czwartek, 5 maja 2022


Berlin obiecuje Kijowowi dostawy ciężkiego sprzęty wojennego, ale realizacja obietnic idzie jak po grudzie.

Znacznie bardziej energicznie niemiecki rząd podchodzi do uniezależnienia swojego kraju od rosyjskich surowców energetycznych. Tutaj działa niezwykle sprawnie i zdołał już zmniejszyć z 35 do 12 proc. udział rosyjskiej ropy w ogólnym zapotrzebowaniu Niemiec. Udało się to także, chociaż w mniejszym stopniu ,w odniesieniu do gazu, gdzie zanotowano spadek z 55 do 40 proc. Zgoła inaczej jest z decyzjami w sprawie dostaw ciężkiej broni do Ukrainy.

Wprawdzie kanclerz Scholz zmienił już całkowicie zdanie i zapowiedział przekazanie Ukrainie ciężkiego sprzętu w postaci samobieżnych dział przeciwlotniczych Gepard i rozważa dostawę potężnych samobieżnych haubic, ale wszystko dzieje się niezwykle powoli, w oderwaniu od potrzeb frontu w Donbasie.

– Trudno określić jednoznacznie przyczyny takiej opieszałości, ale pewną rolę odrywa tutaj zły stan uzbrojenia Bundeswehry, która nie ma po prostu broni na zbyciu. Nie bez znaczenia jest także nadal opór części SPD – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Thomas Poguntke, politolog z uniwersytetu im. Heinricha Heine z Düsseldorfu. Wyklucza przy tym, aby rząd kierował się w obecnej sytuacji sondażami społecznymi. Wszystkie wskazują na niewielką przewagę zwolenników dostaw ciężkiej broni lub co najmniej równowagę.

Argumentu za i przeciw dostarczają też opinii publicznej znane postaci życia kulturalnego, naukowcy i celebryci, kierując do rządu otwarte listy. Ukazał się właśnie list podpisany przez 57 prominentnych przedstawicieli elit, m.in. przez Mathiasa Döpfnera, prezesa koncernu Axel Springer. Wzywają do szybkiego wsparcia Ukrainy, argumentując, że sukces Putina prowadzić będzie do kolejnej wojny, tym razem już na obszarze NATO. Była to odpowiedź na list innych 28 prominentów, uważających, że wspomaganie Ukrainy bronią może doprowadzić do III wojny światowej. – To typowa niemiecka debata, której wpływu na decyzje rządu nie należy bynajmniej przeceniać, nie mówiąc już, że padają w niej znane od dawna argumenty – twierdzi prof. Poguntke.

Nie ulega wątpliwości, że w sprawie dostawy broni rząd ma poważne problemy z wiarygodnością. Żaden z kilkudziesięciu obiecanych Ukrainie gepardów nie został jeszcze przekazany, a już pojawiły się doniesienia, że rząd rozważa wysłanie Ukrainie siedmiu ciężkich haubic czołgowych 2000 (Panzerhaubitze 2000). Takich samych jakich pięć sztuk obiecała już Ukrainie Holandia. Jest to sprzęt na wagę złota w czasie obecnej fazy rosyjskiej agresji pozwalający na daleki ostrzał linii zaopatrzenia armii Putina na froncie w Donbasie. Pojawiły się jednak wątpliwości, czy Bundeswehra gotowa jest pozbyć się kilku haubic, gdyż ze 119 będących na uzbrojeniu do natychmiastowego użytku nadaje się zaledwie część. W każdym razie w Niemczech szkolona jest już obsługa tego sprzętu. Jak na razie armia ukraińska ma już do dyspozycji 90 haubic amerykańskich. W odróżnieniu od niemieckich nie jest to jednak sprzęt samobieżny, do jego przemieszczania potrzebne są odpowiednie pojazdy.

Nie wiadomo, jak będzie w końcu z haubicami. Podobnie jak z czołgami Leopard 2 dla Polski w formie pewnej rekompensaty za około 200 polskich T-72 przekazanych Ukrainie. Zabiegał o to w Berlinie premier Morawiecki. Rozmowy w tej sprawie trwają. Na razie bez skutku.

Problem z gepardami polega na tym, że brak do nich w Niemczech amunicji. Jest za to w Brazylii, która nabyła przed laty kilkadziesiąt gepardów. Nie jest jasne, w jaki sposób amunicja miałaby trafić z powrotem do Niemiec. Sprzedał ją producent gepardów, koncern Kraus-Maffei Wegmann (KMW), i to on miałby sprowadzić ją z powrotem. Nie wiadomo, w jakim stadium są negocjacje i czy uczestniczy w nich bezpośrednio rząd w Berlinie. Media zwracają jednak uwagę, że Brazylia zgłasza zastrzeżenia w obawie, że Rosja wycofa się z wstępnego porozumienia z Brazylią dotyczącego wspólnej budowy okrętów podwodnych o napędzie atomowym, jak i elektrowni atomowej Angra 3 w pobliżu Rio de Janeiro. Na razie więc gepardy stać będą w hangarach.

Jak obliczył berliński „Tagesspiegel”, Niemcy dostarczyły do 19 kwietnia Ukrainie sprzętu za niecałe 200 mln euro. Jest to o kilkadziesiąt milionów mniej niż pomoc maleńkiej Estonii. Nie da się tego wytłumaczyć typową niemiecką ostrożnością i rozwagą w podejmowaniu decyzji.

wp.pl

Anton Heraszczenko, doradca szefa MSW Ukrainy napisał w niedzielę na komunikatorze Telegram, że doszło do wybuchu w rejonie sztabu 2. armii sił zbrojnych Rosji oraz że eksplozja spowodowała wiele ofiar śmiertelnych wśród oficerów. Wkrótce okazało się, że pod Iziumem ukraińska artyleria zniszczyła dwa punkty dowodzenia armii rosyjskiej. Miał wówczas zginąć szef sztabu wojsk powietrzno-desantowych armii Rosji gen. Andriej Simonow.

To był ogromny sukces Ukraińców. Siła przekazu była wręcz piorunująca, kiedy okazało się, że atak miał miejsce, gdy zgrupowanie wojsk wizytował pierwszy żołnierz Rosji, gen. Walerij Gierasimow. Wszystko wskazuje na to, że odleciał tuż przed bombardowaniem. W mediach pojawiły się jednak niepotwierdzone informacje, że w tym ataku szef sztabu generalnego Rosji zginął lub został ranny.

(...)

Niezależnie od tego, czy gen. Gierasimow w ostrzale pod Iziumem zginął, został ranny, czy wcale nie ucierpiał, sukces propagandowy Ukrainy był ogromny. W związku z jego wizytą wszystkie światowe media poinformowały o tym, że armii ukraińskiej udało się zniszczyć rosyjskie stanowiska dowodzenia i zabić około 200 żołnierzy – w większości oficerów.

(...)

– Jako obsada etatowa tak dużego stanowiska dowodzenia występują oficerowie, w tym oficerowie starsi, aż do stopnia generała. Ukraińcy jeszcze przed wizytą Gierasimowa w Iziumie mieli rozpoznane to miejsce. Uderzyli, mając nadzieję, że będzie tam również szef sztabu genialnego. Wszystko wskazuje na to, że wówczas go tam nie było, ale inni ucierpieli. Wielokrotnie powtarzałem, że Ukraińcy mają wyjątkową przewagę świadomości operacyjnej na teatrze działań wojennych. Oznacza to, że wiedzą więcej niż Rosjanie, działają we właściwym czasie, co pozwala im unikać dużych strat – podkreśla gen. Cieniuch.

Podobnego zdania jest Marcin Wyrwał, dziennikarz Onetu, który od początku wojny w Ukrainie codziennie relacjonuje jej przebieg. – Ukraińcy mają informacje w czasie rzeczywistym, a że wizyta szefa sztabu Rosji miała miejsce pod Iziumem, mieli możliwość nakrycia ogniem stanowisk rosyjskich. Z punktu widzenia wielkiej propagandy ukraińskiej było to ogromne wydarzenie — mówi Wyrwał, który w niedzielę był bardzo blisko miejsca ostrzału, w Barwinkowe.

– Dla zwykłych żołnierzy, z którymi rozmawiam, sam Gierasimow nie był tematem, tematem było to, że Rosjanie ich bombardują. Dla nich nie ma znaczenia, czy rakiety lecą za sprawą gen. Gierasimowa, czy gen. Dwornikowa, któremu Putin powierzył główne dowództwo operacji w Ukrainie. Oni są już bardzo zmęczeni – podkreśla dziennikarz Onetu.

(...)

Zdaniem gen. Cieniucha wizyta gen. Gierasimowa na froncie miała przede wszystkim podnieść morale rosyjskich żołnierzy. – Chodziło również o pozycję samego Gierasimowa jako szefa sztabu. Chciał w ten sposób zademonstrować, że aktywnie uczestniczy w operacji, w której udział biorą jego podwładni. Taką postawą miał dodać im ducha. Nie byłbym zwolennikiem teorii, że pojechał tam w ramach kary, jaką wyznaczył mu prezydent Putin – podkreśla gen. Cieniuch.

Innego zdania jest gen. Nosek. – Wizyta Gierasimowa na froncie była jednak czymś wyjątkowym. Oczywiście wizyty szefów sztabów zdarzały się w Iraku czy w Afganistanie. Ale tym razem nie mamy do czynienia z misją stabilizacyjną tylko z regularną wojną. Teoria, iż został tam wysłany za karę, nie jest moim zdaniem do końca żartem. Po wszystkich niepowodzeniach armii rosyjskiej, po błędnych decyzjach związanych z rozpoczęciem inwazji wyobrażam sobie taką rozmowę — nie wiem, czy osobiście z Putinem, czy z Siergiejem Szojgu (minister obrony Rosji — red.) — gdzie w stosunku do Gierasimowa pada polecenie: "jedź i to teraz ogarnij". Dla mnie jest to jedyny powód, ponieważ wątpię, by była to jego osobista inicjatywa – podkreśla były szef SKW.

onet.pl

Podczas czwartego dnia inwazji Rosji na Ukrainę, 27 lutego, kiedy Władimir Putin zarządził przejście sił odstraszania nuklearnego w swoisty "tryb specjalny", szefowa Yandex.Q Tonya Samsonova pisała SMS-y z ojcem na Whatsapp. Samsonowa była w Brukseli, a jej ojciec w Moskwie.

— Kiedy pojawia się informacja, że Putin wprowadza broń jądrową w stan specjalnej gotowości, każdy zaczyna się martwić. Okazało się jednak, że tata nie był tak zmartwiony jak ja. Nie wiedział, że wojska rosyjskie bombardują Ukrainę, myślał, że nic się nie dzieje — opowiada Samsonowa w rozmowie z Meduzą.

Tonya, która właśnie przeczytała nagłówek wiadomości Financial Times "Putin stawia rosyjską broń jądrową w stan podwyższonej gotowości, podczas gdy Zachód nakłada sankcje", wspomina, że weszła na stronę główną Yandexu i zobaczyła tam wiadomość TASS: "Putin wydał rozkaz, aby siły odstraszania armii rosyjskiej przeszły w tryb służby specjalnej".

— Z nagłówka TASS, który był wyświetlany w pierwszej piątce wiadomości na stronie głównej Yandex, nie można było wywnioskować zagrożenia wojną jądrową. Zobaczyłam zdjęcie informacyjne taty i zrozumiałam, że ja osobiście nie mam nic, o co mogłabym go oskarżyć — mówi Samsonowa.

Następnie, jak twierdzi, napisała wiadomość do "jednego z kluczowych udziałowców" Yandexu, prosząc o "rozpoczęcie pokazywania informacji o wojnie" — ten ostatni przekierował ją do najwyższego kierownictwa. Następnie, jak wspomina Samsonowa, zadzwoniła do jednego ze swoich przyjaciół z Yandexu, który "mógł faktycznie publikować wiadomości na stronie głównej" (Tonya nie podaje jego nazwiska). Odpowiedział: "Tonya, moje słoneczko, gdzie jesteś, w Europie? Jestem w Moskwie. Proszę nie dzwonić do mnie więcej z takimi pomysłami. Takie rozmowy są teraz dla mnie niebezpieczne".

Nie mogąc znaleźć sojuszników w firmie, Samsonowa złożyła rezygnację: "Zrozumiałam, że Yandex nie zmieni swojego stanowiska i nadal będzie ukrywał informacje o wojnie. W tych warunkach nie jest możliwe dalsze otrzymywanie wynagrodzenia. To jest współudział w przestępstwie".

— Powiedziałam mężowi: odchodzę z pracy. Popierał mnie, twierdząc, że z etycznego punktu widzenia nie mogę dalej być pracownikiem Yandexu — wspomina Samsonowa w rozmowie z Meduzą.

W 2019 r. obecny pracownik firmy Yandex, specjalizujący się w uczeniu maszynowym, przypadkowo odkrył zaskakującą rzecz. Niejawna "biała lista" 15 publikacji została wykorzystana do stworzenia tzw. topu Yandexa — wspomnianej już pierwszej piątki nagłówków wiadomości na stronie głównej.

Wtedy jeszcze działały normalne rosyjskie media — to samo "Jecho Moskwy", "Dożd", "Nowaja Gazieta". Były one zarejestrowane w Rosji, były normalnie cytowane [przez inne media], ale Yandex nie umieszczał ich na pierwszej stronie. W nagłówkach były na przykład Izvestiya, RIA Novosti, TASS, Interfax, Rossiyskaya Gazeta, Kommersant, Vedomosti, RBC, Gazeta. Inny były pracownik firmy zauważa, że na liście znajdowały się również Regnum, Niezawisimaja Gazieta i Vzglyad.

Ze względu na ustawę o agregatorach, Yandex może publikować wiadomości tylko od wydawnictw zarejestrowanych w Rosji jako media (chociaż media zagraniczne praktycznie zniknęły z rosyjskiego dorobku informacyjnego jeszcze wcześniej, w 2014 r.). Firma otwarcie o tym mówiła. Jednak fakt, że nagłówki wiadomości na pierwszej stronie Yandex.News były pobierane tylko z ograniczonej listy mediów, nie był reklamowany.

Wiedzieli o tym tylko pracownicy serwisu informacyjnego. Trzech byłych pracowników potwierdziło w rozmowie z Meduzą, że taka lista istniała i była wykorzystywana w algorytmach selekcji do generowania nagłówków na pierwszej stronie. Jak twierdzą, został on wprowadzony na mocy porozumienia z rosyjską administracją prezydencką.

— Kreml od dawna próbował wywierać presję na Yandex i próbował stworzyć własną listę mediów, z których składałaby się pierwsza piątka na stronie głównej — wspomina były pracownik Yandex.News. Źródło bliskie agencji potwierdziło również, że wprowadzenie takiej listy było od dawna forsowane przez administrację prezydencką.

— Ludzie z administracji prezydenckiej po raz pierwszy pojawili się w biurze Yandexu latem 2008 r., krótko po wojnie w Osetii Południowej — powiedział RBC były szef Yandex.News Lew Gerszenzon. Następnie został zaproszony na spotkanie z pierwszym zastępcą szefa AP Vladislavem Surkovem i zastępcą szefa Zarządu Polityki Wewnętrznej Prezydenta Rosji Konstantinem Kostinem.

Rozmowa, jak wspomina Gershenzon, dotyczyła korzystania z zatwierdzonych przez Kreml mediów jako źródeł nagłówków wiadomości. Niektóre media — zwłaszcza gruzińskie — zostały nazwane przez Surkowa "wrogami". Urzędnicy poprosili także o dostęp do interfejsu strony głównej "na wypadek wojny". — W tym czasie Yandexowi "jakoś udało się uniknąć ingerencji władz" — wspomina Gershenzon.

— Jednak po 2008 r. wizyty przedstawicieli administracji Putina były kontynuowane. Tak więc w 2015 r. lista mediów, które mają być głównymi newsami na stronie głównej, była ponownie omawiana — tym razem z Timurem Prokopenko, ówczesnym zastępcą kierownika działu polityki wewnętrznej administracji prezydenta — mówi pracownik Yandexu, który brał udział w tworzeniu listy.

— Ludzie z administracji prezydenta nalegali, byśmy wybierali maksymalnie trzy do pięciu źródeł, które zatwierdzili do nagłówków. Negocjacje były długie i ciągnęły się latami. Ostatecznie zgodziliśmy się na 15 pozycji: wzięliśmy 50 najczęściej cytowanych mediów i zgodziliśmy się na półtorej tuzina z nich. Niektóre z nich nie znalazły się w pierwszej dwudziestce, ale Kreml je polubił. Sporządzono "listę nagłówków" tych mediów" — wspomina.

Źródło Meduzy twierdzi, że Prokopenko, podobnie jak Surkow i Kostin, domagał się przyznania mu "przycisku dostępu" do strony głównej Yandexu. Jednak po raz kolejny "uniknięto" tego tematu — w końcu sporządzono tę samą "listę nagłówkową 15 mediów", które postanowiono wykorzystać do pracy "w razie potrzeby".

Potrzeba pojawiła się w 2016 r, kiedy w Rosji weszła w życie ustawa o agregatorach. — Kierownictwo stwierdziło, że nie jest w stanie dłużej walczyć z Kremlem. Po prostu wyjęli listę z 2015 r., odkurzyli ją, jeszcze raz przejrzeli i uruchomili — wspomina były pracownik serwisu informacyjnego Yandex.

— Były problemy z RBC, w administracji prezydenta uważano ich za nielojalnych — ale walczyliśmy i dzięki temu trafili na pierwsze strony gazet. Ale Nowaja Gazeta i Jekho Moskvy już nie — powiedział Meduzue były pracownik Yandex.News. "Nowaja" i "Echo" rzeczywiście zostały "pominięte" w nagłówkach gazet, potwierdza były top menedżer Yandexu Grigorij Bakunow, który odszedł z firmy w 2018 r.

(...)

1 marca 2022 r. były szef Yandex.News Lev Gershenzon opublikował na Facebooku obszerny wpis:

"Dzisiaj jest szósty dzień wojny Rosji z Ukrainą, w której pociski i wyrzutnie rakietowe ostrzeliwują dzielnice mieszkaniowe w Charkowie, schroniska, domy opieki... Dzisiaj jest szósty dzień, w którym co najmniej 30 mln rosyjskich użytkowników widzi na stronie głównej Yandex, że nie ma wojny, nie ma tysięcy zabitych rosyjskich żołnierzy, nie ma dziesiątek cywilów zabitych przez rosyjskie bombardowania, nie ma dziesiątek jeńców, nie ma ogromnych zniszczeń w różnych miastach Ukrainy. Podstawą i siłą napędową tej wojny jest fakt, że duża część ludności Rosji może wierzyć, że wojny nie ma. »Yandex« jest dziś kluczowym elementem w ukrywaniu informacji o wojnie. Każdy dzień i godzina takich »wiadomości« to ludzkie życie".

W publikacji Gershenzon wymienił swoich byłych kolegów — Andrieja Styskina, szefa grupy biznesowej Yandexu zajmującej się wyszukiwaniem, reklamą i chmurą, dyrektor generalną Yandexu Elenę Buninę i dyrektora zarządzającego firmy Tigrana Chudawerdyana — którym przypomniał, że "nie ma rosyjskiego prawa, które zabraniałoby ci wybrać artykuł »Nowej Gazety« jako swój nagłówek", nie ma też odpowiedzialności karnej "za to, że na stronie głównej Yandexu pojawią się nagłówki rosyjskojęzycznych mediów, które nie mają licencji".

"Pamiętaj, że jesteś odpowiedzialny nie tylko przed tysiącami swoich kolegów, ale także przed dziesiątkami milionów swoich użytkowników. I za miliony waszych nieużytkowników w Ukrainie" — napisał Gershenzon.

(...)

Wkrótce po oświadczeniu Gershenzona na cotygodniowym zgromadzeniu Yandexu, pracownicy, którzy wcześniej w ogóle nie interesowali się Wiadomościami, zaczęli pytać, czy można je usunąć ze strony głównej. Na spotkaniu kierownictwo reprezentowali: Dyrektor Generalna Elena Bunina, Dyrektor Zarządzający Tigran Khudaverdyan oraz Dyrektor Działu Wyszukiwania, Reklamy i Chmury Andrey Styskin.

Pięciu pracowników Yandexa obecnych na spotkaniu opowiedziało o swoich wypowiedziach Meduzie. Na pytanie, co stanie się z "piątką wiadomości" na stronie głównej, Bunina odpowiedziała: — Powiem emocjonalnie, ale krótko: jeśli usuniemy [teraz — red.] wiadomości, to dostaniemy 10 minut sławy. W skali globalnej nic się od tego nie zmieni, tylko za 10 minut wszystko wróci do normy i Yandex zniknie.

Wspierał ją Khudaverdyan: — Nie jestem gotów przehandlować minuty sławy za los nas wszystkich. — Nie mamy prawa wykorzystywać usług Yandexu do wyrażania moralnego stanowiska — podsumował Styskin.

(...)

Jeden z dyrektorów firmy wyjaśnia Meduzie: — To jest strach przed pełzającą nacjonalizacją: jeśli Wiadomości zostaną zamknięte, Tigran zostanie zwolniony, kierownictwo zostanie wymienione, a wtedy wszystko się rozpadnie. Potwierdza to inny rozmówca Meduzy, zbliżony do administracji prezydenckiej: — Jeśli przyznają, że będzie demarche, a cała pierwsza piątka Wiadomości będzie zawierać hasła przeciwko wojnie, to nastąpi nacjonalizacja.

(...)

Miesiąc po wpisie Gershenzona na Facebooku, Bunina nagle opuściła stanowisko dyrektora generalnego Yandexu. Wcześniej wiadomo było, że przeniosła się do Izraela. Jak podaje The Bell, w liście do pracowników Bunina oświadczyła, że nie zamierza wracać do Rosji, ponieważ "nie może pracować w kraju, który prowadzi wojnę ze swoimi sąsiadami". Jej stanowisko natychmiast przejął Khudaverdyan — ale nie przetrwał nawet dnia, ponieważ został umieszczony na liście sankcji UE.

W uzasadnieniu sankcji wobec niego napisano: "Były szef Yandex News oskarżył firmę o to, że była kluczowym elementem w ukrywaniu przed Rosjanami informacji o wojnie w Ukrainie". W dokumencie stwierdzono również, że Chudawerdyan został umieszczony na liście z powodu swojej obecności na spotkaniu przedstawicieli biznesu z Putinem 24 lutego 2022 r., kiedy to rozpoczęła się inwazja wojsk rosyjskich.

Nie tylko Bunina odeszła z Yandexu. Andrei Styskin, szef grupy biznesowej Search, Advertising and Cloud, napisał prośbę o trzymiesięczny urlop w kwietniu — poinformowało Meduzę źródło w dziale kadr Yandexu, a dwaj obecni pracownicy Yandexu potwierdzili. Styskin nie wróci do firmy po urlopie, jak twierdzą dwaj inni rozmówcy. Na jego miejsce stanowisko to oficjalnie objął były menedżer Yandex.Technologies, Peter Popov. Styskin przekazał pytanie Meduzy służbie prasowej. Yandex oficjalnie poinformował, że Styskin jest na urlopie, ale "pozostaje w firmie i pomaga w kluczowych sprawach".

(...)

Na decyzję Styskina, jak mówią rozmówcy Meduzy, wpłynęły wydarzenia spod Buczy. Pomimo informacji o masowych mordach w ukraińskim mieście, które wstrząsnęły całym światem, dla zapytania "Bucza", serwis wyszukiwania podał zdjęcia atrakcji turystycznych.

(...)

Yandex nie mógł zamknąć Aktualności, jednak może je sprzedać. W tym samym czasie postanowiono pozbyć się Yandex.Zen — gdy rozpoczęła się inwazja, zaczęła ona drażnić władze.

Yandex otrzymuje teraz m.in. listy od organizacji pozarządowej Dialog. Organizacją tą, utworzoną przez moskiewski Departament Informatyki, kierował do niedawna Aleksiej Gresławski, były zastępca szefa prezydenckiej administracji projektów publicznych i kurator ds. internetu na Kremlu. Po odejściu Gresławskiego do wspieranego przez prezydencki Instytutu Rozwoju Internetu na czele Dialogu stanął Władimir Tabak (twórca erotycznego kalendarza ze studentkami dziennikarstwa Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego z okazji urodzin prezydenta i szef młodzieżowego ruchu Sieć Zwolenników Putina).

Pracownicy Dialogu, powołując się na prośbę Gresławskiego, poprosili pracowników Yandexu o usunięcie "fałszywek" z blogów Yandex.Zen — poinformowali Meduzę trzej rozmówcy z firmy.

W szczególności Dialog poprosił o zredagowanie bloga opozycyjnego polityka Ilji Jaszyna — poinformowało Meduzę dwóch pracowników Yandexa. — Blog dziennikarza Dmitrija Kolezewa, redaktora naczelnego Republiki, również nie był zadowalający — powiedział Meduzie pracownik Yandex.Zen.

(...)

— Zmęczyliśmy się walką z władzami i chcieliśmy pozbyć się toksycznych aktywów. Nikt w firmie nie zastanawiał się, dlaczego te aktywa stały się takie. Chciano ratować to, co można było uratować — skomentował sprzedaż Zen i Wiadomości jeden z menedżerów Yandexu.

28 kwietnia oficjalnie ogłoszono, że Wiadomości i Zen zostaną kupione przez VK, korporację kierowaną przez Władimira Kiriyenkę, syna pierwszego zastępcy szefa administracji prezydenckiej Siergieja Kiriyenki. Dokładnie tego samego dnia na Twitterze pojawiła się informacja o włamaniu do serwisu wyszukiwania Yandex.

(...)

Po spotkaniu firmowym, na którym kierownictwo Yandexa tłumaczyło, dlaczego nie wyłączy serwisu Wiadomości, starszy projektant interfejsu serwisu Yandex.Praktikum Siergiej Zakharov zdał sobie sprawę, że nadszedł czas, aby zakończyć pracę.

— Jeśli kierownictwo uważa, że nie warto zamykać serwisu Wiadomości, jeśli karmi użytkowników propagandą, jeśli nie mówi o wojnie, to jest to dla mnie zaskakujące — mówi Zakharov w rozmowie z Meduzą.

Wyjechał do Erewania, gdzie osiedliło się już wielu pracowników Yandexu. Wśród nich są zarówno ci, którzy zrezygnowali z pracy, jak i ci, którzy wyjechali z Rosji, ale nadal pracują w Yandexie zdalnie. Źródło Meduzy w firmie twierdzi, że z kraju wyjechało około pięciu tys. pracowników — to jest około jednej czwartej całego zespołu (18 tys. osób). Źródło Meduza w dziale kadr Yandexa podaje inną liczbę — trzy tysiące. Zaznacza jednak, że część z tych, którzy wyjechali — około 10 proc. — już wróciła do Rosji. — Wielu wyjechało z powodu paniki, z obawy przed mobilizacją, ale nie potrafiło sobie poradzić z życiem za granicą — mówi pracownik Yandexu.

Mimo to na ośmiu czatach relokacyjnych, obsługiwanych wyłącznie przez pracowników Yandexu, tysiące osób wciąż dyskutuje o przeprowadzce do Gruzji, Turcji, Izraela, a nawet Uzbekistanu, wymienia adresy przedszkoli i szkół, szuka mieszkań do wynajęcia. Największy chat room, Istanbul chat room, zatrudnia około 1300 pracowników. Ponadto, z 20 obecnych pracowników Yandexa, z którymi Meduza rozmawiała w trakcie procesu, tylko trzech pozostało w Rosji.

— W Yandexie od dawna istnieje możliwość pracy zdalnej. Format ten pojawił się w pełni dwa lata temu podczas pandemii. Nie mamy wpływu na to, skąd pracują zdalni pracownicy" — oficjalnie skomentował sytuację Yandex.

Z czołowych pracowników Yandexu — oprócz Eleny Buniny i Andrieja Styskina — w maju ostatecznie odszedł Ilja Krasilszczik, szef serwisu Yandex.Lavka i były wydawca Meduzy. O swoim zwolnieniu poinformował natychmiast po tym, jak wyszło na jaw, że wszczęto przeciwko niemu sprawę karną w związku z "fałszerstwami" na temat rosyjskiej armii, których powodem był wpis Krasilszczyka na temat wydarzeń na Buczy. Obecnie mieszka w Tbilisi i wraz z byłymi pracownikami firm Yandexu uruchamia nowy projekt non-profit, który — jak mówi — ma pomóc tym, którzy "ucierpieli z powodu działań władz rosyjskich".

Firma przygotowuje się do odejścia szefa działu geoserwisów Romana Chernina, który obecnie przebywa w Izraelu. Przeniósł się tam również dyrektor ds. produktów reklamowych Yandexa Vera Leyzerovich — poinformowały Meduzę dwa źródła w firmie.

onet.pl

Ilja Filatow był jednym z trzech osobistych kamerzystów Władimira Putina. To on stał za kamerą, gdy rosyjski prezydent tłumaczył powody agresji na Ukrainę. Nagranie przemówienia Putina trafiło do mediów 24 lutego nad ranem, gdy wojska rosyjskie wkroczyły na terytorium Ukrainy. Rosyjski przywódca argumentował w filmie, że celem ataku jest "denazyfikacja" i "demilitaryzacja" Ukrainy.

Filatow zdradził właśnie dziennikarzom śledczym niezależnego rosyjskiego serwisu Projekt, że przemówienie Putina z 24 lutego było ostatnim, które nagrał. Operator zdecydował, że musi odejść z pracy. Z jednej strony tłumaczy, że "osiągnął w swoim zawodzie już wszystko". Z drugiej, że nie mógł już znieść przebywania na ciągłej kwarantannie. Znajomi Filatowa potwierdzają, że praca z Putinem wiąże się z ciągłą izolacją. Nieoficjalnie mówi się jednak o "nieostrożnych" wypowiedziach operatora na temat trwającej wojny, czemu on sam zaprzecza.

Nagrane przez Filatowa przemówienie Putina przejdzie do historii nie tylko dlatego, że rosyjski prezydent tłumaczy w nim powody agresji na Ukrainę. Okazuje się, że przywódca przygotował je w tajemnicy i nie skonsultował go ze swoimi współpracownikami. Kremlowscy propagandyści, gdy obejrzeli nagranie, byli przerażeni. Zastanawiali się, jak mają wytłumaczyć Rosjanom znaczenie użytych przez Putina słów: "denazyfikacja" i "demilitaryzacja".

Niezależny rosyjski serwis Projekt dotarł do czterech anonimowych źródeł z najbliższego otoczenia Kremla. Są to m.in. menedżer zajmujący się mediami oraz związany z Kremlem socjolog. Z ich relacji wynika, że nikt na Kremlu nie wiedział, o co tak naprawdę Putinowi chodzi.

Po tym, jak prezydent użył w swoim przemówieniu słowa "denazyfikacja", propagandyści dwoili się i troili, żeby znaleźć sposób na opowiadanie Rosjanom o wojnie. "Niemal natychmiast stało się jasne, że »denazyfikacja« to niefortunne określenie" — czytamy w tekście Projektu.

Dziennikarze śledczy zwracają uwagę na to, co w swoich programach telewizyjnych robił największy rosyjski propagandysta, Dmitrij Kisielow. "Ustnik Putina", jak mówi się w Rosji o tym prezenterze telewizyjnym, w pierwszych dniach inwazji na Ukrainę próbował tłumaczyć, czym jest "denazyfikacja". 27 lutego i 6 marca w swoich wystąpieniach przed kamerą za każdym razem przez co najmniej siedem minut wyjaśniał Rosjanom, co znaczy słowo "denazyfikacja". Mówił, że można wymusić ją tylko siłą.

Równocześnie na Kremlu trwały gorączkowe poszukiwania innego słowa, które mogłoby zastąpić "denazyfikację" i tym samym ułatwić Rosjanom zrozumienie militarnej agresji w Ukrainie. Ostatecznie, już w programach z kwietnia Kisielow całkowicie przestał wypowiadać to słowo.

Socjolog z otoczenia Putina zdradził w rozmowie z Projektem, że po kilku nieudolnych próbach wyjaśniania, czym jest "denazyfikacja", Kreml zdecydował się na przeprowadzenie tajemniczego sondażu telefonicznego, który miał dać odpowiedź, co tak naprawdę Rosjanie myślą o wojnie.

Fakt, że zrobiono to dopiero po kilku dniach od wybuchu wojny, dobitnie świadczy o tym, jaki chaos panuje na Kremlu. Zdaniem dziennikarzy Projektu, Rosja tak naprawdę nie była przygotowana do inwazji. Nie tylko na poziomie gospodarczym czy militarnym, ale także na poziomie propagandowym. "Większość urzędników rządowych i kremlowskich nie wiedziała nic o planach prezydenta i rozpoczęcia operacji wojskowej" — czytamy na łamach Projektu. Okazuje się, że nawet wysocy urzędnicy nie mieli czasu na sporządzenie planu działania.

Po kilku dniach od wybuchu wojny pracownicy Kremla dzwonili do Rosjan i pytali ich, co myślą o wojnie. Mimo usilnych starań propagandy, respondenci nie byli w stanie wyjaśnić, co oznacza "denazyfikacja". Mało tego, wielu z Rosjan nie było nawet w stanie poprawnie wypowiedzieć tego słowa.

To wtedy zapadła decyzja o tym, żeby przestać używać tego słowa w tłumaczeniu powodów rosyjskiej agresji.

onet.pl

Pułkownik Azatbek Omurbekow, dowódca 64. brygady strzelców zmotoryzowanych, której żołnierze masakrowali ukraińskich cywilów w Buczy, ma 75-metrową daczę w mieście Czebarkuł i mieszkanie w Czelabińsku przy ul. Postyszewa 6. Jeździ Chevroletem Nivą o numerach rejestracyjnych X189KE174. Ma niezapłacone mandaty za przekroczenie prędkości i niestosowanie się do znaków drogowych.

Wiadomo, że przed wyjazdem na wojnę dostał błogosławieństwo "na krucjatę w Ukrainie" od samego arcybiskupa metropolity Chabarowska. Żona pułkownika Jekaterina również służy w wojsku. Znane są już numery paszportów małżonków, dlatego Brytyjczycy wpisali ich na listę osób objętych sankcjami.

To tylko część ustaleń członków grupy InformNapalm, którzy rozpracowali dane o dowódcy i ponad setce rosyjskich żołnierzy, odpowiadających za zbrodnie w podkijowskich miasteczkach. (...)

Poznanie takich szczegółów nie byłoby możliwe, gdyby nie zaskakujący prezent. Sierżant Petr Zacharow (podkomendny Omurbekowa) zgubił w Buczy swój telefon, zawierający 13 gigabajtów zdjęć, filmów i różnych dokumentów.

- Informacje z telefonu i zapisane dokumenty to dodatkowe potwierdzenie informacji zebranych ze źródeł publicznych. Wiele z nich pokażemy jako dowód. Zdjęcia te pomogły nam potwierdzić dane dowódcy, zidentyfikować ponad 100 współtowarzyszy sierżanta Zacharowa, którzy w marcu 2022 r. działali w obwodzie kijowskim w Ukrainie i najwyraźniej są bezpośrednio zamieszani w zbrodnie wojenne popełnione w Buczy, Hostomelu i Irpinie - mówi Wirtualnej Polsce Irakli Komaxidze, jeden z liderów serwisu InformNapalm. To społeczność wywiadowców i analityków, która ujawnia kulisy rosyjskiej wojny w Ukrainie.

Opowiada, jak wytropiono dowódcę rosyjskiej jednostki. - Początkowo od ukraińskiego wywiadu otrzymaliśmy tylko listę jednostek działających pod Kijowem. Nie wiedzieliśmy, kto aktualnie dowodził 64. brygadą. Na trop trafiłem, gdy odszukałem relację z Parady Zwycięstwa 9 maja 2021 roku w Chabarowsku. Spiker wymienił nazwisko Omurbekowa, który był wówczas świeżym dowódcą. Dużo pomógł nam działacz antywojenny z Chabarowska, który niedawno służył w 64. brygadzie - mówi dalej Komaxidze.

- Teraz mamy już nawet numery paszportów Omurbekowa i jego żony, a także wielu żołnierzy. Numer telefonu pułkownika to +79143948515. Jeśli ktoś chce, może nawet skontaktować się osobiście. Wiem, że 64. brygada została już przeniesiona do Donbasu, ale telefon pułkownika jeszcze w kwietniu był zalogowany do sieci. Ja nie dzwoniłem, nie miałbym mu nic do powiedzenia. Zresztą on sam już wie, że stał się sławny na świecie i pewnie nie odbierze - dodaje rozmówca WP.

Sprawdziliśmy, że faktycznie telefon pułkownika nie odpowiada. Jego żona zablokowała możliwość przesyłania wiadomości przez komunikator VK. Dowódca nie zareagował na wiadomość z pytaniami, czy wie, że został wskazany jako zbrodniarz oraz czy boi się zemsty ukraińskich żołnierzy.

Irakli Komaxidze podkreśla, że o działaniach InformNapalm wiedzą już rosyjskie służby wywiadowcze. W pośpiechu kasują różne lokalne publikacje z Chabarowska i konta społecznościowe żołnierzy, co pozwoliłoby identyfikować ich nazwiska i zdjęcia. Z internetu wykasowano na przykład dane kapitana wywiadu Dmitrija Degotyi (64. brygada). Jednak wcześniej "wywiadowcy" InformNapalm zabezpieczyli archiwa. Mówią, że "kapitana czeka jeszcze niespodzianka".

wp.pl

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy udostępniła kolejną przechwyconą rozmowę. Tym razem słychać szokującą wymianę zdań między rosyjskim żołnierzem i jego matką. Nagranie to może być dowodem tego, jak okrutne zachowania przejawiają wojskowi z Rosji. 

(...)

Na początku żołnierz przyznaje matce, że widział tortury, do jakich dopuszczali się funkcjonariusze FSB (Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej) na jeńcach. - Sam też w tym uczestniczyłem - podkreśla mężczyzna. Następnie opisuje matce przebieg tortur.

Ukraińskim jeńcom odcinano skórę z palców i genitaliów. Matka wówczas przerywa synowi i dopytuje go o to, jak to możliwe, że brał udział w działaniach FSB. - Pomagaliśmy w transporcie jeńców. Biliśmy ich. Łamaliśmy im nogi, żeby nie mogli uciec - tłumaczył jej żołnierz.

Rosjanin chwilę później w ogromnych emocjach i z radością opowiada jej, jak "łamał Ukraińców", którzy płakali z bólu. - Uwielbiam to - dodał nagle. Matka dopytuje go, czy dobrze zrozumiała, co mówi. Syn wówczas jedynie jeszcze bardziej się ekscytuje i zaczyna obrażać Ukraińców. Do wyzwisk dołącza się także matka. - Jesteśmy tacy sami. Gdybym i ja była w Ukrainie, też bym się cieszyła z tych tortur - mówi mu kobieta.

Na koniec żołnierz opowiada, jak do obozu jenieckiego przywieziono starszego mężczyznę, który krzyczał, że nie boi się umrzeć za Ukrainę. Wówczas Rosjanie rzucili się na niego i pobili go pałkami na śmierć. - Mam na koncie 20 zabitych, jestem spokojny, nie mam żadnych wyrzutów - mówi Rosjanin żołnierz. - To nie są ludzie - dodaje matka, mając na myśli Ukraińców, (...)

gazeta.pl

Rosja od dawna atakuje Ukrainę na froncie informacyjnym. Wraz z początkiem wojny zmanipulowane historie telewizyjne oraz coraz to nowe dezinformacje w innych mediach i sieciach społecznościowych państwa-agresora pojawiają się w coraz większej ilości. Jakie sztuczki propagandy Putina sprawdzają się najlepiej i dlaczego tak wielu ludzi w Rosji jest gotowych przyjąć jako prawdę nawet oczywiste kłamstwo?

- Zestaw przekazów propagandowych w Rosji niemal nie zmienił się od 2014 roku, kiedy Rosja zaatakowała Donbas. Od czasu do czasu niektóre z nich zatrzymują się, a potem ruszają ponownie - mówi Olga Jurkowa, współzałożycielka niezależnej ukraińskiej organizacji StopFake.org, która wykrywa i bada propagandę oraz dezinformację w mediach. - Główne tezy pozostają te same: Ukraina to państwo nazistowskie, rządzone przez Zachód i NATO. Jednak ostatnio pojawiły się nowe akcenty: Rosja nie jest w stanie wojny z Ukrainą, ale ze Stanami Zjednoczonymi (a ostatnio z Wielką Brytanią, która aktywnie wspiera Ukraińców).

- Ostatnio propagandyści Putina mocno działają też na rzecz zdyskredytowania ukraińskiej armii. Mówią, że popełnia ona brutalne zbrodnie wojenne - stwierdza ekspertka.

- Inną bardzo typową techniką propagandową Federacji Rosyjskiej jest wrzucenie w przestrzeń informacyjną ogromnej liczby wersji danego wydarzenia - opisuje Olga Jurkowa. - Często takie wersje są ze sobą sprzeczne. Tak było w przypadku historii zatonięcia krążownika "Moskwa". Początkowo mówiono, że na statku wybuchł pożar. Potem, że statek uderzył w podwodną minę, ale jest nienaruszony. Wkrótce po tym, jak rozeszła się pogłoska, że to ukraińskie pociski uderzyły w krążownik, Rosjanie przyznali, że został trafion, ale stwierdzili, że uszkodziły go rakiety NATO. Przy tak wielu różnych przekazach propagandyści chcą po prostu zmylić czytelnika (widza, słuchacza), aby przestał szukać prawdy - dodaje.

Sądząc po sondażach, Rosjanie ufają swojej propagandzie. Skąd bierze się taka ślepa wiara?

- Faktem jest, że większość obywateli czuje się dobrze w ramach "silnego państwa", którego wszyscy na świecie się boją - mówi Wadim Wasiutynski, doktor psychologii, główny pracownik naukowy Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Akademii Narodowej Nauk Pedagogicznych Ukrainy. - Ten światopogląd daje ludziom poczucie własnej wielkości. Wielu obywateli Rosji postrzega swojego prezydenta tak jak Niemcy na początku lat 30. [postrzegali Hitlera - red.], który obiecał podnieść Niemcy z kolan i ożywić tysiącletnią Rzeszę. I odpowiednio do tego wierzą we wszystko, co odpowiada "linii lidera".

- Chociaż wśród Rosjan na szczęście są ludzie, którzy nie ulegają propagandzie. Szanuję tych samotnych śmiałków, którzy teraz sprzeciwiają się wojnie, bo bardzo trudno odważyć się na to w całkowicie zamkniętym środowisku - kontynuuje ekspert.

Jest taka psychologiczna zasada: jeśli wszyscy w grupie prawie jednogłośnie popierają pewną opinię, bardzo trudno jest odważyć się jednostce wyrazić swój punkt widzenia. Jednak gdy tylko jeden z najodważniejszych wyrazi swoje wątpliwości, innym, którzy wątpią, łatwiej jest wyrazić podobną opinię. Dlatego reżimy totalitarne prześladują dysydentów, którzy wstrząsają nimi, wyrażając swoje stanowisko - dodaje Wadim Wasiutynski.

Jak mówi ekspert, nie ma nawet konieczności, by rząd totalitarny stosował jakieś dodatkowe, specjalne metody psychologiczne wobec swoich obywateli.

- Lojalni Rosjanie nie wątpią w słuszność swojego przywódcy i propaństwowych mediów. Jeszcze do niedawna każdy w tym kraju miał okazję znaleźć w internecie informacje, które stawały w kontrze z oficjalnym przekazem. Ale większość tego nie robiła i nie zrobi. Dostrzegają tylko to, do czego są przyzwyczajeni. Nawet jeśli propaganda jest na granicy szaleństwa, jak fałszywa historia o chłopcu ukrzyżowanym przez "ukraińskich nazistów".

Zdaniem Wadima Wasiutynskiego szansa na przekonanie ludzi, którzy wierzą w propagandę Kremla, że są oszukiwani, jest nikła. - Ludzie łatwo i chętnie uwierzą w oczywisty absurd, jeśli dzięki temu poczują się komfortowo w informacyjnym getcie, do którego weszli bez oporów i w którym utknęli. Niezwykle trudno przemówić do logiki takich ludzi - wyjaśnia.

Zapytany o to, co powinno się stać, aby Rosjanie przejrzeli na oczy i zobaczyli prawdę o wojnie prowadzonej przez reżim Putina oraz jego zbrodniach, ekspert nie kryje, że wymagałoby to istotnych zmian.

- W zasadzie wymaga to upadku rosyjskiego imperialnego totalitaryzmu - wyjaśnia. - Dopóki istnieje samo imperium, większość stanowić będą ludzie gotowi tolerować nawet najbardziej brutalne działania reżimu. Dlatego jeśli dziś ktoś próbuje przekazać Rosjanom na przykład, że ich armia w Ukrainie nie chroni osób rosyjskojęzycznych, ale bombarduje osiedla, zabija cywilów, a są na to niezbite dowody, to Rosjanie będą mówić: "Nie było innego wyjścia. Putin wie, co robi".

ukrayina.pl

Wojska rosyjskie kontynuują ostrzał i bombardowania pozycji ukraińskich w rejonach walk i na ich głębokim zapleczu. Ofiarami zmasowanego uderzenia artylerii rakietowej (wieloprowadnicowe wyrzutnie o zasięgu kilkudziesięciu kilometrów) padły Mikołajów i Kramatorsk. W ataku rakietowym ucierpiała m.in. infrastruktura kolejowa w Czerkasach i Dnieprze, a także obiekty w okolicach Browarów w obwodzie kijowskim oraz Kropywnyckiego. Obrońcy poinformowali o zestrzeleniu części wrogich rakiet. Opóźnienia w ruchu kilkudziesięciu składów pociągów osobowych sięgają kilkunastu godzin. Podawane przez stronę ukraińską informacje z terenów walk są w coraz większym stopniu enigmatyczne lub – jak w przypadku sytuacji w trójkącie Izium–Barwinkowe–Słowiańsk – nie ma ich w ogóle.

Ukraińcy zwracają uwagę na coraz intensywniejszy ostrzał pogranicznych rejonów obwodów czernihowskiego i sumskiego oraz rozbudowę zgrupowania wroga po przeciwnej stronie granicy. W obwodzie kurskim mają być rozwijane pododdziały 90. Dywizji Pancernej z Centralnego Okręgu Wojskowego (OW), zaś w obwodzie homelskim agresor zwiększa liczbę systemów obrony powietrznej. W kontekście zagrożenia wznowieniem rosyjskiej aktywności z północy przedstawia się też rozpoczęte na Białorusi ćwiczenia sił specjalnych i pododdziałów walki radioelektronicznej. Kijów obawia się zbrojnej prowokacji w tym przygranicznym rejonie.

Po blisko dwutygodniowej przerwie Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy przedstawił informacje dotyczące problemów kadrowych najeźdźcy. Żołnierze 38. Brygady Zmechanizowanej z 35. Armii Ogólnowojskowej (AO) Wschodniego OW mieli odmówić dalszego udziału w wojnie. Z kolei pododdziały 2. Korpusu Armijnego (tzw. Ługańskiej Milicji Ludowej) Południowego OW, po ukompletowaniu ich mieszkańcami najbliższych rejonowi walk miejscowości, charakteryzują się niskim stanem moralno-psychologicznym, mają duże problemy z uzbrojeniem i nie są gotowe do wykonywania zadań.

Zgodnie z amerykańskimi danymi w Mariupolu pozostały dwie z dwunastu batalionowych grup taktycznych, które brały udział w zdobywaniu miasta (mają liczyć niespełna 2 tys. żołnierzy). Pozostałe jednostki przesunięto na pogranicze obwodów zaporoskiego i donieckiego, w rejon miejscowości Wełyka Nowosiłka.

Według ukraińskiego wywiadu wojskowego agresor eskaluje sytuację w Naddniestrzu, aby stworzyć pozory przygotowywania stacjonujących tam oddziałów rosyjskich do ataku oraz rozproszyć i związać armię ukraińską na kolejnym kierunku. Liczebność personelu Grupy Operacyjnej Wojsk Rosyjskich w regionie naddniestrzańskim nie przekracza 300 osób, a łączny potencjał ludzki sił naddniestrzańskich i rosyjskich wynosi ok. 1400 ludzi. Terytorium Naddniestrza może być przydatne do ustanowienia linii zaopatrzeniowych dla wojsk najeźdźczych. Warunkiem powodzenia tego planu jest jednak utworzenie korytarza lądowego przez południowe regiony Ukrainy, co – biorąc pod uwagę skuteczny opór obrońców – wydaje się obecnie mało prawdopodobne.

Ukraiński resort obrony poinformował, że w obwodach biełgorodzkim i kurskim oraz południowych regionach Rosji trwa niejawna mobilizacja bezrobotnych i członków organizacji kozackich. Poszukiwani są również byli wojskowi przebywający w państwach poradzieckich. Mają oni dostawać propozycję zarobienia co najmniej 200 tys. rubli (3 tys. dolarów) miesięcznie.

W ciągu ostatniej doby Państwowa Służba Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych rozminowała obszar 396 ha i zneutralizowała 1592 sztuki amunicji i min. Od początku wojny zneutralizowano 92 909 sztuk amunicji i 583 kg materiałów wybuchowych, w tym 1964 bomby lotnicze, na obszarze 17 tys. ha.

4 maja hiszpańskie organy ścigania – w wyniku wspólnej akcji Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) z Prokuraturą Generalną i partnerami zagranicznymi – zatrzymały prorosyjskiego blogera Anatolija Szarija. W 2021 r. SBU postawiła mu zarzut zdrady i działania na szkodę bezpieczeństwa narodowego w sferze informacyjnej. Istnieją poszlaki, że współpracował on ze służbami rosyjskimi. Działalność Partii Szarija zawieszono w marcu. W 2021 r. Litwa cofnęła mu status uchodźcy, nadany w 2012 r.

5 maja w Warszawie odbywa się międzynarodowa konferencja donatorów pomocy humanitarnej dla Ukrainy na szczeblu szefów państw, z udziałem m.in.: przewodniczącego Rady Europejskiej, przewodniczącej Komisji Europejskiej, przedstawicieli Banku Światowego, MFW, EBOR i międzynarodowych organizacji humanitarnych. 4 maja Ursula von der Leyen w wystąpieniu przed Parlamentem Europejskim wezwała do podjęcia wspólnych prac nad „ambitnym” pakietem odbudowy Ukrainy po wojnie, w ramach którego ​​UE wraz z partnerami międzynarodowymi powinna wesprzeć wszystkie jej etapy, zapewnić zrównoważony rozwój państwa, dalsze reformy i przyszłe członkostwo w Unii.

4 maja tzw. mariupolskim korytarzem humanitarnym udało się ewakuować do Zaporoża 344 osoby – kobiety, dzieci i osoby starsze z Mariupola, Manhusza, Berdiańska, Tokmaku i Wasylówki. Od 5 do 7 maja ma ponownie działać korytarz humanitarny z zakładów Azowstal (strona rosyjska deklaruje wstrzymanie ognia).

Od wybuchu wojny do Polski z Ukrainy wjechało 3,16 mln osób, a tylko 4 maja – 25 tys. (wzrost o 28,5% względem dnia poprzedniego). W kierunku przeciwnym odprawiono w środę 17,6 tys. osób, zaś od 24 lutego – 1,05 mln. Z kolei na Litwę od początku inwazji przybyło ok. 50 tys. ukraińskich uchodźców, a ponad 7,6 tys. z nich znalazło już pracę.

Komentarz

Zintensyfikowanie uderzeń na obiekty infrastruktury transportowej stanowi bezpośrednią odpowiedź Rosji na trwające dostawy ciężkiego uzbrojenia dla armii ukraińskiej z Zachodu. Sygnalizuje też, że Moskwa widzi w nich bezpośrednie zagrożenie dla powodzenia swoich działań militarnych. Powtórne uderzenia na te same cele (m.in. most kolejowy nad limanem Dniestru) świadczą o tym, że przynajmniej części ataków nie przeprowadzono precyzyjnie i obrońcom udało się stosunkowo szybko naprawić poczynione szkody. Ataki na nowe cele potwierdzają jednak, że działania te powodują utrudnienia. Strona ukraińska szuka alternatywnych dróg dostarczenia wojskom wyposażenia i zaopatrzenia (szef Kolei Ukraińskich poinformował, że były one na taką sytuację przygotowane). O ile zablokowanie linii zaopatrzenia z Polski i Słowacji należy uznać za niezwykle trudne, a przy obecnym natężeniu walk wręcz niemożliwe, o tyle transport z Rumunii do Odessy udało się Rosjanom co najmniej ograniczyć.

Wzrost aktywności sił agresora na północy i północnym wschodzie od granic Ukrainy świadczy o zamiarze dalszego blokowania pozostających tam jednostek ukraińskich, tak aby nie można ich było wykorzystać w rejonach walk na południu i wschodzie kraju (w celu wzmocnienia walczących tam pododdziałów lub ich zluzowania). Wraz z powtarzającymi się uderzeniami rakietowymi na Kijów i jego okolice stanowi także sygnał dla Zachodu, którego przedstawiciele w ostatnich tygodniach coraz śmielej wizytują ukraińską stolicę i przywracają placówki dyplomatyczne.

Zatrzymanie Szarija przez hiszpańskie organy ścigania to ostrzeżenie dla wszystkich prorosyjskich polityków czy działaczy, którzy po rozpoczęciu wojny uciekli z Ukrainy (w większości do państw UE, Izraela i ZEA). W Hiszpanii przebywał wcześniej także polityk Illa Kywa, który składał deklaracje lojalności wobec Moskwy oraz wzywał do zabójstwa prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i zbombardowania Lwowa. Od marca jest ścigany międzynarodowym listem gończym, w wyniku czego zbiegł z Hiszpanii do Rosji. O ile wcześniej takie osoby stawały się celem sankcji w krajach sympatyzujących z Ukrainą, o tyle działania Hiszpanii – przez lata zapewniającej schronienie wielu postaciom z półświatka Ukrainy czy Rosji – pokazują, że agresja zmienia podejście krajów dotąd niezaangażowanych we wschodnim sąsiedztwie UE.

osw.waw.pl

Najczęściej zachowanie reżimu Alaksandra Łukaszenki w odniesieniu do rosyjsko-ukraińskiego konfliktu do 2020 roku jest charakteryzowane jako konsekwentna postawa neutralności i dystansowania się od agresji Władimira Putina. Jednak w rzeczywistości wyglądało to nieco inaczej: początkowo, w 2014 roku, większość wypowiedzi Łukaszenki była zgodna z retoryką Kremla.

Pierwszą publiczną reakcją Łukaszenki na rosyjską agresję na Ukrainę nie było wcale wezwanie do dialogu i wprowadzenia sił pokojowych, ale prośba o rozmieszczenie rosyjskich sił lotniczych na Białorusi.

W tym czasie Łukaszenka usprawiedliwiał działania Rosji na Krymie i w Donbasie, twierdząc, że Ukraina powinna negocjować bezpośrednio z samozwańczymi republikami (do czego zawsze dążył Kreml). Publicznie obiecał, że w razie konfliktu między Rosją a NATO poprze Putina, niezależnie od tego, kto jest winien i kto ma rację.

Łukaszenka porównał tragiczne wydarzenia w Odessie w maju 2014 roku do zbrodni nazistowskich, a podczas spotkania z Putinem dodał dwuznacznie, że “nasi ludzie” na Ukrainie “wołają o pomoc i domagają się reakcji”.

Pojawiła się też dziwna propozycja, by użyć białoruskiej armii w Donbasie “nie jako sił pokojowych” (do dziś nie jest do końca jasne, co miał przez to na myśli).

Jednocześnie Łukaszenka z dużym rozdrażnieniem reagował na pomysł, by stał się on pośrednikiem i rozjemcą w konflikcie ukraińskim wiosną i latem 2014 roku.

– Nawet nie proponujcie mi takiej roli. Nienawidzę pośredników i rozjemców – powiedział Łukaszenka ukraińskim dziennikarzom.

Jednocześnie białoruski prezydent nie pozwolił na połączenie swojej polityki zagranicznej z linią Moskwy. Nie pogratulował Putinowi aneksji Krymu. Oświadczył, że popiera integralność terytorialną Ukrainy i nie ma zamiaru uznawać Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych. Kiedyś Łukaszenka powiedział nawet, że “bojowników walczących z Ukraińcami należy zniszczyć”.

Ówczesną ambiwalencję Łukaszenki najlepiej ilustruje jego spotkanie z pełniącym obowiązki prezydenta Ukrainy Ołeksandrem Turczynowem pod koniec marca 2014 roku. Turczynow chciał się wtedy dowiedzieć od Łukaszenki, czy należy spodziewać się uderzenia z kierunku białoruskiego.

– Obiecał, że Rosjanie nie zaatakują nas z terytorium jego kraju. Ale kiedy się żegnaliśmy, powiedział: W ostateczności ostrzegę was dzień wcześniej – opowiadał później Turczynow.

W 2015 roku, po podpisaniu porozumień mińskich, Łukaszenka zaczął coraz bardziej dystansować się od polityki zagranicznej Kremla. Białoruscy dyplomaci zaczęli aktywnie promować wizerunek kraju jako “gwaranta stabilności i bezpieczeństwa” w regionie.

W 2017 roku Mińsk publicznie zaproponował wprowadzenie białoruskich sił pokojowych do strefy konfliktu. W lutym 2018 roku Łukaszenka powiedział, że jest gotów wysłać do Donbasu 10 tys. żołnierzy.

Łukaszenka nie określał już wojny w Donbasie mianem “wojny domowej” – mówił niemal wprost, że jest to konflikt między Rosją a Ukrainą. Zniknęła również idea podmiotowości samozwańczych republik: Łukaszenka twierdził bowiem, że negocjacje powinny być prowadzone bezpośrednio przez Moskwę i Kijów.

Ta retoryka zachowała się do wiosny 2021 roku.

Po dramatycznych wydarzeniach na Białorusi w 2020 roku i rosnącym wpływie Rosji na kraj, Kijów przestał postrzegać Mińsk jako platformę negocjacyjną. Wiosną 2021 roku Łukaszenka powrócił do starej narracji: podczas rozmów w Moskwie poparł pomysł Putina dotyczący bezpośrednich negocjacji między władzami ukraińskimi a tzw. ŁRL i DRL.

29 listopada na spotkaniu w białoruskim Ministerstwie Obrony Łukaszenka obiecał, że w razie wojny z Ukrainą stanie po stronie Rosji:

– Oni doskonale zdają sobie z tego sprawę: jeśli znowu zaczną wojnę w Donbasie czy gdzieś na granicy z Rosją, Białoruś nie będzie stała z boku. I jest jasne, po czyjej stronie stanie – powiedział.

Od tego czasu retoryka Łukaszenki stała się otwarcie militarystyczna. Zadeklarował zamiar zwiększenia kontyngentu wojskowego na granicy z Ukrainą i obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by “Ukraina była nasza”. 17 stycznia ogłoszono nieplanowane rosyjsko-białoruskie ćwiczenia Związkowa Stanowczość 2022, pod pozorem których wojska rosyjskie zostały przerzucone na Białoruś i rozpoczęły przygotowania do inwazji na Ukrainę.

Podczas przemówienia do Zgromadzenia Narodowego 28 stycznia słowo “wojna” padło z jego ust 36 (!) razy.

– Będzie wojna, czy nie? Tak, będzie – powiedział.

A po pauzie sprecyzował, że stanie się tak tylko w dwóch przypadkach: bezpośredniej agresji przeciwko Białorusi lub Rosji.

W ostatnich tygodniach przed wojną Łukaszenka odwiedzał z kontrolą obiekty wojskowe, oskarżał ukraińskie władze o nieprzewidywalność i nieodpowiedzialność, powtarzał frazesy rosyjskiej propagandy o “radykalnych nacjonalistach” i “faszystach” w Kijowie. Wyraził poparcie dla uderzeń rakietowych “i nie tylko” przeciwko Ukrainie. Łukaszenka ponownie zapewnił, że w przypadku konfliktu zbrojnego w Donbasie białoruska armia będzie działać “dokładnie tak samo jak rosyjska”.

Dyktator zapewniał też, że wojna potrwa “najwyżej 3-4 dni”, ponieważ na Ukrainie “nie będzie nikogo, kto mógłby walczyć przeciwko nam”. Zagroził również, że jeśli Zachód będzie chciał się wtrącić do konfliktu, to wspólne wojska Rosji i Białorusi dojdą aż do kanału La Manche.

Blitzkrieg Putina na Ukrainie jednak się nie powiódł, więc retoryka Łukaszenki znów uległa radykalnej zmianie. Nie groził już nikomu wojną, zaprzestał inspekcji obiektów wojskowych i noszenia munduru.

Już w pierwszych godzinach wojny na pełną skalę Łukaszenka na spotkaniu z siłami bezpieczeństwa sformułował swoje nowe podejście w następujący sposób:

– W żadnym wypadku nie możemy dać się wciągnąć w gó*** z jednej strony i stać się zdrajcami z drugiej – a więc trzeba uniknąć bezpośredniego zaangażowania białoruskiej armii w agresję na Ukrainę, ale jednocześnie nie wyjść w oczach Putina na zdrajcę.

W związku z tym Łukaszenka zaczął jednocześnie prezentować trzy sprzeczne narracje.

Narracja pierwsza: Białoruś jest platformą negocjacyjną

Łukaszenka już 24 lutego po raz pierwszy zgłosił propozycję przeprowadzenia w Mińsku negocjacji

“trzech narodów słowiańskich”. Jednak zaraz potem dodał, że w tych rozmowach Ukraina powinna przyjąć warunki rosyjskie, żeby sytuacja się nie pogorszyła.

Trzy dni później był już gotowy, by pełnić jedynie rolę technicznego organizatora platformy. 27 lutego, kiedy w porządku obrad był temat negocjacji dwustronnych, Łukaszence udało się przekonać Wołodymyra Zełenskiego do zorganizowania spotkania delegacji rosyjskiej i ukraińskiej na terytorium Białorusi, w pobliżu rzeki Prypeć. Następnie, na początku marca, odbyło się kolejne spotkanie. Białorusi nie udało się jednak odzyskać statusu platformy do negocjacji, ponieważ sprzeciwili się temu ukraińscy przywódcy. Oficjalne stanowisko Kijowa jest jasne: negocjacje muszą być prowadzone w kraju, z którego terytorium nie leciały i nie lecą w kierunku Ukrainy żadne rakiety.

Druga narracja: to Ukraina przygotowywała atak na Białoruś

Łukaszenka musiał nie tylko zdystansować się od wojny, ale także usprawiedliwić swój współudział w agresji i wesprzeć Putina na płaszczyźnie propagandowej. 11 marca, podczas spotkania z Putinem w Moskwie, Łukaszenka wygłosił oświadczenie, które szybko stało się internetowym memem:

– Zaraz wam pokażę, skąd przygotowywano atak na Białoruś. I gdyby sześć godzin przed operacją nie przeprowadzono prewencyjnego uderzenia na pozycje – cztery pozycje, zaraz pokażę, przywiozłem mapę – zaatakowaliby nasze wojska, wojska Białorusi i Rosji, które były na ćwiczeniach. Tak więc nie rozpoczęliśmy tej wojny, mamy czyste sumienie.

Ponadto Łukaszenka kilkakrotnie mówił, że Ukraina rzekomo wystrzeliła rakiety w kierunku terytorium Białorusi, ale zostały one zestrzelone przez siły obrony przeciwlotniczej. Oczywiście, nie przytoczył żadnych dowodów, nawet nie próbował.

– Zniszczyli [pocisk – Belsat.eu] nad Prypecią. Leży gdzieś tam nad rzeką. Kto jest ciekawy, kto ma blisko, niech idzie i popatrzy – powiedział w wywiadzie dla japońskiego kanału telewizyjnego TBS.

Trzecia narracja: nie mamy z tym nic wspólnego

Już w pierwszych dniach wojny Łukaszenka skarżył się, że jego wrogowie przedstawiają Białoruś jako stronę w wojnie. Twierdził, że w rzeczywistości terytorium Białorusi nie jest wykorzystywane do działań wojennych, choć jednocześnie przyznał, że doszło do ataków rakietowych na Ukrainę.

Im bardziej pogarszała się sytuacja armii rosyjskiej na Ukrainie, tym wyraźniej rysowała się ta narracja. 7 kwietnia, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa, Łukaszenka skarżył się, że Zachód “bez dowodów zrobił z Białorusi wspólnika agresora”.

– Wrzucili nas do jednego worka z Rosją – powiedział.

Łukaszenka po raz kolejny próbował zaprezentować się jako rozjemca, który czyni starania, by “nawiązać dialog między stronami konfliktu”. W związku z tym zaproponował nawet, by Białoruś wzięła udział w rozmowach pokojowych jako strona negocjacji.

– Nie może być mowy o odrębnych ustaleniach za plecami Białorusi – stwierdził.

belsat.eu