piątek, 12 stycznia 2024



Krynki to jedyna miejscowość na południowym brzegu Dniepru kontrolowana przez Ukrainę. Walczący tam ukraińscy żołnierze są jednak wspierani z wielu kierunków przez artylerię oraz drony. Krynki staja się dla rosyjskich żołnierzy strefą śmierci.

Rosjanie nie rozumieją, że wpadają w jedną z najbardziej śmiercionośnych pułapek całej wojny. Ukraińska armia wzniosła nieprzeniknioną tarczę ochronną wokół swoich dzielnych żołnierzy walczących na południowym brzegu Dniepru.

Od października 2023 r. Rosja próbuje wszelkimi sposobami odbić Krynki, najważniejszy ukraiński przyczółek w okupowanej przez Rosjan części obwodu chersońskiego.

Kreml, zupełnie nie zważając na straty we własnej armii, wysyła kolejne kolumny czołgów, które nieustannie nacierają na całkowicie zniszczoną wioskę. Ukraińscy żołnierze nie utrzymują w Krynkach nawet jednego km kw. terenu.

Jednak Siły Zbrojne Ukrainy, dzięki skutecznemu zastosowaniu dronów kamikadze, zachodniej precyzyjnej artylerii oraz sprzętu do wojny elektronicznej sprawiają, że kolejne fale rosyjskich ataków od prawie trzech miesięcy rozbijają się o obronę małego garnizonu. W wyniku tych starć rosyjskie siły ponoszą druzgocące straty.

Rosjanie podczas nieudanej próby przejęcia Krynek stracili do tej pory co najmniej 153 systemy uzbrojenia.

Straty Rosji, według ekspertów, obejmują 19 czołgów bojowych, 58 transporterów opancerzonych, 35 ciężarówek wojskowych, dwanaście wyrzutni rakiet i sześć dział samobieżnych.

Siły Zbrojne Ukrainy straciły z kolei 31 sztuki broni ciężkiej. W większości były to systemy artyleryjskie. Kijów stracił 16 sztuk tego uzbrojenia.

W Krynkach Kreml stoi przed trudnym dylematem.

Jeśli wycofa swoje wojska i opuści wioskę, ukraińska armia przeniesie ciężki sprzęt przez Dniepr na południowy brzeg i znajdzie się zaledwie 70 km na północ od Krymu. Szybkie natarcie z użyciem pojazdów bojowych i czołgów mogłoby w teorii doprowadzić do odcięcia półwyspu Krymskiego od zaopatrzenia z terenu Rosji.

Jeśli Rosjanie nadal będą próbowali wyprzeć kilkudziesięciu ukraińskich żołnierzy z Krynek, będą musieli wchodzić głębiej w ukraiński pierścień obronny złożony z artylerii wspomaganej dronami. W ten sposób każdego dnia będą tracili pojazdy opancerzone oraz żołnierzy.

Dla Ukrainy jest to taktycznie korzystna sytuacja, z której Kijów nie zrezygnuje w najbliższym czasie — nawet jeśli walka będzie kosztować ukraińską armię duże straty.

onet.pl/BILD


Badacze przeanalizowali dane dotyczące importu do Rosji 2797 części wykorzystywanych do produkcji rosyjskiej broni, m.in. czujników, mikroczipów i systemów nawigacyjnych.

Wśród nich są zwłaszcza elementy produkowane przez amerykańskie firmy Intel, Analog Devices, AMD i Texas Instruments. Jeśli chodzi o narzędzia kierowane cyfrowo, prowadzi natomiast niemiecki Siemens.

Analitycy podkreślają, że większość części służących do produkcji broni jest wytwarzana w fabrykach tych firm w krajach trzecich, np. w Chinach, dzięki czemu Rosjanom łatwiej jest obejść sankcje.

20 proc. importowanych części produkowanych jest w krajach Zachodu, ale trafiają one do Rosji przez pośredników w Chinach, Hongkongu, Turcji czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Część jest wysyłana bezpośrednio do Rosji dzięki nieodpowiedniej kontroli eksportu lub manipulacji w dokumentach celnych.

W raporcie, o którym pisze w czwartek portal Ekonomiczna Prawda, zauważono też, że dostawy do Rosji części służących do produkcji broni niemal się nie obniżyły. W ciągu 9 miesięcy 2023 r. wwieziono ich tylko o 9,1 proc. mniej niż w analogicznym okresie roku 2022.

PAP

Wprawdzie Chiny nigdy nie sprawowały władzy nad Tajwanem, ale twierdzą, że rządzona demokratycznie wyspa jest częścią ich terytorium i nie wykluczają możliwości przejęcia jej siłą. Obecnie wszelkimi możliwymi środkami starają się wpłynąć na decyzję 23 mln wyborców, by doprowadzić do wyboru przynajmniej prochińskiego parlamentu. Pekin określił sobotnie głosowanie jako wybór między "wojną a pokojem".

- Jest to narracja Pekinu, który chciałby, aby wybory na Tajwanie wygrała opozycyjna Partia Narodowa (Kuomintang), w której nie brakuje ludzi opowiadających się w przeszłości za zjednoczeniem z Chińską Republiką Ludową. Jednak w rzeczywistości politykę wobec wyspy dyktują dynamika wewnętrzna (potrzeba odciągania uwagi od problemów gospodarczych) i relacje międzynarodowe ChRL, przede wszystkim z USA. Jeżeli Komunistyczna Partia Chin (KPCh) uzna, że może zając wyspę, ponosząc minimalne koszty międzynarodowe, a jej armia osiągnie takie zdolności, to nie będzie miało znaczenia, kto rządzi w danym momencie na Tajwanie - stwierdził dr Michał Bogusz, analityk w Zespole Chińskim Ośrodka Studiów Wschodnich w komentarzu dla portalu PolskieRadio24.pl.

Dr Bogusz dopytywany, czy groźby Chin mogą przerodzić się w pełnowymiarowy konflikt militarny, ocenił, iż "jeżeli Pekin uzna, że może działać i zobaczy możliwość, to podejmie wszelkie działania, które będą w jego dyspozycji, aby zdestabilizować Tajwan i go przejąć". - Wbrew pozorom strona tajwańska nie ma na to wpływu, poza oczywiście takim zabezpieczeniem się wewnętrznie, żeby uniemożliwić lub chociaż utrudnić tego typu ingerencje z Chin. Jedynym aktem ze strony Tajpej, który zmusiłby Pekin do działania, byłoby ogłoszenie zmiany nazwy państwa z Republika Chińska na Republika Tajwańska, co by oznaczało jednoznacznie zerwanie możliwości zjednoczenia w przyszłości - zauważył. - Lecz większość Tajwańczyków, chociaż nie jest zainteresowana zjednoczeniem, to w obawie o wojnę jest za zachowaniem status quo i nie ma poważnych sił politycznych na wyspie, które opowiadałyby się za takim krokiem. Jest to tylko element narracji politycznej KPCh i to kreowanej na potrzeby mobilizacji wewnętrznej w ChRL - dodał dr Bogusz.

(...)

Kampania wyborcza jest idealnym momentem do podjęcia prób podziału społeczeństwa. Ścierające się opinie, chęć wyróżnienia się może być wykorzystana do pogłębienia polaryzacji. - Głównym celem chińskich działań w tajwańskiej przestrzeni informacyjnej jest osłabienie wiarygodności instytucji demokratycznych na Tajwanie - ocenił w komentarzu dla portalu PolskieRadio24.pl Marcin Jerzewski, dyrektor tajwańskiego oddziału think tanku European Values Center.

- Bezpieczeństwo żywności jest jednym z tematów, który na Tajwanie jest bardzo upolityczniony i zarazem budzi żywe emocji, ponieważ jest bliski życiu codziennemu wielu mieszkańców tego wyspiarskiego kraju. Przed sobotnimi wyborami przyjazne Chinom media rozpowszechniały nieprawdziwą informację, że tajwańska wieprzowina zawiera niebezpieczne poziomy raktopaminy - kontrowersyjnego dodatku do pasz trzody chlewnej. To właśnie obecnie rządząca Demokratyczna Partia Postępowa, po referendum w 2021 r., otworzyła tajwański rynek na import zawierającej raktopaminę amerykańskiej wieprzowiny - przypomniał Jerzewski. Dodał, że fałszywe narracje o bezpieczeństwie żywności mają na celu zbudowanie poczucia, że sceptycznie nastawiona do Chin partia rządzącą nie jest w stanie zapewnić swoim obywatelom bezpieczeństwa.

Ingerencja Chin w przestrzeń informacyjną Tajwanu jest widoczna od dawna. Zarówno w mediach tradycyjnych, jak i społecznościowych zauważono kampanie dezinformacyjne wykorzystujące istniejące napięcia, kwestionowanie kompetencji kandydatów oraz podważanie legitymacji i skuteczności lokalnych polityków. Najintensywniejsze rozprzestrzenianie się informacji zaobserwowano wśród użytkowników chińskiej aplikacji TikTok.

- Wraz z rozwojem technologii, w tym sztucznej inteligencji, Chiny w swoich kampaniach dezinformacyjnych coraz częściej posługują się manipulacją audiowizualną, czyli tzw. deepfake’ami i cheap fake’ami - zauważył Jerzewski, podając przykład niedawnych działań Pekinu. - W listopadzie w tajwańskim internecie pojawiło się deepfake’owe wideo sugerujące, że kandydat Demokratycznej Partii Postępowej William Lai wypowiedział się pochlebnie o możliwej koalicji między jego konkurentami, Hou You-ih z Chińskiej Partii Nacjonalistycznej i Ko Wen-je z Tajwańskiej Partii Ludowej - dodał dyrektor tajwańskiego oddziału think tanku European Values Center.

polskieradio24.pl