sobota, 16 kwietnia 2022


Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy przedstawił obszerny komunikat o siłach i kierunkach działań agresora. W rejonie Iziumu Rosjanie mieli ześrodkować do 22 batalionowych grup taktycznych (BGT), które mają być wzmacniane dodatkowymi pododdziałami z 35. Armii Ogólnowojskowej (AO). Nie wyklucza się aktywizacji najeźdźcy w kierunku miast Izium i Barwinkowe w celu wyjścia na tyły sił ukraińskich w okolicach Słowiańska. Jednocześnie trwają częściowa blokada i ostrzał Charkowa. Na kierunku słobodzkim wróg ma operować siłami 1. Armii Pancernej oraz 6. i 20. AO Zachodniego Okręgu Wojskowego (OW), 35. i 36. AO oraz 68. Korpusu Armijnego (KA) Wschodniego OW, a także jednostkami Wojsk Powietrzno-Desantowych oraz piechoty morskiej Floty Bałtyckiej i Floty Północnej.

Na kierunkach donieckim i taurydzkim (obwód zaporoski) wojska agresora mają utrzymywać zajęte tereny i koncentrować wysiłki na opanowaniu miast Popasna (mają tam współdziałać z batalionem tzw. prywatnej firmy wojskowej), Rubiżne i Mariupol (15 kwietnia rzecznik ukraińskiego resortu obrony przekazał, że port i Mariupolski Kombinat Metalurgiczny im. Ilicza wciąż się bronią). Wzmożony ostrzał pozycji ukraińskich odnotowano w okolicach Siewierodoniecka i Torećka, Rosjanie mają również bez powodzenia szturmować Marjinkę i przygotowywać się do zaktywizowania działań w rejonie Awdijiwki. Na kierunku bohskim siły najeźdźcze mają być wzmacniane nowo zmobilizowanymi pododdziałami z 1. i 2. KA tzw. milicji ludowych z okupowanej części Donbasu. Ukraiński Sztab Generalny zwraca też uwagę na rosnące zagrożenie uderzeniem rakietowym na obiekty przemysłu zbrojeniowego i infrastruktury logistycznej ze strony zgrupowania okrętów nieprzyjaciela na Morzu Czarnym.

Z lokalnych przekazów wynika, że sytuacja militarna nie zmienia się znacząco. Agresor miał „prawie całkowicie” zająć rejon borowski w południowo-wschodniej części obwodu charkowskiego (pomiędzy wcześniej opanowanymi Iziumem i Swatowem w obwodzie ługańskim). Na kierunku donieckim obrońcy mieli odeprzeć dziesięć wrogich ataków. Ostrzeliwano kilkanaście miejscowości (Siewierodonieck miał zostać zniszczony w 70%, Rubiżne i Popasną „okupant zrównuje z ziemią”). Zdaniem administracji wojskowo-cywilnej obwodu donieckiego bitwa w Donbasie jeszcze się nie zaczęła ze względu na „paniczne nastroje” w szeregach najeźdźcy. Odnotowuje się jednak napływ wrogich pododdziałów od południa i od północy. Na kierunku taurydzkim rosyjska artyleria miała ostrzelać okupowaną Wasylówkę (na południe od Zaporoża) i oskarżyć o to armię ukraińską. Na kierunku bohskim odnotowano wzmożoną aktywność artylerii agresora (ostrzelano m.in. rejon Krzywego Rogu). Kolejną dobę ostrzeliwano ukraińskie posterunki przygraniczne w obwodzie czernihowskim.

Ukraińskie źródła lokalne informują o dużej liczbie ataków rakietowych. Miało do nich dojść w obwodach: dniepropietrowskim, kijowskim (m.in. w rejonie darnyckim Kijowa), kirowohradzkim (lotnisko w Aleksandrii), lwowskim (uderzenie rakietami skrzydlatymi z operujących z Białorusi wielozadaniowych samolotów bojowych Su-35; cztery rakiety miała zestrzelić obrona powietrzna), mikołajowskim (w Mikołajowie miał zostać zniszczony obiekt infrastruktury) i połtawskim.

Armia ukraińska miała otrzymać z Czech wieloprowadnicowe wyrzutnie pocisków rakietowych RM-70, analogiczne względem używanych przez nią wyrzutni BM-21 Grad (podstawową różnicę stanowi zastosowanie podwozia marki Tatra). Z kolei w Kijowie instruktorzy brytyjskich sił specjalnych wznowili szkolenie ukraińskich żołnierzy w obsłudze przeciwpancernych pocisków kierowanych NLAW. Kilka dni wcześniej minister obrony Wielkiej Brytanii oznajmił, że będą oni uczeni obsługi broni i pojazdów produkcji brytyjskiej w bazach na terenie Zjednoczonego Królestwa.

Mer Kijowa Witalij Kliczko zaapelował do mieszkańców o wstrzymanie się z powrotem do miasta. Podkreślił, że wciąż jest ono zagrożone ostrzałami i że panuje w nim trudna sytuacja (uszkodzona infrastruktura, problemy z wodą). Mimo to wzrasta liczba powracających do stolicy – codziennie decyduje się na to 40–50 tys. osób. Naczelnik policji obwodu kijowskiego poinformował, że dotychczas odnaleziono ponad 900 ciał zamordowanych w czasie rosyjskiej okupacji. Większość ofiar miały stanowić osoby wytypowane przez agresora jako lokalni aktywiści i działacze, którzy nie zgodzili się na współpracę z nim.

Kijowskie metro rozpoczęło konsultacje społeczne w sprawie zmiany nazw pięciu stacji, które są związane z Rosją lub Białorusią (m.in. Mińska i Lwa Tołstoja). Tamtejsza rada miejska zmieniła nazwę skweru Przyjaźni między Kijowem i Moskwą na skwer Bohaterów Mariupola. Do 9 maja zostanie przygotowana lista podobnych miejsc i przedstawione propozycje zmian. Analogiczne kroki zapowiedziały Dniepr i Użhorod.

Serhij Wołyna, dowódca walczącej w Mariupolu 36. Samodzielnej Brygady Piechoty Morskiej, wezwał władze w Kijowie do natychmiastowych działań na rzecz odblokowania miasta. Stwierdził, że obrońcy nie zamierzają się poddać, choć ich sytuacja jest krytyczna. Według doradcy mera Mariupola Rosjanie planują zmobilizować wszystkich mężczyzn do udziału w starciach po swojej stronie. Zmuszeni do wstąpienia do szeregów armii okupanta mają być przetransportowani do Nowoazowska. Ci, którzy nie będą fizycznie zdolni do walki lub odmówią, mają zostać umieszczeni w obozach filtracyjnych i wywiezieni do tzw. Donieckiej Republiki Ludowej.

Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy powiadomił o fiasku planów mobilizacyjnych podjętych na terenach tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych. Zgodnie z założeniami miało zostać skompletowanych 17 pułków piechoty (26 tys. żołnierzy) znajdujących się w składzie Południowego i Zachodniego OW Sił Zbrojnych FR. Mobilizowani mają masowo uchylać się od zgłaszania do punktów werbunkowych, zaś w jednostkach brakuje broni i amunicji.

Prezydent Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla CNN poinformował, że 2,5–3 tys. żołnierzy ukraińskich poległo, a ok. 10 tys. zostało rannych (jak zaznaczył, „trudno powiedzieć, ilu z nich przeżyje”). Straty armii rosyjskiej mają sięgać 19–20 tys. zabitych. Prezydent ostrzegł też, że „wszystkie kraje świata” powinny być przygotowane na użycie przez Władimira Putina taktycznej broni jądrowej lub broni chemicznej.

Rząd w Kijowie określił kolejne zasady i tryb przekazywania i użycia broni przez ludność cywilną. Decyzję w tej sprawie podejmują jednostki terytorialno-administracyjne, a uzbrojenie ma być wydawane wyłącznie osobom, które zgłosiły się do udziału w odparciu agresji zbrojnej i spełniają określone kryteria. Broń ma podlegać obowiązkowemu zwrotowi po odwołaniu stanu wojennego.

Rosyjskie media zawiadomiły o rozpoczęciu „ewakuacji” ludności ukraińskiej z Iziumu w obwodzie charkowskim do obwodu biełgorodzkiego. Operacja przedstawiana jest jako pomoc humanitarna. Według Zełenskiego z terenów okupowanych do Rosji wywieziono ponad 500 tys. Ukraińców, a według ukraińskiej rzeczniczki praw człowieka 120 tys. z nich to dzieci. Z kolei naczelnik Narodowego Centrum Zarządzania Obroną FR poinformował, że Rosja w ramach akcji ewakuacyjnej wywiozła z Ukrainy 821 tys. osób, w tym 151 tys. dzieci.

W przyszłym tygodniu premier Denys Szmyhal, minister finansów Serhij Marczenko i szef Narodowego Banku Ukrainy Kyryło Szewczenko udadzą się do USA, gdzie spotkają się m.in. z przedstawicielami Międzynarodowego Funduszu Walutowego, grupy G7 i Banku Światowego. Zgodnie z doniesieniami mediów Zełenski zwrócił się do Joego Bidena o uznanie Rosji za państwo sponsorujące terroryzm (na liście takich krajów znajdują się Iran, Korea Północna, Syria i Kuba), co automatycznie spowodowałoby rozszerzenie sankcji.

Według danych Straży Granicznej RP od wybuchu wojny z Ukrainy do Polski wyjechało 2,78 mln osób, a 15 kwietnia – 24,4 tys. (spadek o 9% w stosunku do poprzedniego dnia). Tego samego dnia w przeciwnym kierunku odprawiono 25,1 tys. ludzi (od 24 lutego 677 tys.), co oznacza, że po raz pierwszy od początku inwazji z Polski na Ukrainę przemieściło się więcej osób niż w przeciwną stronę.

Komentarz

W ostatnich dniach systematycznie rośnie liczba i intensywność rosyjskich ataków (w tym rakietowych) i ostrzałów pozycji ukraińskich. Z doniesień Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy wynika, że agresor w dużej mierze zakończył przegrupowanie jednostek i kontynuuje działania militarne, jednakże wciąż nie podejmuje próby przełamania pozycji obrońców masą wojsk. Zwraca uwagę informacja o zgromadzeniu przez najeźdźców w rejonie Iziumu 22 BGT i dalszym zwiększaniu tego zgrupowania. Już obecnie jest to największe od początku wojny zgrupowanie wrogich wojsk, o jakim informowała strona ukraińska. Działające wcześniej na różnych kierunkach zgrupowania szacowano na najwyżej 15–17 BGT, a czasem nie przekraczały one 10 BGT. 

Niewykluczone, że przekazane przez sztab dane nie są precyzyjne, a „rejon Iziumu” należy postrzegać jako całą południowo-wschodnią część obwodu charkowskiego, włącznie z zajętymi już przez agresora pozycjami w północno-wschodniej części obwodu donieckiego (szerokość potencjalnego pasa natarcia pomiędzy miastami Barwinkowe i Słowiańsk wynosi 40 km).
Wskutek wycofania się wojsk rosyjskich z obwodów kijowskiego, czernihowskiego i sumskiego wiele osób – pomimo ostrzeżeń władz lokalnych i centralnych – decyduje się na powrót do domów. Zgodnie z danymi ONZ od początku wojny swoje miejsce zamieszkania opuściło 11,7 mln Ukraińców, z czego 4,7 mln wyjechało za granicę, a powróciło 870 tys. Według badań opinii publicznej ogromna większość mieszkańców kraju jest niechętna pozostaniu na emigracji na stałe, a zarazem wyraża wolę udziału w odbudowie państwa.

Jednym ze skutków aneksji Krymu i agresji militarnej w Donbasie było spontaniczne niszczenie na terenie Ukrainy w 2014 r. pomników Lenina oraz przyjęcie w 2015 r. pakietu ustaw dekomunizacyjnych, co m.in. doprowadziło do zmian nazw ulic i miast związanych z okresem sowieckim. Obecna inwazja przyniesie masową „derusyfikację” przestrzeni publicznej, przy czym obejmie ona także przedstawicieli rosyjskiej kultury, na co wskazują działania w Użhorodzie oraz m.in. zdemontowanie pomnika Aleksandra Puszkina w Tarnopolu.

osw.waw.pl

Pierwsze pełnoprawne z nazwy i z racji przenoszonego uzbrojenia krążowniki rakietowe radzieckiej floty, które nie były jednostkami eksperymentalnymi i przebudowanymi, to cztery okręty należące do projektu 58. Tak klasyfikowane jednostki stały się przez blisko trzy dekady synonimem potęgi i największej wartości bojowej wśród okrętów nawodnych we flocie komunistycznego mocarstwa, dowodzonej przez admirała Siergieja Gorszkowa. Ich głównym wrogiem miały być amerykańskie lotniskowce. Wszelkie prace projektowe zawsze podporządkowywano wypracowaniu jak najskuteczniejszych możliwości niszczenia tej konkretnej klasy.

Opracowana na początku lat 60. taktyka działań radzieckich sił morskich zakładała wykrycie i śledzenie zespołów lotniskowców wroga, a następnie zmasowany atak rakietowy przy użyciu okrętów podwodnych, nawodnych i lotnictwa morskiego. Każdy z tych nosicieli wymagał innego podejścia do szczegółów konstrukcyjnych rakiet przeciwokrętowych. Wiadomo było, że muszą to być systemy dalekiego zasięgu, które gwarantowałyby nosicielom szanse na przeżycie po ataku. Cel główny wymagał także przenoszenia głowicy bojowej o dużej sile rażenia (mowa o ładunku konwencjonalnym, chociaż wariantowo zawsze przygotowywano je równolegle z ładunkiem nuklearnym). W arsenale radzieckiej armii dość szybko pojawiło się kilka typów rakiet zdolnych do niszczenia wielkich okrętów nawodnych NATO. Po wdrożeniu jednego typu, biura konstrukcyjne niemal natychmiast otrzymywały zlecenie na przygotowanie do produkcji kolejnych generacji o ulepszonych parametrach bojowych. Podobnie było z głównym orężem krążowników projektu 1164, dla których zdecydowano się na typ gwarantujący jak najszybsze wdrożenie zbudowanych okrętów do służby operacyjnej. Zakładano, że na pokładzie nowych krążowników musi się znaleźć jak najwięcej miejsca dla wyrzutni systemu ( w tym czasie na ukończeniu) , który otrzymał oznaczenia Bazalt (4K80) z rakietą P-500.

Nad projektem nowego pocisku skrzydlatego (jak w tym czasie nazywano ten rodzaj uzbrojenia) pracowano od 1963 roku w OKB-52 w Rieutowie, a pracami tymi kierował Władimir Czełomiej. Projekt bazował na już wdrożonym do służby systemie – rakiecie P-6, która „wyszła” spod rąk tego samego zespołu konstruktorów. Ulepszona wersja miała mieć podwyższone gabaryty i masę, bardziej ekonomiczny napęd, dokładniejsze systemy kierowania i naprowadzania na cel oraz większą odporność na ewentualne zakłócenia radioelektroniczne.

Początkowo admirał Gorszkow upierał się, aby nowy system wsadzić na kadłub budowanych w tym czasie jednostek projektu 1134B (począwszy od 7. okrętu serii), w miejsce rakietowego systemu zwalczania okrętów podwodnych RPK-3 Mietiel. Początkowo w Dowództwie MW ZSRR sądzono, że to będzie tylko kosmetyczny zabieg. Twórcy P-500 wraz z projektantami okrętu długo musieli udowadniać, że taka zamiana jest niewykonalna. Z przygotowanych analiz wynikało, że umieszczenie wyrzutni w takiej konfiguracji, jak z RPK-3 oznaczać musiało spore poszerzenie kadłuba, następnie długości, a za tym oczywisty wzrost wyporności oraz konieczność zmian w systemie napędowym. Oznaczałoby to projektowanie zupełnie nowej jednostki. Wstępnie szacowano powiększenie o 13 metrów długości, szerokość wzrosłaby do 23 metrów, a wyporność o 2700 ton. Próbowano innego wariantu z pojedynczymi wyrzutniami, ale była to propozycja pionu uzbrojenia, a nie zajmującego się konstrukcjami okrętowymi.

Tymczasem sam projekt rakiety dojrzewał. Opracowano nowy silnik marszowy, wypracowano model kształtu kadłuba dopasowany do dwóch rodzajów lotu, początkowo na dużej wysokości, a w ostatniej fazie na małej. W 1969 roku rozpoczęto pierwsze próbne odpalenia z wyrzutni lądowych, początkowo bez systemów kierowania i naprowadzania. Na początku nowej dekady dołączano kolejne elementy wyposażenia, odpowiedzialne za znalezienie celu. Gotowe wyrzutnie systemu wprowadzono do uzbrojenia MW ZSRR w 1975 roku. Pierwsze wyposażono w nie okręty podwodne z napędem atomowym projektu 675 (w ramach prac modernizacyjnych), z napędem klasycznym projektu 651 (także w ramach wymiany starszego typu), a od nowości otrzymały je ciężkie krążowniki lotnicze projektu 1143. Gdy wyrzutnie SM-248 montowano na pierwszym okręcie projektu 1164, system był już w pełni sprawdzony. Po wyborze typu pozostawała już tylko kwestia ile jednorazowo rakiet będzie mógł przenosić pojedynczy krążownik nowego typu. Było to niezwykle istotne, bowiem wspomniana wyżej taktyka uderzeń opierała się na jednoczesnym zmasowanym odpaleniu maksymalnie dużej liczby rakiet w kierunku jednego zespołu lotniskowców. Uznawano bowiem, zapewne słusznie, że skuteczność całej gamy przedsięwzięć obronnych może być bardzo wysoka, ze względu na wielkość pocisków lecących do celu kilkaset kilometrów. Ostatecznie udało się projektantom umieścić na każdej burcie cztery zdwojone zestawy kontenerów–wyrzutni.

Oddanie do służby czterech jednostek projektu 58 miało być początkiem rozwoju nowej klasy okrętów w radzieckiej flocie. Od drugiej połowy lat 50. ubiegłego wieku biura konstrukcyjne dostarczały do Dowództwa MW ZSRR kolejne projekty nowych krążowników rakietowych. Krótko nazwę tę traktowano nawet bardzo dosłownie, nie planując na pokładach żadnych innych systemów uzbrojenia poza rakietowymi.

Co ciekawe, kolejne krążowniki rakietowe, po czterech Groznych, pojawiły się we flocie radzieckiej bardziej z przypadku. Mowa o czterech jednostkach projektu 1134, które pierwotnie zaprojektowano jako duże okręty zwalczania okrętów podwodnych. Ponieważ dedykowany im system rakietotorped nie został jeszcze przekazany do produkcji, z konieczności na kadłubach zamontowano wyrzutnie rakiet P-35, tych samych, co na jednostkach projektu 58.

Kolejny skierowany do produkcji projekt był już jednak kolosem, do tego z napędem atomowym. Mowa oczywiście o jednostkach typu Kirow. Dopieszczany przez samego admirała Gorszkowa projekt wyrósł ponad dwukrotnie poza ramy nakreślone w pierwotnych wymaganiach taktyczno-technicznych. Stopień skomplikowania i przewidywane olbrzymie koszty budowy skłoniły Dowództwo MW ZSRR do poszukiwania alternatywnych rozwiązań, które miały doprowadzić do stworzenia nowych jednostek interesującej nas klasy, ale już znacznie mniejszych. Początkowo zakładano, że i one będą wyposażone w siłownię atomową. Tak mniej więcej przedstawia się geneza powstania projektu 1164.

Receptą na zmniejszenie wymiarów nowego krążownika miała być rezygnacja z wielozadaniowości, którą gwarantował projekt 1144. Odpowiedzią na nowe oczekiwania sztabowców floty były dwa szkice okrętów z napędem atomowym. Pierwszym był eskortowiec przeciwpodwodny i przeciwlotniczy, który otrzymał numer 11990, drugim zaś krążownik uderzeniowy o numerze 12930. Ta pierwsza jednostka nigdy nie wyszła poza fazę wstępnych rysunków, chociaż cały program zakończony oficjalnie został dopiero w 1990 roku. W tym czasie na jego miejsce flota radziecka otrzymała dwa oddzielne, klasycznie napędzane: niszczyciel projektu 956 (Sowriemiennyj) i duży okręt zwalczania okrętów podwodnych projektu 1155 (Udałoj).

Tymczasem prace przy krążowniku rakietowym potoczyły się – jak na okręt tej wielkości – niemal błyskawicznie. Było to możliwe dzięki temu, że nie zmieniano wstępnie podjętych decyzji dotyczących napędu i uzbrojenia. Przede wszystkim odstąpiono od pomysłu napędu atomowego na rzecz turbin gazowych. Doświadczenia z zastosowaniem tego rodzaju napędu na dużych okrętach zwalczania okrętów podwodnych projektów 1134B i 61 postanowiono przenieść na nowe krążowniki. Zrezygnowano też z chowania w kadłub wyrzutni rakiet przeciwokrętowych. Prace wykonane przy próbach wsadzenia rakiet P-500 w kadłub 1134B nie poszły na marne. W nowej konstrukcji rozwinięto koncepcję przyjętą dla jednostek tej rodziny projektowej, a mianowicie bloków wyrzutni – kontenerów startowych ustawionych pod kątem wzdłuż burt, po bokach nadbudówki. Założenia te zaowocowały nowym numerem projektu 1164 i nazwą Atlas. Oficjalnie jego historia zaczyna się od decyzji Rady Ministrów ZSRR z 20 kwietnia 1972 roku. Prace powierzono Północnemu Biuru Projektowo-Konstrukcyjnemu, a głównym konstruktorem był W. I. Mutichin.

Odkurzono wyliczenia przedstawiane admirałowi Gorszkowowi odnośnie krążownika na przerobionym kadłubie 1134B, dzięki czemu pierwsze szkice projektowe przygotowano w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Jak podkreślają dziś rosyjskie opracowania, szybki postęp był możliwy dzięki dobrej współpracy biura konstrukcyjnego z przedstawicielami Dowództwa MW ZSRR. Wstępny projekt był gotowy już pod koniec 1972 roku, a do dalszych prac został skierowany po zatwierdzeniu 13 kwietnia 1973 roku. Jednak twierdzenie, że 1164 jest przedłużeniem linii projektowej 1134 jest zbyt daleko idącym wnioskiem. Owszem, wykorzystano pewne idee, ale całość w zasadzie była nową konstrukcją. Niemal wszystko na tym krążowniku miało być inne od protoplasty, od uzbrojenia, przez wyposażenie elektroniczne, po napęd.

Tak jak w większości innych jednostek pływających, w pewnym momencie prace konstruktorów okrętowych wyprzedziły projekty nowego wyposażenia dla krążownika. 21 kwietnia 1974 roku projekt techniczny 1164 był zatwierdzony do produkcji, a nie były jeszcze gotowe rakiety P-500, system przeciwlotniczy S-300F oraz armaty AK-130 i AK-630. W gorszej sytuacji byli jednak budowniczowie prototypowej jednostki projektu 1144, którzy z konieczności musieli pozostawić puste przestrzenie z nadzieją, że gotowe produkty nie zmienią swoich parametrów, albo szukać zastępców, np. armat AK-100. „Chwilowe” (w zasadzie niemal dwuletnie, bo stocznia miała wolne moce produkcyjne dopiero od końca 1976 roku) wstrzymanie położenia stępki pod prototyp 1164 sprawiło, że główny system ofensywny – rakiety przeciwokrętowe Bazalt – zdążył wejść do eksploatacji.

magnum-x.pl

Agresja na Ukrainę postawiła na porządku dziennym problem zarządzania przez Rosjan zajętymi terytoriami. Pierwsza faza operacji lądowej nie doprowadziła do zdobycia znaczących obszarów, rozbicia armii przeciwnika, zmuszenia władz do ucieczki z Kijowa i zdławienia oporu społecznego, a więc zakończyła się niepowodzeniem nie tylko militarnym, lecz także politycznym. Fiasko ponoszą również plany wymuszania poparcia mieszkańców na okupowanych terenach oraz powołania tam tzw. republik ludowych w celu dalszej defragmentacji państwa ukraińskiego. Działając według modus operandi z 2014 r., Kreml po raz kolejny nie uwzględnił zmian w postawach ukraińskiego społeczeństwa, niewidzącego w Rosji alternatywy cywilizacyjnej. Ludność licznie protestuje przeciw okupacji mimo ryzyk z tym związanych, a przypadki kolaboracji są sporadyczne, co wyklucza pełną i niezakłóconą kontrolę nad zdobytym terytorium. Widząc nieskuteczność swoich posunięć, najeźdźcy mszczą się na cywilach – stosują terror i akcje pacyfikacyjne, dopuszczając się w ich trakcie zbrodni wojennych, oraz doprowadzają zajęte miejscowości do stanu klęski humanitarnej. Dotychczasowe efekty operacji świadczą o tym, że jej cel na północy stanowiło wyniszczenie ludności cywilnej, a na południu – siłowe przymuszenie Ukraińców do współpracy.

Na czasowo opanowanych terenach wojska agresora oraz wspierające je formacje Gwardii Narodowej i Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) nie prowadzą działań według jednego schematu – do czasu rezygnacji Rosjan na początku kwietnia z kontynuowania operacji lądowej mającej zablokować Kijów ich postępowanie w różnych regionach Ukrainy znacząco się różniło. W obwodach kijowskim, sumskim i czernihowskim trudno było mówić o jakimkolwiek wprowadzaniu regulacji okupacyjnych. Trwała tam brutalna pacyfikacja zajętych miejscowości, pogłębiająca klęskę humanitarną mającą zmusić ludność do ucieczki na Białoruś lub do Rosji. Odnotowano liczne przypadki pobić, gwałtów i rabunków mienia prywatnego. W okolicach Hostomla w obwodzie kijowskim udokumentowano wywożenie pojazdami opancerzonymi skradzionych przedmiotów użytkowych. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) przechwyciła rozmowy żołnierzy wroga, w czasie których informowali oni swoje rodziny, że weszli w posiadanie telewizorów, sprzętu AGD czy pieniędzy. W kolumnach wycofujących się wojsk rosyjskich zaobserwowano liczne skradzione samochody osobowe. W obwodzie sumskim dochodziło do ostrzału cywilów gromadzących się przed sklepami czy wykorzystywania ich jako „żywych tarcz” osłaniających sprzęt bojowy najeźdźcy przed ostrzałem sił ukraińskich.

Ujawnienie skali zbrodni wojennej w Buczy, gdzie odkryto ponad 400 ciał cywilów (do 10 kwietnia w całym obwodzie kijowskim odnaleziono 1222 zwłok takich osób), którzy w przeważającej większości zginęli od strzałów z broni strzeleckiej, pokazało bestialstwo żołnierzy agresora. Niektóre ofiary miały skrępowane ręce. Do podobnych odkryć dochodzi także na drogach do stolicy – 20 km od niej znaleziono ciała kilku nagich kobiet, które – zdaniem świadków – zamierzano spalić. Zbrodnie wojenne w Buczy i innych miejscowościach obwodów kijowskiego i czernihowskiego dowodzą, że siły rosyjskie stosowały zaplanowaną strategię mającą – poprzez brutalne działania – złamać opór społeczeństwa za wszelką cenę. Na północy Ukrainy najeźdźcy nie uwzględniali w swoich zamierzeniach powołania tzw. republik ludowych, uznając te obszary za zaplecze własnych wojsk. Fiasko operacji lądowej i utrzymująca się wroga postawa miejscowej ludności wywołały wściekłość i chęć zemsty, a w efekcie –za przyzwoleniem dowódców – przybrały formę pacyfikacji.

Na południu kraju, zwłaszcza w obwodzie chersońskim, Rosja stosuje odrębną taktykę, choć nie rezygnuje z wypędzania ludzi z wybranych miejscowości. Może to wskazywać, że cele najeźdźcy obejmują: oderwanie południowej Ukrainy, stworzenie i utrzymanie połączenia lądowego Krymu z Rosją (tzw. Ługańską i Doniecką Republikami Ludowymi) oraz ewentualne otwarcie drogi do Naddniestrza. Agresor podejmuje próby organizacji lokalnych władz w oparciu o kolaborantów, lecz z powodu minimalnej liczby osób idących na współpracę (a wywodzących się głównie z grona skompromitowanych działaczy prorosyjskiej partii Opozycyjna Platforma – Za Życie) zmuszony jest do tworzenia komendantur wojskowych. Nie dysponuje wystarczającymi rezerwami osobowymi do okupacji zajętych terytoriów, więc – aby wymusić posłuszeństwo – z jednej strony terroryzuje społeczeństwo, z drugiej zaś pozoruje pozytywne działania w celach propagandowych. Jak dotąd obietnice zwolnień podatkowych dla biznesu, dodatków dla rolników czy też wypłat zapomóg nie wywołały efektu politycznej „rusyfikacji” zajętych terenów. Oferty otrzymania rosyjskiego paszportu w zamian za udzielenie wsparcia finansowego i umorzenie zaciągniętych kredytów nie zwiększają zaufania do najeźdźcy. Oczekiwanych skutków nie przynosi również operacja przymusowego wprowadzania rubla jako waluty obiegowej na opanowanych obszarach obwodów chersońskiego i zaporoskiego – lokalni handlowcy jej nie przyjmują, a mieszkańcy usiłują wymieniać ją na hrywny. Dotychczas okupanci podjęli tylko jedną próbę narzucenia „rozwiązania politycznego” – po zajęciu Chersonia zaczęto przygotowywać wiec poparcia dla powołania tzw. Chersońskiej Republiki Ludowej. W tym celu przewieziono z Krymu ok. 300 uczestników manifestacji. Przedsięwzięcie się nie udało ze względu na postawę miejscowej ludności, otwarcie wyrażającej sprzeciw wobec takiej inicjatywy.

Jeden z pierwszych kroków Rosjan na zajmowanych terenach polega na odcięciu tych obszarów od przestrzeni informacyjnej Kijowa. Uniemożliwia się korzystanie z ukraińskiej telewizji i zakłóca dostęp do Internetu (lub podłącza odbiorców do światłowodu z Krymu, niegwarantującego dostępu do globalnej sieci). W wyniku walk zniszczeniu ulegają przekaźniki telewizyjne, które zastępowane są wojskowymi stacjami analogowymi emitującymi sygnał rosyjski. Na obrzeżach oblężonego Mariupola pod szyldem prowadzenia akcji humanitarnej otwarto delegaturę partii Jedna Rosja. W jej siedzibie kolportuje się materiały propagandowe, jak również wydaje karty SIM operatora komórkowego Phoenix, który działa na okupowanym terytorium Donbasu. We współpracy z kolaboracyjnymi władzami lokalnymi najeźdźcy promują rosyjską politykę pamięci, inicjując kampanię gloryfikującą dokonania Armii Czerwonej, i w razie możliwości odbudowują zniszczone wcześniej pomniki upamiętniające tzw. wielką wojnę ojczyźnianą. Trwa też kampania propagandowa mająca przywrócić do powszechnego obiegu tezę, że wydarzenia na Ukrainie w 2014 r. były wspieranym przez Zachód „zamachem stanu”.

Aby przymusić ludność cywilną do poparcia własnych działań, zintensyfikowano operacje informacyjne i psychologiczne. Przykładowo w okupowanym Berdiańsku dystrybuuje się ulotki opisujące dalsze kroki, jakie podejmie Rosja – przeprowadzenie referendum oraz stworzenie warunków do stopniowego zjednoczenia obu krajów. Resort obrony FR kontynuuje akcję dezinformacyjną mającą sugerować, że duża część obywateli Ukrainy jest przyjaźnie nastawiona do Rosji. Za dobrymi stosunkami z nią opowiada się rzekomo 15 mln mieszkańców obwodów, w których toczą się walki.

Fiasko scenariusza „federalizacji” Ukrainy wywołało frustrację okupanta. Na zajętych terenach nasila on działania pacyfikacyjne i terror ludności. Na obszary te napływają kolejne jednostki Gwardii Narodowej i wchodzących w jej skład formacji policyjnych OMON-u. W rejonach starć Rosjanie często rozpoczynają negocjacje z władzami otoczonych miast i pod groźbą ich zniszczenia ogniem artylerii zawierają „lokalne rozejmy”, potrzebne do zapewnienia drożności tras komunikacyjnych, niezakłóconego przemarszu oddziałów i dostaw zaopatrzenia. Następnie, po uzyskaniu pełnej kontroli nad danym terytorium, porozumienie jest zrywane. W przypadku niemożności przymuszenia miejscowych władz i ludności do współpracy wojska okupacyjne – co charakterystyczne – nie pozwalają dostarczać żywności do otoczonych bądź zajętych miejscowości oraz naprawiać uszkodzeń sieci elektrycznej i wodociągowej. W obwodzie chersońskim Gwardia Narodowa zatrzymała dotąd pod zarzutem stawiania oporu i udziału w antyrosyjskich manifestacjach ponad 400 Ukraińców. Posunięcia te przybierają charakter operacji karnej wspieranej przez FSB.

Inną praktyką świadczącą o tym, że najeźdźcy nie mają planu szybkiego zagospodarowania zajętych terenów, jest deportacja ludności cywilnej na terytorium Rosji. Taktyka ta zakłada umieszczanie ewakuowanych w obozach filtracyjnych w obwodzie rostowskim, gdzie poddaje się ich presji psychologicznej w celu wymuszenia akceptacji „nowego porządku”. Według nieoficjalnych informacji Rosjanie zamierzają rozproszyć deportowanych, przewożąc ich do oddalonych od Ukrainy obwodów kraju. Według władz ukraińskich z samego Mariupola okupanci wywieźli ponad 45 tys. mieszkańców. Liczbę wysiedlonych z innych miast trudno oszacować. Władze Ukrainy podają, że do Rosji ewakuowano łącznie 674 tys. osób, ale dane te obejmują również tzw. republiki ludowe.

Wyjątkowa sytuacja oblężonego Mariupola, toczące się tam zacięte starcia i świadome zniszczenie infrastruktury miejskiej unaoczniają, jak ważny jest dla Rosjan czynnik ideologiczny. Ich brutalność ma pokazywać innych miastom, czym kończy się opór, a niewykluczone, że stanowi także formę zemsty na mieszkańcach, którzy w 2014 r. skutecznie przeciwstawili się siłom agresora. Z pewnością duży wpływ na postępowanie najeźdźców ma też fakt, że Mariupola bronią żołnierze z pułku Azow, uznawani przez przeciwnika za oddział wręcz faszystowski, którego istnienie uzasadnia tezę o konieczności „denazyfikacji” Ukrainy.

Wspomniane powyżej przykłady dobitnie świadczą o tym, że Kreml nie miał przygotowanego szerzej nakreślonego planu szybkiego zagospodarowania przejętych terytoriów i takiego postępowania z cywilami, które skutecznie zapewniłoby mu ich wsparcie lub przynajmniej obojętność. Najeźdźcy, realizujący sztampowy scenariusz znany z 2014 r., ponownie źle ocenili nastroje w ukraińskim społeczeństwie i stopień utraty w nim przychylności względem Rosji oraz błędnie założyli, że mieszkańców sparaliżuje sama demonstracja siły. Doprowadziło to do konieczności wymuszania współpracy terrorem i powoływania marionetkowych administracji złożonych ze skompromitowanych w oczach miejscowej ludności działaczy.

Na skalę niepowodzenia mogą też oddziaływać wcześniejsze zaniedbania w pracy operacyjnej FSB. Według nieoficjalnych źródeł kierownictwo 5. Służby FSB, odpowiedzialnej za prowadzenie działań wywiadowczych na Ukrainie, defraudowało wielomiliardowe środki finansowe przeznaczone na obsługę agentury zapewniającej wiarygodne dane o sytuacji społecznej i politycznej w kraju oraz budowanie wpływu. Stawia to pod znakiem zapytania rzetelność informacji dostarczanych przez służby specjalne na Kreml. Niewykluczone, że prezydent Władimir Putin otrzymywał przekaz w dużej mierze spreparowany, mający przede wszystkim przedstawić w pozytywnym świetle aktywność samych służb.

Kwestią otwartą pozostaje zdolność – czy raczej niezdolność – Moskwy do utrzymania kontroli nad opanowanym terytorium w przypadku nasilenia się nieregularnych działań na zapleczu sił agresora. Te najprawdopodobniej nie wycofają się z południowych obwodów Ukrainy, chcąc zapewnić i utrzymać strategiczne połączenie Krymu z FR. Jednocześnie deportacje ludności do Rosji i dewastacja zajmowanych obszarów mogą wskazywać, że nie zdecydowano jeszcze, jak będzie kształtowana ich przyszłość. Możliwe wydają się trzy scenariusze: stworzenie i usamodzielnienie się w miastach obwodowych kontrolowanych przez najeźdźcę tzw. republik ludowych, ewentualna aneksja zajętych obszarów lub nadanie im statusu terenów okupowanych. We wszystkich wymienionych przypadkach główną rolę w zarządzaniu będzie odgrywała rosyjska administracja wojskowa.

Za najbardziej prawdopodobny, ale uzależniony od postępów agresora scenariusz należy uznać ten zakładający utworzenie fasadowych tzw. republik ludowych, których władze znajdą się pod ścisłą kontrolą wojska i służb specjalnych FR. Okupację w dalszym ciągu utrudniać będzie aktywność armii przeciwnika oraz grup dywersyjnych atakujących rosyjskie zaplecze. Ewentualne powodzenie lub fiasko planów Kremla zależy przede wszystkim od skuteczności działań Sił Zbrojnych Ukrainy.

osw.waw.pl

Jako społeczeństwa demokratyczne byliśmy i jesteśmy podatni na rosyjską dezinformację, bo u podstaw naszego systemu politycznego leży debata, dialog, otwartość na poglądy innych. Celem rosyjskiej dezinformacji na Zachodzie – w tym w Polsce – jest podważenie wiary w instytucje demokratyczne, w UE i NATO, polaryzacja społeczna i wpływanie na debatę publiczną, np. w sprawie szczepionek, aborcji czy uchodźców.

Rzadko kiedy Rosjanie przekonywali nas do swoich racji, w zamian przyjęli inną taktykę. Przez lata dziennikarze zatrudnieni w RT (nastawionej na zagranicznego widza, wielojęzycznej telewizji państwowej, dawnej Russia Today) zwykle „tylko” zdawali pytania, bo cóż może być bardziej demokratycznego niż debatowanie? (Symbolem tego jest hasło RT, Question more, czyli „Pytaj”, ale też „Podważaj więcej”). I w tym tkwił ich sukces, w byciu poza mainstremem, w kreowaniu się na antysystemowców i wykluczonych. Najczęściej przybierali pozę ludzi zatroskanych kondycją zachodnich państw, portretowali Unię Europejską jako „Gejropę”, zaś Rosjan przedstawiali jako uciśnionych, którzy mają za złe „globalnym elitom” w USA i Europie, że przejmują kontrolę nad światem, w którym Rosja jest jednym z wielu marginalizowanych aktorów. Między wierszami Rosjanie snuli narrację o antyrosyjskich nastrojach, które zrównywali niekiedy z antysemityzmem, a siebie kreowali na ofiarę. W efekcie odbiorca miał dojść do wniosku, że cały świat uwziął się na Rosję, wszyscy (czytaj: USA, Polacy, Ukraińcy) są rusofobami, a ataki na nią są elementem odwiecznego spisku.

Rosyjska agresja w Ukrainie połączona z bezprecedensową propagandą uświadomiła Unii Europejskiej, że należy zamknąć RT i dostępny także po polsku portal Sputnik. W marcu obydwa media zostały zablokowane w państwach członkowskich. Z kolei YouTube zablokował kanały 60-minut i Rosija24. Rosjanom pozostały zatem w Europie media społecznościowe.

Po 24 lutego liczba rosyjskich kłamstw poraża. Kreml mnoży kolejne oskarżenia, że np. Amerykanie pozyskiwali na Ukrainie patogen z surowicy Słowian, aby następnie opracować specjalny wirus, który jako broń biologiczna miał zostać rzekomo użyty przeciwko Rosjanom. Stąd jednym z wielu tłumaczeń było to, że Rosjanie dokonali w Ukrainie tzw. „uderzenia wyprzedzającego”, aby zlikwidować wojskowe laboratoria biologiczne i chemiczne, które mieli zainstalować tam Amerykanie. 10 marca rzecznik rosyjskiego Ministerstwa Obrony Narodowej Igor Konaszenkow w pełnym powagi ogłoszeniu powiedział, że USA wykorzystują do przenoszenia groźnego patogenu do Rosji dzikie ptactwo. Wyjaśnienia rzekomego wykorzystywania broni chemicznej i biologicznej pod okiem Amerykanów w ukraińskich laboratoriach zażądał rosyjski przedstawiciel przy ONZ. Rosyjska delegacja skorzystała z momentu, kiedy przewodniczyła Radzie Bezpieczeństwa i wniosła ten punkt pod obrady 11 marca.

Pisał o tym Sputnik.pl i choć został wkrótce zablokowany, narrację o amerykańskich laboratoriach biologicznych i chemicznych wykorzystywanych do celów wojskowych chętnie podchwycili Chińczycy. Na polskojęzycznej stronie Chińskiego Radia Międzynarodowego pisali, że „przechowywana jest [w nich] duża liczba niebezpiecznych wirusów”. Pokazuje to, że chińskie media, przedstawiciele władz i think thanki powielają rosyjską dezinformację na temat przyczyn i przebiegu konfliktu w Ukrainie. Ponadto w Afryce, Azji i Ameryce Południowej RT i Sputnik są nadal istotnym źródłem informacji, bo są bezpłatnymi, w miarę aktualnym mediami i przedstawiają antyamerykański punkt widzenia.

Rosyjskie władze kierują się zasadą, że kłamstwo powtarzane wielokrotnie staje się prawdą. W przypadku Ukrainy mamy do czynienia z recyklingiem kłamstw powielanych mniej więcej od 2014 roku, czyli od aneksji Krymu. Dotyczy to zarówno haseł walki z wymyślonymi nazistami i faszystami w Ukrainie oraz rzekomego ludobójstwa na Donbasie. Potwierdzają to badania East StratCom Task Force, instytucji Unii Europejskiej powołanego w 2015 roku do zwalczania rosyjskich dezinformacji, który obliczył, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy w rosyjskich prokremlowskich mediach nastąpił wzrost użycia o 290% słowa „naziści” i 509% słowa „ludobójstwo”. Oznacza to, że pod względem propagandowym wojna była przygotowywana wcześniej i nie tworzy nowych narracji, ale odgrzebuje stare.

Co więc jest nowe w rosyjskiej dezinformacji na obecnym etapie wojny z Ukrainą? Istnieją dwie różnice. Pierwsza, że teraz narracje o nazistach i ludobójstwie są powielane po wielokroć i zostały wzbogacone o nowy symbol: literę „Z”. W powszechnym odbiorze w Rosji ich znaczenie jest bardzo szerokie, oznacza „demilitaryZację”, „Za pobiedu” („za zwycięstwo”), „Za Putina”. Rosyjskie władze rozpoczęły tzw. operację denaZyfikacji Ukrainy, a na filmikach umieszczanych w internecie żołnierze, dzieci i zwykli Rosjanie ustawiają się w literę „Z”. Aby przekaz „do wewnątrz” był spójny, a Rosjanie nie drążyli tematu, Kreml wprowadził cenzurę wojenną. Zniszczono pozostałości niezależnych mediów. Pod naciskiem władz decyzję o zawieszeniu działalności podjęło radio Echo Moskwy i telewizja Dożd’.

Druga różnica, może ważniejsza, że w masie kłamstw zaczęto pisać otwarcie – prawdę. Na oficjalnej stronie Ria.ru 3 kwietnia został opublikowany artykuł, w którym kremlowski politechnolog Timofiej Siergiejew wzywa do eksterminacji ukraińskich elit w imię denazyfikacji, reedukacji ukraińskiego społeczeństwa przez trwającą przynajmniej 25 lat pracę przymusową oraz wymazanie nazwy Ukrainy z mapy świata.

To, co sprawia, że rosyjska dezinformacja staje się coraz bardziej orwellowska, to fakt, że uprawiają ją osoby zajmujące najwyższe stanowiska w państwie. Można to pokazać na przykładzie zbrodni w Buczy, gdzie na odzyskanych przez Ukraińców terenach ujawniono zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, jakie popełniali w trakcie kilku tygodni okupacji miasta rosyjscy żołnierze.

Pierwszy mechanizm to odrzucenie oskarżeń. Ministerstwo Obrony Narodowej wydało oświadczenie, w którym zrzuciło winę na Ukraińców i nazwało tragedię prowokacją. Przekonywało, że gdy byli tam rosyjscy żołnierze, nikt z mieszkańców nie ucierpiał. Prawdziwość tych słów szybko sfalsyfikowali dziennikarze „New York Timesa” dzięki zdjęciom satelitarnym, które pokazały, że martwe ciała leżały w czasie, gdy w Buczy stacjonowali Rosjanie.

Kolejny etap to oskarżenie. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow nazwał operację w Buczy „fejkowym atakiem”. Do ofensywy przeszła też rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa, która zbluzgała amerykańskie media nie tylko za rozprzestrzenianie fake newsów i dezinformacji, ale wręcz oskarżyła o współudział „w przestępstwie w mieście Bucza”: „Tak, [amerykańskie] gazety, TV, obserwatorzy są współwinni i to nie pierwszy raz, taka sama operacja była w 1944 roku”. To jeszcze nie koniec absurdów Zachowej. Podczas jednego z wystąpień była najwyraźniej pod wypływem i oskarżyła Ukraińców, że nie pozwalali Rosjankom w Ukrainie gotować barszczu. „Nie można było się dzielić barszczem, bo mógł przynależeć tylko jednemu narodowi, jednej nacji (…) To, o czym mówimy, to ksenofobia, nazizm, ekstremizm, we wszystkich formach”.

Najskuteczniejszym mechanizmem dezinformacji jest jednak zarzucenie odbiorców masą alternatywnych scenariuszy, które mają podważyć daną wersję wydarzeń. Rosjanie to robią pod szyldem walki z fake newsami. Na Telegramie funkcjonuje kanał „War on Fakes”, gdzie twierdzą, że nie było żadnych trupów, tylko aktorzy, którzy wstają zaraz po tym, jak samochody przejeżdżają po ulicach Buczy. Słynny propagandzista Władimir Sołowiow w swoim programie wzywa do zamknięcia Wikipedii, bo ktoś wprowadził hasło „Rzeź w Buczy”. Do litanii oskarżeń dołączył się Dimitrij Miedwiediew, zastępca przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej i dawny prezydent Rosji, który na swoim kanale Telegram oskarżył Ukraińców, że jako „oszalałe zwierzęta z batalionów nacjonalistycznych i obrony terytorialnej są gotowe zabijać własnych cywilów” bo „sama istota ukraińskości, karmionej antyrosyjskim jadem i kłamstwem, co do swojej tożsamości to jeden wielki fejk”. To już powtórzenie dotychczasowych haseł, że Ukraińcy sami strzelali do swoich obywateli, aby obarczyć winą Rosjan, lub aby doprowadzić do nałożenia kolejnych sankcji na Rosję.

new.org.pl


Amerykański wywiad ocenia, że Rosja jest już tak osłabiona, iż Władimir Putin nie zaryzykuje odwetowego uderzenia na kraje NATO, o czym mówiono jeszcze na początku marca. Amerykanie postanowili więc na znacznie większą skalę rozwinąć dostawy sprzętu wojskowego dla Kijowa – znika podział na broń defensywną, którą można przekazać bezpiecznie, i ofensywną, która mogłaby „sprowokować” Putina.

– Nasze wsparcie spowoduje, że plan Putina przejęcia kontroli nad Ukrainą zakończy się porażką – ogłosił w nocy ze środy na czwartek Joe Biden, przedstawiając nowy pakiet sprzętu wojskowego dla Ukraińców, wart 800 mln dol.

Od rozpoczęcia rosyjskiej ofensywy 24 lutego to już 2,4 mld dol., niemal 60 proc. rocznego budżetu wojskowego Ukrainy. Rzecz niezwykła, Amerykanie przekazali już jedną trzecią znajdujących się w magazynach Pentagonu przenośnych pocisków przeciwpancernych Javelin i jedną czwartą używanych do strącania samolotów i helikopterów stingerów.

W normalnych warunkach produkcja takiej ich ilości zajęłaby Stanom trzy–cztery lata. Jednak Departament Obrony nawiązał kontakt z ośmioma największymi koncernami zbrojeniowymi, aby przyspieszyły cykl produkcyjny.

Ukraińcy otrzymują więc coraz więcej broni, o coraz większej sile rażenia. Składają się na nią helikoptery, drony, bezzałogowe jednostki obrony przybrzeżnej, systemy obrony powietrznej dalekiego zasięgu. Mają zapewnić Ukrainie przewagę w szykującej się batalii o Donbas.

Dodatkowo Joe Biden przekonał aż 30 krajów do przyłączenia się do tego wsparcia. Na tym tle wyróżnia się Słowacja, która – w zamian za amerykańskie patrioty – przekazała system obrony antyrakietowej S-300, który uniemożliwi Rosjanom przejęcie pełnej kontroli nad przestrzenią powietrzną Ukrainy.

Równocześnie Amerykanie zdecydowali się na zniesienie ograniczeń w przekazywaniu Ukraińcom danych wywiadowczych odnośnie do rosyjskich planów wojskowych i przemieszczania się konkretnych jednostek wojskowych wroga.

Uwolnienie bezprecedensowego strumienia pomocy wojskowej to osobista decyzja Joe Bidena: podjął ją na podstawie procedur, które pozwalają mu ominąć debaty w Kongresie. Prezydent jest pod wrażeniem zbrodni, jakie Rosjanie pozostawili, wycofując się z przedmieść Kijowa. Uznał on, że Kreml dopuścił się „ludobójstwa”, za co Putin powinien jego zdaniem zostać osobiście postawiony przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości.

rp.pl

Proces wycofywania się zachodnich marek w odpowiedzi na rosyjską inwazję na Ukrainę "został okrzyknięty chwalebnym czasem korporacyjnej odpowiedzialności politycznej (CPR/corporate political responsibility - PAP)". "To najbardziej znaczący i najmniej kontrowersyjny przykład korporacyjnej dyplomacji" - stwierdził "Financial Times". Z kolei Bill Bowder, przedsiębiorca i działacz społeczny, okrzyknął w tym tygodniu sektor prywatny kluczowym sojusznikiem w wysiłkach zachodnich rządów zmierzających do zduszenia rosyjskiej gospodarki - przypomniał dziennik.

"Jednak do tej pory niewiele słyszeliśmy o tym, ile dochodów akcjonariuszy inwestorzy są skłonni poświęcić dla tych wartości" - zauważył "Financial Times". "Za wyjątkiem gigantów z branży naftowej i gazowej, którzy prowadzą wielomiliardowe przedsięwzięcia w Rosji, pryncypialne deklaracje większości firm wiązały się jak dotąd z dość niskim kosztem" - dodano.

Gazeta zwróciła uwagę, że niezależnie od swojego zbulwersowania stopniem okrucieństw, niewielu akcjonariuszy musiało zmieniać swoje prognozy zysków. "Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej reakcjom firm na brutalność Rosji, staje się jasne, że czekają je trudniejsze decyzje finansowe" - wskazał "FT".

Dziennik przywołał opinię Jeffreya Sonnenfelda, profesora Yale School of Managment, który szacuje, że ponad 600 firm ograniczyło swoją działalność w Rosji w stopniu większym, niż wymagają tego sankcje. Jednak tylko nieliczne z nich wycofały się całkowicie. Według "FT" przedsiębiorstwa mogły sądzić, że "uda im się jakiś czas przeczekać", a następnie wznowić działalność, gdy uwaga świata przestanie skupiać się na Ukrainie. "Te nadzieje muszą słabnąć w miarę gromadzenia się dowodów potencjalnych zbrodni wojennych. Perspektywa szybkiego rozwiązania, dzięki któremu zachodnie marki będą mogły spokojnie wrócić do moskiewskich centrów handlowych, wydaje się coraz bardziej odległa" - podkreśla gazeta.

"Strategie zabezpieczające były optymistyczne i wydają się coraz bardziej naiwne" - skomentował Sonnenfeld. Zdaniem "Financial Times" "dla większości firm Rosja jest na tyle małym rynkiem, że skutki finansowe są do opanowania". Sonnenfeld stwierdził jednak, że w miarę przedłużania się brutalnej kampanii Moskwy, koszty reputacji firm coraz bardziej przewyższają korzyści płynące z utrzymywania otwartych opcji.

Chociaż zainteresowanie Zachodu Ukrainą może się z czasem zmniejszyć, to niektóre dane sondażowe potwierdzają opinię Sonnenfelda. "FT" powołał się na zdanie firmy zajmującej się wywiadem decyzyjnym, Morning Consult, która stwierdziła w tym tygodniu, że "najbezpieczniejszą opcją jest opuszczenie statku raczej wcześniej niż później". Firma przeprowadziła badanie, które wykazało "przytłaczające poparcie" amerykańskich i europejskich konsumentów dla perspektywy całkowitego opuszczenia Rosji przez zachodnie firmy.

Dziennik zauważył, że z opuszczeniem rynku wiążą się pewne problemy. Chodzi m.in. o odprawy dla pracowników czy przeprowadzenie aktualizacji wartości rosyjskich aktywów. Pozostaje też kwestia znalezienia niesankcjonowanych nabywców tych aktywów, a także repatriacja dochodów ze sprzedaży.

bankier.pl

XIII Stacja Drogi Krzyżowej w Koloseum wywoływała — niemal od momentu, gdy ujawniono jej zamysł — olbrzymie kontrowersje. Jednoznacznie zakwestionował jej ideę ambasador Ukrainy w Watykanie Andrij Jurasz, sprzeciwił się jej — także w sposób niepozostawiający złudzeń — zwierzchnik Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej arcybiskup Światosław Szewczuk. "Dla ukraińskich grekokatolików teksty i gesty stacji XIII Drogi Krzyżowej są niezrozumiałe, a nawet obraźliwe, zwłaszcza w oczekiwaniu na drugi, jeszcze bardziej krwawy atak wojsk rosyjskich na nasze miasta i wsie" — podkreślał arcybiskup.

Prawosławni biskupi, by wymienić tylko Ioasafa, metropolitę iwano-frankowskiego i galicyjskiego Prawosławnej Cerkwi Ukrainy, wprost pisali o tej stacji jako o flash-mobie, którego celem jest wyrażenie putinowskiego stanowiska. A od pomysłu odciął się nawet — i to jest miara "sukcesu" Watykanu — nuncjusz apostolski w Ukrainie abp Visvaldas Kulbokas, który podkreślił, że on sam nie zorganizowałby modlitwy w ten sposób, bo jego zdaniem "pojednanie musi przyjść, kiedy zakończy się agresja i gdy Ukraińcy będą mogli nie tylko uratować życie, ale także wolność".

Czy Watykan usłyszał te słowa? Pozornie tak, ale w istocie nie. Tak, bo zmieniono treść modlitwy, a konkretniej zastąpiono ją milczeniem. Nie, bo ta zmiana niczego istotnego nie zmieniła. Istotna treść gestu pozostała jednak niezmieniona. U jego podstaw leżały bowiem nie tyle słowa, ile fakt, że krzyż nieść miały dwie kobiety Ukrainka i Rosjanka. I tak było. Milczenie, które zastąpiło treść rozważań, ujawniło tylko jeszcze większą niespójność i pustkę owego gestu.

Zacznijmy od niespójności całej Drogi Krzyżowej. Krzyż w czasie tegorocznej drogi krzyżowej miały nieść rodziny, i to one miały pisać rozważania. Były to po kolei: młode małżeństwo, rodzina na misjach, starsi bezdzietni małżonkowie, rodzina wielodzietna, rodzina z dziećmi niepełnosprawnymi, rodzina zastępcza, rodzina z chorym rodzicem, dziadkowie, rodzina adopcyjna, wdowa z dziećmi, rodzina z konsekrowanym synem, rodzina po stracie córki, rodzina migrantów.

I tylko podczas stacji XIII była to Rosjanka i Ukrainka. Jako żywo panie nie stanowiły rodziny, są tylko przyjaciółkami z pracy. W jakiej roli wystąpiły więc w czasie drogi krzyżowej poświęconej rodzinie? Odpowiedź jest prosta. Watykan chciał symbolicznie usprawiedliwić swoją politykę symetryzmu, unikania nazwania po imieniu agresora, pustych wezwań do pojednania i wreszcie braku zrozumienia i akceptacji emocji i podstawowych praw samych Ukraińców. Do Drogi Krzyżowej doklejono więc — wbrew logice aktu modlitewnego — dwie kobiety, żeby symbolicznie wezwać do pojednania.

onet.pl

Białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan w piątek opublikował w sieci nagranie, na którym widać, ciężki sprzęt budowlany przed polskim cmentarzem w Katyniu. Jak poinformował, sprzęt przywieźli smoleńscy urzędnicy i lokalni działacze, którzy mieli zagrozić zniszczeniem cmentarza w odpowiedzi na "wyburzenie sowieckich pomników w Polsce". "Zaczęli też zbierać podpisy pod petycją, aby raz na zawsze rozwiązać ‘sprawę katyńską'" - napisał na Twitterze.

Wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Wojciech Konończuk mówił w TOK FM, że rosyjska propaganda często miesza usuwanie w Polsce pomników ku czci Armii Czerwonej z cmentarzami, na których leżą Rosjanie. A to ważne rozróżnienie, bo choć niektóre pomniki zostały w Polsce usunięte, to "nikt nie rusza cmentarzy". - Trzeba podkreślić, że w Polsce żaden cmentarz Armii Czerwonej czy jakikolwiek cmentarz, gdzie pochowani są rosyjscy żołnierze, nie został zniszczony - podkreślił.

Ekspert ocenił, że ostatni incydent w Katyniu ma wymiar czysto propagandowy. - Jednak trzeba pamiętać, że mamy w Rosji do czynienia z dużym poziomem histerii antyzachodniej, także antypolskiej obsesji. Polska jest stałym, dyżurnym wrogiem w propagandowych programach w rosyjskich mediach. Nasz kraj jest wskazywany jako jeden z naczelnych rusofobów, który jest współodpowiedzialny za politykę Zachodu. Dlatego jakieś prowokacje czy próby zamknięcia cmentarza w Katyniu, niestety wydają mi się dosyć prawdopodobne – ocenił w rozmowie z Agnieszką Lichnerowicz.

tokfm.pl