niedziela, 27 marca 2022


O tym, że uczucie niedosytu nie powinno dominować świadczy reakcja rządowych rosyjskich mediów. I tak na przykład agencja Ria Novosti opublikowała duży tekst będący komentarzem do wystąpienia prezydenta USA w Warszawie. Przemówienie Joego Bidena Ria Novosti określa jako zapowiedź antyrosyjskiej "krucjaty w imię demokracji i wolności".

Biden, w ocenie agencji, miał brzmieć jak Ronald Reagan, który – jak przypomina autorka artykułu – określił kiedyś Związek Sowiecki mianem "imperium zła". Stany Zjednoczone pod rządami Reagana realizowały "plan gospodarczego i finansowego zniszczenia Związku Sowieckiego", czemu towarzyszyły "akty dywersji oraz wojna ideologiczna i psychologiczna".

Ria Novosti stwierdza, że wezwanie do uwolnienia się od dostaw surowców energetycznych z Rosji oraz sankcje nałożone na Moskwę to w istocie powtórka polityki Reagana. Co ciekawe przy tym "konflikt w Ukrainie to środek, za pomocą którego Stany Zjednoczone chcą wciągnąć Rosję w wyniszczającą wojnę”. 

(...)

Pozytywny wniosek płynący z lektury programowego tekstu opublikowanego przez Ria jest taki, że niezależnie od histerii i manipulacji, których jest mnóstwo w tekście, jego autorka nie ma złudzeń. Zachód nie toczy żadnej gry z Rosją. Zachód prowadzi zimną wojnę z Rosją i zdecydował się na politykę powstrzymywania, izolacji oraz zrywania więzi z Moskwą. Dla Polski to doskonała wiadomość.

onet.pl

Janusz Schwertner: Co panu najmocniej siedzi w głowie?

Jarosław Wolski, cywilny analityk branży obronnej: Pyta pan o moje pierwsze skojarzenie z wojną? Chyba na zawsze będę kojarzył ten konflikt z wielką, powiewającą flagą NATO.

NATO robi dziś wszystko, co może, by wspierać Ukrainę?

Cały dotychczasowy przebieg tej wojny jest wyrazem triumfu Sojuszu. I to niezależnie od ostatecznego rezultatu konfliktu. NATO sprawdza się jako pakt obronny. Widać też, że wykazało zdolność reagowania na pogarszającą się sytuację w odpowiednim czasie, na długo zanim doszło do inwazji.

W jakim miejscu bylibyśmy dzisiaj, gdyby NATO nie zaangażowało się od samego początku w tę wojnę?

NATO już kilka miesięcy temu – a nie dopiero w dniu inwazji, jak sądzą niektórzy – rozpoczęło gigantyczną pomoc dla Ukrainy: w postaci dostaw uzbrojenia, środków łączności, instruktorów. Ukraińcy non stop, niemal w czasie rzeczywistym, dysponują kompletem informacji w zakresie ruchów wojsk rosyjskich. Otrzymują od NATO to, co jest bezcenne: informacje i świadomość sytuacji. I jeszcze uzbrojenie.

Od kiedy tak naprawdę było jasne, że dojdzie do wojny?

Pierwsze sygnały o możliwej inwazji pojawiły się na wiosnę zeszłego roku. Emmanuel Macron zaproponował objęcie naszego kraju tarczą atomową. U nas nie zostało to potraktowane tak poważnie, jak powinno. Jednak można przypuszczać, że Amerykanie i Francuzi wiedzieli, co się wydarzy, tylko jeszcze nie chcieli powiedzieć o tym wprost. Natomiast od października nie było już żadnych wątpliwości. Partnerzy zachodni z NATO nie pozostawiali złudzeń: Rosja uderzy. To było jasne i determinowało zachowania Sojuszu.

NATO zareagowało na czas.

Gdyby nie to, obraz tej wojny byłby dziś zupełnie inny. Prawdopodobnie Kijów byłby otoczony i ostrzeliwany jak Sarajewo w czasie wojny w Bośni i Hercegowinie. Nie twierdzę, że agresja rosyjska okazałaby się w pełni skuteczna, ale bez wątpienia sytuacja Ukraińców byłaby fatalna. Oczywiście oni bronią się sami, sami przelewają krew, ale bez pomocy NATO znaleźliby się w krytycznym punkcie.

W Polsce wciąż boimy się zdrady, część osób jest przekonanych, że w sytuacji inwazji na nasz kraj, sojusznicy pozostawiliby nas samych.

To z jednej strony wynika z naturalnych lęków, a z drugiej z podsycania strachu przez różnej maści ekspertów. Nie cierpię grania na lękach Polaków. Brzydzę się tym. Nie zgadzam się na sączenie jadu, na opowieści, że "NATO nas zdradzi", "NATO zostawi nas samych", "NATO nie będzie w stanie zadziałać na czas". To wszystko wpisuje się w rosyjską propagandę i jest dla nas potencjalnie niebezpieczne.

Ta wojna nas zmieni?

Powinniśmy zachowywać spokój. NATO w ostatnich miesiącach bezlitośnie obnażyło tych, którzy te lęki podsycali. Widzimy dziś miałkość tej narracji, jej fałsz.

(...)

Wróćmy do samej wojny. W jakich kierunkach może dalej podążać rosyjska inwazja?

Rosja ma zasadniczo trzy wyjścia, jeśli chce rozstrzygnąć ten konflikt militarnie. Pierwsza opcja: ogłaszają powszechną mobilizację, powołują rezerwistów, wyciągają zakonserwowany sprzęt. Jednostki uzupełniają rezerwistami, którzy są szkoleni niejako od nowa. Żeby ten wariant nabrał prawdziwej mocy, Rosjanie potrzebują czasu.

Ile dywizji mogliby wtedy wystawić?

Około dwudziestu, jeśli ogłoszą powszechną mobilizację, ale potrzebowaliby na to co najmniej pół roku. To przeciągnęłoby wojnę na drugą połowę lata. Rosja ze względu na sankcje może nie mieć tyle czasu, a więc i chęci, by zdecydować się na taki krok.

Jaki jest drugi wariant?

On dzieje się teraz. Rosjanie obecnie przygotowują się do rundy drugiej. Wymieniają dowódców, przygotowują świeże siły, planują nową operację. Na szczeblu frontu zajmuje to do dziesięciu dni, dywizji około 4-5 dni, a brygady – do 48 godzin. Jednym słowem, Rosjanie potrzebują czasu na przegrupowanie, ogarniecie bałaganu, jaki mają i ponowne właściwe zaplanowanie operacji.

Niestety mylimy przygotowania z utratą inicjatywy. Obecnie Rosjanie utrzymują swoje zgrupowania pod Kijowem, żeby ogniskować tam uwagę wojsk ukraińskich. Gdy czołówki rosyjskie stoją 20-30 km od miasta, to Ukraińcy nie mogą przerzucić znacznych sił w rejon Ługańska i Doniecka. Obecna kontrofensywa ukraińska na wschód i zachód od Kijowa jest wymuszona samą obecnością sił rosyjskich w okolicach miasta. A przez to Ukraińcy tracą możliwość wsparcia swoich wojsk wypieranych coraz intensywniej przez Rosjan.

W tym przypadku, ekonomicznie czas także gra na niekorzyść Rosji, ale militarnie ta sytuacja im służy: realizują bowiem cel minimalny, czyli wyparcie Ukraińców z korytarza wiodącego z Krymu do Rostowa nad Donem. Cel, do którego jednak dążą to moim zdaniem oderwanie całego Zadnieprza.

Wspominał pan jeszcze o trzeciej opcji.

To ta, która wszystkich elektryzuje, czyli użycie broni ABC: atomowej, biologicznej, chemicznej. Pojawiały się pewne sygnały w krajach zachodnich, że Rosjanie zechcą przeprowadzić uderzenie pod fałszywą flagą, czyli wykorzystać broń chemiczną przeciwko swoim własnym wojskom. Oczywiście te byłyby akurat świetnie przygotowane do obrony.

A Putin zyskałby pretekst do przeprowadzenia ataku.

Wówczas mogłoby dojść do pokazowego ataku na wybrane ukraińskie zgrupowanie przy zastosowaniu ładunków jądrowych małej mocy . Przekaz Rosjan byłby jasny: Ukraińcy użyli broni chemicznej, więc my odpowiedzieliśmy bronią jądrową małej mocy. A teraz siadamy do stołu negocjacyjnego z pozycji siły.

A czy Rosjanie mogą zaatakować ukraińskie miasta bronią atomową?

Nie, taki scenariusz to kompletna bzdura.

Dlaczego?

Mocno upraszając: broni jądrowej nie stosuje się obecnie przeciw miastom w tego typu konfliktach. Jest to z punktu wojskowego i politycznego bez sensu. Tego typu działania mają rację bytu w ramach doktryny "wzajemnego gwarantowanego zniszczenia", czyli obrzucania się atomówkami przez mocarstwa.

Więc jeśli już, to w Ukrainie Rosjanie mogą zdecydować się na taktyczne użycie broni jądrowej, małej mocy, w ramach amunicji artyleryjskiej, o sile między 0,5 do 5 kiloton. Czyli o mniejszej niż w przypadku Hiroszimy i Nagasaki. To jednak także mało prawdopodobne. Wtedy ewentualnym celem — jak wspomniałem — byłyby brygady ukraińskie, a cała operacja służyłaby zastraszeniu Ukraińców. Ale powtórzę: twierdzenie, że Putin rzuci atomówkę na ukraińskie miasto, to bzdury.

Czuć w panu spokój, że do tego nie dojdzie.

Z jednym zastrzeżeniem: mowa o Putinie, który nie miał skrupułów, żeby wydać rozkaz użycia broni chemicznej na terenie Wielkiej Brytanii – a więc na terenie państwa NATO! - wobec Siergieja Skripala. Mimo wszystko, nie spodziewam się takiego scenariusza.

To budzi optymizm, podobnie jak pierwszy miesiąc ukraińskiej obrony. Jednak równolegle Rosjanie każdego dnia osiągają kolejne cele. Idzie im gorzej, niż myślano, ale ich przewaga jest przecież ogromna.

Siłą rzeczy naturalne jest to, że kibicujemy Ukraińcom. Chcielibyśmy, żeby pokonali Rosjan. Ale trzeba pamiętać, że z jednej strony mamy fiasko początkowych celów rosyjskich – w tym nieudane próby zabicia prezydenta Zełenskiego i wprowadzenia marionetkowego rządu oraz nieudolne okrążenie Kijowa – a z drugiej także szereg mniej czy bardziej wyraźnych sukcesów armii rosyjskiej.

Ma pan na myśli wschód i południe kraju.

Zwłaszcza w rejonie Doniecka i Ługańska Rosjanie wygrywają. Ukraińcy stawiają opór, bronią się, ale finalnie ponoszą ciężkie straty i oddają teren. Przewaga wroga jest na tyle duża – głównie na polu artylerii i lotnictwa – że siłą rzeczy Rosja osiąga tam postępy.

Byłbym ostrożny ze stawianiem tezy, że Ukraina już wygrała. Tylko chciałbym zostać dobrze zrozumiany: Ukraińcy w tym sensie zwyciężyli, że Rosjanie ponieśli fiasko, jeśli chodzi o najważniejszy cel strategiczny, czyli obsadzenie rządu w Kijowie swoimi ludźmi.

Mieli podejść do Kijowa, urządzić tam drugie Sarajewo i z pozycji siły wymusić kapitulację całego kraju. To kompletnie się im nie udało. Armia ukraińska się nie rozpadła, dzielnie walczy, pod Kijowem powstrzymała agresorów. Jednak pamiętajmy: Rosjanie ciągle tam są, a na południu postępują coraz dalej.

Wciąż jednak trudno zrozumieć, skąd tak ogromne błędy rosyjskich wojsk w czasie trwania tej wojny.

One są faktem, ale pamiętajmy, że to, co obserwujemy, nie jest do końca rzeczywistością. To jest dobrze wykreowany obraz medialny. Ukraińcy mają świetnych doradców i doskonale prowadzą wojnę propagandową. Ja nie mam z tym problemu: toczą wojnę obronną, sprawiedliwą i całym sercem im kibicuję.

Trzeba jednak pamiętać, że te wszystkie zdjęcia rosyjskich żołnierzy, wyglądających na zagubionych dzieciaków, tych poborowych w brudnych, podartych mundurach, tych spalonych czołgów, to jest bardzo precyzyjnie tworzony obrazek.

Jednak podkreśla pan, że w niektórych rejonach wojska rosyjskie sprawiły się fatalnie.

Oczywiście. Równocześnie musimy pamiętać, że Rosjanie większość operacji prowadzą wielowariantowo. Czyli: mają jeden plan bardziej pożądany, bardziej ambitny, ale w jego cieniu realizują też inne, mniejsze, nie tak ambitne, ale też satysfakcjonujące. To, co pozostaje bezsporne, to że Rosjanie ewidentnie nie doszacowali Ukraińców, a przeszacowali swoje własne możliwości. Wiele operacji poszło im wyjątkowo fatalnie.

Od początku uderzyli małymi siłami, zbyt małymi, by osiągnąć założone cele. Można przypuszczać, że chcieli nie tylko wziąć Kijów w pierścień okrążenia, oderwać całe Zadnieprze, ale i szybko zdobyć Charków, by tam proklamować republikę ludową. To wszystko nie wypaliło, Charków także został obroniony.

(...)

Co Rosjanom udało się osiągnąć w tej wojnie?

Od początku mieli plan, by wytyczyć korytarz z Krymu do Rostowa nad Donem. Ten korytarz już powstał, a kością w gardle staje Mariupol, który znajduje się na skrzyżowaniu ważnych szlaków komunikacyjnych. Rosjanie koniecznie chcą zdobyć to miasto i pewnie prędzej czy później im się to uda. W związku z tym jestem skłonny dopuścić do siebie myśl, że Rosjanie poszerzą ten korytarz, wypchną Ukraińców z granic administracyjnych separatystycznych republik i wtedy dojdzie do negocjacji pokojowych.

A ceną pokoju może stać się niestety oderwanie Doniecka, Ługańska, a także wspomnianego korytarza wiodącego od Krymu do Rosji. Niemniej obawiam się że nastąpi "runda II" w kwietniu – maju i będziemy świadkami próby zajęcia całego Zadnieprza przez Rosjan.

Co pana najbardziej zadziwiło w dotychczasowej strategii militarnej Rosjan?

To ciekawe zagadnienie. Zgodnie z rosyjską logiką, powinni dysponować tzw. trzema rzutami strategicznymi. Pierwszy: to armia kadrowa, do której powołuje się także rezerwistów i poborowych. Potem jest drugi rzut: to są siły gotowe do walki około osiem miesięcy od ogłoszenia mobilizacji. Mają za zadanie rozwijać działania pierwszego rzutu i przechylać szalę zwycięstwa na swoją stronę, niezależnie od tego, jak mocno wykrwawiły się wojska w pierwszej fazie walk. Mowa tu o 20 dywizjach.

I jest jeszcze trzeci rzut: to są jednostki, które są mobilizowane w okresie do 1,5 roku od decyzji o mobilizacji. To rezerwiści, sprzęt z lat 60. i 70., pozostający w dobrym stanie, ale mocno przestarzały. Jednak gdy Rosjanie posyłają do boju kilkanaście takich dywizji, to w pewnym momencie ilość zaczyna przechodzić w jakość.

To w teorii, a w praktyce Rosjanie postąpili inaczej?

Półtora roku temu widzieliśmy, że rozpoczęli inwentaryzację magazynów i zasobów trzeciego rzutu. Większość analityków, w tym ja, łączyło to raczej z konfliktem w Syrii i możliwymi dostawami dla armii Baszszara al-Asada. I faktycznie, on dostał od Rosjan około 250 czołgów. Z kolei na wiosnę zeszłego roku – akurat w czasie, gdy Francuzi proponowali nam parasol atomowy – widzieliśmy rosyjskie przygotowania do rozwinięcia drugiego rzutu.

To wywołało alarm w państwach NATO.

Tak. Rezerwiści w Rosji zostali wysłani na ćwiczenia, wyciągano pojazdy z magazynów. Od lat nic się w nich nie działo, a nagle były masowo opróżniane. To – jak na Rosję – niby nie wyglądało na działania o wielkiej skali, ale wszyscy zaczęli się obawiać, czy przypadkiem Putin nie postanowi zaatakować Ukrainy. Jednak mobilizacja drugiego rzutu została przerwana w wakacje. Nie rozwinęła się w pełni. I to był potworny błąd Rosjan.

I to przeważyło o dotychczasowych rezultatach tej wojny?

Z całą pewnością. Teraz dyskutujemy, czy oni uzyskają korzystny, czy niekorzystny pat, a nie o tym, czy osiągną zwycięstwo w postaci zajęcia niemal całej Ukrainy. To właśnie wynika z tego: nie zdołali rozwinąć drugiego rzutu.

A do tego pierwszy rzut sprawił się gorzej, niż zakładano.

Armia kadrowa powinna być uzupełniania rezerwistami. Rosjanie mają około 37 tys. żołnierzy rezerwy wysokiej gotowości BARS, ale nie zdecydowali się na powszechną mobilizację, by tę armię kadrową wesprzeć. Ba, oni nawet większości jednostek armii kadrowej nie wykorzystali! Rzucili się na Ukraińców tak naprawdę wybranymi jednostkami poszczególnych okręgów wojskowych, które wcześniej były dyslokowane. I do tego część tych jednostek była słabej jakości.

Co więcej, Rosjanie zachowywali się tak jakby operacje planowali w ramach wymuszania pokoju w tzw. państwie upadłym, a nie walki ze zdeterminowanym i groźnym przeciwnikiem. Planowali -pięcio, może dziesięciodniową operację specjalną, co pociągnęło za sobą lawinę katastrof: w logistyce, przygotowaniu żołnierzy, wsparciu artylerii, lotnictwa, sił specjalnych... Wyjątkiem były tylko działania z Krymu oraz Doniecka i Ługańska – tam zdecydowanie bardziej realnie zaplanowano uderzenie.

Kolejne zaskoczenie?

Było tego więcej. Ja na przykład nie przypuszczałem, że Rosjanie uderzą na zachód od Kijowa. Tam znalazły się absolutnie ich najgorsze siły kadrowe, najgorsze jednostki, które nigdy nie błyszczały i nie osiągały dobrych wyników. A więc coś w tym rosyjskim planie poszło potwornie nie tak. Ukraińcy się mobilizowali, wzmacniali poborowych, zachęcali specjalistów do powrotu, operatorów systemów przeciwlotniczych, techników, inżynierów. A Rosjanie wykazali się serią błędów.

Ukraińcy przed wybuchem wojny dysponowali armią ponad 200-tysięczną. Porównywano ją z rosyjską i siłą rzeczy z góry skazywano na porażkę.

Później ukraińska armia sięgnęła 350 tysięcy żołnierzy. A Rosjanie rzucili się na nich zgrupowaniem o wielkości 117 batalionowych grup bojowych, tj. około 95 tys. żołnierzy wspieranych przez dalsze około 280-330 tysięcy niebędących w linii. Razem – około 315-425 tysięcy! To jest absurd, zaprzeczenie rosyjskiej doktryny, zgodnie z którą ich przewaga powinna wynosić minimum 2:1 w stosunku do przeciwnika. Rosjanie powinni wystawić armię rzędu co najmniej 700 tys. żołnierzy. I w ciągu pół roku trwającej mobilizacji bez problemu byliby w stanie to zrobić. Jednak nie zdecydowali się na to.

Mimo wszystko zdołali błyskawicznie podejść do Kijowa.

Nie do końca byli więc tak głupi i nie aż tak źle planowali operację, jak twierdzą niektórzy. W dwie doby podeszli pod stolicę od zachodu, w cztery – ze wschodu, wskutek przeprowadzonego przez nich szaleńczego rajdu po Ukrainie. Rosyjskie natarcie było nieprawdopodobne. 80 km – pierwsza doba. 110 km – druga. Następna – 60 km. Ostatni raz takie tempo natarcia było stosowane w wielkiej wojnie ojczyźnianej podczas operacji wiślańsko-odrzańskiej. A więc to był szok. Ponieśli wtedy duże straty, 20-procentowe, ale czołówki rosyjskie wykonały zadanie. W swoim szaleńczym pędzie faktycznie zdołały podejść pod Kijów.

Tylko że zgodnie z logiką, za tymi czołówkami powinien iść drugi rzut strategiczny, który by ostatecznie wyizolował ruch oporu Ukraińców, zabezpieczał szlaki komunikacyjne, rozwinąłby powodzenie natarcia pierwszej fali. Tego nie było.

(...)

Możemy wyciągać pozytywne wnioski z postawy NATO, a co powinniśmy zapamiętać z dotychczasowego przebiegu inwazji, jeśli chodzi o jej militarny aspekt?

Tutaj na wnioski jeszcze za wcześnie. Na pewno widzimy dziś, że 60-70 proc. strat jest zadawanych ogniem artylerii. Bardzo dużą rolę odgrywa obrona przeciwlotnicza – ta po stronie ukraińskiej jest cichym bohaterem tej wojny. Nadal mamy także dominujący udział wojsk pancerno-zmechanizowanych. Konflikt na Ukrainie stanowi na wskroś konwencjonalną wojnę toczoną między dwoma wysoce nasyconymi uzbrojeniem armiami.

Jeśli chodzi o dotychczasowe straty, ponoszone przez obie strony, to te ukraińskie stanowią mniej więcej jedną czwartą tych, które występują u Rosjan. To się wpisuje w pewne kanony: atakujący ponosi większe straty niż atakowany. Zwłaszcza gdy armia atakująca zachowuje się często aż tak nieudolnie. Wszystko to trzyma się logiki wojen konwencjonalnych.

Co dalej?

Przypuszczam że Rosjanie spróbują w ramach całkowicie przemodelowanej operacji zająć całe Zadnieprze. Ale cena tego będzie dla nich wysoka a rezultat nie jest wcale oczywisty. W rezultacie tej wojny najprawdopodobniej Ukraińcy i Rosjanie uzyskają brzydki pat. Rosjanie nie zrealizują swoich celów strategicznych, a Ukraińcy być może będą musieli niestety pożegnać się z drogą do NATO i pewną formą partycypacji w zachodnich gwarancjach bezpieczeństwa.

onet.pl

Co u ciebie?

Dobrze, najważniejsze, że jest zdrowie. Reszta się nie liczy.

Poprzednio rozmawialiśmy dwa tygodnie temu...

Dwa tygodnie i pięć kilo mniej.

Aż pięć?

Jak tu przyjechałem ważyłem pod stówkę. Na początku zrzuciłem na szybko parę kilo, ale teraz ważę 90 kg.

Nie karmią was?

Karmią dobrze, ale jak chodzisz po wsiach, z których wycofali się Ruscy, to i ja, i chłopaki staramy się oddawać porcje żywnościowe ludziom. Nam tego jedzenia nie zabraknie, a co się dzieje w miejscu, gdzie teraz jestem, to jest nie do wyobrażenia.

A co się dzieje? Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, byłeś na zachodzie kraju i strzelałeś z Javelinów do rosyjskich konwojów zaopatrujących wojsko.

To już przeszłość. Teraz działamy na wschodzie. Najpierw zawrócili nas tam, gdzie byliśmy na początku, czyli do Jaworowa.

Tego samego, który ostrzelali Rosjanie 13 marca i w którym zginęło około 40 osób, a ponad 130 zostało rannych.

Ja wyjechałem z Jaworowa o godz. 22.00, a nad ranem był ten atak. Ludzie, z którymi byłem, zostali na miejscu i to był koniec mojej grupy. Część z nich wróciła po ataku do domu, część jest ranna, a część jest... gdzieś indziej.

Jakiego rodzaju to były rany?

To uderzenie było około 100 m od nich, ale było tak silne, że dwóch ludzi z mojej grupy straciło słuch, którego nie odzyskali do dzisiaj. Dwie, trzy osoby są poranione szkłem, bo spali blisko okien.

Dlaczego stamtąd wyjechałeś?

Ja od początku mojego pobytu tutaj chciałem mieszkać w namiocie na zewnątrz baz, a nie w jakimkolwiek obiekcie wojskowym, bo to są przecież cele militarne. Wolę marznąć w namiocie niż narażać się na śmierć w wojskowym budynku.

Podobne uderzenia Rosjanie przeprowadzali w Browarach i Ochtyrce. W Jaworowie należało się spodziewać ataku?

To raz, ale jest jeszcze inna kwestia. Zanim wyjechałem z Polski, to byłem w ukraińskiej ambasadzie. W jaki sposób oni mnie weryfikowali i czy w ogóle mnie weryfikowali, to nie mam pojęcia. Dostałem SMS-a, którego pokazałem na granicy, a wtedy strażnicy graniczni zaprowadzili mnie do policjantów, którzy zawieźli mnie do wojenkomatu [punkt rekrutacyjny – red.].

W wojenkomacie też tylko skserowali mój paszport. Więc ja nie wiem, jak ta weryfikacja wygląda. A jak przyjechałem do Jaworowa, gdzie znajdowało się to międzynarodowe zgrupowanie, to uderzyło mnie, jak wielu tam było Gruzinów i Białorusinów. Ja rozumiem, że oni walczą po stronie Ukrainy i w ogóle lubię te narody, ale oni są wszyscy rosyjskojęzyczni i myślę, że właśnie takim osobom z rosyjskich służb bardzo łatwo jest przeniknąć do takiego miejsca.

(...)

Wciąż pracujesz z Javelinem?

Javelina już od dawna nie miałem w ręku. Działamy na tyłach frontu i naszym zadaniem jest "czyszczenie" wiosek z Ruskich. Artyleria przesuwa się w stronę wiosek, które Rosjanie odpuszczają, bo oni często gdzieś wchodzą, a po chwili wychodzą. Wtedy my wchodzimy do takiej wsi i chodzimy od domu do domu, sprawdzając, czy są Rosjanie.

A bywają?

Przedwczoraj mieliśmy taki przypadek. Weszliśmy do takiego dużego domostwa, które o dziwo nie miało powybijanych szyb w oknach.

Dlaczego o dziwo?

Bo oni po prostu dewastują domy. Na jakieś 150 domów, w których byłem, może ze trzy nie miały wybitych szyb.

Wracając do waszej akcji...

Weszliśmy na podwórko, gdzie były dwie stodoły. I z jednej stodoły wyszło dwóch żołnierzy z czerwonymi, czyli rosyjskimi opaskami na ramieniu. Trzymali ręce w górze, więc nic im nie robiliśmy. W tamtym momencie nas było siedmiu. Nagle z boku otworzyły się drzwi i ktoś zaczął strzelać. My byliśmy dobrze ustawieni, pod ścianami, ale jeden z naszych, Amerykanin, dostał w nogę. Położyliśmy się na glebę i skończyło się tak, że tamtych pięciu zginęło.

Trzech zaczęło do nas strzelać, ale robili to bardzo nieporadnie, bo gdybyśmy weszli dalej w podwórko, to na pewno któregoś z nas by zabili. To było bardzo dziwne, bo wyglądało to tak, jakby tamtych dwóch rzeczywiście chciało się poddać i nie dogadali się z pozostałą trójką. Ale jak pierwszy z tamtych zaczął strzelać, potem drugi i trzeci, to ci którzy podnieśli ręce też zostali zabici, bo nikt nie wiedział, co się dzieje. Ale to była jak na razie jedyna sytuacja stykowa.

Z tym rannym Amerykaninem wszystko w porządku?

Przy postrzale stracił sporo krwi, ale szybko go opatrzono i znalazła się właściwa krew. Jest bezpieczny.

Jak wyglądają te wsie, które przejmujecie?

Okropnie. Tu jest po prostu bestialstwo. Do tej pory nie wiedziałem, jak okrutni potrafią być Rosjanie. Widziałem tu poszarpane ciała ludzi, zabitych ludzi, to były starsze osoby, po co do nich strzelać? Ci ludzie są przerażeni. Kiedy wchodzimy do wsi, to wyglądają ze swoich kryjówek, widzą, że mamy niebieskie opaski i wtedy dopiero wychodzą.

W jednym garażu widziałem, jak zejście do piwnicy było zamaskowane dywanem, na którym jeszcze stał stół, żeby nikt się nie zorientował, że tam się ukrywają ludzie. To są sytuacje, o których ja do tej pory słyszałem tylko od mojej babci, która opowiadała, jak się chowali przed Ruskimi podczas II wojny światowej.

W jakim stanie są ci ludzie?

Tam jest ogromny problem z głodem. Stąd te żywnościowe racje, które im oddajemy.

A w jakim stanie są ciała ludzi, które widziałeś? W jaki sposób oni zginęli?

Z dziesięciu ciał, które widziałem, połowa była zastrzelona, a połowa nie. Ze trzy ciała były tak rozszarpane, że wyglądało to, jakby ktoś szukał tam narządów.

To znaczy, że ktoś ich pociął?

Nie jestem w stanie tego powiedzieć. To wyglądało tak, że ktoś nie miał oczu, ktoś miał rozszarpany cały tułów. Nie wyglądało to dobrze.

Jak wyglądają domy? Dochodzą do nas informacje, że Rosjanie je plądrują.

Plądrują i niszczą. Te wybijane szyby, o których mówiłem, nie były dziełem artylerii, bo wtedy byłyby też zburzone budynki. To Rosjanie po prostu grabili i plądrowali, rozpie***ali wszystko w środku. Jak wiszą kable od telewizorów, a nie ma telewizorów, to wiadomo, co się tam działo.

"Oczyszczanie" takich wsi z Rosjan to trudna robota?

Trudna o tyle, że Ruscy zaminowują teren. Wchodzimy do wsi, a tu Amerykaniec krzyczy: "Stop! Wait!", bo już widzi, że miny. Z jednego domu zdetonowali trzy miny. Ja się na tym kompletnie nie znam, ale Amerykanie robili to jak profesorowie. Pełne opanowanie. Tak jak na początku wojny był film z panem, który wynosił minę z papierosem w ustach, to oni robili to z podobną pewnością siebie. Ale mówili, że nie są to żadne zaawansowane miny, tylko stare, radzieckie. Widać więc, że rosyjska taktyka to: zabić, okraść, zniszczyć i zaminować teren.

Czy dobrze rozumiem, że wasze zespoły są tak skomponowane, żeby mieć w nich specjalistów z różnych dziedzin? Ty jesteś operatorem RPG, Amerykanie to saperzy...

Nas jest tu 80 ludzi podzielonych na cztery dwudziestoosobowe grupy. To są różni ludzie. Akurat ci trzej od rozminowywania opowiadali mi, że jak się przyjmowali do amerykańskiej armii, to najpierw przez dwa lata służyli jako saperzy. Ale już jak byli w Iraku czy w Afganistanie, to docelowo mieli inne zadania. Amerykanie są generalnie bardzo wszechstronnymi żołnierzami. Mam wrażenie, że jakby im dać rakiety ziemia-powietrze i kazać strącać samoloty, to też szybko by to ogarnęli.

Mówi się, że w tej chwili na ukraińskiej ziemi walczy około dwóch tysięcy Amerykanów. Wydaje mi się, że gdyby oni jeszcze mieli swój amerykański sprzęt, to ich siła mogłaby się równać sile 20 tys. Rosjan. Trzeba by to było mnożyć przez 10. To są profesjonaliści, człowiek dobrze się przy nich czuje.

Korzystacie z ukraińskiego sprzętu?

Jeśli chodzi o sprzęt, to wszystko jest z innej parafii. Wcześniej mieliśmy amerykańskie mundury i polskie karabiny Beryl, a teraz mamy polskie mundury, kanadyjskie karabiny C7, puszkowane jedzenie z Francji i włoskie namioty.

A czy obok tych profesjonalnych Amerykanów masz też obok siebie ludzi z mniejszym doświadczeniem?

Oceniam to tak, że około połowa ludzi jest przygotowana do działań w każdej sytuacji, a druga połowa to ludzie z mniejszym lub żadnym doświadczeniem. Jest tu czterech takich chłopaków, którzy wcześniej nawet nie mieli broni w ręku.

(...)

Rosyjska armia nie wydaje się dziś tak potężna, jak myśleliśmy miesiąc temu, kiedy zaczynała się ich ofensywa. Rozmawiacie o tym?

Tu wszyscy są zdziwieni nieporadnością Rosjan. Nasz ukraiński dowódca mówi trochę żartobliwie, że nigdy nie myślał, że gdzieś może być jeszcze większa korupcja niż w jego kraju, ale okazało się, że w Rosji jest większa. On tłumaczy tę słabość rosyjskiego wojska właśnie korupcją. Mówi, że teraz widać, że pieniądze, które tam szły na wojsko, nie były wydawane tak jak trzeba. Widzimy zresztą zdjęcia tych ludzi w schodzonych butach, czy z puszkami jedzenia z 2015 r., no to jest skandal.

Rozumiem, że o was Ukraińcy dbają lepiej.

Absolutnie tak. Dobrze nas żywią, jeździmy dobrym sprzętem, nie możemy na nic narzekać.

Wszyscy widzimy, co się dzieje podczas walk w dużych miastach. Ty widzisz prowincję. Ona jest bardziej zniszczona?

To, co ja tu widzę, to bestialstwo Rosjan w czystej postaci. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak zdrowy psychicznie człowiek mógłby robić takie rzeczy. Nie wiem, co ci ludzie mają w głowach. Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, to podkreślałem, że to nie jest wojna Putina, tylko wojna Rosjan. Teraz twierdzę to podwójnie.

onet.pl

Drugim wyrobem, wytwarzanym w porównywalnie masowej skali, był wspomniany MT-LB (Mnogocelewoj Transportior – Liogkij Bronirowannyj lub Mnogocelewoj Tiagacz – Liogkij Bronirowannyj, czyli Wielozadaniowy Transporter – Lekko Opancerzony lub Wielozadaniowy Ciągnik – Lekko Opancerzony). Pojazd opracowano w pierwszej połowie lat. 60 ubiegłego wieku z przeznaczeniem do roli pojazdu holującego armatę przeciwpancerną T-12 kal. 100 m, albo haubicę polową 122 mm D-30, oraz przewożącego jej obsługę i zapas amunicji. Z czasem uniwersalne parametry pojazdu (masa bojowa rzędu ok. 12 ton zapewniająca stosunkowo niski nacisk jednostkowy, satysfakcjonująco wysoka dzielność terenowa, a także ważna cecha, jaką jest pływalność) sprawiły, że rolę tego pojazdu rozszerzono o przeznaczenie go do funkcji szybkiego, lekkiego transportera opancerzonego do przewożenia żołnierzy (do 10 osób) z lekkim uzbrojeniem (plus ewentualnie przyczepy o masie do 6,5 tony) w rejon walk. Przygotowywanie artyleryjskiego stanowiska ogniowego miał ułatwiać m.in. zintegrowany z konstrukcją wozu lemiesz do samookopywania, na czas transportu składany nad tylną częścią stropu przedziału desantowego.

MT-LB produkowany był w masowych ilościach na potrzeby Armii Czerwonej w ZSRR, a po upadku tego państwa – także w Ukrainie, gdzie MT-LB został zaprojektowany. Poza tym licencję na jego produkcję otrzymały dwa państwa UW, Bułgaria i właśnie Polska. Ulokowanie w HSW tej produkcji czasami jest oceniane jako „gest na otarcie łez" po rezygnacji z produkcji TB-40 (BMP-1) o zbliżonych cechach technologicznych. HSW produkcję MT-LB pod kryptonimem S-70 rozpoczęła w roku 1976. Wówczas w ogóle nie zakładano, że użytkownikiem tego wozu będzie Wojsko Polskie, które nota bene nie wprowadziło na swoje uzbrojenie gładkolufowej armaty ppanc. T-12, dla „obsługi" której skonstruowano MT-LB. Z góry założono, że pojazdy produkowane będą wyłącznie dla odbiorcy zagranicznego, czyli ZSRR. Zakładana skala produkcji była, z dzisiejszej perspektywy, oszałamiająca: 600 pojazdów rocznie!

Dla potrzeb produkcji S-70 w HSW zbudowano od podstaw nowy, bardzo dobrze wyposażony kompleks produkcyjny, nazwany Zakładem nr 5 lub Zakładem Produkcji Niekatalogowej. O konieczności zaprojektowania od podstaw, i zbudowania, nowoczesnego kompleksu produkcyjnego zadecydowały decyzje sprzed lat, kiedy HSW została wytypowana na miejsce produkcji bojowych wozów piechoty BMP-1 (BWP-1), który na potrzeby produkcji w HSW otrzymał kryptonim TB-40. Przygotowania do tej produkcji były bardzo zaawansowane (dokumentacja licencyjna była przetłumaczona w blisko 80 proc., na ukończeniu był obiekt produkcyjny, zamówione było oprzyrządowanie produkcyjne itp.), kiedy na szczeblu Układu Warszawskiego zapadła decyzja, iż Polska jednak nie będzie produkować BMP-1. Istnieje kilka alternatywnych teorii co do podstaw tej decyzji.

(...)

Widząc na fotografiach z Ukrainy wraki rozbitych i wypalonych transporterów opancerzonych nie należy budować z marszu teorii o tym, że pojazdy te stanowią absolutny, bezwartościowy złom. Należy pamiętać, kiedy je projektowano, i do jakich zadań. Nikt nie zakładał nawet, że w realnych warunkach bojowych, jeśli w ogóle znajdą się w obszarze styczności wojsk,mierzyć się będą musiały z ppk takiej klasy, jak te używane obecnie w działaniach w Ukrainie, czy nowoczesną amunicją armat automatycznych 30 mm montowanych na ukraińskich BTR-4, nie mówiąc już o amunicji czołgowej czy artyleryjskiej. W latach 60. czy nawet 70. nikt nie zakładał, że do zwalczania takich pojazdów można będzie używać dość rzadkich, kosztownych, i z tej racji przeznaczonych głównie do niszczenia czołgów i BWP, kierowanych rakietowych pocisków przeciwpancernych. Przy dobrych układach ówcześnie stosowane pancerze w pojazdach tej klasy jak MT-LB zapewniały jaką-taką ochronę przed bronią strzelecką 7,62 mm, w niektórych przypadkach 12,7 mm, a i to zależnie od odległości, kąta ostrzału i strefy pojazdu. W kontekście możliwości obecnych w wojnie ukraińsko-rosyjskiej środków zwalczania pojazdów opancerzonych próby czynienia jakichkolwiek porównań charakterystyk balistycznych tych pojazdów z charakterystykami współczesnych BWP czy wręcz MBT, są co najmniej niepoważne.

Paradoksem obecnej sytuacji jest to, iż ten „gwiazdor" ilustracji katastrofalnych porażek rosyjskich kolumn pancernych, MT-LB właśnie, został skonstruowany w... Charkowskiej Fabryce Traktorów, a więc w Ukrainie, produkowany był głównie we wspierającej obecnie walkę Ukrainy Polsce, a używany jest przeciwko Ukraińcom przez armię kraju, który sprzęt ten kupował w Polsce. Tego nie dało się przewidzieć nie tylko 30 lub 40, ale nawet 5 lat temu.

defence24.pl

- Jestem prawnikiem. Pracuję z wiedzą, którą zgromadziłem w świecie prawa. Ktoś, kto jest aktorem, pracuje z wiedzą, którą zdobył jako aktor. Nie widzę w tym nic specjalnego - powiedział Viktor Orban w węgierskich mediach, wypowiadając się o Wołodymyrze Zełenskiego. Wypowiedź premiera Węgier wpisuje się w retorykę, jaką od kilku tygodni prowadzi tamtejszy rząd i media, które nie potępiły rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Orban wypowiadając powyższe słowa zapomniał jednak o "drobnym" szczególe. Zełenski również z zawodu jest prawnikiem i posiada wiedzę prawniczą, nawet jeśli w latach poprzedzających prezydenturę zajmował się aktorstwem. Część komentujących przypomina przy tym, że aktorem w przeszłości był też chociażby Ronald Reagan, a nie przeszkodziło mu to w objęciu rządów w USA, które są dość dobrze oceniane przez ekspertów i historyków.

(...)

Słowa Orbana to odpowiedź na jedno z ostatnich przemówień Zełenskiego. Prezydent Ukrainy bezpośrednio zwrócił się do szefa węgierskiego rządu. - Viktor, czy wiesz co dzieje się teraz w Mariupolu? Masowe zabójstwa mogą wydarzyć się także we współczesnym świecie, bo co robią dziś Rosjanie? - pytał retorycznie Zełenski.

Węgry od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę stoją w rozkroku. Początkowo Orban miał blokować część europejskich sankcji na Rosję, nie zgadzając się m.in. na odłączenie rosyjskich banków od systemu SWIFT. Następnie premier Węgier nieco zrewidował swoją politykę i zgodził się na sankcje. Równocześnie nie wydał zgody na transportowanie przez Węgry dostaw uzbrojenia dla walczących Ukraińców.

Orban zapowiedział też, że jego kraj nie poprze np. blokady importu ropy i gazu ze Wschodu. - Nie pozwolimy, by węgierskie rodziny musiały płacić cenę za tę wojnę; a zatem sankcje nie mogą zostać rozszerzone na taki obszar jak ropa i gaz - zapowiedział premier Węgier.

wp.pl

Od lat pojawiają się sygnały, że Moskwa – chcąc sama sprzedawać więcej gazu i ropy - wspiera aktywistów w USA i Europie w ich walce z paliwami kopalnymi - zauważa "Die Welt" w opublikowanym w czwartek artykule. Dodaje, że w różnych źródłach pojawiały się informacje o finansowaniu przez Rosję różnych organizacji pozarządowych.

"Rosyjski rząd przekazał 82 miliony euro europejskim stowarzyszeniom ochrony klimatu, których celem jest zapobieganie produkcji gazu ziemnego w Europie" – pisze gazeta. Zaznacza, że były sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen informował w 2014 roku, że Rosja wspierała organizacje ekologiczne "w celu utrzymania europejskiej zależności od rosyjskiego gazu". Zarzuty te odpierał wtedy m.in. Greenpeace.

Europa, podobnie jak USA, posiada ogromne zasoby gazu łupkowego. Na początku pierwszej dekady XXI wieku duże firmy energetyczne w Europie były gotowe do rozwoju eksploatacji tych pokładów. "Ale zasoby pozostały w ziemi, presja aktywistów klimatycznych na firmy i rządy doprowadziła do odwrócenia się inwestorów" – podkreśla "Die Welt", powołując się na ustalenia dzienników "Financial Times" i "New York Times". Dodaje, że wtedy załamały się poszukiwania nowych złóż gazowych w Europie.

Eksperci zastanawiali się nad "nagłym" pojawieniem się dobrze zorganizowanych grup, zajmujących się zwalczaniem procesu szczelinowania w Europie Wschodniej, gdzie Rosja sprzedaje swoją energię - zauważa niemiecki dziennik.

Wielki sprzeciw wobec wydobycia gazu ziemnego w Europie sprawił, że gaz z Rosji stał się atrakcyjny. Europa radykalnie ograniczyła wydobycie gazu ziemnego konwencjonalnymi metodami - 15 lat temu wydobywano więcej gazu, niż eksportowała Rosja. Kontynent europejski pokrywa obecnie około 40 proc. swojego zapotrzebowania na gaz ziemny dostawami z Rosji - wylicza "Die Welt".

dziennik.pl

"Ryza papieru w sklepie kosztuje 2 tys. rubli. Zawiera 500 arkuszy. Okazuje się, że arkusz A4 jest nie tylko czterokrotnie droższy od rubla, ale kosztuje też więcej niż akcja Sbierbanku na giełdzie w Londynie. Mówienie, że Putin zamienił ruble i rosyjskie akcje na papier, jest obrazą dla papieru" - napisał na Twitterze rosyjski przedsiębiorca Michaił Chodorkowski. W 2004 roku był on uważany za najbogatszego człowieka w Rosji.

O sytuacji w Rosji napisał również redaktor naczelny "Meduzy", która przekazuje najświeższe wiadomości z Rosji. "Zabrakło im papieru w regionalnych urzędach pocztowych w Woroneżu, a teraz poczta jest zmuszona do ręcznego pisania telegramów (w Rosji wciąż tak jest) i wezwań sądowych - na starych ogłoszeniach prasowych. Oto zawiadomienie sądowe wydane w mieście Nowaja Usman" - napisał na Twitterze Kevin Rothrock, dołączając do wpisu zdjęcie.

Jak podaje portal newslv.ru, limity na papier obowiązują m.in. we Władywostoku. "Jedna paczka papieru na osobę. Przepraszamy za niedogodności" - można przeczytać w sklepach sieci Chitay-Gorod.

Przedstawiciel sieci wyjaśnia, że ten środek ostrożności podjęto ze względu na braki papieru i nie wiadomo, kiedy sieć wycofa się z tego rozwiązania. Wcześniej portal podawał, że papier staje się "nowym cukrem", który tak trudno jest dostać w Rosji. Wskazuje również, że są osoby, które kupują papier, aby na nim zarobić. W instytucjach budżetowych pracownicy są już oficjalnie proszeni o oszczędzanie cennego zasobu dla drukarki.

Jak podaje ura.news, podobnie sytuacja przedstawia się w innych regionach Rosji. W Czelabińsku cena papieru wzrosła kilkukrotnie w ciągu dnia. W sklepach Tiumeń za ryzę papieru trzeba zapłacić tysiąc rubli. Z kolei w Jekaterynburgu nie ma już papieru. Ostatnia paczka została sprzedana za 500 rubli.

gazeta.pl