piątek, 12 kwietnia 2024



Rzecz w tym, że mocarstwa i ich przywódcy niemal nigdy nie dokonują gwałtownych wolt i raczej zmieniają rozłożenie akcentów, a nie politykę. Prezydent Francji tak jak nie był nigdy głupi, naiwny ani słaby, tak teraz dla odmiany nie grozi prezydentowi Rosji. Nie jest to możliwe z tego prostego powodu, że żaden francuski przywódca nigdy Rosji ani w przeszłości, ani obecnie, ani w przeszłości grozić nie będzie.

Słowa Macrona nie będąc ani bez znaczenia, ani też nie będąc groźbą, należy tym niemniej odnotować z najwyższą uwagą. Wiele wskazuje bowiem na to, że są one niczym innym jak ofertą wobec Moskwy. Aby zrozumieć ową ofertę, trzeba jednak zdefiniować cele Zachodu w odniesieniu do wojny Rosji z Ukrainą i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy są to cele tożsame z celami Polski. Wiele wskazuje na to, że dość zasadniczo się różnią.

Celem mocarstw zachodnich od pierwszego dnia wojny jest doprowadzenie do takiego zakończenia wojny, które oznaczać będzie, że Ukraina zachowa niepodległość i suwerenność. Celem nie jest jednak doprowadzenie do odzyskania przez Kijów wszystkich okupowanych terytoriów. (...)

Na to, że taki właśnie jest cel, wskazują dostawy broni, które są dostatecznie duże, aby Ukraina nie przegrała wojny, ale niedostatecznie hojne, aby zdołała odbić wszystkie okupowane terytoria. To, iż taka jest intencja, było do niedawna logicznym wywodem i równocześnie tajemnicą poliszynela – w nieoficjalnych rozmowach dyplomaci nie tyle nawet tego nie ukrywali, co raczej traktowali jako coś na tyle oczywistego, że pytanie o to traktowane było jako wyraz niedojrzałości.

To, co było jasne, ale nie było zarazem publicznie ogłaszane, od dwóch tygodni jest już de facto oficjalnym stanowiskiem Stanów Zjednoczonych. W czasie niedawnej wizyty w Kijowie doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego prezydenta Stanów Zjednoczonych Jake Sullivan wprost stwierdził, że celem Stanów Zjednoczonych jest to, by Ukraina po wojnie pozostała niepodległa i suwerenna, aby była demokratyczna i aby mogła się rozwijać.

Wypowiedź Sullivana o Ukrainie po wojnie zawierała bardzo dużo słów, wśród których nie znalazło się jednak ani jedno, które wskazywało na to, że celem Stanów Zjednoczonych jest doprowadzenie do odzyskania przez Ukrainę wszystkich okupowanych terytoriów.

W Polsce takie stanowisko przyjmowane jest jako wyraz naiwności i głupoty Zachodu. W ocenie zdecydowanej większości komentatorów, taki koniec wojny oznacza, że za kilka lat Rosjanie ponownie zaatakowaliby Ukrainę. Tego, dlaczego Rosjanie mieliby nie zaatakować, gdyby Ukraińcy odbili cały Donbas i Krym, zwolennicy dominującej w Polsce szkoły myślenia już nie tłumaczą.

Równocześnie nie sposób nie zauważyć, że Rosja pod rządami Putina jest jednak innym państwem niż wszystkie znane z historii, z którymi mimo większej lub mniejszej dozy obrzydzenia układano się w historii światowej dyplomacji. Moskwa jest nie tylko bowiem agresywna, imperialistyczna i skłonna do popełniania zbrodni wojennych, ale jest też szulerem i oszustem.

Z tego powodu jakiekolwiek porozumienie z Moskwą musi być obudowane gwarancjami tego, że Rosja dotrzyma warunków umowy i po kilku latach nie dokona kolejnej inwazji na Ukrainę. Problem polega na tym, że jedyną dającą to gwarancją jest albo przyjęcie Ukrainy do NATO, albo dyslokacja sił państw członkowskich NATO na terytorium Ukrainy.

Mocarstwa zachodnie, jeśli mają przyjąć Ukrainę do paktu albo wysłać tam swoje wojska, chcą mieć jednak pewność, że gwarantują pokój, a nie jedynie swój udział w ewentualnej kolejnej wojnie.

Dokładnie dlatego Zachód będzie dążył do porozumienia z Moskwą i wyśle swoje siły dopiero, gdy będzie miał pewność, że z jednej strony wysyła je, bo Moskwie nie można zaufać, ale zarazem, że Rosja widząc z jednej strony swoje zdobycze terytorialne, a z drugiej wojska NATO, już nigdy nie zaatakuje.

Dla Francji — a w perspektywie i innych państw Zachodu — obecność ich sił w Ukrainie jest możliwa tylko przy zastosowaniu formuły, do której w historii odwoływali się wcześniej w odniesieniu do sposobu zakończenia I wojny światowej prezydent Woodrow Wilson i — w odniesieniu do zakończenia wojen Izraela z Egiptem — prezydent Richard Nixon, czyli "pokoju bez zwycięstwa".

Niestety w formułę taką nie wpisuje się większość polskich polityków, komentatorów i ekspertów, którzy głosząc potrzebę zwycięstwa nad Rosją w istocie są na kursie kolizyjnym nie z Rosją jednak, a z mocarstwami zachodnimi. Będąc przeciw porozumieniu z Rosją, są też przeciw wysłaniu wojsk NATO do Ukrainy. Te bowiem, niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy też nie, bez "dealu" z Moskwą na Ukrainę nie trafią.

Tym, czego zajęci moralizowaniem nie rozumiemy w Polsce jest fakt, iż bezpieczeństwo Ukrainy zależy nie od tego, gdzie przebiegać będzie jej granica wschodnia, ale od tego, czy jakieś państwa, poza samą Ukrainą, będą gwarantami tej granicy.

Polski komentariat błędnie zakładając, że nasz kraj i tak, prędzej czy później, stanie się stroną wojny, nie rozumie stawki, którą jest wejście Zachodu na Ukrainę.

Być może zresztą taki jest cel rosyjskich farm trolli przekonujących nas, że grozi nam wojna oraz środowisk "geopolityków" przekonujących Polaków, że gwarancje NATO są nic niewarte. Im bardziej w to bowiem wierzymy, tym mniej rozumiemy mocarstwa zachodnie i w efekcie – mając zupełnie inną percepcję zagrożeń i ocenę ryzyka – w mniejszym stopniu możemy wpływać na ostateczne warunki porozumienia, które prędzej czy później Zachód wypracuje z Rosją.

Kolejnym problemem jest to, że tak, jak skrajnie trudnym partnerem Zachodu jest Rosja, tak niełatwym jest również Ukraina. Zachód, aby przekonać, czy też mniej dyplomatycznie rzecz ujmując zmusić Ukrainę do koncesji terytorialnych, musi zrobić równocześnie dwie rzeczy.

Z jednej strony na tyle ograniczyć dostawy broni, by Kijów zrozumiał realia, a z drugiej zaoferować mu takie gwarancje bezpieczeństwa, by realia te mógł zaakceptować. Bez twardych gwarancji bezpieczeństwa żaden ukraiński polityk nie będzie w stanie uzyskać poparcia dla zakończenia wojny bez pełnej deokupacji zajętych przez Rosjan terytoriów ze strony społeczeństwa i armii.

(...)

Z punktu widzenia Berlina, ewentualny sukces Paryża oznaczałby oczywiście wymierne straty. Francja stałaby się znacznie poważniejszym niż do tej pory graczem w Europie Środkowo-Wschodniej (co dla Polski byłoby z kolei korzystne, bowiem zmniejszałoby nierównowagę pomiędzy Warszawą i Berlinem). Z kolei dla kanclerza Scholza formuła, która pozwala z jednej strony zakończyć wojnę, a z drugiej pozostać nieco z boku w sprawie Ukrainy, jest optymalna. Scholz, biorąc pod uwagę nastroje w społeczeństwie niemieckim, nie może zaryzykować wysłania niemieckich wojsk do Ukrainy i liczyć na zwycięstwo wyborcze.

onet.pl


Ukraińskie statystyki nie pozostawiają wątpliwości. W porównaniu z lutym, w marcu liczba alarmów powietrznych w obwodzie sumskim wzrosła o 197 proc., w obwodzie czernihowskim o 171 proc., w Kijowie o 141 proc., a w obwodzie odeskim o 121 proc. Najwięcej alarmów przeciwlotniczych w poprzednim miesiącu odnotowano w obwodzie charkowskim – 227. W czwartek (11 kwietnia) Rosja kolejny raz uderzyła dronami kamikadze i różnego rodzaju pociskami rakietowymi na obiekty infrastruktury energetycznej Ukrainy. Tylko w Charkowie wybuchło 10 pocisków balistycznych.

(...)

- Zamknijcie niebo nad Ukrainą! – apelowali Ukraińcy do państw zachodnich w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji w 2022 r.

Ukraina szybko zrozumiała, że NATO na taki krok nie jest gotowe i zaczęła prosić o pomoc w zamknięciu nieba. Czyli o dostatecznie nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. W 2022 r. Ukraińcy wycisnęli maksimum z posiadanych systemów przeciwlotniczych i Rosji nie udało się uzyskać kontroli nad ukraińską przestrzenią powietrzną.

Rosyjskie samoloty przestały wlatywać nad Ukrainę, ale Rosja rekompensowała to atakami rakietowymi. Jesienią 2022 r. rozpoczęła zmasowane uderzenia pociskami manewrującymi, do których wkrótce dołączyły drony kamikadze, na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Po wielu miesiącach próśb do Ukrainy zaczęły w końcu docierać nowe zachodnie systemy przeciwlotnicze IRIS-T i NASAMS. W kwietniu 2023 r. potwierdzono, że Ukraina otrzymała długo oczekiwane dwie baterie od Niemiec i USA oraz dwie wyrzutnie od Niderlandów.

W maju 2023 r. Patrioty skutecznie odbiły atak rosyjskich hipersonicznych pocisków Kindżał na stolicę, zestrzeliwując wszystkie sześć rakiet. Rosyjskie rakiety przestały się wydawać takimi strasznymi, przynajmniej dla mieszkańców stolicy Ukrainy.

Ukraina otrzymała też od Francji i Niemiec kompleks przeciwlotniczy SAMP/T, którego charakterystyki są podobne do Patriota. I wydawało się, że dostawy kolejnych baterii Patriot to tylko kwestia czasu. Tak się nie stało i po roku Ukraina nie otrzymała żadnych nowych wyrzutni Patriot. Natomiast w marcu straciła dwie wyrzutnie w strefie przyfrontowej, po tym, jak dzięki nim udało się zniszczyć co najmniej kilka rosyjskich samolotów.

(...)

W odróżnieniu od Zachodu Rosja nie próżnuje. Udaje jej się zwiększać liczbę produkowanych pocisków manewrujących, dzięki czemu może regularnie bić po ukraińskiej infrastrukturze. W marcu Rosja wykorzystała do ataków na Ukrainę 242 pociski rakietowe różnego typu, nie wliczając pocisków przeciwlotniczych S-300, które Rosja wykorzystuje również od ostrzałów celów naziemnych znajdujących się blisko linii frontu lub granicy. Częstym celem S-300 jest Charków i pobliskie miejscowości. W marcu ukraińskiej obronie przeciwlotniczej udało się zestrzelić 134 rakiety. Taki wynik jest związany z tym, że Rosja atakowała te miejsca, w których ukraińska obrona powietrzna jest słabsza.

W tym samym miesiącu oprócz rakiet Rosja zastosowała też 603 drony kamikadze typu szahid. To tania broń do nalotów na infrastrukturę krytyczną i do atakowania ukraińskich miast. Rosja otrzymuje te bezzałogowe aparaty od Iranu, jak i również produkuje je sama.

Od początku 2024 r. Rosja zaczęła stosować na masową skalę kolejną śmiercionośną innowację przeciwko ludności cywilnej, która do tej pory była wykorzystywana na froncie. Chodzi o kierowane bomby lotnicze. Zwykłe bomby radzieckiej produkcji zostały wyposażone w mechanizm szybujący z elementami naprowadzającymi, które pozwalają atakować cele z odległości ok 70 km. Przy tym waga używanych bomb jest różna: od 250 do 1500 kg.

(...)

Kierowane bomby, zwłaszcza te o wadze półtora ton, mają ogromną siłę niszczycielską. Dwie-trzy potrafią zrównać z ziemią pół wsi. "Wyborcza" dotarła do ewakuowanych mieszkańców miejscowości Wełyka Pysariwka w obwodzie sumskim, tuż przy granicy z Rosją. 17 marca Rosja zbombardowała centrum miejscowości, szacuje się, że zniszczone zostało 40 proc. zabudowy. - Przyzwyczailiśmy się do ostrzałów artyleryjskich, ale spadające bomby to było coś strasznego. Z niektórych domów nie został kamień na kamieniu - opowiadają kobiety, które obecnie koczują w przedszkolu w położonym 40 kilometrów od rodzinnej wsi miejscowości Ochtyrka.

Żołnierze ukraińscy twierdzą również, że Rosjanie zrzucili w okolicy Pysariwki ładunek termobaryczny o wadze 1500 kg - to broń, która eksploduje z większą mocą niż inne bomby konwencjonalne o tej samej wadze. Wyzwala kulę ognia, która pali wszystko, co znajdzie się w jej zasięgu, ale też długotrwałą falę uderzeniową o dużym ciśnieniu, śmiertelną dla organizmów żywych. Lokalne władze nie są w stanie jednak podać precyzyjnie miejsca zrzutu, prawdopodobnie uderzył on w teren opuszczony wcześniej przez mieszkańców. - Mogę powiedzieć tyle: skala uderzenia ładunkiem termobarycznym jest trudna do wyobrażenia.

(...)

Od marca Rosja zwiększyła liczbę uderzeń na Charków, który i tak był stałym celem dla rosyjskich rakiet i dronów. Teraz spadają tam również bomby lotnicze. Ukraińscy eksperci mówią, że Rosja chce zrobić z Charkowa ukraińskie Aleppo. Sytuacja w mieście jest bardzo trudna. W wyniku ostatnich ataków zniszczona została znaczna część tamtejszej infrastruktury energetycznej. Trudno jest dziś prognozować, jak miasto będzie funkcjonowało podczas kolejnej zimy.

wyborcza.pl


Kraj putinowski nęka ostry niedobór Rosjan. Brakuje milionów rąk do pracy, tysięcy żołnierzy. Armia, fabryki broni, przemysł cywilny walczą ze sobą o deficytowy towar. A polityka Kremla kłopoty tylko powiększa. 

Ałabuga Politech, technikum w Tatarstanie miało być ucieleśnieniem marzenia o nowoczesnej edukacji, postępie. A okazało się montownią irańskich dronów szahid, którymi armia Putina noc w noc nęka miasta ukraińskie. 

Miejscowe władze nawet się szczyciły, że ucząca się tu młodzież w porywie patriotyzmu, bezpieczna, bo daleko od frontu, temu frontowi służy. Do czasu, kiedy z frontu, jak to mówią w Rosji, „przyleciało”. A przyleciał dron ukraiński i uderzył w szkolny internat. I wtedy stało się głośno, że w Ałabudze 15-, 16-latkowie dzień w dzień wiele godzin montują broń. Robią to nie tylko młodzi Rosjanie, bo także nieletnie Afrykanki. Jedna z nich, przerażona nalotem, opowiedziała, że do pracy szkoła bierze tylko dziewczynki z Afryki, bo czarni chłopcy za bardzo się stawiają.

Z kolei w Ulianowsku miejscowe zakłady zbrojeniowe poszukują do pracy aż 7 tys. nieletnich. Dzieci przy warsztacie. Koniecznie stojące na skrzynkach, bo zbyt niskiego wzrostu, by z ziemi dostać do pulpitu szlifierki czy obrabiarki. To jeden z utrwalonych w propagandzie obrazów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, czyli zmagań ZSRR z III Rzeszą. Obraz wielce patriotyczny, bo poświadczający wielki wysiłek narodu. A Putin, prowadząc swoją wojnę, widzi ją jako rekonstrukcję tamtej. Dzieci wytwarzające broń dobrze lokują się więc w jego bajce. U Stalina Afrykanek raczej nie było, ale obecny pan Kremla walczy przecież z „imperializmem białego człowieka” o „sprawiedliwość dla globalnego Południa”. 

Armia coraz bardziej potrzebuje nowych żołnierzy. Moskwa obowiązek dostarczania świeżego mięsa armatniego złożyła na gubernatorów, którym narzuciła wyśrubowane normy. A chętnych do udziału w krwawych szturmach jest coraz mniej. Gospodarze regionów wygrzebują więc pieniądze, i to spore, na premie dla tych, którzy zgodzą się iść w kamasze. Najhojniejszy okazał się gubernator Rostowa, który tylko za podpisanie kontraktu od razu płaci milion rubli (15 średnich krajowych). W Petersburgu dają 900 tys., w obwodzie moskiewskim – 700 tys. rubli. Groźnym konkurentem dla wojska w bitwie o deficytowy żywy towar jest nienasycony przemysł zbrojeniowy. Fabryki rakiet i innych czołgów tokarzowi, ślusarzowi, monterowi płacą tyle, co miesięcznie dostaje frontowy żołnierz, a więc mniej więcej trzy średnie krajowe.

wyborcza.pl