Dziadek Mróz siedzi przy stanowisku obrony przeciwlotniczej i dyryguje operatorem odpalającym rakiety. Nad teatrem Bolszoj w Moskwie przelatuje właśnie swoimi saniami Święty Mikołaj (Santa Claus), w saniach wiezie natowskie rakiety i inne, militarne i nie tylko, gadżety.
Operator obrony przeciwlotniczej na polecenie Dziadka Mroza odpala ładunek, sanie rozpryskują się w feerycznej kaskadzie sztucznych ogni nad centrum rosyjskiej stolicy. „Cel zniszczony. Bardzo dobrze. Żadnych obcych na naszym niebie nam nie trzeba” – podsumowuje z satysfakcją Dziadek Mróz i życzy widzom szczęśliwego Nowego Roku.
(...)
31 grudnia wieczorem Rosja rozpoczyna tzw. nowogodnije prazdniki – świętowanie Nowego Roku. To czas balowania, cudownego oderwania się od codzienności. Szampan, sałatka Olivier, fajerwerki i hulanki. Gazety nie wychodzą, w telewizji trwa niekończący się koncert ulubionych artystów estrady, przygrzewane są stare filmy lubiane przez widzów. Świętowanie trwa do prawosławnego Bożego Narodzenia (7 stycznia) lub nawet – przy sprzyjającym układzie kalendarza – do 13 stycznia, tzw. starego Nowego Roku.
(...)
Po rewolucji zaniechano obchodzenia Bożego Narodzenia, próbowano oduczyć rządzący proletariat od upajania się „opium”, za jakie oficjalnie uznano religię. Tradycję strojenia choinki obwołano „burżuazyjnym przeżytkiem”. Dopiero w 1935 roku partia dała zielone światło: można witać radośnie Nowy Rok. Część wypartych z przestrzeni publicznej tradycji bożonarodzeniowych przywrócono jako tradycje noworoczne. To było święto dla rodziny, która zbierała się przy stole, by cieszyć się choinką i prezentami. Każde dziecko dorastające w latach 30. w Związku Sowieckiem wiedziało, że choinkę dał dzieciom towarzysz Stalin (notabene w tym sezonie świątecznym na imprezie choinkowej w centrum Stalina w mieście Barnauł dzieci zebrały się pod wizerunkiem patrona i zgodnie wyganiały złego liberała, który się zakradł pod choinkę).
Dopiero w 1947 roku 1 stycznia stał się dniem wolnym od pracy. Pojawiły się też nowe świeckie-sowieckie tradycje: sałatka Olivier, kremlowskie kuranty oznajmiające północ, nadawane początkowo przez radio, a potem przez telewizję na cały kraj. Na rosyjski grunt przeszczepiono zachodnie „opowieści wigilijne” pod postacią dobrotliwych komedii romantycznych – przez dziesięciolecia carycą tego gatunku była „Ironia losu” Eldara Riazanowa. Ostatnio film wypadł z łaski po tym, jak grająca w nim główną rolę Barbara Brylska stanęła po stronie aktorki Lii Achedżakowej, która potępiła rosyjską agresję na Ukrainę.
Tegoroczne telewizyjne rytuały podporządkowane były bogu wojny. W orędziu noworocznym Putin stalowym głosem recytował zaklęcia wzywające do konsolidacji, bo tylko zgodna, zjednoczona Rosja jest silna. Sztandarowy program rozrywkowy też zdominowała stylistyka wojenna. Wśród publiczności wielu było ludzi w mundurach. Koncert noworoczny otworzyło trio Rastorgujew (lider grupy Lube, ulubionego zespołu Putina) – Leps (popularny wokalista wspierający wojnę) – Shaman (główny piewca agresji, wykonawca przeboju „Ja russkij”, mającego zagrzewać do boju rosyjskich żołnierzy). Wykonali pieśń Bułata Okudżawy „Dziesiąty batalion desantowy” z gorzkiego rozliczeniowego filmu Andrieja Smirnowa „Dworzec Białoruski”.
Okudżawa był uczestnikiem wojny. Jak pisałam w jednym z wiosennych wpisów na blogu 17 mgnień Rosji: „Wrócił z frontu z poczuciem, że wojna to rzecz podła, przeklęta, która już nigdy nie powinna się powtórzyć. Bagaż wojny z przelanymi hektolitrami krwi, przemocą i śmiercią niósł do końca życia. Miał w piersi głęboką niezgodę na wychwalanie tego barbarzyńskiego misterium. Czy uprawnione jest pytanie, jak dziś patrzyłby na putinowskie bachanalia, na napaść na sąsiednie państwo, zbrodnie wojenne. I także na to, że putinowska Rosja z krwawej łaźni wielkiej wojny ojczyźnianej uczyniła powód do prymitywnego militarystycznego karnawału”.
W refrenie powtarzają się słowa: „Czeka nas ogień śmiertelny, ale jest wobec nas bezsilny. Potrzebujemy jednego zwycięstwa, dla nas wszystkich, zapłacimy za nie każdą cenę”. Wystrój studia, oświetlenie, napięcie towarzyszące udawanej zabawie – to sprawiało wrażenie ponurego rytuału satanistycznej sekty, a nie radosnego początku karnawału.
tygodnikpowszechny.pl