czwartek, 3 listopada 2022


2 listopada prezydent Władimir Putin ogłosił, że wydał polecenie wznowienia udziału Rosji w Inicjatywie Czarnomorskiej, czyli umowie o wywozie ukraińskiego zboża bezpiecznym korytarzem przez Morze Czarne. Uzasadnił to otrzymaniem od Kijowa gwarancji niewykorzystywania szlaku do ataków na rosyjskie okręty i statki, czego domagała się Moskwa. Jednocześnie ostrzegł, że Rosja może w każdej chwili wyjść z porozumienia, jeśli sąsiad naruszy te warunki. Zapewnił przy tym, że w takiej sytuacji dostarczy bezpłatnie zboże do najbiedniejszych państw, do których nie dotrą dostawy z Ukrainy. Putin zadeklarował ponadto, że nawet jeśli FR ponownie opuści Inicjatywę Czarnomorską, to i tak nie będzie przeszkadzać w wywozie ukraińskiego zboża do Turcji. Dokumentu potwierdzającego gwarancje nie opublikowano, ich zakres pozostaje nieznany. Prezydent Wołodymyr Zełenski z ironią odniósł się do rosyjskich próśb o gwarancje bezpieczeństwa po ośmiu miesiącach agresji na Ukrainę i uznał tę postawę Kremla za jego porażkę.

Moskwa zawiesiła swój udział w porozumieniu zbożowym 29 października. Oskarżyła przy tym Kijów o użycie funkcjonującego na podstawie dokumentu korytarza morskiego do ataku na rosyjskie okręty wojenne w Sewastopolu. Kreml zażądał m.in. międzynarodowego dochodzenia w tej sprawie oraz usunięcia wszelkich ograniczeń utrudniających zbyt za granicę żywności i nawozów sztucznych z Rosji (zob. Rosja: ponowna blokada eksportu ukraińskiego zboża drogą morską).

Decyzja o zamrożeniu uczestnictwa w porozumieniu spotkała się z międzynarodową krytyką, zwłaszcza ze strony państw zachodnich. Turcja i ONZ – strony żywotnie zainteresowane kontynuowaniem ukraińskiego eksportu – podjęły intensywne działania dyplomatyczne. Pomiędzy 31 października a 1 listopada odbyły się dwie rozmowy szefów resortów spraw zagranicznych i obrony Turcji i Rosji, rozmowa prezydentów Putina i Recepa Tayyipa Erdoğana oraz spotkanie wiceministra spraw zagranicznych FR z ambasadorem Turcji. Po konsultacjach Ankara, ONZ i Kijów zdecydowały o dalszym wywozie zboża mimo sprzeciwu Moskwy. Statki z artykułami rolnymi wypływały z Odessy do 1 listopada. Kolejne, zgodnie z zapowiedziami opuściły ukraińskie porty dwa dni później. Przedstawiciele ONZ zaprzeczyli przy tym, by istniała możliwość jakiegokolwiek wykorzystania jednostek transportujących zboże do ataku na Flotę Czarnomorską w Sewastopolu, i oznajmili, że w tym czasie (w nocy 29 października) żadna z nich nie znajdowała się w „korytarzu bezpieczeństwa”. Ponadto Turcja podczas rozmów z Rosją zaoferowała jej pomoc w eksporcie artykułów rolnych i nawozów mineralnych, który – jak twierdzi Moskwa – nadal napotyka ograniczenia ze strony zagranicznych koncernów. Jak przekazano, dyskutowano też o kolejnych wspólnych projektach inwestycyjnych, dotyczących m.in. budowy elektrowni jądrowych w Turcji.

Komentarz

Przyczyny tak szybkiego powrotu Rosji do umowy zbożowej mimo niespełnienia żądań Moskwy są niejasne. Wydaje się, że Kreml ponownie nie docenił reakcji swoich partnerów zagranicznych. Najprawdopodobniej skuteczna okazała się intensywna akcja dyplomatyczna Turcji i ONZ, a przede wszystkim decyzja o kontynuowaniu wywozu ukraińskiego zboża wbrew sprzeciwowi Moskwy. Ta znalazła się w bardzo trudnym położeniu – nie była w stanie zablokować ruchu statków, a ich ewentualne ostrzelanie mogło wywołać konflikt z Ankarą i krytykę ze strony państw Globalnego Południa, podczas gdy w warunkach zacieśniających się sankcji Rosji szczególnie zależy na ich przychylnej neutralności. Do zmiany jej stanowiska mogła się też przyczynić ostra reakcja Zachodu. Kreml zabiega o podjęcie rozmów politycznych z USA. Okazją ku temu mógłby być zbliżający się szczyt G20 (15–16 listopada w Indonezji), jednak eskalacja sporu wokół kwestii wywozu ukraińskich płodów rolnych jedynie pogłębiła niechęć Waszyngtonu do kontaktów z Putinem.

Decyzję podjęto w wąskim gronie na Kremlu, prawdopodobnie z udziałem szefa resortu obrony Siergieja Szojgu. Nie została ona przygotowana propagandowo, co wywołało chaos informacyjny w Rosji. Rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow, wbrew już opublikowanemu komunikatowi Ministerstwa Obrony, które jako pierwsze zawiadomiło o odblokowaniu eksportu ukraińskiego zboża, nadal przekonywał dziennikarzy, że Rosja nie odwiesi umowy, jeśli jej warunki nie zostaną spełnione. Propagandyści pozwalali sobie na krytykę decyzji (bez bezpośrednich odniesień do Putina) – w większości sugerowali, że może ona zostać uznana za słabość Rosji i sukces Turcji. Ich dezaprobatę wywołało zwłaszcza poleganie na gwarancjach Ukrainy.

Wznowienie realizacji umowy zbożowej to kolejny sukces tureckiej dyplomacji i demonstracja rosnącego znaczenia Turcji dla Rosji. Dzięki swojej postawie Ankara nie tylko zdołała przekonać Moskwę do powrotu do porozumienia, lecz także uzyskała dodatkowe koncesje – m.in. zapowiedź nieinterweniowania Rosji w przyszłe dostawy ukraińskiego zboża do Turcji czy możliwość pośredniczenia w handlu rosyjskimi artykułami rolnymi. W ten sposób Ankara umiejętnie wykorzystuje trudne położenie partnera do maksymalizowania własnych zysków.

Powrót Rosji do umowy nie rozwiązuje jednak wszystkich problemów. Porozumienie zawarto bowiem na 120 dni i przestanie ono obowiązywać 19 listopada. Liczne krytyczne uwagi Kremla co do jego funkcjonowania mogą sprawić, że Rosja go nie przedłuży lub będzie domagać się kolejnych ustępstw – i to nie tylko od Turcji, lecz głównie od Zachodu (złagodzenie sankcji) – w zamian za utrzymanie go w mocy. Z drugiej strony kryzys, do jakiego doszło w ostatnich dniach, pokazuje, że Moskwa ma ograniczone pole manewru i nawet jeśli formalnie nie zgodzi się na prolongowanie umowy, to najprawdopodobniej ukraińskie produkty rolne będą nadal wywożone za pośrednictwem Turcji.

osw.waw.pl

Prorosyjskie teorie spiskowe znajdują w Niemczech coraz więcej zwolenników - wynika z badania przeprowadzonego przez Centrum Monitorowania, Analiz i Strategii (Cemas). Od kwietnia znacząco wzrosła aprobata dla treści propagandowych, uzasadniających agresję Rosji na Ukrainę, co jest szczególnie widoczne w przypadku wschodniej części Niemiec. Takie wnioski przyniosło reprezentatywne badanie, przeprowadzone przez Cemas, opublikowane przez portal RedaktionsNetzwerk Deutschland (RND).

18 proc. ankietowanych zgodziło się z twierdzeniem, że "rosyjski przywódca Władimir Putin kieruje swoje działania przeciwko pociągającej za sznurki światowej elicie". W poprzedniej ankiecie Cemas, przeprowadzonej w kwietniu, było to 12 proc. wskazań. Z 7 do 12 zwiększył się procent respondentów, przekonanych, że "Ukraina wraz ze Stanami Zjednoczonymi prowadziła tajne laboratoria do produkcji broni biologicznej".

Przy twierdzeniu, że "Ukraina stanowi część Rosji i nie posiada własnych terytoriów" procent odpowiedzi twierdzących zwiększył się od kwietnia z 8 do 14 proc. "Wojna na Ukrainie jest konieczna w celu wyeliminowania tamtejszego faszystowskiego rządu" - tu procent osób przekonanych co do prawdziwości teorii wzrósł z 5 do 9 proc.

"Od kwietnia wzrósł ponadto odsetek osób, które przynajmniej częściowo zgadzają się z powyższymi stwierdzeniami" - podkreśla RND, dodając, że w badaniu Cemas uwidoczniły się znaczące różnice w ocenie prorosyjskiej propagandy między zachodnią a wschodnią częścią Niemiec.

We wschodnich landach prawie 30 proc. respondentów zgodziło się ze stwierdzeniem, że "NATO tak długo prowokowało Rosję, że została ona zmuszona do rozpoczęcia wojny". W Niemczech Zachodnich takich osób było o połowę mniej (16 proc.). Aż 14 proc. Niemców ze wschodu i tylko proc. Niemców z zachodu zgodziło z teorią, że "wojna w Ukrainie służy wyłącznie odwróceniu uwagi od pandemii koronawirusa".

Prorosyjskie teorie spiskowe spotykały się z wysokim poparciem wyborców AfD (blisko połowa z nich zgadzała się z twierdzeniami, mówiącymi że Ukraina stanowi część Rosji, a wojnę sprowokowało NATO) oraz Lewicy (die Linke). Najmniejsze poparcie dla tych teorii mieli wyborcy Zielonych.

- Rosyjskie kampanie dezinformacyjne nasiliły się wraz z rozpoczęciem przez Rosję wojny w Ukrainie. Są one zaprojektowane tak, aby wywoływać chaos, niezgodę i niszczyć zaufanie do demokracji jako takiej - skomentowała Pia Lamberty, psycholog społeczny i dyrektor zarządzająca Cemas. - Dezinformacja to także atak na demokrację jako całość. Nasze badanie wskazuje, że rozpowszechnienie narracji spiskowych nasiliło się zauważalnie od kwietnia. Kryzys ostatnich kilku miesięcy może stanowić idealną pożywkę dla narracji spiskowych - podsumowała szefowa Cemas.

onet.pl

Na dramatyczną sytuację demograficzną w kraju wskazywał sam Władimir Putin w kwietniu 2021 r. w Moskwie. — Rozwój demograficzny to konieczność. Ocalenie narodu rosyjskiego jest naszym najwyższym narodowym priorytetem – wskazywał Putin, zwracając się do rosyjskich polityków.

"Prawie dziesięć miesięcy później priorytety Putina, jeśli kiedykolwiek naprawdę traktował je poważnie, zmieniły się. Do Ukrainy wysłano 200 tys. żołnierzy, a około 300 tys. Rosjan opuściło kraj" – zauważa "Tagesspiegel" (TS).

Ponieważ atak na Ukrainę nie zakończył się, wbrew oczekiwaniom rosyjskich władz, w ciągu kilku dni, Putin zarządził we wrześniu częściową mobilizację. W jej wyniku na front wysłano kolejnych 300 tys. rezerwistów – jak mówiły oficjalne informacje. "Jednak bardziej prawdopodobne jest to, że Kreml zwerbował znacznie więcej ludzi do wypełnienia luk na froncie" – dodaje "TS".

Z danych niezależnej rosyjskiej firmy medialnej MediaZona wynika, że do początku października zwerbowano 492 tys. rezerwistów. Zauważono znaczący wzrost liczby małżeństw w Rosji po ogłoszeniu przez Putina częściowej mobilizacji – ponieważ "tylko żony mają prawo do niektórych świadczeń socjalnych, takich jak renta dla wdowy".

Trudno określić, ilu Rosjan uciekło za granicę po 21 września, według zachodnich szacunków mogło to być nawet 500-700 tys. "Wśród nich znalazło się wielu młodych mężczyzn, osób z wyższym wykształceniem. To prawdziwy drenaż umysłów" – dodaje "TS".

Eksperci z IE Business School w Madrycie starali się obliczyć, jak częściowa mobilizacja wpłynie na rosyjskie społeczeństwo. "Na podstawie raportów brytyjskiego wywiadu z terenów tzw. republik ludowych donieckiej i ługańskiej, gdzie miały już miejsce szeroko zakrojone mobilizacje, można przypuszczać, że straty wśród nowych rekrutów wyniosą od 50 do 60 proc." – powiedział Maxi Mironow, ekonomista w IE Business School w Madrycie, uznając za "straty" mężczyzn zabitych lub ciężko rannych. Według szacunków jest to ok. 250-300 tys. Rosjan.

Mironow i inni eksperci zakładają, że w miarę trwania wojny odbywać się będą kolejne rekrutacje. "Ogółem wojna może spowodować śmierć i obrażenia nawet 500 tys. mężczyzn w grupie wiekowej od 20 do 34 lat" – szacuje. Doliczając do tego uciekających przed rekrutacją, Rosja może utracić ponad 1 mln mężczyzn z najistotniejszej dla ekonomii grupy wiekowej.

"W Rosji jest co najmniej 12 mln mężczyzn w wieku od 20 do 34 lat, z czego około 10 proc. albo zginie na wojnie, albo ucieknie" – szacuje Mironow. Zdaniem ekonomisty, spowoduje to "długoterminowe szkody gospodarcze w wysokości 5-6 proc. rosyjskiego produktu krajowego brutto".

"Pierwsza fala uchodźców składała się mniej więcej z jednej trzeciej z informatyków, w jednej trzeciej z menedżerów i jednej trzeciej z kreatywnych profesjonalistów. To drenaż umysłów, który skomplikuje modernizację gospodarki" — mówi Wasilij Astrow z Instytutu Międzynarodowych Studiów Ekonomicznych w Wiedniu.

(...)

"Wiele rodzin odkłada obecnie założenie rodziny z powodu niepewności. Ale jeśli mobilizacje potrwają dłużej, te dzieci nigdy się nie urodzą ze względu na dużą liczbę ofiar wśród potencjalnych ojców" – wyjaśnia Igor Efremow, demograf z Instytutu Gajdara w Moskwie.

"Wojna pogorszyła i tak już skromny rozwój demograficzny Rosji. To kolejna sprzeczność w nacjonalistycznej narracji Putina, wykorzystywanej do usprawiedliwienia prowadzonej wojny. Bo wielki naród rosyjski, o którym tak często mówi, w wyniku jego decyzji będzie w przyszłości z pewnością coraz mniej licznym i słabszym" — podsumowuje "Tagespiegel".

onet.pl/PAP

— Od wybuchu wojny widzieliśmy kilka różnych narracji rosyjskiej propagandy. Na początku słyszeliśmy, że ukraińskiego państwa już nie ma, "bo będziemy w Kijowie w pięć dni". Później niepowodzenia na froncie próbowano tłumaczyć "tymczasowymi problemami". Teraz mówi się, że Rosja tak naprawdę nie walczy z Ukrainą, a z całym Zachodem. Jest jeszcze jedna ważna zmiana. W propagandzie praktycznie nie ukrywa się już prawdziwego celu tej wojny, a jest nią całkowita destrukcja ukraińskiego państwa — mówi Onetowi Konstantin Eggert, który przez lata był niezależnym dziennikarzem w Rosji.

Próbkę takiej "otwartości" co do celów Rosjan na Ukrainie dał niedawno propagandysta rosyjskiej telewizji RT Anton Krasowski. Na antenie mówił, że należy "utopić w rzece" albo "spalić w chatach" ukraińskie dzieci, które twierdzą, że ich kraj jest okupowany przez Rosję. W rozmowie proponował też, by masowo rozstrzeliwać Ukraińców. Krasowski za swoje słowa został później zawieszony, ale nienawiść do Ukraińców i całego Zachodu wylewa się z rosyjskich mediów każdego dnia.

Gdy rozmawialiśmy kilka miesięcy temu, Eggert mówił o rosyjskich propagandystach krótko: — Nie traktuję ich jako dziennikarzy. To są żałośni ludzie, którzy boją się świata. Współczuje im wszystkim, tchórzostwo ich zniszczy.

Eggert pracował w największych gazetach i telewizjach, łącznie z moskiewskim oddziałem BBC, gdzie przez siedem lat pełnił funkcję szefa. Opuścił Rosję w 2014 r., po aneksji Krymu.

W obecnych rosyjskich mediach można jednak czasem usłyszeć coś, co wyłamuje się z oficjalnej linii propagandy. Kilka dni temu jeden zaproszonych do rosyjskiej telewizji ekspertów stwierdził, że "Rosja prowadzi okrutną, sadystyczną wojnę z cywilami". Szybko jednak został zakrzyczany przez prowadzącego i innych gości. Nagranie to — za sprawą twórczyni Rosyjskiego Monitora Mediów Juli Davis — trafiło do sieci, a wielu komentatorów zastanawiało się, czy takie wypowiedzi to dowód, że reżim Putina staje się coraz słabszy.

Eggert zwraca uwagę, że w rosyjskich mediach jest miejsce na pewnego rodzaju, zawoalowaną krytykę władz, ale płynie ona z innej strony, niż chciałby Zachód. — Słychać, że ta wojna nie jest prowadzona profesjonalnie, że nie jest wystarczająco trudna dla Ukraińców. Że rosyjskie wojsko powinno działać w sposób zdecydowanie bardziej zdecydowany i okrutny.

Rozmówca Onetu podkreśla, że taka "różnica zdań" w propagandowej narracji to nic nowego. — Pod koniec swojego życia Władimir Żyrinowski robił to bardzo dobrze. Występował w propagandowych programach, a tam inni goście mówili np. coś w stylu: "musimy naciskać Centralną Europę, by zaakceptowała naszą strefę interesów". A Żyrinowski wtedy krzyczał, że nie powinniśmy nikogo naciskać, tylko powinniśmy puścić bombę atomową na Warszawę.

Przy takich słowach nawet inni propagandyści jawili się jako względnie normalni. Eggert zastanawia się, czy ten sam scenariusz nie jest rozgrywany także teraz, podczas wojny w Ukrainie. — Może to jest sposób Kremla, by postraszyć Zachód i skłonić go do rozmów z Putinem. Bo na tle niektórych (np. Jewgienija Prigożyna), Putin może wyglądać względnie normalnie. Obojętnie jednak, jak patrzeć na taką propagandę, jest dla mnie jasne, że na górze władzy w Rosji są różnice, jeśli chodzi o sposób prowadzenia tej wojny. Czy te różnice zagrażają Putinowi? Tego nie wiem.

Eggert nie ma wątpliwości, że na najwyższych szczeblach rosyjskiej władzy jest "wiele chaosu, niekompetencji, strachu". — To wszystko narasta, ponieważ wojna nie idzie dobrze dla Putina i ktoś będzie musiał ponieść za to odpowiedzialność. Różni ludzie próbują odsunąć odpowiedzialność od siebie. Dopóki armia rosyjska armia cierpi porażki i nie może osiągnąć swoich celów w Ukrainie, dopóty tak to będzie w Rosji wyglądało.

Ataki na infrastrukturę cywilną w Ukrainie są dla rosyjskiego dziennikarza dowodem, że Rosja nie może wygrać wojny z ukraińską armią. — To przesuwa strategię w kierunku zadania jak największych zniszczeń w Ukrainie. Tak, by cywile wywarli presję na Zelenskiego, by zawarł z Rosją pokój. Stąd te ataki na infrastrukturę. Putin liczy, że Ukraina zamarznie podczas tej zimy. Ale również i Europa. Kalkuluje, że to może przybliżyć go do negocjacji.

— By zadawać takie straty, nie potrzebujesz skomplikowanych broni. Nie potrzebujesz dużo wyszkolonych żołnierzy. Potrzebujesz artylerii i pocisków. Niestety, spodziewam się, że intensywność ataków przeciwko cywilnym obiektom będzie się w Ukrainie zwiększać.

Takie ataki mogą przynieść jednak odwrotny skutek od zamierzonego przez Rosjan. Korespondent Onetu Marcin Wyrwał, który relacjonuje wojnę w Ukrainie, pisze o narastającej nienawiści Ukraińców do Rosjan. "Ukraińcy nienawidzą Rosjan, ale szczególnie w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy Rosjanie dali im każdy możliwy powód do tej nienawiści. Bombardując ukraińskie miasta i trafiając w cywilną infrastrukturę, Rosjanie właśnie osiągają cel odwrotny do zamierzonego — dodatkowo utwardzają ten i tak twardy naród" — uważa Wyrwał.

Zdaniem Eggerta, Putin się jednak nie wycofa i to mimo tego, że Rosja wcale nie posiada tutaj najmocniejszych kart. Rosyjski dziennikarz przypomina, jak jego kraj — pod naciskiem m.in. Turcji — wycofał się z blokady statków ze zbożem. — Putin dostał lekcję i jasny sygnał, że o takiej blokadzie może zapomnieć. Mamy do czynienia ze słabą Rosją i słabym Putinem, który nie jest w stanie wygrać tej wojny na polu walki. Ale to nie jest na tyle słaba Rosja, która wycofałaby się z Ukrainy.

Na Zachodzie słychać niekiedy głosy, że na Putina mogą wpłynąć tylko sami Rosjanie. A ci ze względu na działające sankcje i chaotyczną mobilizację, powinni być — przynajmniej w teorii — coraz bardziej niezadowoleni z polityki rosyjskiego dyktatora. — Myślę, że musi upłynąć jeszcze niemało czasu, by ta wojna miała wpływ na zwykłego Rosjanina. Rosyjskie społeczeństwo w swojej masie jest zatomizowane, Rosjanie nie wierzą nikomu, są cyniczni. Mobilizacja uderzy w Putina, ale z różnych stron. Tak, będą ludzie, którzy w Ukrainie stracą swoich bliskich i obrócą się przeciwko wojnie. Ale będzie też spora liczba ludzi, która zradykalizuje się w swoich poglądach. Oni będą przekonani, że Rosja musi działać w sposób bardziej zdecydowany i okrutny, by tę wojnę wygrać. Mogą rozumować, że do takiej zmiany potrzebny jest nowy lider.

onet.pl

Irina, żona 24-latka wysłanego do Ukrainy, powiedziała, że kompania jej męża była ostrzeliwana przez ukraińskie wojsko przez 12 godzin. Wtedy też jeden z dowódców, który jeszcze żył, zarządził odwrót z frontu. Wyższe władze wojskowe kazały im wrócić na swoje stanowiska, zaopiekowano się jedynie rannym dowódcą. Reszcie zaoferowano wtedy hełmy, kamizelki kuloodporne i nowy sprzęt. Poinformowano ich również, że za dezercję grozi od pięciu do siedmiu lat więzienia. Kobieta przekazała, że teraz jej mąż ukrywa się w opuszczonym domu poza linią frontu we wsi Swatowo w obwodzie ługańskim. - Ich karty bankowe są zablokowane, są bez środków do życia, bez pieniędzy, bez jedzenia, bez wody - cytuje portal thedailybeast.com.

Kolejne dwie kobiety również przyznały, że ich mężowie przez kilka dni byli szkoleni w kopaniu okopów, a po kilku dniach trafili na wojnę. - Mąż został zmobilizowany 27 września z Podolska pod Moskwą.  Powiedzieli mu, że zostanie w jednostce wojskowej przez dwa tygodnie i przejdzie badania lekarskie, ale 28 września mój mąż został wysłany pociągiem w okolice Biełgorodu, do pobliskiego lasu, przez pierwsze dwa, trzy dni kopali okopy - przekazuje jedna z kobiet, cytowana przez "Nową Gazietę".

gazeta.pl

„Inwazja Rosji na Ukrainę powoduje masową reorientację światowego handlu energią, pozostawiając Rosję na znacznie słabszej pozycji. Wszystkie więzi handlowe Rosji z Europą oparte na paliwach kopalnych zostały ostatecznie podcięte w naszych poprzednich scenariuszach przez europejskie ambicje net-zero [ograniczenia emisji CO2 przez UE do zera do 2050 roku – red.], ale zdolność Rosji do dostarczania paliw po stosunkowo niskich cenach skutkowała tylko stopniową utratą gruntu. Teraz zerwanie nastąpiło z szybkością, którą niewielu było sobie w stanie wyobrazić” – piszą analitycy Międzynarodowej Agencji Energetycznej w opublikowanym właśnie raporcie „World Energy Outlook 2022”.

MAE uważa, że zerwanie z importem paliw kopalnych z Rosji przez Unię Europejską jest trwałe. Rosja przekieruje natomiast eksport kopalin na pozaunijne rynki, jak Chiny, Indie czy Turcja. Nie będzie w stanie zrobić tego jednak w całości, zwłaszcza w przypadku gazu. Już po aneksji Krymu unijne sankcje sprawiły, że Rosja straciła dostęp do części technologii niezbędnych np. przy upłynnianiu gazu ziemnego. Rosyjski Novatek opracował, co prawda, własną technologię, ale jej wdrażanie rodzi problemy i opóźnienia. Dalsze sankcje technologicznie jeszcze bardziej utrudnią jej wykorzystanie.

„Przed inwazją na Ukrainę Rosja planowała wykorzystać LNG do dywersyfikacji dróg eksportu, z deklarowanym celem eksportu 170-200 mld m3 LNG rocznie do 2035 roku, w porównaniu z około 40 mld m3 obecnie. Teraz wydaje się to odległą perspektywą bez międzynarodowych partnerów i technologii, zwłaszcza dla skraplania” – zauważają analitycy MAE.

Zdaniem MAE Moskwa nie będzie także w stanie odbudować swojej pozycji eksportera za pomocą gazociągów. Gazprom planuje co prawda budowę kolejnego połączenia z Chinami (Siła Syberii 2), „jednak nasze prognozy zapotrzebowania Chin budzą poważne wątpliwości co do rentowności kolejnego połączenia gazowego na dużą skalę z Rosją, gdy istniejący gazociąg Siła Syberii osiągnie pełną przepustowość. W STEPS [scenariuszu kontynuacji dzisiejszych polityk – red.] wzrost zapotrzebowania na gaz w Chinach spowalnia do 2% rocznie w latach 2021–2030, w porównaniu ze średnią stopą wzrostu na poziomie 12% rocznie od 2010 roku, co odzwierciedla preferencje polityczne dotyczące odnawialnych źródeł energii i elektryfikacji zamiast wykorzystania gazu do produkcji energii i ciepła” – zwracają uwagę eksperci.

„Rosyjski eksport paliw kopalnych nigdy – w żadnym z naszych scenariuszy – nie powróci do poziomu z 2021 roku, a jego udział w międzynarodowym handlu ropą i gazem spada o połowę do 2030 r. w ramach STEPS” – dodaje MAE.

Scenariusz STEPS to punkt wyjścia. Agencja prezentuje też sytuację Rosji w dwóch bardziej „zielonych” scenariuszach – realizacji obecnych deklaracji politycznych, a także scenariuszu dojścia do neutralności klimatycznej w 2050 roku. W obu scenariuszach pozycja Rosji jest dużo gorsza. Moskwa będzie wstanie sprzedać jeszcze mniej paliw kopalnych, a ich ceny na międzynarodowych rynkach będą znacznie niższe, przez co przychody budżetowe Kremla istotnie spadną.

W posłowiu do raportu szef MAE, dr Fatih Birol, zwraca uwagę, że „istnieje błędne przekonanie, że jest to w jakiś sposób kryzys czystej energii. To po prostu nieprawda. Świat zmaga się ze zbyt małą ilością czystej energii, a nie jej nadmiarem. Szybsze przejście na czystą energię pomogłoby złagodzić skutki tego kryzysu i stanowi najlepsze wyjście z niego. Ludzie błędnie obwiniający politykę klimatyczną i czystą energię za dzisiejszy kryzys – świadomie czy nie – odwracają uwagę od prawdziwej przyczyny: inwazji Rosji na Ukrainę” – pisze dość ostro, jak na dyplomatę i doktora nauk ekonomicznych, Birol. Turek przez lata pracował w OPEC, więc trudno mu zarzucać, że ma nierealistyczne spojrzenie na transformację energetyczną.

Jego zdaniem całkowicie bezpodstawne są też twierdzenia, że kryzys energetyczny będzie ciosem w wysiłki na rzecz dekarbonizacji. „Analiza zawarta w tym Outlooku pokazuje, że w rzeczywistości może to być historyczny punkt zwrotny w kierunku czystszego i bezpieczniejszego systemu energetycznego dzięki bezprecedensowej reakcji rządów na całym świecie − w tym ustawie o redukcji inflacji w Stanach Zjednoczonych, Fit for 55 i REPowerEU w Unii Europejskiej, japońskim programie Zielonej Transformacji (GX), celu Korei Południowej zwiększenia udziału energii jądrowej i OZE w jej miksie energetycznym oraz ambitnym celom w zakresie czystej energii w Chinach i Indiach”.

Międzynarodowa Agencja Energetyczna zwraca przy tym uwagę, że wzrost importu LNG i nowe gazociągi, jak Baltic Pipe, to zdecydowanie za mało, aby zastąpić utracony import gazu z Rosji. Jeżeli Unia trwale chce odciąć Moskwę od dochodów z gazu, bez uszczerbku dla własnej gospodarki i obywateli, musi znacznie przyśpieszyć inwestycje w termomodernizację budynków, OZE i zastępowanie kotłów gazowych pompami ciepła.

„Zbliżająca się zima na półkuli północnej zapowiada się na trudny moment na rynku gazu i czas próby solidarności Unii Europejskiej – a zima 2023-24 może być jeszcze cięższa. Duże nowe dostawy LNG – głównie z Ameryki Północnej, Kataru i Afryki – pojawią się dopiero w połowie lat dwudziestych. Konkurencja o dostępne ładunki będzie w międzyczasie ostra, ponieważ chiński popyt na import ponownie wzrośnie” – przewiduje Agencja, zwracają przy tym uwagę, że w tym roku Europa rekordowo szybko odbudowała swoje magazyny gazu za pomocą… gazu z Rosji i dzięki ograniczeniu popytu w efekcie wysokich cen. Wiosną przyszłego roku gazu z Rosji już nie będzie, a LNG nie wystarczy, aby ponownie odbudować magazyny bez utrzymywania się wysokich cen gazu i ograniczania zużycia. Jedynym wyjściem Unii Europejskiej jest natychmiastowe i znaczne przyśpieszenie inwestycji w OZE i efektywność energetyczną.

Sama dywersyfikacja źródeł dostaw surowców energetycznych to za mało, aby skutecznie pozbawić Rosję niebagatelnych przychodów z eksportu paliw kopalnych. Na zglobalizowanym rynku Moskwa w znacznej mierze zastępuje dostawy do Europy sprzedażą do Azji czy Afryki. Realnymi sankcjami na import ropy i węgla będzie dopiero ich znaczące ograniczanie, choćby w samych państwach OECD, bo to nasz apetyt na te surowce utrzymuje dziś ich wysokie ceny. To głównie nas stać na płacenie tak absurdalnych kwot za ropę, gaz i węgiel. Im więcej będzie energii z OZE, tym mniej będzie potrzeba gazu i węgla – elektrownie zużywające te surowce będą pokrywać zapotrzebowanie szczytowe, a także wtedy gdy nie wieje i nie świeci.

wysokienapiecie.pl