "służący" będą musieli szturmować sami, czego oczywiście nie chcą robić. Dlatego w najbliższej przyszłości przemoc nie zniknie — wyjaśnia Rusłan Lewiew, założyciel niezależnej organizacji śledczej Conflict Intelligence Team.
onet.pl