sobota, 4 stycznia 2025



Dziadek Mróz siedzi przy stanowisku obrony przeciwlotniczej i dyryguje operatorem odpalającym rakiety. Nad teatrem Bolszoj w Moskwie przelatuje właśnie swoimi saniami Święty Mikołaj (Santa Claus), w saniach wiezie natowskie rakiety i inne, militarne i nie tylko, gadżety.

Operator obrony przeciwlotniczej na polecenie Dziadka Mroza odpala ładunek, sanie rozpryskują się w feerycznej kaskadzie sztucznych ogni nad centrum rosyjskiej stolicy. „Cel zniszczony. Bardzo dobrze. Żadnych obcych na naszym niebie nam nie trzeba” – podsumowuje z satysfakcją Dziadek Mróz i życzy widzom szczęśliwego Nowego Roku. 

(...)

31 grudnia wieczorem Rosja rozpoczyna tzw. nowogodnije prazdniki – świętowanie Nowego Roku. To czas balowania, cudownego oderwania się od codzienności. Szampan, sałatka Olivier, fajerwerki i hulanki. Gazety nie wychodzą, w telewizji trwa niekończący się koncert ulubionych artystów estrady, przygrzewane są stare filmy lubiane przez widzów. Świętowanie trwa do prawosławnego Bożego Narodzenia (7 stycznia) lub nawet – przy sprzyjającym układzie kalendarza – do 13 stycznia, tzw. starego Nowego Roku.

(...)

Po rewolucji zaniechano obchodzenia Bożego Narodzenia, próbowano oduczyć rządzący proletariat od upajania się „opium”, za jakie oficjalnie uznano religię. Tradycję strojenia choinki obwołano „burżuazyjnym przeżytkiem”. Dopiero w 1935 roku partia dała zielone światło: można witać radośnie Nowy Rok. Część wypartych z przestrzeni publicznej tradycji bożonarodzeniowych przywrócono jako tradycje noworoczne. To było święto dla rodziny, która zbierała się przy stole, by cieszyć się choinką i prezentami. Każde dziecko dorastające w latach 30. w Związku Sowieckiem wiedziało, że choinkę dał dzieciom towarzysz Stalin (notabene w tym sezonie świątecznym na imprezie choinkowej w centrum Stalina w mieście Barnauł dzieci zebrały się pod wizerunkiem patrona i zgodnie wyganiały złego liberała, który się zakradł pod choinkę). 

Dopiero w 1947 roku 1 stycznia stał się dniem wolnym od pracy. Pojawiły się też nowe świeckie-sowieckie tradycje: sałatka Olivier, kremlowskie kuranty oznajmiające północ, nadawane początkowo przez radio, a potem przez telewizję na cały kraj. Na rosyjski grunt przeszczepiono zachodnie „opowieści wigilijne” pod postacią dobrotliwych komedii romantycznych – przez dziesięciolecia carycą tego gatunku była „Ironia losu” Eldara Riazanowa. Ostatnio film wypadł z łaski po tym, jak grająca w nim główną rolę Barbara Brylska stanęła po stronie aktorki Lii Achedżakowej, która potępiła rosyjską agresję na Ukrainę.

Tegoroczne telewizyjne rytuały podporządkowane były bogu wojny. W orędziu noworocznym Putin stalowym głosem recytował zaklęcia wzywające do konsolidacji, bo tylko zgodna, zjednoczona Rosja jest silna. Sztandarowy program rozrywkowy też zdominowała stylistyka wojenna. Wśród publiczności wielu było ludzi w mundurach. Koncert noworoczny otworzyło trio Rastorgujew (lider grupy Lube, ulubionego zespołu Putina) – Leps (popularny wokalista wspierający wojnę) – Shaman (główny piewca agresji, wykonawca przeboju „Ja russkij”, mającego zagrzewać do boju rosyjskich żołnierzy). Wykonali pieśń Bułata Okudżawy „Dziesiąty batalion desantowy” z gorzkiego rozliczeniowego filmu Andrieja Smirnowa „Dworzec Białoruski”.

Okudżawa był uczestnikiem wojny. Jak pisałam w jednym z wiosennych wpisów na blogu 17 mgnień Rosji: „Wrócił z frontu z poczuciem, że wojna to rzecz podła, przeklęta, która już nigdy nie powinna się powtórzyć. Bagaż wojny z przelanymi hektolitrami krwi, przemocą i śmiercią niósł do końca życia. Miał w piersi głęboką niezgodę na wychwalanie tego barbarzyńskiego misterium. Czy uprawnione jest pytanie, jak dziś patrzyłby na putinowskie bachanalia, na napaść na sąsiednie państwo, zbrodnie wojenne. I także na to, że putinowska Rosja z krwawej łaźni wielkiej wojny ojczyźnianej uczyniła powód do prymitywnego militarystycznego karnawału”.

W refrenie powtarzają się słowa: „Czeka nas ogień śmiertelny, ale jest wobec nas bezsilny. Potrzebujemy jednego zwycięstwa, dla nas wszystkich, zapłacimy za nie każdą cenę”. Wystrój studia, oświetlenie, napięcie towarzyszące udawanej zabawie – to sprawiało wrażenie ponurego rytuału satanistycznej sekty, a nie radosnego początku karnawału.

tygodnikpowszechny.pl


Niemniej, te rzadkie okazje, kiedy sekretarz generalny stara się mówić ludzkim językiem a nie partyjną nowomową, ponieważ mówi do ludności Chin a nie jak zazwyczaj do aparatu partyjnego, to łatwy cel do pastwienia się. Przecież trudno się nie uśmiechnąć, kiedy się słyszy, że Xi Jinping „zawsze ma na uwadze obawy ludzi związane z miejscami pracy i dochodami, opieką nad osobami starszymi i dziećmi, edukacją i usługami medycznymi.” Jak to miał mówić Rothschild do syna: zawsze myśl o robotnikach, to cię nic nie kosztuje.

Podstawowym zadaniem Xi Jinping w tym przemówieniu było przekonanie wszystkich, że on i partia ma pod kontrolą sytuację gospodarczą i wszystko idzie zgodnie z planem. Musiał dlatego przyznać, że chińska gospodarka „stoi obecnie w obliczu nowych wyzwań, w tym niepewności zewnętrznej i presji ze strony zmieniających się czynników wzrostu”. Zaraz podkreślił, że „wyzwania te można jednak pokonać poprzez wysiłek (…).” Dodał od razu, że „zawsze stawaliśmy się silniejsi dzięki próbom i prosperowaliśmy dzięki testom. Musimy pozostać pewni siebie”. W moim subiektywnym przekonaniu gensekowi nie udało się nawet przekonać, że jakiś plan istnieje.

Owszem, Xi Jinping mówił nawet sporo o XIV planie pięcioletnim. Wszyscy jednak wiedzą, że nie o to chodzi. Z konkretów powiedział, że kraj „wdroży bardziej pro-aktywną politykę” i „utrzyma korzystne tempo postępu gospodarczego i społecznego”, powtarzając przesłania z niedawnej Centralnej Konferencji Pracy Gospodarczej. Trudno uwierzyć, że skoro wyniki konferencji nie przekonały rosnącej rzeszy sceptyków, to dlaczego miałby teraz zadziałać.

Wszyscy czekają na informacje o wsparciu strony popytowej gospodarki. Jednak zamiast poruszać kwestię zwiększenia konsumpcji, którą konferencja uznała za najwyższy priorytet (bez konkretów), Xi Jinping podkreślił, że kraj będzie nadal koncentrował się na „rozwoju wysokiej jakości”, w tym na zwiększaniu samowystarczalności w dziedzinie nauki i technologii. Lecz komentatorzy już twierdzą, że rozwój branży zaawansowanych technologii był niewystarczający, aby zrównoważyć przedłużające się spowolnienie na rynku nieruchomości, słaby apetyt konsumentów i spadek bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Rezultatem była intensywna wojna cenowa w różnych branżach, powodująca utrzymującą się presję deflacyjną. W listopadzie inflacja konsumencka wyniosła zaledwie 0,2% w ujęciu rocznym.

zawielkimmurem.net