niedziela, 21 lutego 2021


Ogłoszono apele o oddawanie krwi, przede wszystkim jednak wzywano do udziału w kopaniu okopów i schronów przeciwlotniczych. Przewodniczący nawoływał, by „głęboko kopać jaskinie, zwiększyć zapasy zboża”. Już w czerwcu 1965 roku sugerował, że  „najlepszym sposobem byłoby budowanie schronów pod domami, głębokości mniej więcej metra. Jeśli połączymy wszystkie domy tunelami, a każde gospodarstwo domowe wykopie własny schron, to państwo nie będzie musiało ponosić żadnych kosztów”. W apokaliptycznej wizji przypominającej bitwę o Stalingrad, w której Niemcy ścierali się z Rosjanami w zaciekłych walkach wręcz o każdą ulicę, Mao chciał, by wszystkie miasta były gotowe do walk ulicznych. W rozmowie z zagranicznym gościem w czerwcu 1970 roku wyjaśnił, że budynki połączy sieć tuneli, a ludzie wycofają się do schronów, by tam się ukryć, uczyć się, ćwiczyć strzelanie i stamtąd nękać wroga.

W stolicy Przewodniczący otrzymał to, co chciał. Przez ponad rok Pekin pokrywały hałdy ziemi i „niemal niewyobrażalne ilości” cegieł, bo trwały gorączkowe budowy. W domach towarowych i urzędach kopano głębokie doły, połączone z rozległym podziemnym światem wąskich korytarzy i bunkrów obsługiwanych elektrycznymi windami. Na placu Tian’anmen wzniesiono wielkie ekrany, by zasłonić dźwigi i kafary; potężne zadanie połączenia Wielkiej Sali Ludowej z labiryntem tuneli powierzono armii.

Roboty budowlane nadzorowali inżynierowie i wojsko, toczyły się więc szybko; w efekcie pod stolicą powstało podziemnie miasto mające powierzchnię osiemdziesięciu pięciu kilometrów kwadratowych. Wyposażone było w restauracje, szpitale, szkoły, teatry i fabryki, jak również, podobno, tor do jazdy na wrotkach. Niektóre schrony zamknięto włazami uniemożliwiającymi przenikanie gazu oraz stalowymi drzwiami grubości trzydziestu centymetrów chroniącymi przed promieniowaniem. Pod ziemią magazynowano zboże i olej, a w specjalnych podziemnych gospodarstwach uprawiano niewymagające dużo światła grzyby.

Część wykopów prowadzono przy okazji budowy metra, rozpoczętej kilka lat wcześniej. 1 października 1969 roku dwudziestą rocznicę założenia ChRL uczczono próbnymi przejazdami pierwszą linią, łączącą koszary na przedmieściu z głównym dworcem kolejowym Pekinu.

Często dochodziło do wypadków, szczególnie tam, gdzie pracujący bez entuzjazmu obywatele słuchali poleceń lokalnych funkcjonariuszy niemających pojęcia o geologii, czy nawet podstawach inżynierii budowlanej. Duch Yan’anu sławił przecież zbiorową mądrość mas, specjalistyczną wiedzę zaś traktowano pogardliwie jako burżuazyjny przeżytek. Przy wielu przedsięwzięciach o niewielkiej skali wykopaną ziemię wywożono taczkami i wysypywano na ulicach. Ulewne deszcze zamieniały ją w błoto, w którym ślizgały się rowery i przewracały wozy i które zatykało rynsztoki. W Puxi, dzielnicy Szanghaju, na ośmiu ulicach piętrzyło się sto kup ziemi, gruzu i gnijących odpadów, w sumie o wadze około trzydziestu tysięcy ton. Ponieważ wszystko wokół było ochlapane błotem, wyglądało to na sprzątanie po niszczycielskim tajfunie. Podobne sceny spotykało się na wielu ulicach w całym kraju.

Badania geologiczne prowadzono jedynie przy większych przedsięwzięciach budowlanych. Często dochodziło do uszkodzeń domów. W dzielnicy Huangpu, w której aż do 1943 roku funkcjonowała przekazana wówczas republikańskiemu rządowi Szanghajska Dzielnica Międzynarodowa, budowa tuneli do tego stopnia naruszyła fundamenty kilkunastu domów, że budynki zapadały się lub pękały. Dość regularnie zdarzało się też, że źle wzmocnione schrony zapadały się i przysypywały robotników, czasami ze skutkiem śmiertelnym. Przy wykopach zatrudniano także uczniów; dochodziło do tragicznych wypadków, gdy brzegi wykopów się osuwały.

Ludzie musieli również dostarczać cegły. Tak jak podczas Wielkiego Skoku Naprzód w odpowiedzi na wezwanie do podwojenia produkcji stali w całym kraju powstawały podwórkowe piece do wytopu, tak teraz w miastach i miasteczkach budowano podwórkowe piece do wypalania cegieł. Pomysł polegał na tym, by wykopywaną glinę od razu zamieniać w cegły i natychmiast używać do podparcia podziemnych schronów. W Pekinie, gdzie takie piece wznoszono przy hałdach ziemi, przyjęto normę trzydziestu cegieł na osobę. Jak można było przewidzieć, na cegłach drukowano antyradzieckie hasła. Pewien raport podawał z entuzjazmem, że w Szanghaju „ludzie z własnej inicjatywy rozbierali kurniki i cysterny z rybami, a niektórzy nawet przynosili cegły używane przedtem do podpierania łóżek i mebli, wzmacniania ścian, podwyższania pieców czy brukowania podłóg”. Dostarczano także węgiel do opalania prymitywnych pieców, które podobno zdołały wypalić siedem milionów cegieł; do tego dochodziły cegły rozbiórkowe, wyciągnięte lub wygrzebane z istniejących budynków.

Wypadki odnotowywano mniej skrupulatnie niż liczbę cegieł, choć musiały zdarzać się często, ponieważ niektóre piece, zbudowane z piasku, kamieni, gliny i szamotu, przewracały się lub wybuchały. Gdy w Szanghaju jako czyn produkcyjny przed Świętem Niepodległości w 1971 roku usiłowano ustanowić nowy rekord w produkcji cegieł, w jednej z tych budowli w dzielnicy Putuo doszło do implozji, w której zostało zasypanych i odniosło rany dwanaście osób. Podwórkowe piece stanowiły śmiertelne zagrożenie aż do połowy lat siedemdziesiątych.

W rywalizacji o największą w kraju podziemną sieć prowadził Pekin. Szanghaj nie pozostawał daleko w tyle: skomplikowana siatka podziemnych tuneli podobno mogła pomieścić dwa i pół miliona ludzi. W sześciu głównych miastach prowincji Hebei zbudowano schrony dla ponad miliona ludzi. Pod koniec 1970 roku siedemdziesiąt pięć największych miast w kraju mogło się pochwalić wystarczającą liczbą schronów, by pomieścić sześćdziesiąt procent mieszkańców. Większość schronów wykopano ręcznie.

Znajdujące się w strategicznych miejscach góry poprzebijano tunelami, w tym kilkoma dość szerokimi, by zmieściło się w nich kilka autobusów. Ten, który przebito w górze Langmao, niedaleko Jinanu, stolicy prowincji Shandong, miał osiem metrów szerokości i siedem metrów wysokości, a prowadził do podziemnego magazynu mieszczącego ponad dziesięć tysięcy ton zboża. W pobliskiej górze Wanling podziemny parking mógł pomieścić dwieście pojazdów wojskowych. Nawet w jałowej prowincji Gansu, daleko w głębi lądu, do końca 1970 roku wykopano blisko milion metrów kwadratowych schronów. W Yan’anie, tak odległym i izolowanym od reszty kraju, że kilkadziesiąt lat wcześniej Mao wybrał go na swoją kwaterę podczas walk z Japończykami, Zhai Zhenhua i część najlepszych wiejskich robotników musieli łopatami przekopać lessową górę.

Ten gigantyczny wysiłek w większości poszedł na marne. Podczas starannie przygotowanej wizyty w schronach stolicy w listopadzie 1970 roku amerykańskiego dziennikarza Edgara Snowa poprowadzono wąskimi korytarzami do nowiutkiego bunkra, w którym odebrał telefon od księcia Sihanouka, także przebywającego w Pekinie po zamachu wojskowym, który pozbawił go władzy w ojczystej Kambodży. Wojna jednak nie wybuchła. Ukończona sieć schronów i tuneli szybko poszła w zapomnienie; opanowały ją grzyby i robactwo. W końcu wiele tuneli zagrodzono. Sieć uważano za tajemnicę wojskową i zabroniono do niej wstępu także tym, którzy budowali ją własnymi rękoma.

Frank Dikotter - Rewolucja kulturalna

Drugim podejrzanym rejonem była Mongolia Wewnętrzna, obejmująca ponad jedną dziesiątą terytorium kraju i granicząca z Mongolią i Związkiem Radzieckim. Znaczną część prowincji stanowi lessowy płaskowyż pokryty pustyniami i stepem. W 1947 roku, przy strategicznym wsparciu ze strony Stalina i Armii Czerwonej, partii komunistycznej udało się tu przejąć kontrolę i utworzyć Region Autonomiczny Mongolii Wewnętrznej. Komunistyczna Partia Chin wchłonęła członków Mongolskiej Partii Ludowej, założonej wiele lat wcześniej przez wykształconego w Moskwie Mongoła nazwiskiem Ulanfu. Ulanfu, zwany także „mongolskim chanem”, został naczelnikiem prowincji. Jednak po zawinionym przez Mao wielkim głodzie, gdy można już było ocenić zakres zniszczeń wywołany radykalną kolektywizacją, zaczął dystansować się od Przewodniczącego, a na Konferencji Siedmiu Tysięcy Działaczy w styczniu 1962 roku w ostrych słowach potępił Wielki Skok Naprzód. W Mongolii Wewnętrznej rozluźnił nadzór nad kolektywnymi gospodarstwami, a także w dużej mierze zignorował kampanię edukacji socjalistycznej kierowaną przez Liu Shaoqi. Gdy modne stało się hasło „nigdy nie zapominajcie o walce klas”, Ulanfu wyraził wątpliwość, czy różnice między klasami w ogóle istnieją. „Większość pasterzy nie myśli o istnieniu klas, a narzucanie ich jest subiektywne”. W czerwcu 1966 roku wezwano go do Pekinu, gdzie przez sześć tygodni musiał brać udział w męczących zebraniach. 2 lipca Liu Shaoqi i Deng Xiaoping na zmianę w ostry sposób oskarżali Ulanfu o wszelkie możliwe zbrodnie, od „używania produkcji do zastąpienia walki klas” i „promowania rozłamów etnicznych” przez „ustanowienie udzielnego księstwa” po „rewizjonizm” i „występowanie przeciwko Przewodniczącemu Mao”. Ulanfu zniknął z widoku publicznego.

Kang Sheng i Xie Fuzhi przyjrzeli się tej sprawie ponownie w początkach 1966 roku, rozpętując kampanię terroru wymierzoną w byłych członków Mongolskiej Partii Ludowej założonej przez Ulanfu w latach trzydziestych, teraz podejrzewanych o szpiegostwo i zdradę. Do MPL należeli głównie zwykli mongolscy pasterze i rolnicy i to oni najdotkliwiej odczuli wpływ kampanii. W całej prowincji powstały sale tortur; około ośmiuset tysięcy ludzi aresztowano, przesłuchiwano i potępiano na masowych zebraniach. Metody stosowane przeciwko ofiarom sięgały dna horroru nawet według standardów rewolucji kulturalnej. Wyrywano języki i zęby, wyłupiano oczy, ciała piętnowano rozżarzonym żelazem. Kobiety wykorzystywano seksualnie, piersi, brzuch i części intymne przypalano wyjętymi z ognia prętami. Mężczyzn chłostano skórzanymi batami tak, że odpadało im ciało, a czasami odsłaniał się kręgosłup. Kilka osób spalono żywcem.

Choć Mongołowie stanowili niecałe 10 procent populacji, to spośród nich pochodziło ponad 75 procent ofiar. W niektórych okolicach aresztowano dosłownie wszystkich. W biurze kolei w Hohhot spośród 446 mongolskich pracowników nie prześladowano tylko dwóch. Zniknęły wielkie grupy mongolskiej elity – urzędników, kierowników, uczonych, techników. Zakazano używać języka mongolskiego we wszelkich publikacjach. Ocenia się, że w sumie zginęło 16–23 tysięcy osób. Nosiło to wszelkie znamiona ludobójstwa. Głównym podżegaczem w tej kampanii był Teng Haiqing, generał stojący na czele komitetu rewolucyjnego prowincji. W maju 1969 roku Przewodniczący rozkazał mu przerwać kampanię, ale nigdy nie postawiono go przed sądem. Mongolia Wewnętrzna znalazła się pod kontrolą wojska. Prowincję podzielono, a większość jej terytorium włączono do sąsiednich prowincji.

Frank Dikotter - Rewolucja kulturalna

W stolicy wspaniałe gmachy publiczne rosły jak grzyby po deszczu, wznosząc się wysoko ponad morze szarych dachów domów zbudowanych wokół wewnętrznych podwórek i różowych murów cesarskiego miasta. W centrum i na obrzeżach pojawiły się ministerstwa, instytuty i muzea, niektóre pod szerokimi uniesionymi dachami krytymi glazurowaną dachówką, inne pod zwykłymi płaskimi, ale wszystkie inspirowane rosyjskim upodobaniem do gigantyzmu. W jednej tylko dzielnicy w kilka miesięcy zbudowano kilkadziesiąt gmachów mieszczących rozliczne instytuty, od Instytutu Lotnictwa, przez Instytut Ropy Naftowej, po Instytut Metalurgii. Przed każdym z tych budynków rozpościerał się przestronny dziedziniec, objęty szerokimi skrzydłami. Obok Xizhimen, północnozachodniej bramy dawnych murów miejskich, wkrótce wyrósł pawilon wystawowy Związku Radzieckiego. Krążyły plotki, ile złota zużyto do pokrycia jego wyniosłej wieży. Z placu Tian’anmen w sercu stolicy usunięto wiele starożytnych budynków, by zrobić miejsce na doroczne parady. Rozebrano też większość murów miejskich, które utrudniały ruch561.

W innych miastach także wzniesiono wielkie, widoczne symbole władzy, ponieważ ambicje rządu centralnego powtarzano na poziomie prowincji, łącznie z pokazowymi gmachami i prestiżowymi projektami, towarzyszącymi rozwijającemu się państwu. W Chongqingu, rozległym mieście zbudowanym na wzgórzach często spowitych mgłą i mżawką, w centrum Ludowego Parku Kultury wzniesiono piękną salę koncertową. Wkrótce dołączyły do niej duży stadion oraz Sala Zgromadzeń. Utrzymanie tej ostatniej – ogromnej dekoracyjnej budowli z trzema kolistymi poziomami dachu z zielonego szkła – kosztowało około stu tysięcy juanów rocznie, choć rzadko była używana. Wiele innych nowych gmachów też stało pustych, ponieważ Chongqing przestał już być stolicą Syczuanu. Dalej na północ, w Zhengzhou, całe nowe miasto zdawało się wyrastać wprost z pól pszenicy, daleko od starego miasta; wzdłuż szerokiego bulwaru wzniesiono wielkie siedziby urzędów. Każdy gmach miał własne ogrody i hotele pracownicze. W Lanzhou, suchej stolicy Gansu, nowe gmachy rządowe ciągnęły się przez kilka kilometrów po obu stronach Jangcy, co w połączeniu z nowymi instytutami, szpitalami, fabrykami i blokami mieszkalnymi niemal podwoiło obszar miasta. Nowe ulice, zbudowane kilofem i łopatą, były tak szerokie, że po obu stronach wytyczano jezdnie dla wolniejszego ruchu. Biegły prosto jak strzała i przecinały dawne drogi bez żadnego szacunku dla przeszłości. Tempo budowy oszałamiało. Kierownictwo śpieszyło się, by dogonić przyszłość. W rezultacie wiele budynków wznoszono „w przypadkowy, dziki sposób”, nie przywiązując większej wagi do planowania. Ponieważ lokalni przywódcy ścigali się w stawianiu coraz większych obiektów, nowe budowle często nie miały instalacji wodno-kanalizacyjnych. Tam, gdzie miasta budowano poza centrum, jak w Zhengzhou, koszt budowy dróg i usług powodował wielką dziurę w budżecie. Ponadto w pośpiesznym dążeniu do katapultowania kraju w komunizm ignorowano najbardziej podstawowe etapy, takie jak pomiary geodezyjne, badanie nośności gruntu i przebiegu cieków wodnych, co prowadziło do kosztownych błędów. Zdarzało się, że nowo zbudowane drogi nieustannie pękały, a różne władze lokalne procesowały się o rekompensaty. Nawet w Pekinie zapadały się fundamenty fabryk, a belki nośne wyginały się i łamały. Marnotrawstwo było ogromne. W imperium centralnego planowania wydawało się, że nie planuje się niczego.

W rezultacie nawet w niektórych pokazowych elementach tego potiomkinowskiego przedsięwzięcia, mających wzbudzić zachwyt i podziw cudzoziemców, nie ustrzeżono się wad. Za lśniącą fasadą socjalistycznej nowoczesności leżał chwiejny świat partactwa. Hotel Qianmen w Pekinie, jeden z trzech przybytków przeznaczonych dla zagranicznych delegacji, w 1956 roku był ulubionym miejscem życzliwych gości. Z kranów kapało, więc tworzyły się plamy w umywalkach i wannach. Toalety nieustannie ciekły, a woda czasami przelewała się z rezerwuarów. Drzwi nie pasowały do futryn, żarówki migały, okna nie chciały się zamykać.

W prestiżowe gmachy ładowano ogromne sumy, ale potrzeby mieszkaniowe zwykłych ludzi zaniedbywano, chyba że chodziło o nowoczesne obiekty budowane na pokaz – na przykład akademiki dla studentów Uniwersytetu Pekińskiego czy Dom Ludowy w Xi’anie. Kwatery mieszkalne znajdowały się tuż przy fabrykach, bez dbałości o podstawowe normy higieny. Miejscowi często narzekali, że „nieustannie wysiedla się zmarłych i żywych”. Znaczna część budownictwa mieszkaniowego wyglądała ponuro jak koszary: rzędy niskich bloków, identycznych i najczęściej bez żadnych udogodnień. Były też wadliwie zbudowane. Na przedmieściach stolicy, z dala od widoku publicznego, mieszkania dla robotników wznoszono z niepełnowartościowych materiałów. Mury chwiały się pod dotknięciem, framugi wypadły po jednej burzy, a dachy przeciekały. W Nanyuanie, przedmieściu oddalonym o trzynaście kilometrów od cesarskiego pałacu, w nowiutkich mieszkaniach ściekała po ścianach woda. Niektóre domy były bez drzwi. Także i to wynikało ze świadomej decyzji. Liu Shaoqi napisał w instrukcji przeznaczonej dla Ministerstwa Przemysłu Włókienniczego w lutym 1956 roku: „Musicie budować jednopiętrowe budynki sypialne, nie wielopiętrowe. Nasi robotnicy nie zawsze są przyzwyczajeni do budynków wielopiętrowych, dopiero w przyszłości będziemy mogli budować dobre gmachy wielopiętrowe. I nie musicie budować ich bardzo dobrze, jeśli okażą się nieco lepsze niż zwykłe szopy, to wystarczy, bo i tak w przyszłości zostaną zburzone”. Uznał, że kilka drzew jest dopuszczalnych, ale nie ma potrzeby wprowadzać stawów, ogródków skalnych, kwiatów i trawy. Nawet dostarczenie robotnikom filiżanek do herbaty, jak to czyniono w Stołecznej Przędzalni Bawełny Numer Dwa, było „zbytkiem”. Takie zalecenia trafiły w nurt szukania oszczędności, ponieważ rząd musiał okresowo ograniczać wydatki.

Frank Dikotter - Tragedia wyzwolenia