sobota, 21 maja 2022


Reżim na Kremlu z jednej strony posunął się do totalitarnych metod kontroli społecznej w tym m.in. blokowania serwisów takich jak chociażby Facebook, Twitter oraz Instagram, ale równocześnie z nie do końca jasnych przyczyn nie zablokował serwisu YouTube i będącego podstawowym źródłem informacji serwisu Telegram. To, czemu konkretnie serwisy te nie są zablokowane, nie jest do końca jasne. Interpretacje wahają się od tej, że jest to wyrazem konfliktu we władzach do takiej, że żadnego sporu na Kremlu nie ma, ale władze boją się, że wprowadzenie całkowitej cenzury mogłoby doprowadzić do wybuchu protestów społecznych.

Stan na dzisiaj jest taki, że o ile Telegram stał się źródłem informacji, to z kolei YouTube jest miejscem, gdzie można obejrzeć dzisiaj najciekawsze wywiady oraz rozmowy z czołowymi, niezależnymi i w większości nadającymi już spoza Rosji, analitykami.

Jedną z gwiazd rosyjskiej analityki jest mieszkający od lat w Londynie politolog i prawnik Władimir Pastuchow. W jednym ze swoich wywiadów przedstawił on niezwykle interesującą analizę, dotyczącą przyczyn wybuchu wojny ukraińsko-rosyjskiej. W ocenie Pastuchowa Władimir Putin zdecydował się na atak na Ukrainę w zasadzie wyłącznie z powodów wewnętrznych. Warto w tym miejscu dodać, że Pastuchow był jednym z tych analityków, którzy od dłuższego czasu przestrzegali, że Rosja doprowadzi do wybuchu nowej wojny.

W ocenie Pastuchowa przyczyną wybuchu wojny było przeświadczenie Władimira Putina, że jedynie wojna jest w stanie zdusić rosnące niezadowolenie społeczne, którego kulminacją były protesty przeciwko sfałszowanym wyborom do dumy oraz na urząd prezydenta, które przetoczyły się przez Rosję w latach 2011-2013. Protesty powyższe były w ocenie Pastuchowa wyrazem konfliktu pomiędzy dwiema frakcjami na Kremlu: tą, która chciała europeizacji Rosji oraz frakcją "prawosławno-nacjonalistyczną". Pastuchow stwierdza, że wojna w Ukrainie to w zasadzie "przeniesiona na terytorium innego państwa" rosyjska wojna domowa.

Władze — w ocenie Pastuchowa — poczuły się wówczas zagrożone i stwierdziwszy, że protesty mają potencjał rewolucyjny, uznały, że jedyną metodą zduszenia ognia protestów jest "zalanie go cysterną nacjonalizmu", co w efekcie spowodowało zajęcie Krymu i inwazję na Donbas w 2014 r. W związku z faktem, że nacjonalistyczne lekarstwo przestało jednak działać, Kreml postanowił zastąpić nacjonalizm ultranacjonalizmem.

Napaść na Ukrainę, która miała miejsce 24 lutego, miała dla rządzących Rosją ten dodatkowy walor, że pozwoliła w ciągu kilku tygodni wprowadzić na terenie całego państwa terror policyjny o skali nienotowanej od czasów ZSRR. Jak zauważa Pastuchow, władze nie tylko przejęły całkowitą kontrolę nad mediami, ale w istocie w pewnych aspektach zaczynają wracać do czasów sprzed gorbaczowowskiej pierestrojki.

W ocenie rosyjskiego analityka cofnięcie prawa do emigracji i całkowite odłączenie innego niż rosyjski Internetu jest tylko kwestią czasu. Pastuchow zauważa, że połączenie nacjonalistycznego obłędu narodu i kontroli nad mediami oznacza, że z punktu widzenia rządzących na Kremlu elit już i bez tego jednak powstało idealne państwo oraz idealne społeczeństwo. Wojna w Ukrainie z kolei toczy się w zasadzie już jedynie siłą inercji, bo nie o Ukrainę, ale o pretekst dla wprowadzenia dyktatury chodziło.

Pastuchow, definiując kremlowską elitę, nazywa ją "sycylijskim syndykatem" (czyli mafią) i zaznacza, że w zasadzie niemożliwe jest dzisiaj stwierdzenie, kto poza Władimirem Putinem wchodzi w krąg realnie rządzących Rosją. Bardzo często bowiem realną władzę mają osoby, które nie zajmują żadnych formalnych stanowisk.

Równocześnie jednak niepowodzenie rosyjskich działań w istocie stworzyło większe zagrożenie dla reżimu niż to, które istniało do wybuchu wojny. Pastuchow wyraźnie jednak zaznacza, że jedyną grupą społeczną, która jest w stanie wymusić zmianę kursu, jest elita. Problem polega na tym, że na razie elita dzieli się na trzy grupy: lojalistów, którzy w nacjonalistycznym szaleństwie idą jeszcze dalej niż Władimir Putin, zdroworozsądkową większość, do której wszakże nie dotarła jeszcze skala klęski oraz nielicznych, którzy już zrozumieli, do jakiej katastrofy doprowadził Władimir Putin.

Na razie nawet ta ostatnia grupa nie jest wszakże zdolna do buntu. Ryzyko jest bowiem zbyt duże. Jak zauważa równocześnie Pastuchow o przyszłości Rosji nie decyduje już żaden człowiek, ale raczej młyny historii, które niechcący wprawił w ruch Władimir Putin. Pastuchow bardzo wyraźnie sugeruje, że zmiana na Kremlu może być nieoczekiwana i gwałtowna, a zarazem nieprzewidywalna.

W podobnym duchu wypowiada się jeden z szefów słynnego z publikowania licznych materiałów śledczych dotyczących rosyjskich przestępstw serwisu wywiadowczego Bellingcat, bułgarski dziennikarz śledczy Christo Groziew. W jego ocenie narasta konflikt pomiędzy już nie tylko cywilnymi, ale również wojskowymi służbami specjalnymi, a Władimirem Putinem. Groziew stwierdza, że bunt przeciwko Putinowi może wyjść z Głównego Zarządu Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej (d. Głównego Zarządu Wywiadowczego, czyli słynnego GRU).

Groziew dodaje, że świadomość rosnącego sprzeciwu wobec prowadzonej polityki zmniejsza prawdopodobieństwo ew. wydania rozkazu użycia taktycznej broni jądrowej przez Władimira Putina. Jak zauważa ekspert Bellingcat, Putin rozumie, że jeśli wydałby rozkaz, a ten nie zostałby wykonany, to sam ów fakt mógłby stać się katalizatorem buntu, który mógłby oznaczać zabójstwo Władimira Putina.

Z tego samego powodu, czyli obawy o utratę władzy, a być może również życia, Putin nie może też ogłosić wojny oraz mobilizacji. Powyższe groziłoby bowiem wybuchem buntu społecznego, czyli odwrotnością tego, co chciał osiągnąć rosyjski prezydent.

Groziew, powołując się na źródła w otoczeniu Putina, stawia dokładnie tę samą tezę, co cytowany wcześniej Pastuchow. Przyczyną wojny miała być obawa Putina przed rosnącymi napięciami społecznymi i rosnącymi aspiracjami młodego pokolenia. Putin miał uznać, że stabilność reżimu możliwa będzie tylko pod warunkiem "zamknięcia społeczeństwa", co nie byłoby jednak możliwe bez wojny jako pretekstu.

Władimir Pastuchow mówiąc o zamknięciu społeczeństwa, stwierdza, że Rosja zamieniać się będzie w "wielką Koreę Północną", a Moskwa — podobnie jak Phenian — będzie próbować co jakiś czas straszyć świat. Równocześnie jednak w jego ocenie Moskwa nie zdecyduje się na użycie broni jądrowej, bowiem powyższe pociągnęłoby za sobą zmianę kursu politycznego Chin, Turcji oraz Indii, które przyłączyłyby się do Zachodu w izolacji Rosji.

onet.pl

Od trzech dni w światowych mediach tradycyjnych i społecznościowych trwa festiwal domysłów, czy w Rosji przygotowywana jest kapitulacja. Wszystko przez jedną wypowiedź znanego eksperta wojskowego, Michaiła Chodarionka, w studio popularnego wieczornego talk-show w stacji Rossija-1. 16 maja Chodarionok spokojnym głosem tłumaczył, że Rosjanie nie powinni wierzyć w zapewnienia o rozbiciu ukraińskiej armii. Mówił, że Ukraina może wystawić milionową, profesjonalną i zmotywowaną armię. W końcu powiedział, że Rosja powinna zmierzać do zakończenia wojny, bo sama pozostaje w międzynarodowej izolacji i tak jej nie wygra. Te słowa, z rzadka, wstydliwie przerywane przez zwykle agresywną prowadzącą gwiazdę propagandy, Olgę Skabiejewą, brzmiały jak herezja.

Natychmiast stały się pożywką do piętrowych spekulacji, czy na Kremlu nie doszło do rozłamu. Nagranie z wypowiedzią eksperta obiegło światowe telewizje. Niezależny politolog Andriej Piontkowski nazwał słowa Chodarionka „pierwszą kapitulacją rosyjskiej armii”, sugerując, że wojsko testuje wycofanie z wojny. Inne spekulacje mówiły: czy to szczery głos zaniepokojonego eksperta i głos ludu, a przynajmniej głos, który do ludu dotrze i wywoła ferment? Oczywiście można zakładać, że w umyśle eksperta coś pękło i, zdobywając się na odwagę i szczerość, nagle wystąpił z chóru telewizyjnych hurraoptymistów codziennie ogłaszających sukces Rosji na Ukrainie. O dziwo Chodarionok nie dostał dożywotniego zakazu występowania w państwowej telewizji za swoją „szczerą” tyradę. Wczoraj pojawił się w Rossii-1 znowu. Tym razem opowiadał, jak to rosyjska armia zaraz zniszczy wszystkie dostarczone Ukraińcom przez Amerykanów haubice M777. Powiedział też, że tezy o przewadze ukraińskiej armii i możliwościach kontrofensywy to bajki, a rosyjskie dowództwo za chwilę zaskoczy genialnymi posunięciami. Schizofrenia? Raczej nie. Chodarionok nie jest niespełna rozumu, kiedy co trzy dni ogłasza sprzeczne tezy. Po prostu wykonuje plan i realizuje informacyjną politykę władzy.

Chodarionok to emerytowany pułkownik wojsk obrony przeciwlotniczej. Znany z publikacji o rosyjskiej armii i wojnach. Często były to bardzo krytyczne publikacje. Celnie wskazujące słabości rosyjskiej armii, bałagan i błędne decyzje. Na początku wojny pisał, że nie będzie lekko. W tekście w Niezawisimoj gazietie z 3 lutego wyśmiewał propagandowe tezy, że rosyjska armia rozbije Ukraińców w kilka godzin. „Łatwego spacerku nie będzie” – pisał.

– Jakakolwiek umowa, jaką podpisze Rosja z władzą, jaka jest teraz w Kijowie, będzie oznaczać klęskę. Pełną i ostateczną! W oczach Rosjan, armii Rosji i całego świata! – tak grzmiał pod koniec marca w programie Władimira Sołowjowa gen. Jakow Kedmi, były dyplomata izraelski i były szef Lishkat Hakesher, organizacji rządowej odpowiedzialnej za utrzymywanie kontaktu z diasporą żydowską. – Nie potrafić pokonać kogo? Ukrainy? Zełenskiego? Chasawiurt to w porównaniu z tym wielkie osiągnięcie dyplomatyczne! – dodał.

Chodziło mu o porozumienie w Chasawiurcie z 1996 roku, kiedy upokorzona klęskami w I wojnie czeczeńskiej armia rosyjska musiała zgodzić się na wycofanie z Czeczenii. Te słowa również padły publicznie, na antenie najbardziej propagandowego programu. Z ust Kedmiego, znanego z bardzo radykalnych wypowiedzi antyukraińskich i popierających Rosję i jej agresję.

Od początku wojny ostre tyrady o impotencji rosyjskiej armii wygłaszał Igor Girkin, znany jako Striełkow. To jeden z najbardziej znanych tzw. separatystów, były pułkownik GRU i minister obrony w samozwańczej Donieckiej Republice Ludowej w początkowej fazie rosyjskiej operacji w 2014 roku. W internetowych nagraniach opowiadał, że wojna jest źle zaplanowana, że powinna być powszechna mobilizacja i wojna na całego, a nie udawanie, że to „operacja specjalna”.

Każdy z tych głosów należy niewątpliwie do specjalistów i byłych wojskowych, cenionych zwłaszcza przez szerokie w Rosji rzesze obecnych i ekswojskowych. Każdy z nich jest krytyczny wobec prowadzonej wojny. Jest to jednak krytyka w duchu bardzo radykalnym. Można powiedzieć, że „neostalinowskim”. Nawoływali do jeszcze mocniejszego uderzenia i wojny na skalę totalną.

Najbardziej rozsądnie z nich brzmi Chodarionok, który stara się skupiać na czysto taktycznych niuansach wojny.

– Nie można uznać za normalną sytuację, kiedy przeciw nam jest koalicja 42 państw, a nasze możliwości w obszarze wojskowo-politycznym i wojskowo-technicznym są ograniczone. Z tej sytuacji trzeba znaleźć wyjście – powiedział trzy dni temu.

Jednak to „szukanie wyjścia”, które opinia publiczna odczytywała, jako rozsądny głos wycofania się z wojny, tak naprawdę jest głosem za „poprawieniem błędów” i parciem do przodu. W rosyjskiej propagandzie zawsze były takie głosy. Kreml nie może całkowicie udawać, że Rosjanie, a zwłaszcza lepiej zorientowani mundurowi, nie widzą, że wojna idzie źle. Krytyczna szeptanka krąży po narodzie i Kreml dobrze o tym wie. Metodą na skanalizowanie tych głosów jest ich przejęcie. W tym celu dopuszcza się w telewizji krytykę. By kontrolować, a nawet moderować takie nastroje. Dla większości Rosjan nadal będzie hurraoptymistyczna, prosta i agresywna propaganda. Jej odbiorcy i tak nie potraktują głosów takich, jak Chodarienka poważnie i nie zaufają im. Natomiast ci, którzy podejrzewają, że na Ukrainie nie idzie Rosji dobrze, zrozumieją, że są głosy które próbują tej sytuacji zaradzić.

Być może pomyślą, że władza chce naprawić błędy. Zwłaszcza że w ramach moderowania nastrojów, trzy dni po krytyce rosyjskiej armii Chodarienok pojawia się w telewizji i mówi, że sztab wszystko świetnie zaplanował, Ukraińcy są w rozsypce, a Rosja ma potencjał, by wygrać. Rosyjski aparat propagandowy z koronnymi programami telewizyjnymi to teatr z rozpisanymi rolami i starannie przygotowanym scenariuszem. Tam nie ma miejsca na przypadkową szczerość. Są role dla krytyków, którzy potem zaprzeczają sami sobie i wracają potulnie do chóru potakiwaczy. Są role dla radykałów, którzy testują różnymi, absurdalnymi pomysłami opinię publiczną, jak daleko może się posunąć władza. I są role dla tych, którzy sprawdzają zachodnich odbiorców, jak mocna jest ich wiara w głosy rozsądku w Rosji. Te ostatnie budzą nieustanną ekscytację i rozpalają nadzieje, że w rosyjskim społeczeństwie coś pęka. Niepotrzebnie. Jeśli coś pęknie, to tego akurat w kremlowskiej telewizji tego nie zobaczymy.

belsat.eu

Położony niedaleko od Krymu Chersoń został zajęty przez wojska rosyjskie 1 marca. Wielokrotnie pojawiały się doniesienia o prześladowaniach lokalnych działaczy i dziennikarzy, m.in. w związku z masowymi proukraińskimi protestami.

Aby ustabilizować sytuację w mieście, okupanci powołali swoją administrację spośród miejscowych kolaborantów. Na jej czele stanął były mer Chersonia, Wołodymyr Saldo. Władze okupacyjne wielokrotnie wyrażały pomysły utworzenia „Chersońskiej Republiki Ludowej”, przeprowadzenia referendum lub przyłączenia regionu do Rosji. Ale jak dotąd słowa te nie przełożyły się na żadne działania.

Mieszkańcy miasta nie chcą żyć pod okupacją. Władze ukraińskie szacują, że około 40 proc. z prawie 300 tys. mieszkańców Chersonia, którzy mieszkali tu przed wojną, opuściło miasto.

W rozmowie z Biełsatem mieszkańcy Chersonia Stepan i Roman (imiona zmienione) opowiedzieli, jak wygląda życie pod rosyjską okupacją. I na co tak naprawdę czekają mieszkańcy.

Jak zauważa Stepan, “na początku trudno jest w ogóle zrozumieć, że miasto jest pod okupacją”

– Ludzie spacerują, niektórzy jeżdżą na rowerach, inni wyprowadzają psy. Ale jeśli się przyjrzeć, można zauważyć, że dzieci nie chodzą same – tylko w towarzystwie rodziców. A nawet z rodzicami jest ich niewiele. Jeśli przejdziesz się po ulicach, zobaczysz kolejki, wiele zamkniętych sklepów, ślady szabrownictwa, pogromów, zamknięte i zabite deskami drzwi supermarketów – mówi.

Według naszego rozmówcy, mimo że godzina policyjna zaczyna się o 21.00, po godzinie 17.00 na ulicach nie ma już prawie nikogo.

– Sklepy są otwarte do 14.00 lub 16.00, nic więcej nie działa, więc w mieście nie ma nic do roboty. Poza tym, jeśli człowiek czuje się zagrożony, to nie wychodzi bez wyraźniej potrzeby – wyjaśnia Stepan.

Roman, z kolei, zauważa, że od czasu okupacji do miasta wprowadziło się wielu ludzi z Doniecka, Ługańska i Krymu, którzy zupełnie nie znają Chersonia. Krymczanie głównie handlują na bazarach. Przy czym papierosy, które sprzedają (Kosmos itp.), sprawiają, że „można się poczuć jak w Związku Radzieckim”.

Jak twierdzi Roman, w marcu do Chersonia przywieziono także lojalnych wobec Rosji bezdomnych z Krymu, z pomocą których rosyjskie media pokazały swoim widzom, jak miejscowi radośnie witają rosyjskie władze. Chodzili z flagami, ustawiali się w kolejkach za pomocą humanitarną i „całowali” nowymi władzami.

– Przywieźli ich, ale potem nigdzie ich nie zabrali. Przez pewien czas zajmowali dworzec kolejowy. Teraz łażą po mieście. Widać, że nie są nasi, bo nie orientują się w przestrzeni i ich akcent jest zupełnie inny – zauważa Roman.

Jednak nie tak łatwo jest opuścić miasto. Jak mówi Roman, nie ma zielonego korytarza, którym można by wyjechać, więc „ludzie, którzy wyjeżdżają, robią to na własne ryzyko”.

Według Stepana wcześniej można było wyjechać do Mikołajowa i Odessy, ale potem drogi te zostały zablokowane i ustawiono około 25 punktów kontrolnych. Ludzie zaczęli jeździć do Krzywego Rogu i Zaporoża, ale i tam jest już 40-50 rosyjskich punktów kontrolnych. Jak słyszymy od Romana, od 1 do 11 maja Chersoń był właściwie zamknięty przez Rosjan, zarówno jeśli chodzi o wjazd, jak i wyjazd. Nie jeździły nawet autobusy podmiejskie.

Wcześniej ratunkiem był paszport zagraniczny, ale teraz nawet on nie pomaga.

– Arabowie wyjeżdżali pięć razy. Dojeżdżali do ostatniego punktu kontrolnego i tam ich zawracali. Jest to tak naprawdę biznes. Na każdym punkcie kontrolnym ktoś o coś prosi: o papierosy, pieniądze, rzeczy. A gdy dojeżdżasz do ostatniego, zawracają cię. Jeden z Arabów wyjechał, ale kiedy minął już ostatni punkt kontrolny, Rosjanie go ostrzelali, choć pokazał, że jest obywatelem Algierii – opowiada Roman.

Ale kilku obywateli niemieckich nie przeszło nawet przez pierwszy punkt kontrolny. I ich samochód też ostrzelali na pożegnanie.

Na niektórych punktach kontrolnych w ogóle niczego nie sprawdzają, a na innych – wręcz przeciwnie. Sprawdzają tatuaże na ciele, kontakty i wiadomości w telefonach. Jeśli ma się laptopa, każą go włączyć. Sprawdzają bagażniki. Niektórzy są odsyłani do domu za „wpisy na portalach społecznościowych oczerniające armię rosyjską”.

– Czasami wpływ ma tylko czynnik ludzki. Nie spodobałeś się im i tyle – nigdzie nie jedziesz. Dwa tygodnie temu rodzina z dwójką dzieci była przez trzy dni przetrzymywana przez Rosjan w niewoli. Następnie wypuszczono ich, ale bez ich rzeczy. Zabierają samochody i telefony komórkowe – mówi Roman.

ednak pobyt w mieście również jest ryzykowny. Jak zauważa Stepan, Rosjanie regularnie porywają ludzi: niektórych z protestów, innych z domów. Pojawiły się doniesienia, że poszukują oni ukraińskich żołnierzy i członków obrony terytorialnej. Rosyjscy żołnierze wciąż jeżdżą po mieście w samochodach wojskowych, BTR-ach lub autach ze znakiem „Z”.

– Jeśli jeżdżą z bronią i wiesz, że to armia wroga, to samo to już nie jest w porządku. Poza tym zdajesz sobie sprawę, że w każdej chwili mogą cię dopaść i zacząć zadawać pytania – mówi Stepan.

A takie przypadki nie należą do rzadkości. Rosjanie mogą sprawdzić telefon każdego przechodnia. Albo przyjść do pracy i porozmawiać o dobrym „rosyjskim mirze”, sprawdzić wiadomości i subskrypcje kanałów. Jeśli zobaczą w telefonie aplikację mobilną banku, mogą zażądać przelania im pieniędzy.

– Szabrują na całego. Rządzi ten, kto ma automat. Jeśli coś im się nie spodoba, mogą zabrać rzeczy albo osobę – mówi Roman.

Według chłopaka okupanci z Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych zatrzymali na ulicy rowerzystę. Zabrali mu rower, plecak, pieniądze, telefon i przez kilka dni trzymali go w piwnicy. Powiedzieli: „Ty, kur*a, będziesz żył w Związku Radzieckim”. Kilka razy wozili go z workiem na głowie, a potem wywieźli za miasto i wypuścili.

(...)

W mieście – wokół centrum i przy wyjazdach – cały czas są punkty kontrolne. W jednym dniu mogą być w jednym miejscu, a kolejnego dnia w zupełnie innym. Różni się też podejście żołnierzy do mieszkańców.

– Kiedy wczoraj rano jechałem samochodem, wojsko zatrzymało marszrutkę, weszli do środka, rozejrzeli się, ale nie sprawdzali dokumentów. A dosłownie pół godziny później moi znajomi jechali tą samą trasą i na tym samym punkcie kontrolnym zatrzymali ich ci sami żołnierze. Wtedy sprawdzali dokumenty – opowiada Roman.

Jak mówi Roman, w niektórych dzielnicach bardzo dokładnie sprawdzają zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Mężczyzn mogą nawet wyprowadzić z marszrutki, by przeprowadzić kontrolę osobistą.

Nasz rozmówca przypisuje to faktowi, że wśród Rosjan pojawiło się wielu dezerterów:

– Chodzą w cywilnych ubraniach. Jedyną rzeczą, która ich odróżnia, jest obuwie: noszą glany. Byłem świadkiem sytuacji, gdy żołnierz, który, jak się wydaje, pochodził z Donbasu, kupował buty sportowe. A następnego dnia dowiedziałem się, że zdezerterowało u nich nawet 300 osób – dodał.

Ponadto, jak twierdzą chersońscy medycy, ci Rosjanie, którzy nie chcą walczyć, szukają choćby najmniejszego powodu, by nie iść do walki i przeczekać w jakimś miejscu.

Do wymienionych wyżej trudności dochodzą jeszcze te natury ekonomicznej. Ukraińskie sklepy wyprzedają ostatnie towary i w większości są zamykane, ponieważ nie napływają do nich nowe. Te, które jeszcze działają, mają w ofercie coraz więcej towarów z Krymu, Doniecka i Ługańska. Jak zauważa Stepan, ludzie często stoją w kolejkach, ponieważ niczego nie można kupić tak po prostu. Pojawiło się wiele papierosów i alkoholu z przemytu.

(...)

Większość bankomatów nie działa. A jeśli do jakichś punktów przywożona jest gotówka, to w kolejkach ustawia się od 50 do 300 osób. Jednocześnie, mimo oficjalnych deklaracji o wprowadzeniu rubla rosyjskiego, wszystkie płatności są nadal dokonywane w hrywnach.

(...)

Z kolei służby komunalne działają dobrze. Codziennie rano wywożone są śmieci; jest też gaz, woda i prąd. Jednak okupanci nie pozwolili strażakom ugasić pożaru lasu w okolicach Chersonia i miejscowi musieli poradzić sobie z nim sami. Nie ma też policji, więc nikt nie pilnuje porządku na ulicach. Dlatego od czasu do czasu można zauważyć ślady szabrownictwa, choć nie są one tak powszechne jak na początku marca.

W każdym razie, jak twierdzą nasi rozmówcy, zdecydowana większość mieszkańców Chersonia czeka na wyzwolenie i przybycie Sił Zbrojnych Ukrainy.

Niektórzy po prostu oszaleli ze strachu przez ostrzały. Panuje też pesymistyczny nastrój, m.in. na skutek rosyjskiej propagandy, która huczy, że Chersoń został zapomniany, że miasto na zawsze pozostanie w Rosji.

(...)

Regularnie pojawiają się jednak problemy z internetem i łącznością komórkową. W zeszłym tygodniu, na przykład, przez trzy dni nie było ich w ogóle.

Jednocześnie Roman zauważa, że o ile wcześniej w mieście byli ludzie, którzy częściowo popierali „rosyjski mir”, to teraz ich opinie całkowicie się zmieniły. Wielu z nich jest zmuszonych do prowadzenia sporów z krewnymi za granicą, którzy „opowiadają kolejne bzdury o tym, że Rosjanie nas ratują, a u nas tutaj panoszą się banderowcy”. (...)

belsat.eu

Sekretarz generalny ONZ António Guterres i urzędnicy USA, według źródła publikacji, badają możliwą trasę eksportu ukraińskiego zboża: koleją na północ przez Białoruś do litewskiego portu Kłajpeda. Jako zachętę dla Alaksandra Łukaszenki do przyjęcia takiej propozycji rozważana jest możliwość zniesienia sankcji o pół roku wobec krajowego przemysłu potasowego. Białoruska firma Biełaruśkalij jest jednym z największym na świecie producentem soli potasowych.

WSJ zauważa, że urzędnicy ONZ mają również nadzieję, że wysiłki na rzecz wprowadzenia na rynek białoruskiego i rosyjskiego potasu zwiększą zbiory zbóż na świecie, a także zmotywują Białoruś i Rosję do rozpoczęcia handlu produktami spożywczymi. Stany Zjednoczone uważają, że teraz Federacja Rosyjska uniemożliwia własny eksport nawozów, choć obecnie amerykańskie sankcje nie są wymierzone ich sprzedaż.

19 maja szef programu żywnościowego ONZ David Beasley w dramatycznym apelu wezwał Władimira Putina do otwarcia zablokowanych kluczowych ukraińskich portów na Morzu Czarnym, przez które transportowane jest zboże.

– Trzeba jak najszybciej otworzyć te porty, bo nie chodzi tylko o Ukrainę, ale też o najbardziej potrzebujących na całym świecie, którzy w tej chwili są na skraju śmierci głodowej. Wzywam prezydenta Putina do otwarcia portów, jeśli ma serce”- powiedział Beasley.

António Guterres powiedział wcześniej, że świat może stanąć w obliczu wieloletniego masowego głodu, jeśli sytuacja zbożowa nie zostanie rozwiązana tak szybko, jak to możliwe. Dodał też, że prowadzi pilne rozmowy z przedstawicielami Rosji, Ukrainy, Turcji, Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej w sprawie rozwiązania problemu, ale nie spodziewa się, że nastąpi to szybko.

Przed wojną Ukraina była jednym z największych światowych producentów pszenicy i znaczącym producentem kukurydzy. Według ONZ w 2020 roku kraj zebrał 30 mln ton kukurydzy i prawie 25 mln ton pszenicy. Wiele krajów, na przykład w Afryce Północnej, jest uzależnionych od taniej pszenicy z Ukrainy. Zboża mają również kluczowe znaczenie dla globalnej pomocy żywnościowej.

Na początku maja w ukraińskich portach i statkach utknęło prawie 4,5 miliona ton zboża, ponieważ szlaki morskie i porty zostały zablokowane przez rosyjską marynarkę wojenną.

belsat.eu wg PAP

Dzisiejsza Rosja spełnia większość kryteriów, które zdaniem historyków są charakterystyczne dla faszyzmu. Uczony przytacza przykłady:

▪ Kult jednego przywódcy – Władimir Putin jako „zbawca narodu” i orędownik neoimperialnej i rewizjonistycznej polityki.

▪ Kult zmarłych w imię czegoś wielkiego – zwycięstwo Związku Radzieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i rekonfiguracji historii (przedstawienie roli Związku Radzieckiego w zwycięstwie nad nazizmem jako najważniejszej i niemal wyjątkowej).

▪ Mit o dawnej świetności imperium i pragnienie jej odzyskania.

▪ Potężna machina propagandowa.

▪ Symbole wizualne jako znak przynależności – rosyjskie symbole „Z” i „V” zwane „rosyjską swastyką”.

▪ Imprezy masowe wspierające lidera.

▪ Mowa nienawiści skierowana przeciwko konkretnej grupie ludzi – np. Ukraińcom, osobom LGBT czy migrantom z Azji Środkowej.

(...)

Wojna przeciwko Ukrainie to nie tylko powrót na faszystowskie pole bitwy, ale także powrót do tradycyjnego faszystowskiego języka i praktyki. Snyder przedstawia tu narracje rosyjskiej propagandy i mentalność panującą na Kremlu:

▪ Inni ludzie istnieją po to, by ich skolonizować.

▪ Rosji nie można o nic obwiniać z powodu jej bohaterskiej przeszłości.

▪ Istnienie Ukrainy to międzynarodowy spisek.

▪ Wojna jest jedyną możliwą odpowiedzią.

Jest tylko jedno wyjście – pisze Snyder:

– Faszystowski przywódca musi zostać pokonany – definitywnie i nieodwołalnie.

belsat.eu

Podczas spotkania omówiono możliwe formaty dalszej współpracy między nieuznawanymi przez społeczność międzynarodową separatystycznymi republikami na wschodzie Ukrainy a odizolowaną od reszty świata Koreą Północną. Obie strony zgodziły się, że w najbliższej przyszłości należy kontynuować kontakty robocze. Jednocześnie „minister spraw zagranicznych” DRL Natalia Nikanorowa i jej odpowiednik z sąsiedniej „bratniej republiki” Władisław Dejnego podziękował ambasadorowi KRLD za gotowość do zapewnienia intensywnej współpracy między „krajami”. Szefowie quasi-struktur samozwańczych republik przekazali ambasadorowi pozdrowienia od szefów swoich „republik”.

Na początku maja separatystyczne republiki na wschodzie Ukrainy ogłosiły powołanie swoich wysłanników w Moskwie. Ambasadorem Donieckiej Republiki Ludowej w Rosji został Rodion Mirosznyk, który do niedawna był przedstawicielem „republiki” w politycznej podgrupie Trójstronnej Grupy Kontaktowej ds. uregulowania konfliktu w Donbasie, a w czasach, gdy premierem Ukrainy był Wiktor Janukowycz, był jego rzecznikiem prasowym.

Wcześniej tzw. ambasador DRL w Rosji Olga Makiejewa zapewniała, że niektóre kraje są gotowe do współpracy i nawiązania stosunków dyplomatycznych z Doniecką Republiką Ludową. Według niej, odbyła ona już kilka spotkań z przedstawicielami misji dyplomatycznych z różnych krajów, którzy „wyrazili gotowość do pracy, współpracy z Doniecką Republiką Ludową, udzielania jej pomocy i nawiązywania z nią stosunków”.

Obecnie, oprócz Rosji (jedynego członka ONZ), która uznała „niepodległość republik Donbasu” na trzy dni przed pełnoskalową inwazją na Ukrainę, te pseudopaństwa uznają nieuznawane przez społeczność międzynarodową Abchazja i Osetia Południowa.

belsat.eu

W wywiadzie udzielonym niemieckiemu dziennikowi "Neuen Osnabruecker Zeitung" historyk wojskowości Soenke Neitzel skrytykował przestrogi kanclerza Olafa Scholza przed eskalacją rosyjskiej wojny na Ukrainie jako "nierozsądne", a z punktu widzenia polityki zagranicznej określił je nawet jako "ryzykowne".

Niemiecki profesor historii wojskowości na Uniwersytecie w Poczdamie powiedział, że poprzez nieustane ostrzeżenia kanclerz Niemiec "pokazuje Putinowi swój strach" i dodał, że taka retoryka "Promuje wizerunek słabego Zachodu. To właśnie to przyczyniło się do tego, że Putin odważył się na wojnę". Z tego powodu Scholz musi skupić się "na języku siły wobec Rosji".

Jeśli chodzi o pomoc wojskową, Neitzel wyciąga druzgocący wniosek: "Gdyby Ukraina polegała na Niemczech i UE, byłaby teraz rosyjska. Trzeba to powiedzieć bez ogródek". Przetrwanie Ukrainy zależy od USA. Jego zdaniem wojna będzie trwała "jeszcze wiele lat".

Udział niemieckiej pomocy wojskowej określił uczony do wybuchu wojny 24 lutego jako "zerowy", a obecnie jest "raczej powolny".

— Moim zdaniem należy wykazać większą gotowość do militarnego wsparcia Ukrainy, nawet jeśli mogłoby to tymczasowo nieco osłabić nasze zdolności obronne — powiedział profesor.

Turcja nie chce, by Szwecja i Finlandia weszły do NATO. Oburza się, że wspierają Kurdów
— Czy Brytyjczyk, Holender, Estończyk czy Polak: Wszyscy idą tą drogą i dlatego Ukraina może się bronić. To, że Berlin nie jest skłonny dostarczyć więcej haubic niż Holandia, to jest słabe — podsumował uczony.

Pięć obiecanych haubic "byłoby znacznie lepiej wykorzystać na Ukrainie, również w celu zapewnienia bezpieczeństwa Niemiec". Nie należy się bowiem spodziewać, jak stwierdził Neitzel, że niemiecka artyleria będzie musiała jutro sama ruszyć do walki.

Wskaźniki poparcia dla Scholza uległy pogorszeniu w ostatnim czasie. Według sondażu opinii publicznej opublikowanego w tym tygodniu przez dziennik "Handelsblatt" tylko jedna trzecia obywateli uważa Scholza za silnego przywódcę. 66 proc. uważa polityka SPD za "niezdecydowanego", a 30 proc. za "zniechęconego". Jego główny adwersarz lider opozycyjnej CDU Friedrich Merz oskarżył kanclerza, że celowo opóźnia dostawy broni dla Ukrainy.

onet.pl