wtorek, 16 kwietnia 2024



Rząd Izraela deklaruje konieczność zbrojnej odpowiedzi na atak Iranu, ale jej zakres i cele mogą mieć ograniczony charakter. Izrael musi uwzględnić w swoich kalkulacjach konieczność uwiarygodnienia odstraszania Iranu i Osi Oporu, trwającą operację lądową w Strefie Gazy oraz niechęć USA i państw arabskich do dalszej eskalacji. Czynniki te wraz z dużym dystansem od Iranu (ok. 2 tys. km) mogą ograniczać dostępne opcje uderzeń na cele w tym państwie. Wykorzystanie możliwości uderzeń na rozbudowany arsenał rakietowy Hezbollahu mogłoby skutkować z kolei regularną wojną na odcinku północnym, trudną do prowadzenia bez skierowania tam znacznych sił lądowych. Bardziej prawdopodobne jest nasilenie dotychczasowej strategii Izraela – uderzenia na cele irańskie w Syrii, ataki cybernetyczne czy operacje specjalne w Iranie. Iran próbuje zniechęcić Izrael do takich działań i sugeruje gotowość zakończenia eskalacji. Zapowiedział jednocześnie intensywny odwet rakietowy w razie nalotów Izraela na swoje terytorium, a względy wiarygodnego odstraszania i wizerunkowo-prestiżowe mogą skutkować niekontrolowaną eskalacją obecnego kryzysu do poziomu wojny regionalnej.

pism.pl


W poniedziałek odbyło się pierwsze postępowanie karne, w którym Donald Trump uczestniczy jako oskarżony. Jak donosi stacja CNN, Trump przysypiał w trakcie swojego procesu.

- Wyglądało na to, że Trump śpi. Głowa mu opadała… Nie zwracał uwagi na notatkę przekazywaną mu przez prawnika. Jego szczęka wciąż opadała na klatkę piersiową, a usta wciąż się rozluźniały - relacjonowała amerykańska dziennikarka.

Przed formalnym rozpoczęciem procesu, Donald Trump pojawił się w budynku sądu na Manhattanie. Zanim jednak dotarł na miejsce, były prezydent opublikował serię wpisów na swoich profilach w mediach społecznościowych, w których wyrażał swoje niezadowolenie z procesu, nazywając go "ukartowanym".

Trump, który niejednokrotnie wyrażał swoje zdanie na temat procesu, zapowiedział również, że będzie "walczył o wolność 325 milionów Amerykanów" w sądzie. Te same zarzuty powtórzył na miejscu, przed zgromadzonymi dziennikarzami.

- To jest polityczne prześladowanie. To atak na Amerykę. Dlatego jestem dumny, że tutaj jestem - oświadczył Trump, dodając, że prezydent Biden jest "bardzo mocno" zamieszany w sprawę przeciwko niemu. Były prezydent wyraził również swoje niezadowolenie z "niekonstytucyjnego" zakazu wypowiedzi na temat sędziego i jego rodziny oraz świadków w sprawie. Zakaz ten został nałożony po serii jego wypowiedzi wymierzonych w te osoby. Prawnicy Trumpa złożyli wniosek o wycofanie się sędziego Juana Merchana z procesu, ale został on natychmiast odrzucony.

Proces, który nie ma precedensu w historii Stanów Zjednoczonych, dotyczy 34 zarzutów, które zostały wniesione w ubiegłym roku przez nowojorskiego prokuratora okręgowego Alvina Bragga. Prokuratura twierdzi, że Trump fałszywie sklasyfikował wydatki poniesione podczas kampanii wyborczej 2016 roku na zapłatę za milczenie Stormy Daniels jako zapłatę za usługi prawne. Daniels otrzymała 130 tysięcy dolarów tuż przed wyborami za pośrednictwem ówczesnego prawnika Trumpa, Michaela Cohena.

Proces jest pierwszym w historii procesem karnym przeciwko byłemu prezydentowi USA. Rozpoczyna się od wyboru 18 ławników (12 podstawowych i 6 zastępców) spośród ponad 500 wezwanych przez sąd mieszkańców Nowego Jorku. Sędzia prowadzący sprawę, Juan Merchan, zada im serię pytań mających na celu ustalenie, czy mogą być bezstronnymi ławnikami. Pytania dotyczą m.in. przynależności do organizacji, uczestnictwa w demonstracjach czy pracy w firmach Trumpa.

wp.pl


Siły rosyjskie wznowiły natarcie na północ od Awdijiwki, wychodząc na obrzeża miejscowości Nowokałynowe i oskrzydlając ją od wschodu, a także podchodząc pod Oczeretyne, stanowiące jeden z węzłowych punktów nowej linii ukraińskiej obrony. Mają się znajdować około jednego kilometra od drugiej z wymienionych miejscowości. Postępując w kierunku Oczeretynego, jednostki agresora wyszły na flankę sił ukraińskich we wsi Berdyczi, której północna część wciąż pozostaje pod kontrolą obrońców. Rosjanie przesunęli się również na zachód od Awdijiwki, wypierając siły ukraińskie z ostatnich pozycji w miejscowości Perwomajśke, o którą walki trwały od lata 2022 r., oraz ze środkowej części Semeniwki na zachodnim brzegu rzeczki Durna. Do nieznacznych zmian na korzyść agresora doszło też w południowej części Krasnohoriwki i na południe od Wełykiej Nowosiłki. Do intensyfikacji walk, choć bez znaczących zmian pozycji obu stron, doszło w Robotynem na południe od Orichiwa.

Wbrew informacjom przekazywanym przez lokalne źródła ukraińskie dowództwo w Kijowie zaprzeczyło oddaniu kontroli nad Bohdaniwką i rozpoczęciu walk we wschodniej części Czasiw Jaru (w Mikrorejonie Kanał).

11 kwietnia Rosjanie przeprowadzili kolejne zmasowane uderzenie powietrzne przeciwko ukraińskiej energetyce, którego główny rezultatem było zniszczenie podkijowskiej Trypolskiej Elektrowni Cieplnej. Poważnie uszkodzone zostały ponadto dwie charkowskie elektrociepłownie (TEC-2 i TEC-3) oraz podstacje wysokiego napięcia w obwodach lwowskim, odeskim i zaporoskim. Po raz kolejny w ostatnich tygodniach doszło do trafienia w podziemny magazyn gazu koło Stryja w obwodzie lwowskim (o skutkach tych uderzeń strona ukraińska nie informuje). Do uszkodzenia obiektów w rejonach przemysłowych doszło w Mikołajowie i Sełydowem w obwodzie donieckim. Agresor miał wykorzystać łącznie 46 rakiet (w tym hipersoniczne Kindżał) i 40 dronów, z których obrońcy deklarowali zestrzelenie odpowiednio 18 i od 37 do 39. Ponadto po południu tego dnia rosyjskie bomby kierowane uderzyły w elektrociepłownię w Sumach.

Trypolska Elektrownia Cieplna – jeden z największych tego typu na Ukrainie – zaopatrywała w energię ukraińską stolicę wraz z obwodem oraz obwody czerkaski i żytomierski. Jej właściciel – Centrenerho – poinformował o utracie 100% posiadanych mocy produkcyjnych. W marcu rosyjski atak zniszczył należącą do koncernu elektrownię Żmijowską w obwodzie charkowskim, a jeszcze w lipcu 2022 r. wojska agresora zajęły elektrownię Wuhłehirśką w obwodzie donieckim.

Według źródeł ukraińskich zniszczenie Trypolskiej Elektrowni Cieplnej było możliwe ze względu na wykorzystanie przez Rosjan nowego typu rakiet – Ch-69, będących wersją rozwojową kierowanych pocisków lotniczych Ch-59 o dużo większym zasięgu (do 400 km) i możliwości przemieszczania się na pułapach poniżej pola obserwacji radarów (do 20 m). Za szczególnie groźną w przypadku nowego typu rakiety strona ukraińska uznała jednak możliwość przenoszenia jej przez lotnictwo taktyczne, którego starty nie są uwzględniane w systemie wczesnego ostrzegania (informuje on o podniesieniu w powietrze bombowców strategicznych i przenoszących pociski Kindżał ciężkich myśliwców przechwytujących MiG-31).

Siły rosyjskie kontynuowały ataki na bezpośrednie zaplecze sił ukraińskich, a także punktowe uderzenia na obiekty infrastruktury energetycznej i przemysłowej. Stałym celem rosyjskich rakiet i dronów pozostawał Charków (od początku miesiąca miasto nie było atakowane jedynie 15 kwietnia), zmniejszyła się natomiast liczba uderzeń w Zaporoże (12 kwietnia ponownie zaatakowane zostały zakłady Motor Sicz). Obiekty infrastruktury energetycznej atakowane były w obwodach: chersońskim (12 kwietnia), dniepropetrowskim (12 i 15 kwietnia), mikołajowskim (10 i 12 kwietnia) oraz odeskim (10 i 14 kwietnia). O rosyjskich atakach donoszono również z obwodu chmielnickiego (12 i 16 kwietnia) oraz z Kropywnyckiego i Połtawy (w obu przypadkach 15 kwietnia). Ponadto 10 kwietnia zniszczony został most w Ołeksandriwce na południe od Odessy. Łącznie od wieczora 9 kwietnia do rana 16 kwietnia agresor miał wykorzystać 99 rakiet i 93 drony kamikadze Shahed-136/131 (13 i 15 kwietnia nie odnotowano ataków „szahedów”). Obrońcy deklarowali zestrzelenie 23 rakiet i od 86 do 88 bezzałogowców.

13 kwietnia ukraińskie rakiety uderzyły w Ługańskie Zakłady Budowy Maszyn, gdzie uszkodzono jeden z budynków. Według Kijowa trafione zostało stanowisko dowodzenia rosyjskiego zgrupowania „Centrum”. Zależnie od źródeł Ukraińcy mieli wykorzystać dwa lub trzy pociski manewrujące Storm Shadow/SCALP. 10 kwietnia ukraińskie drony przeprowadziły kolejny atak na rafinerię Nowoszachtyńską w obwodzie rostowskim (poprzednio atakowana była w marcu). Na terenie zakładu upadł jeden z czterech użytych dronów, lecz nie spowodował znaczących szkód. Potwierdzono także, że w rezultacie przeprowadzonego przez Ukraińców dzień wcześniej ataku na zakłady lotnicze w Borisoglebsku zawalił się dach jednego z budynków.

15 kwietnia premier Petr Fiala poinformował, że Czechy zawarły kontrakt na pierwsze 180 tys. pocisków artyleryjskich dla Ukrainy, lecz nie ujawnił szczegółów. 6 tys. nabojów kalibru 155 mm znalazło się w nowym pakiecie wsparcia wojskowego ogłoszonym 10 kwietnia przez Berlin.

Niemcy planują przekazanie Ukrainie trzeciej baterii systemu Patriot, o czym resort obrony w Berlinie powiadomił 13 kwietnia. Z kolei 9 kwietnia Departament Stanu USA wydał zgodę na usługi serwisowe i sprzedaż części zamiennych do systemów Hawk o łącznej wartości 138 mln dolarów. Waszyngton miał się też zgodzić na przekazanie Ukrainie przez Norwegię 22 myśliwców F-16, wraz z zapasowymi silnikami, częściami zamiennymi i trenażerami. Część maszyn nie nadaje się do lotu i byłaby potraktowana jako dodatkowe źródło części zamiennych. Prawdopodobnie sprawnych pozostało nie więcej niż 12 maszyn, które w grudniu 2021 r. Norwegia miała odsprzedać USA.

Koalicja dronów zapowiada nowe bezzałogowce dla armii ukraińskiej. 15 kwietnia odbyło się posiedzenie grupy kierowniczej koalicji, w trakcie którego Kanada zobowiązała się do przekazania Ukrainie 450 dronów wielozadaniowych SkyRanger (dostawy mają rozpocząć się latem br.), a Niemcy – kolejnej partii bezzałogowców rozpoznawczych Vector 211. Holandia we współpracy z Danią i Niemcami potwierdziła zamiar zakontraktowania dronów RQ-35 Heidrun o wartości 200 mln euro. 3 mln euro na produkcję dronów FPV dla Ukrainy ma przekazać Litwa. 16 BSP Vector i 30 Heidrun znalazło się również w nowym niemieckim pakiecie wsparcia wojskowego.

osw.waw.pl


Obszerny artykuł na temat relacji Bacha z rosyjskimi władzami opublikował portal sport-express.ru. "Szef MKOl Thomas Bach zamienił się w Rosji w czarny charakter i wroga kraju. Na najwyższym poziomie niemiecki funkcjonariusz jest oskarżany o dwulicowość i zdradę ideałów olimpijskich, a także nazywany dyrygentem antyrosyjskiej kampanii w sporcie" - czytamy.

To oczywiście propagandowe opinie, które królują w kraju rządzonym przez Władimira Putina. Trudno oczekiwać, żeby o ideałach olimpijskich rozprawiano w kraju, który był "bohaterem" gigantycznego skandalu związanego ze stosowaniem środków dopingujących oraz, który chce organizować własne tzw. Igrzyska Przyjaźni w kontrze do igrzysk olimpijskich. 

Skąd takie podejście? Wszystko przez warunki, jakie MKOl postawił przed rosyjskimi sportowcami, aby mogli wziąć udział w igrzyskach. Muszą oni ubiegać się o status neutralny. Nie będą mogli też eksponować rosyjskiej flagi i nie usłyszą swojego hymnu. Rosja nie będzie też uwzględniania w klasyfikacji medalowej. Poza tym do rywalizacji nie przystąpią sportowcy związani z wojskiem i służbami, a więc trenujący w klubach CSKA i Dynamo Moskwa.

- Indywidualni sportowcy nie mogą ponosić odpowiedzialności za działania swoich rządów. To tylko jeden z 28 konfliktów zbrojnych, które trwają na świecie, inni sportowcy pokojowo ze sobą rywalizują - powiedział Bach, cytowany przez BBC o dopuszczeniu sportowców z Rosji i Białorusi do igrzysk w Paryżu.

Działalność Bacha skrytykował publicznie sam Putin, ten sam który jako pierwszy składał mu gratulacje zaraz po wyborze na szefa MKOl-u. - Dzięki niektórym liderom współczesnego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego dowiedzieliśmy się, że zaproszenie na igrzyska nie jest bezwarunkowym prawem najlepszych sportowców, ale pewnym przywilejem. I można go zdobyć nie na podstawie wyników sportowych, ale przez jakieś gesty polityczne. I że same igrzyska mogą być wykorzystywane jako narzędzie nacisku politycznego na ludzi, którzy nie są politycznie zaangażowani jako prymitywna i w rzeczywistości rasistowska, dyskryminacja etniczna - grzmiał pod koniec zeszłego roku.

sport.pl


Na tle trwającego od dekad strategicznego konfliktu irańsko-izraelskiego obecny atak ze strony Iranu należy uznać za bezprecedensowy. Po raz pierwszy państwo to uderzyło na terytorium Izraela otwarcie, a nie przez regionalnych sojuszników, i użyło do tego tak licznych środków napadu. Fakt, że przygotowania do ostrzału zostały przez Teheran nagłośnione, a po jego przeprowadzeniu tamtejsze władze manifestacyjnie ogłosiły zakończenie operacji, wskazuje jednak na polityczny, symboliczny i jednorazowy charakter tego działania. Miało ono, jak się wydaje, przede wszystkim uspokoić „jastrzębie” w Iranie, odbudować autorytet wśród irańskich sojuszników i szerzej – w świecie islamu – oraz wysłać sygnał ostrzegawczy Izraelowi i Stanom Zjednoczonym. Jakkolwiek strategicznym celem Teheranu pozostaje osłabienie Izraela, bezpośrednia konfrontacja z tym państwem, wspieranym przez USA, mogłaby mu przynieść katastrofalne skutki. Z jego perspektywy zdecydowanie bezpieczniejsze wydaje się wyczekiwanie na błędy i wyczerpanie Izraela w związku z uwikłaniem w konflikt w Gazie oraz narastającymi kryzysami wewnętrznymi.

Spektakularna skuteczność obrony powietrznej Izraela i państw go wspierających została okupiona znacznym zużyciem środków bojowych i nie dałoby się jej utrzymać w warunkach przedłużającego się uderzenia o podobnej skali (na co irańskie zasoby pozwalają). Ataki nie były też skoncentrowane na jednym punkcie – rozpraszanie uderzeń od północnych wzgórz Golan aż po pustynię Negew nie tylko ułatwiło obronę, lecz także świadczy o tym, że Teheranowi nie zależało na efekcie głównie militarnym. Ewentualna dalsza eskalacja konfliktu stanowiłaby pod tym względem problem również dla walczącej Ukrainy, a to z uwagi na potencjalną konkurencję o – i tak już ograniczone – zasoby pocisków obrony powietrznej będące w posiadaniu USA i państw zachodnich.

Paradoksalnie irański ostrzał jest dla władz w Jerozolimie korzystny, gdyż – poza zademonstrowaniem skuteczności obrony powietrznej – ustawił Izrael w centrum zmontowanej przez Stany Zjednoczone międzynarodowej koalicji oraz zapewnił mu jednoznaczne poparcie krajów zachodnich. Dał mu też – jako stronie zaatakowanej – prawo do określenia odpowiedzi. Wreszcie – odwrócił uwagę świata od coraz bardziej problematycznej (politycznie i wizerunkowo) izraelskiej operacji w Strefie Gazy oraz sytuacji na Zachodnim Brzegu, gdzie żydowscy osadnicy pod ochroną tamtejszej armii masowo stosują przemoc wobec ludności palestyńskiej. Atak ze strony Teheranu pozwolił zatem Izraelowi zatrzymać postępującą izolację oraz ustawił debatę o regionie w korzystny dla tego państwa sposób, tzn. skoncentrował ją na zagrożeniu irańskim.

Jednocześnie jednak w scenariuszu, w którym konfrontacja w jej obecnej fazie miałaby zakończyć się na powstrzymaniu irańskiego ostrzału, tzn. jeśli Izrael – podążając za apelami m.in. USA, Wielkiej Brytanii czy Francji – miałby powstrzymać się od odpowiedzi militarnej, uzyskane korzyści polityczne mogłyby okazać się krótkotrwałe. Podnosi to prawdopodobieństwo izraelskiego ataku odwetowego. Należy spodziewać się, że planując go i przeprowadzając, Izrael będzie próbował pogodzić kilka celów. Po pierwsze utrzymać i wzmocnić koalicję, która odparła irańskie uderzenie. Po drugie unikać zbyt daleko idących działań jednostronnych (żeby nie popaść w izolację i nie narazić się na potępienie za zaostrzanie napięć). Po trzecie nie dopuścić przy tym do tego, aby ryzyko bezpośredniej konfrontacji izraelsko-irańskiej spadło z agendy międzynarodowej. To ostatnie zaś wymagać może stawiania sojuszników przed faktami dokonanymi, w tym w postaci punktowych eskalacji niekoordynowanych ze Stanami Zjednoczonymi bądź notyfikowanych Waszyngtonowi w ostatniej chwili.

osw.waw.pl


Obecnie już wiadomo, że Iran przekazał USA informację o planowanym ataku, w tym o czasie i sposobie jego przeprowadzenia, a także, że będzie on miał charakter ograniczony, jako odpowiedź na zbombardowanie konsulatu irańskiego w Damaszku, ale bez planu doprowadzenia do dalszej eskalacji. W środę 10 kwietnia irańskie MSZ przekazało informację o planowanym ataku przedstawicielom dyplomatycznym Iraku, Jordanii i Turcji. Poinformował o tym szef irańskiej dyplomacji, a tureckie MSZ potwierdziło, że przekazało wiadomość Amerykanom, tak by uniknąć dalszych komplikacji.

(...)

To, że ani Iran, ani USA nie chcą eskalacji oraz bezpośredniego konfliktu zbrojnego jest oczywiste i potwierdza to wiele faktów. Obie strony utrzymują też otwarte linie komunikacyjne, co pozwala na uruchamianie procedur deeskalacyjnych w przypadku przekroczenia czerwonej linii. Taka sytuacja miała miejsce po zabiciu gen. Sulejmaniego, gdy Iran musiał odpowiedzieć, ale tak by nie zmusić Trumpa do eskalacji. Gdyby jednak Trump jej chciał to nie zlekceważyłby ataku na bazę al-Asad w Iraku, która zresztą nie była taka niegroźna (później okazało się, że wstrząsy mózgu oraz inne obrażenia psychiczne żołnierzy USA były znacznie poważniejsze niż początkowo podawano), lecz wykorzystałby to jako pretekst do uderzenia na Iran.

Iran nie miał natomiast zamiaru zabijać żołnierzy USA, bo tego nie potrzebował i nie chciał płacić ceny za to. Atak na bazę al-Asad był wystarczający by wyjść z twarzą, pokazać zdolności swoich rakiet oraz zrobić propagandowy teatr. Deeskalacją, po zapłaceniu daniny krwi (jakkolwiek cyniczne by to nie było), skończył się też incydent związany z błędem popełnionym przez iracką milicję szyicką Kataib Hezbollah, czyli jej atak na bazę Tower22, w której zginęło 3 żołnierzy USA. Ponieważ Kataib Hezbollah jest za bardzo umocowane w strukturach sił bezpieczeństwa Iraku (a przecież Irak jest partnerem USA) więc trzeba było znaleźć „chłopca do bicia”. Wypadło na afgańskich proxy Iranu w Syrii, czyli Liwa al Fatimijun i paru jej dowódców musiało oddać życie dla deeskalacji. Iran dorzucił jeszcze, w ramach zapłaty, wstrzymanie ataków Islamskiego Oporu w Iraku na bazy USA.

(...)

Tyle, że gdy Izrael postanowił uderzyć na irański konsulat w Damaszku to syryjska obrona przeciwlotnicza znów nie zadziałała. Wkrótce potem pojawiła się dość zaskakująca wypowiedź gen. Jahji Safawiego, doradcy ds. wojskowych Najwyższego Przywódcy i b. dowódcy Sepah, że Rosja jest beneficjentem eskalacji na Bliskim Wschodzie, gdyż odciąga to siły i środki USA z Ukrainy. Jest to oczywiste i oczywistym jest również to, że jest to oczywiste dla Iranu, ale zaskakujące jest to, że Iran przestał udawać, że tak nie jest i że problemu nie ma. Ponadto, już po ataku na konsulat w Damaszku, irański dziennik Dżomhuri Eslami zaatakował Rosję wskazując, że blokuje ona aktywizację obrony przeciwlotniczej w Syrii w czasie izraelskich ataków na cele irańskie.

Iran najwyraźniej dostrzegł w końcu swój błąd jednak nie chodzi tu wyłącznie o to, że Rosja nie chce wesprzeć Iranu ze względu na równowagę sił. Można przypuszczać, że Rosja była zainteresowana tym by Izrael uderzył w konsulat irański, gdyż wiedziała, że Iran znajdzie się wtedy w pułapce: będzie musiał odpowiedzieć, mimo że nie będzie tego chciał. Moskwa wiedziała też, że zaangażuje to USA, a każdy błąd może doprowadzić do eskalacji, której będzie beneficjentką. Wydaje się, że właśnie w tym kontekście należy odczytywać słowa gen. Safawiego, tzn., że Iran ma świadomość, że Rosja chciała tego kryzysu. Ciekawe jest też to, że ani Rosja, ani Chiny nie przedstawiły rezolucji Rady Bezpieczeństwa potępiającej Izrael za jego atak, podczas gdy Iran prawdopodobnie odstąpiłby od odpowiedzi, gdyby taka rezolucja została przyjęta, a USA zagwarantowałyby, że jego bezczynność, skrywana pod pojęciem „strategicznej cierpliwości”, nie zachęci Izraela do kolejnego ataku. Warto dodać, że USA nie były uprzedzone o ataku w Damaszku i nie były zadowolone z faktu, że do niego doszło.

(...)

Strategicznym celem Iranu nie jest zniszczenie Izraela, ale zapewnienie bezpieczeństwa Islamskiej Republiki i uzyskanie statusu regionalnego mocarstwa. Zniszczenie Izraela to całkowita abstrakcja, podobnie jak użycie broni nuklearnej w tym celu (byłoby to samobójstwo Iranu). Iran chce zmusić USA do negocjacji, wskazując, że bez dogadania się z nim nie da się ustabilizować regionu. Dotyczy to m.in. kryzysu politycznego i gospodarczego w Libanie (którego rozwiązanie blokowane jest przez Hezbollah) i sytuacji na Morzu Czerwonym. Póki co polityka „maksymalnej presji” wobec Iranu nie przyniosła pożądanych efektów, podobnie jak uderzenia karne na proxy irańskich. Być może więc czas na dyplomację by uniknąć scenariusza, z którego cieszyć się mogą tylko ekstremiści oraz Rosja i Chiny.

defence24.pl