czwartek, 4 lutego 2021


Energiewende wywodzi się z drobnych, lokalnych inicjatyw, które pojawiły się na początku lat 1990. Momentem przełomowym było uchwalenie ustawy o odnawialnych źródłach energii w kwietniu 2000 roku przez koalicyjny rząd socjaldemokratów i zielonych.

Angela Merkel, wówczas w ławach opozycji, była przeciwna tak szeroko zakrojonej transformacji energetycznej. Podczas kampanii wyborczej w 2005 roku, która wyniosła ją na urząd kanclerza, krytykowała jako nierealne dążenie do 20 proc. udziału OZE w miksie energetycznym do roku 2020. Gdy już przejęła ster władzy, zrewidowała poglądy, stając się zdeklarowaną zwolenniczką Energiewende i przywódczynią europejskiej szarży przeciwko katastrofalnym zmianom klimatycznym.

(...)

Energiewende zakorzeniło się w świadomości Niemców. Świadczą o tym fakty. Po pierwsze już około 40 proc. mocy w niemieckiej sieci elektroenergetycznej pochodzi ze źródeł odnawialnych (na początku transformacji było to niecałe 5 proc.). Po drugie ponad 40 proc. instalacji produkujących czystą energię jest własnością rolników oraz osób prywatnych.

Jeśli weźmie się pod uwagę, że Energiewende cieszy się poparciem ponad 90 proc. mieszkańców, to można mówić o prawdziwie pospolitym ruszeniu w narodzie. I po trzecie około 340 tys. Niemców pracuje w sektorze energii odnawialnej – ponad pięć razy więcej niż w dogorywającym, a niegdyś potężnym przemyśle węglowym. Jest to też blisko połowa całkowitego zatrudnienia w osławionym, niemieckim sektorze motoryzacyjnym.

(...)

Podwaliny pod rozwój niemieckiej energetyki odnawialnej położyła wspomniana ustawa o OZE (niem. Erneuerbare Energien Gesetz) z 2000 roku. Stworzyła ona system wsparcia dla odnawialnych źródeł energii, zapewniający im gwarantowaną taryfę przez 20 lat oraz pierwszeństwo zakupu przez operatorów sieci.

Od czasu nowelizacji z 2017 roku poziom wsparcia nie jest już ustalany przez państwo, lecz w drodze aukcji. Tylko małe instalacje nadal korzystają z gwarantowanych taryf. Ponadto rozwój odnawialnych źródeł energii został zsynchronizowany z modernizacją sieci.

Dla każdej technologii – farm wiatrowych (lądowych i morskich), fotowoltaiki, biomasy – określono roczne wolumeny nowych mocy dostosowane do tempa rozwoju sieci. Ostatnia nowelizacja została przyjęta we wrześniu 2020 roku w związku z radykalną rewizją celu klimatycznego.

W grudniu ub. roku Bundestag uchwalił ustawę o ochronie klimatu (niem. Klimaschutzgesetz). Wprowadziła ona opłaty za emisję dwutlenku węgla w sektorach transportu i ogrzewania/chłodzenia, dotychczas nieobjętych europejskim systemem handlu uprawnieniami do emisji. Przede wszystkim jednak usankcjonowała prawnie nowy cel klimatyczny, w myśl którego do roku 2050 Niemcy osiągną neutralność emisyjną, czyli będą emitować nie więcej dwutlenku węgla niż absorbują jego naturalne pochłaniacze (lasy, gleby, itp.).

W praktyce oznacza to, że do półwiecza powinno dojść do redukcji emisji gazów cieplarnianych o 95 proc. (w odniesieniu do poziomu z roku 1990), czyli do około 60 Mt CO2 rocznie. Niemiecki ustawodawca wyznaczył też cel pośredni – 65-proc. udział OZE w miksie energetycznym do roku 2030.

Osiągnięcie tego nad wyraz ambitnego zamierzenia niezmiernie utrudni fakt, że Niemcy bezapelacyjnie porzucają energię atomową, która stanowi niskoemisyjne, wydajne, a przede wszystkim w pełni sterowalne źródło energii – w przeciwieństwie do OZE, zależnych od kaprysów pogody. Fundamentalnym wyzwaniem będzie znalezienie sposobu na przechowywanie energii na dużą skalę oraz opracowanie technologii umożliwiającej integrację niestabilnych ze swej natury, przerywanych źródeł energii odnawialnej z systemem elektroenergetycznym.

Prawie jedna trzecia niemieckiego wolumenu emisji gazów cieplarnianych pochodzi z sektora elektroenergetycznego, w szczególności z elektrowni opalanych węglem kamiennym i brunatnym. W lipcu Bundestag ostatecznie przegłosował plan zamknięcia 84 elektrowni węglowych do 2038 roku.

Centralnym punktem polityki ograniczania emisji jest stopniowe wyłączanie dużych, konwencjonalnych elektrowni i zastępowanie ich zintegrowanym systemem zarządzania siecią przesyłu i dystrybucji, którego podstawą będą miliony małych, zdecentralizowanych jednostek produkcyjnych OZE wraz z instalacjami do magazynowania energii.

obserwatorfinansowy.pl

O najsilniejszym sojuszniku Tokio, Stanach Zjednoczonych, napisano że państwo to zdaje sobie sprawę z rywalizacji jaka musi prowadzić z Chinami i Rosją, próbującymi dokonać rewizji porządku międzynarodowego. Przeciwstawianie się temu Waszyngton ma stawiać sobie za kluczowy cel swojej polityki międzynarodowej. Głównym priorytetem USA są przy tym  dzisiaj Chiny i region "IndoPacyfiku". Pod uwagę brana jest tez Korea Północna klasyfikowana jako „państwo bandyckie” prowadzące program atomowy, stanowiący zagrożenie nawet dla tego mocarstwa. Reżim w Pjongjangu jest naciskany ws. rezygnacji z tego programu sankcjami, wysoka jest też gotowość bojowa sił amerykańskich w regionie.

Japończycy zauważają, że USA podnoszą swoją obecność w dwóch rejonach na świecie: na Dalekim Wschodzie i w Europie. Odbywa się to kosztem wycofywania się z Bliskiego Wschodu i Afryki, chociaż interesy i wyzwania jakie tam występują sprawiają, że to przeniesienie sił nie odbywa się w sposób płynny (zgodny z wolą Waszyngtonu). Wymienia się. w tym kontekście m.in. zaostrzający się konflikt z Iranem.

Japończycy dostrzegają, że amerykańska „kołdra” stała się zbyt mała aby okrywać nią wszystkie krytyczne na świecie rejony. Z tego powodu właśnie wzrosły naciski na sojuszników, aby w większym stopniu pomagali w utrzymaniu światowego bezpieczeństwa. Chodzi tutaj nie tylko o część państw NATO, które nie wywiązują się zaleceń sojuszu co do wydawania 2 proc. PKB na obronność, ale np. nawet o silnie zmilitaryzowaną i rozwijająca się pod tym względem Republikę Korei, co do której Waszyngton oczekuje pokrywania większej niż wcześniej części kosztów przebywania na jej terenie wojsk amerykańskich. Amerykanie chcą tez np. stworzyć międzynarodową organizację IMSC (International Maritime Security Construct) do strzeżenia swobody żeglugi na Bliskim Wschodzie.

Jednocześnie Japończycy dostrzegają, że Amerykanie rozwijają swoje zdolności militarne wobec zwiększających się wyzwań w tym głównie tych na Dalekim Wschodzi . Przebudowali część swojego arsenału nuklearnego na głowice taktyczne, tj. takie których teoretycznie można użyć w czasie konfliktu zbrojnego bez wywoływania od razu wojny atomowej oraz testują nowe pociski balistyczne i manewrujące należące do średniego zasięgu po wycofaniu się z traktatu INF (Intermediate-Range Nuclear Forces). Jednocześnie Waszyngton chciałby porozumienia rozbrojeniowego nie tylko z Rosją (jak to było dotychczas) ale obejmującego także ChRL.

(...)

Japonia jest zaniepokojona gwałtowną modernizacją chińskich sił zbrojnych, która jest wynikiem szybkiego wzrostu budżetu obronnego tego państwa, szczególnie w ostatniej dekadzie. Towarzyszące raportowi grafiki wskazują, że w ciągu ostatnich 30 lat chińskie nakłady na zbrojenia wzrosły 44-krotnie, a nawet w ostatnim dziesięcioleciu kiedy budżet był już duży – 2,4-krotnie. Tymczasem wzrost japońskich nakładów w latach 2010-2020 to zaledwie około 10 proc.

Niepokój budzi też cel Xi Jingpinga aby do połowy wieku stworzyć z Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej „siłę klasy światowej”. Chińczycy rozwijają w ostatnim czasie arsenał atomowy, pociski, siły powietrzne i morskie i na to kładziony jest główny nacisk. Wszystkie te elementy oznaczają zwiększenie możliwości rażenia wyspiarskiej Japonii. Jednocześnie Japończycy zauważają wielkie nakłady na wzrost zdolności do wojny informacyjnej i w najnowszych domenach prowadzenia wojny – cyber i w kosmosie czy spektrum elektromagnetycznym. Wzrastają chińskie możliwości tworzenia systemów antydostępowych , co będzie oznaczało swobodę działania chronionych w ten sposób zdolności ofensywnych.

(...)

Chiny nie tylko zwiększają swój potencjał, ale coraz agresywniej poczynają sobie w rejonach spornych z Japonią. Raport wskazuje tutaj na próby zmiany stanu posiadania na wyspach Senkaku, wzrost aktywności chińskiego lotnictwa wojskowego i marynarki wojennej oraz wzrost możliwości projekcji siły nie tylko w pierwszym pierścieniu wysp okalających ChRL  a także na wodach między pierwszym a drugim łańcuchem wysp, co oznacza zdolność do operowania wokół Japonii. Japończycy zwracają też uwagę na militaryzację Morza Południowochińskiego, które ChRL uznaje za własne wody terytorialne. Od 2012 roku niemal 3-krotnie wzrosła liczba nielegalnych wtargnięć chińskich jednostek pływających na japońskie wody terytorialne.

Tokio zdaje sobie sprawę, że Chiny nie pozostają aktywne jedynie na kierunku japońskim. Wyraźnym celem zastraszania jest Tajwan i inni sąsiedzi w regionie. ChRL ma w związku z tym wielu przeciwników i rywali, którymi są w pierwszym rządzie Stany Zjednoczone, ale też większość pozostałych państw regionu. Chińskie wysiłki koncentrują się ponadto na stworzeniu i zabezpieczeniu szklaków handlowych na zachód.

(...)

Japończyków Rosja interesuje raczej w kontekście możliwości jej współpracy z Chinami, w tym możliwości dzielenia się przez nią wojskowymi technologiami. Za zagrożenie uważa się też ewentualny sojusz chińsko-rosyjski, chociaż nie wiadomo, czy do niego dojdzie (obydwa państwa się od takiej możliwości odżegnują choć ich siły zbrojne, w tym bombowce Tu-95 i H-6, często wykonują razem ćwiczenia). Raport zauważa, że Rosjanie okupują nadal „Terytoria Północne” (Kuryle), a ich bombowce dokonują naruszeń japońskiej przestrzeni powietrznej. Rosjanie trenowali też w paździenrniku ubiegłego roku obronę Sachalinu i wybrzeży nad Pacyfikiem.

defence24.pl

Państwowe giganty działające w tracących na znaczeniu branżach (jak sektor wydobywczy czy przemysł ciężki) oraz zlokalizowane w kulejących gospodarczo prowincjach od lat borykają się z górą długów i wolnym wzrostem (albo nawet spadkiem aktywności). Są jednak gwarantem stabilności społecznej, ponieważ zatrudniają setki tysięcy ludzi. Dlatego władze – szczególnie lokalne – obchodzą się z nimi jak z jajkiem, a plan wielkiej reformy SOE ugrzązł.

Firmy utrzymują się na powierzchni dzięki ciągłemu dopływowi gotówki – czy to z banków (także tych kontrolowanych przez lokalne grupy interesu) czy od inwestorów (którzy nie mają wielu alternatyw dla ulokowania wolnych środków). Partia pod rządami Xi Jinpinga dokręca jednak lokalnym koteriom śrubę i stara się okiełznać wzrost zadłużenia. Ograniczając pole manewru miejscowym klikom, nie tylko uderza w ich żywotne finansowe interesy, ale daje również nauczkę rynkowi, który przyzwyczaił się do specyficznej wyceny ryzyka. Podstawowe pytanie brzmi zatem, czy lokalne władze nie chciały uregulować zobowiązań czy nie były w stanie, bo centrala zbyt mocno przycisnęła je finansowo. I czy w razie poważniejszych problemów pomocną dłoń poda im przewodniczący Xi, zapobiegając upadkowi kolejnych kostek finansowego domina.

Pekin działa oczywiście w typowy dla siebie, dość ostrożny sposób. Jako że firmy są na poziomie lokalnym uwikłane w skomplikowane sieci współzależności, m.in. poprzez wzajemne gwarancje i zobowiązania, problemy jednego przedsiębiorstwa mogą wywołać reakcję łańcuchową i wstrząsnąć stabilnością jeśli nie całego państwa, to chociaż regionu. Chiny są bowiem niezmiernie zróżnicowanym krajem i rozwijają się w różnym tempie, a lokalne grupy interesu zazdrośnie strzegą swoich małych (wielkości innych państw) rynków przed konkurencją z innej prowincji.

„South China Morning Post” przypomina powiedzenie popularne wśród inwestujących na rynku dłużnym: „Nie inwestuj powyżej Shanhaiguan”. Jest to sekcja Wielkiego Muru w prowincji Hubei, która oddziela północno-wschodni region Chin od reszty kraju. Inwestycje w Liaoning, Jilin czy Heilongjiang są szczególnie ryzykowne, bo struktura gospodarki prowincji jest archaiczna, ich wzrost rachityczny, a lokalne finanse – słabe. W 2018 r. po naciskach z Pekinu władze dwóch ostatnich dokonały rewizji PKB o ponad 20 proc. w dół!

bankier.pl