wtorek, 29 marca 2022


W jakich okolicznościach doszło do rozmowy?

Wideokonferencję przywódców – pierwszą od rozpoczęcia rosyjskiej agresji na Ukrainę – poprzedziło spotkanie 14 marca w Rzymie Jake’a Sullivana, doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Bidena, z Yangiem Jiechi, członkiem Biura Politycznego KPCh. Dotyczyło ono m.in. upublicznionych przez Amerykanów informacji, że ChRL jest gotowa także militarnie wesprzeć Rosję na Ukrainie. Tuż przed rozmową Biden–Xi urzędnicy UE potwierdzili, że informacje USA o możliwości chińskiego wsparcia dla Rosji są wiarygodne. Spotkanie Sullivan–Yang potwierdziło różnice stanowisk ChRL i USA w sprawie Ukrainy, a chiński MSZ odrzucił oskarżenia o materialne wspieranie Rosji. Chiny kontynuowały jednocześnie szerzenie propagandy dotyczącej odpowiedzialności USA za wojnę na Ukrainie i zlokalizowanie tam amerykańskich laboratoriów broni biologicznej, powielając przekaz strony rosyjskiej. 

Jakie stanowisko zaprezentowała ChRL wobec wojny na Ukrainie?

Strona chińska w swoim oświadczeniu wskazywała na wagę spotkania jako elementu dwustronnego dialogu, potwierdziła też wsparcie dla Rosji w wojnie na Ukrainie. Podkreśliła potrzebę budowy nowego, zrównoważonego, globalnego i regionalnego systemu bezpieczeństwa, uwzględniającego rosyjskie poczucie zagrożenia ekspansją NATO, który może być instrumentem służącym rozwiązaniu konfliktu. Jest to zbieżne ze wspólnym oświadczeniem Chiny–Rosja podpisanym po lutowej wizycie Władimira Putina w Pekinie. W rozmowie z Bidenem Xi wyraził wprawdzie niezadowolenie z powodu katastrofy humanitarnej na Ukrainie i wezwał do pokoju, ale jako metodę jego osiągnięcia zaproponował działania korzystne dla Rosji i Chin, tj. np. zaangażowanie się USA w rozmowy z Rosją bez udziału Ukrainy i uznania rosyjskiej odpowiedzialności za agresję. Xi zanegował też słuszność i skuteczność mechanizmu sankcji, zarówno w odniesieniu do Federacji Rosyjskiej, jak i ewentualnych retorsji, które USA czy UE mogłyby nałożyć na ChRL i tym samym spowodować pogorszenie kondycji światowej gospodarki.

Jakie były cele Stanów Zjednoczonych?

Biden nie liczył na wolę konstruktywnej współpracy ze strony Chin w odpowiedzi na rosyjską agresję na Ukrainę. Oświadczenie Białego Domu wskazuje, że podczas rozmowy prezydent skoncentrował się przede wszystkim na przedstawieniu Xi możliwych konsekwencji udzielenia materialnego wsparcia Rosji. Amerykańskie oświadczenie nie opisuje konkretnych instrumentów, ale najpewniej (co wcześniej sugerowali amerykańscy urzędnicy) mowa była m.in. o szeroko zakrojonych sankcjach (m.in. w sektorze półprzewodników) na chińskie firmy, jeśli ChRL zdecydowałaby się na wsparcie rosyjskich podmiotów objętych amerykańskimi sankcjami. Zdecydowane nastawienie Bidena w rozmowie z Xi wynikało z nadziei na wykorzystanie obaw ChRL przed negatywnymi konsekwencjami ewentualnych represji dla chińskiej gospodarki.

Czy dojdzie do zmiany polityki ChRL wobec Rosji?

Przebieg rozmowy Biden–Xi wskazuje, że strona chińska nie zamierza uwzględnić amerykańskich ostrzeżeń przed wspieraniem Rosji. Potwierdza to ogólna wymowa oświadczenia Xi, w którym przerzuca on odpowiedzialność za zakończenie wojny na USA. Chiny obawiają się negatywnego wpływu ewentualnych sankcji, ale liczą, że zyski polityczne ze wsparcia Rosji będą większe, m.in. w ramach strategicznego celu – rywalizacji z USA. ChRL może oczekiwać, że utrzymując rosyjski potencjał w rywalizacji z NATO (także w sytuacji osłabienia Rosji i jej możliwej przegranej na Ukrainie), podtrzyma destabilizację w Europie, co pozwoli jej uzyskać lepszą pozycję strategiczną w Indo-Pacyfiku. Potwierdzają to komentarze ministra i wiceministra spraw zagranicznych ChRL, którzy już po rozmowie Biden–Xi sugerowali, że NATO jest odpowiedzialne za wybuch wojny na Ukrainie, nawiązując w tym kontekście m.in. do nieodpowiedzialnej polityki USA w Azji.

Jakie znaczenie w rozmowie miał Tajwan?

Dla Chin głównym powodem rozmowy Xi z Bidenem była przyszłość Tajwanu. Dążenie do unifikacji z wyspą pozostaje głównym postulatem politycznym ChRL, a także elementem legitymacji KPCh w społeczeństwie. Xi ocenił, że USA cały czas wspierają niepodległość Tajwanu i powinny te działania zatrzymać. Wyraził nadzieję, że Biden ukróci rzekome protajwańskie dążenia części urzędników amerykańskiej administracji. Z komunikatu Białego Domu wynikało, że prezydent USA potwierdził zarówno brak zgody Stanów Zjednoczonych na zmianę status quo w Cieśninie Tajwańskiej, jak i kontynuację dotychczasowej polityki amerykańskiej, czyli m.in. nieuznawania Tajwanu. Chiny coraz częściej łączą w swojej retoryce tezę o nieodpowiedzialnej polityce USA (sugerując odpowiedzialność Amerykanów za wojnę na Ukrainie) z krytyką ich działań w Cieśninie Tajwańskiej. Może to sugerować próbę przygotowania uzasadnienia ewentualnej operacji militarnej ChRL przeciw wyspie.

pism.pl

Reżim Asada, odwołując się do antyzachodniej narracji, wykorzystał debatę międzynarodową na temat wojny na Ukrainie do poprawy swojego wizerunku wśród ludności arabskiej. Przedstawicielstwo Syrii w ONZ zaprezentowało swoje stanowisko wobec rezolucji ZO jako sprzeciw wobec zachodniej hegemonii i skrytykowało ONZ za brak podobnej postawy wobec izraelskich działań w Palestynie oraz naruszania suwerenności Syrii przez USA i Turcję. Wpisuje się to w retorykę obecną w niektórych arabskich mediach, wypowiedziach syryjskiej opozycji czy części aktywistów. Państwa zachodnie są oskarżane o podwójne standardy – porównuje się ich podejście do wojny na Ukrainie do braku odpowiedniego zaangażowania w Syrii czy po stronie Palestyny. Łączenie poparcia dla Rosji z krytyką „zachodniego imperializmu i hegemonii” pojawiło się także w wypowiedziach irańskich oficjeli i reprezentantów wspieranych przez Iran bojówek i organizacji w Iraku i Libanie. Asad starał się też podkreślać wagę Syrii w rosyjskiej polityce zagranicznej, powołując się na wizytę syryjskiego ministra spraw zagranicznych Fajsala Mikdada w Moskwie trzy dni przed inwazją, a także twierdząc, że Putin omawiał z nim temat inwazji już dwa miesiące przed jej rozpoczęciem.

Asad liczy także na mniejszą presję ze strony Rosji w sprawie kompromisu podczas debat w ramach ONZ na temat przyszłości Syrii. Rosja uznawała, że jedyna droga do pełnej ponownej legitymacji władzy Asada, a tym samym – stabilizacji pozwalającej na rozpoczęcie inwestycji i odbudowę państwa (których Rosja także byłaby beneficjentem), wiedzie przez ONZ. Dlatego rosyjscy decydenci krytykowali bezkompromisowe podejście Asada do prac nad nową syryjską konstytucją, blokujące próby dialogu. Reżim Asada sprzeciwiał się też przegłosowanemu w lipcu ub.r. w RB ONZ mechanizmowi dostarczania pomocy humanitarnej do Syrii przez terytorium tureckie. Mechanizm ten, którego mandat traci ważność w lipcu br., prezydent Syrii uznał za upolityczniony i podważający legitymację jego reżimu.

Poparcie Asada dla rosyjskiej inwazji i zbieżność jego stanowiska z rosyjską propagandą najprawdopodobniej skłonią państwa zachodnie do zwiększenia presji na ograniczenie normalizacji relacji państw arabskich z syryjskim reżimem. Choć początkowo wspierały one opozycyjne ugrupowania, od kilku lat dążą do normalizacji relacji z Asadem i do ponownego włączenia Syrii do Ligi Państw Arabskich (LPA). W marcu br. Asad odwiedził Zjednoczone Emiraty Arbskie (ZEA), co było jego pierwszą wizytą w państwie arabskim od 11 lat. Zaangażowanie Rosji w konflikt było czynnikiem decydującym o zmianie podejścia do reżimu Asada m.in. arabskich monarchii w Zatoce Perskiej (poza Katarem). Uznały one, że wsparcie Rosji dla Asada umożliwi ustabilizowanie sytuacji w Syrii i ograniczy niekorzystne dla nich wpływy Iranu na to państwo. Inwazja na Ukrainę może jednak zmniejszyć wiarygodność Rosji jako zdolnej zapewnić stabilność w Syrii. W miesiącach poprzedzających wojnę zwiększyła się rosyjska aktywność wojskowa naruszająca porozumienie z końca 2015 r. między USA a Rosją w sprawie działań w Syrii, a rosyjskie i syryjskie myśliwce przeprowadziły patrole w pobliżu izraelskiej granicy. Kilka dni po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę syryjskie siły rządowe porozumiały się ponadto z paramilitarnymi organizacjami irańskimi w sprawie włączania ich członków w szeregi sił reżimu Asada. Do tej pory władze Rosji sprzeciwiały się temu, co także motywowało państwa arabskie do zbliżenia z reżimem Asada w ramach budowania przeciwwagi dla irańskich wpływów w Syrii.

pism.pl

Jakie decyzje zostały podjęte w sprawie wzmocnienia zdolności do obrony i odstraszania?

Sojusznicy zatwierdzili utworzenie czterech nowych grup bojowych – w Rumunii, Bułgarii, Słowacji i Węgrzech. Razem z istniejącymi grupami w państwach bałtyckich i w Polsce Sojusz będzie miał osiem takich formacji wzdłuż wschodniej flanki. Taka obecność będzie utrudniała Rosji zastraszanie poszczególnych państw w sytuacji konfliktu z NATO, dzięki czemu Sojuszowi łatwiej będzie np. podjąć decyzję o uruchomieniu art. 5. Sojusz przygotowuje się także na groźbę użycia przez Rosję broni masowego rażenia (chemicznej, biologicznej, radiologicznej i nuklearnej – CBRN). Grupy bojowe mają być wyposażone w zdolności do zwalczania zagrożeń CBRN, a sojusznicze siły CBRN postawiono w stan podwyższonej gotowości. W reakcji na zagrożenie ze strony Rosji Sojusz w ostatnich miesiącach znacznie zwiększył obecność swoich sił na terenie państw wschodniej flanki. Podniesiono też poziom gotowości wojsk, które mogą być dodatkowo przerzucone w sytuacji dalszego zagrożenia. NATO opracowuje także plany długofalowego wzmocnienia zdolności do obrony i odstraszania, ale decyzje w tej sprawie zostaną podjęte na czerwcowym szczycie w Madrycie, podczas którego ma być też zatwierdzona nowa strategia Sojuszu. Przywódcy zdecydowali ponadto o przedłużeniu do końca września 2023 r. kadencji obecnego sekretarza generalnego, która kończyła się w tym roku, aby zapewnić ciągłość prac nad wzmacnianiem odstraszania i obrony i sprawne funkcjonowanie Sojuszu w czasie kryzysu.

Jakie decyzje zostały podjęte w sprawie zwiększenia wsparcia dla Ukrainy?

W związku z obawami, że Rosja może się przygotowywać do użycia broni chemicznej lub biologicznej, Sojusznicy chcą wzmocnić zdolność Ukrainy do reagowania na atak CBRN. NATO zapowiedziało, że wzmocni zdolność Ukrainy do wykrywania skażeń, neutralizowania skutków użycia takiej broni oraz pomoże w opracowaniu niezbędnych planów reagowania. Zapowiedziało też wzmocnienie zdolności Ukrainy do zwalczania zagrożeń w cyberprzestrzeni. Sojusz będzie też kontynuował dotychczasowe wsparcie w postaci przekazywania sprzętu i uzbrojenia – m.in. ręcznych wyrzutni pocisków przeciwpancernych i przeciwlotniczych oraz dronów bojowych. NATO wyraźnie chce jednak uniknąć sytuacji, w której wsparcie dla Ukrainy będzie wykorzystane przez Rosję jako pretekst do ataków na członków Sojuszu, dlatego nie informuje, czy podjęto decyzję o przekazaniu bardziej zaawansowanych rodzajów uzbrojenia. 

Czy rozważana była polska propozycja wysłania misji pokojowej na Ukrainę?

Sekretarz generalny NATO nie odpowiedział wprost na pytanie, czy taka propozycja była rozważana. Podkreślił po raz kolejny, że Sojusz nie zamierza wysyłać wojsk na Ukrainę, ponieważ oznaczałoby to ryzyko wojny między NATO a Rosją. Sojusznicy są gotowi udzielać wsparcia Ukrainie, ale poważnie traktują ryzyko związane z eskalacją konfliktu poza jej terytorium. Polska propozycja może być jednak postrzegana jako próba wywarcia presji na sojuszników w sprawie zwiększenia wsparcia dla Ukrainy oraz dalszego wzmacniania nacisków na Rosję. Do tej pory sprzęt i uzbrojenie przekazywało Ukrainie kilkanaście z 30 państw członkowskich NATO. Istnieje też ryzyko, że po pierwszym szoku związanym z wojną część państw uzna, że nie da się zrobić nic więcej i zacznie wywierać presję na Ukrainę, aby zaakceptowała niekorzystne żądania Rosji. Dlatego w interesie Polski jest wywieranie stałej presji na sojuszników, aby udzielali jak największego wsparcia Ukrainie oraz nakładali dodatkowe sankcje na Rosję. Dopiero połączenie dwóch czynników – niemożliwości zrealizowania celów strategicznych metodami militarnymi i groźby katastrofy gospodarczej i destabilizacji Rosji – może skłonić prezydenta Putina do podjęcia negocjacji na warunkach, które będą do przyjęcia przez ukraińskie władze.

pism.pl

Kiedy 21 lutego Władimir Putin uznał separatystyczne władze Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, Ormianie w Stepanakercie i Erywaniu wypowiedzieli się w odmiennych tonach. Araik Harutiunian, prezydent nieuznawanej Republiki Arcachu, idąc w ślady przywódców Abchazji i Osetii Południowej, pogratulował mieszkańcom Doniecka i Ługańska uznania suwerenności, rzecz jasna jednocześnie budując prawno-polityczną paralelę do sytuacji Górskiego Karabachu.

Zupełnie inaczej wyglądała reakcja Erywania, który podobnie jak Baku początkowo nie zareagował wcale. Brak reakcji Ilhama Alijewa został krytycznie przyjęty przez część opozycji i komentatorów w Azerbejdżanie, podkreślających konieczność wsparcia integralności terytorialnej Ukrainy jako analogicznej do sytuacji samego Azerbejdżanu, nawet jeśli miałoby to zaszkodzić i tak zagmatwanym relacjom azerbejdżańsko-rosyjskim. Jednocześnie realiści wskazywali, że uznanie DRL i ŁRL, podobnie, jak uznanie Abchazji i Osetii Południowej w 2008 roku, nie stanowi jakiegokolwiek odniesienia do sytuacji Górskiego Karabachu.

W Erywaniu brak reakcji był całkowity – do decyzji Putina nie odnieśli się zarówno politycy koalicji wspierającej premiera Nikola Pasziniana, jak i opozycji skupionej wokół prorosyjskiego byłego prezydenta Roberta Koczarjana. W przeciwieństwie do elit politycznych szybko zareagowała natomiast opinia publiczna. Jeszcze zanim 24 lutego rozpoczęła się wojna, pojawiły się głosy, że Armenia jako orędownik absolutyzacji kwestii prawa do samostanowienia narodów ponad integralnością terytorialną powinna – zgodnie z interesem Archachu i własnym – uznać suwerenność DRL i ŁRL.

Dominowało jednak przeświadczenie o pułapce, w jakiej tkwi Armenia, a która sprawia, że jedyną słuszną postawą jest geopolityczny fatalizm. Nie mniej wyraźnie rozbrzmiewały głosy o wizerunkowej porażce Rosji oraz władz Arcachu, które nie powinny budować bezwarunkowych analogii pomiędzy sytuacją Karabachu i innych quasi-państw w przestrzeni posowieckiej.

To zwyczajowe różnice poglądów w państwie, które zdaniem większości jego obywateli tkwi w niechcianym, wymuszonym, asymetrycznym, dla niektórych hańbiącym, ale jednak koniecznym strategicznym sojuszu z Federacją Rosyjską.

Milczenie stało się charakterystyczną reakcją w Armenii. Jako formalny sojusznik Rosji Erywań nie może sobie pozwolić na otwarty sprzeciw, ale wsparcie dla niej również nie jest nagłaśniane (a jeśli występuje, to zasadniczo marginalnie). Tak było, kiedy Armenia jako jedyne państwo zagłosowała przeciw zawieszeniu Rosji w komitecie ministrów i zgromadzeniu parlamentarnym Rady Europy. Tak było również kilka dni później, gdy wstrzymała się od głosu w zgromadzeniu ogólnym ONZ podczas głosowania rezolucji potępiającej rosyjską agresję, dołączając do Sudanu, Zimbabwe, Boliwii, Kuby i Nikaragui.

Richard Giragosian, dyrektor Regional Studies Center w Erywaniu, w kilku udzielonych wywiadach nazwał tę postawę „strategicznym milczeniem”. Ponownie dał o sobie znać kruchy balans między ponadpolitycznym sojuszem z Rosją, który ma gwarantować bezpieczeństwo, oraz proeuropejskimi aspiracjami władz w Erywaniu. Na terenie Armenii znajduje się rosyjska baza wojskowa, państwo jest członkiem Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, od 2020 roku w Górskim Karabachu stacjonuje rosyjski kontyngent sił pokojowych, a rosyjskie wojska chronią również granicę z Turcją, Azerbejdżanem i Iranem ze względu na brak porozumienia w sprawie korytarza przez prowincję Sjunik, który w myśl porozumień po drugiej wojnie karabachskiej ma połączyć Nachiczewan z resztą Azerbejdżanu. To sytuacja bez wyjścia, która skazuje Armenię na potencjalną izolację dyplomatyczną.

(...)

W styczniu 2022 roku rozpoczęły się armeńsko-tureckie negocjacje o normalizacji stosunków. Dla wielu Ormian sam początek rozmów bez żadnych warunków wstępnych był trudny do zaakceptowania. Polityka pamięci, kwestia historycznej krzywdy oraz wciąż niezagojone rany po drugiej wojnie karabachskiej stanowią istotne elementy codziennej polityczności w Armenii. Dla przekonanych o konieczności nawiązania dialogu pesymizm całej sytuacji sprowadzał się do tego, że po druzgoczącej militarnej porażce w drugiej wojnie karabachskiej Armenia przystępowała do rozmów z niemalże wasalnej pozycji. Szczególnie drażliwą jest ta kwestia w kontekście aktywnego zaangażowania Ankary po stronie Azerbejdżanu w wojnie, w tym przez udział w zbrojeniu azerbejdżańskiej armii – przykładowo osławionymi dziś w wojnie w Ukrainie dronami Bayraktar. Powszechne zdawało się przekonanie, że w dłuższej perspektywie tylko Turcja wyjdzie z ewentualnego porozumienia korzystnie.

Wybuch wojny i jej przebieg zachwiały pewnością Ormian. Kwestionowane zaczęły być nie tylko relacje gospodarcze i energetyczne z Rosją, ale też zagadnienie dotychczas nie poddawane w wątpliwość – fakt, że Rosja w rzeczywistości stanowi gwarant bezpieczeństwa izolowanej kaukaskiej republiki. Te wszystkie narracje rozbrzmiewały paradoksalnie wbrew intencjom Pasziniana, który normalizację stosunków z Turcją (przede wszystkim w wymiarze gospodarczym), umieścił w centrum swojej agendy międzynarodowej w kampanii przed przedterminowymi wyborami w czerwcu 2021 roku. A te przecież wygrał przytłaczającą przewagą, wobec czego można domniemywać, że prowadzona przez niego polityka ma społeczną legitymizację.

Sytuacja zaczęła się zmieniać wraz z fiaskiem pierwotnego planu rosyjskiego blitzkriegu. Erywańskie elity zaczęły bowiem dostrzegać słabość sojuszu z Rosją, co wobec silnej narracji o egzystencjalnym zagrożeniu dla istnienia państwa i narodu skłania do przyspieszenia i intensyfikacji rozmów z wiodącą siłą na Kaukazie, a więc Turcją. 12 marca na zaproszenie tureckiego ministra spraw zagranicznych Mevlüta Çavuşoğlu, Antalyę odwiedził jego armeński odpowiednik Ararat Mirzojan. Po spotkaniu obaj panowie poinformowali opinię publiczną, że działania w kierunku ustanowienia stosunków dyplomatycznych bez warunków wstępnych i normalizacji, która doprowadzi do ponownego otwarcia granic, będą kontynuowane.

new.org.pl

Moja babcia w wieku 14 lat prawdopodobnie została zgwałcona przez kilku sowieckich żołnierzy. Druga, gdy usłyszała, że jadę pracować w Rosji, chodziła codziennie na 6 rano do kościoła, modlić się, żeby ruskie gady nie zrobiły krzywdy jej najstarszemu wnukowi. Mimo to 10 lat mojego pisania o naszym wschodnim sąsiedzie polegało na próbie zrozumienia Rosjan oraz pokazaniu polskim czytelnikom rosyjskiej wrażliwości, fobii i natręctw, ale też świętości i odmiennego od naszego punktu widzenia. Nigdy nie miałem zamiaru nikogo uwrażliwiać na rosyjskie argumenty za aneksją Krymu, narrację o zabijaniu Rosjan na Donbasie, historyczne kłamstwa Putina i temu podobne – to były kwestie poza dyskusją – ale rosyjskość była mi bliska. Zawsze czułem się bardziej wychowankiem literatury rosyjskiej niż polskiej, wolę ironiczno-ponury ciężar rosyjskiej myśli i filmów niż zwiewną poczciwość Polaków. Bardziej przemawia do mnie międzykontynentalne, całościowe widzenie świata przez Rosjan niż polska ograniczona zachodniocentryczność.

Nigdy nie narzekałem na brak pracy, bo stereotypy na temat Rosjan są mocno wbite w polskie głowy, współczesna rosyjska sztuka i popkultura ze zrozumiałych względów są Polakom kompletnie nieznane, a zmiany społeczne, takie jak emancypacja Rosjanek, westernizacja mieszkańców wielkich miast, działanie ciekawych organizacji pozarządowych i wielu pozapaństwowych mediów pozostają w Polsce prawie niezauważalne.

Mógłbym tak jeszcze wymieniać i wymieniać, ale kompletnie straciło to sens, ponieważ 24 lutego 2022 roku Władimir Putin unieważnił dekadę mojej pracy. I nie tylko mojej. W Polsce pracuje co najmniej kilkanaście osób, które nie piszą o Rosji w kategoriach azjatyckiego stepu, a o Rosjanach jako dzieciach Dżyngis-chana. Jednak przestało to być istotne, ponieważ prezydent Rosji przekierował ją dokładnie na tory statystycznej polskiej percepcji: że to kraj, z którego nie płynie nic oprócz przemocy, gwałtu i podboju. Że Rosji należy się bać i prewencyjnie walić Ruska młotkiem po głowie, w przeciwnym wypadku ruskie onuce do ciebie przyjdą i odbiorą ci kraj, depcząc i rabując wszystko po drodze.

(...)

Adam Michnik niemal przez całe życie powtarza, że jest antysowieckim rusofilem. Mnie przez niemal całe życie to określenie potwornie mierziło, bo przecież i ja mógłbym powiedzieć o sobie „antyputinowski rusofil”. Tylko co to niby znaczy, skoro Władimir Putin nie spadł na Rosjan niczym deus ex machina, ale jest produktem tego narodu i społeczeństwa? W jakiejś części ich uosabia oraz stanowi projekcję ich aspiracji, lęków i charakteru. Przecież Rosjanie lubią jego pagony i siłę. Lubią jego cyniczne, grubiańskie poczucie humoru oraz podwórkowe odzywki w sytuacjach, w których polityczna etykieta ich zakazuje. Lubią jego brawurę i skłonność do ryzyka w relacjach międzynarodowych. Uwielbiają w nim to, że jest tak cholernie dumny z Rosji, i, jak mawia rosyjska ulica, „nie pogardza swoją ojczyzną i rodakami, w przeciwieństwie do rodzimych liberałów lat 90.”

(...)

Czesław Miłosz przyznał kiedyś, że popadł w typowy polski banał: lubi Rosjan, ale nie lubi rosyjskiej władzy. Ja chciałem za wszelką cenę uniknąć Banału Miłosza. Ale po 24 lutego przestało to być możliwe. Każdemu przyzwoitemu człowiekowi zajmującemu się Rosją nie pozostało nic innego jak porzucenie neutralnej, zoologicznej obserwacji zwierzątka Putin i popadnięcie w Banał Miłosza. No i szlag wszystko trafił, na półmetku swojego życia stałem się antyputinowskim rusofilem i zacząłem szczerze nie lubić rosyjskiej władzy. Adamie Michniku, za nic mnie nie przepraszaj!

(...)

Nawet nie tracąc sympatii, a może raczej sentymentu do Rosjan, znowu nikt przyzwoity nie może przyjąć wobec nich innej postawy niż rodzica, który z miłości do dziecka narkomana wyrzuca je z domu, posyłając na odwyk. Niestety, sankcje państw demokratycznych z całego świata muszą i powinny uderzyć w każdego Rosjanina, nawet w tych bogu ducha winnych. Po pierwsze po to, aby odebrać Rosjanom imperialną kokainę, którą co kilka lat wciągają. Po aneksji Krymu wciągnęli jej tyle, że aż im nosy spuchły. Wciągają imperialne kreski nawet nie po to, żeby się dobrze bawić, ale żeby nie musieć na trzeźwo rozglądać się wokół i zadawać pytań o samych siebie. A powinni to w końcu zrobić bez działającej w krwiobiegu chemii. (...)

Po drugie, chodzi o to, aby rozwalić w drobny mak strefę komfortowej obojętności Rosjan, która od zawsze pozwalała im mówić: „Tu stoimy my, zwykli ludzie, a tam stoi potężna władza, na którą nie mamy żadnego wpływu. To ona za nas podejmuje decyzje”. Nigdy nie podzielałem poglądu, że Rosjanie mają mózgi wywirowane propagandą. Nigdy. W ZSRR najlepsze dowcipy o pierwszych sekretarzach – także te o Stalinie – wymyślali i opowiadali zwykli Rosjanie, stojąc w kolejkach po papier toaletowy. Doskonali rozumieli, w jakim kraju żyją i co się wokół nich dzieje, tylko nie chcieli pójść na odwyk. To ludzie Zachodu wmówili sobie, że Rosjanie niczego nie rozumieją i władza jest im w stanie wmówić każdą bzdurę. A Rosjanom w to graj! Zerowa odpowiedzialność i niezmącony żywot ciała niebieskiego, bo przecież wszystkiemu winny jest Putin.

new.org.pl

Abdufatto miał w Charkowie fabryczkę słodyczy. Kupował sezam, rodzynki, suszone figi i pistacje, głównie z Turcji i Iranu, czasem z Tadżykistanu, po czym przerabiał je na chałwy, batony i inne specjały. Sprzedawał na miejscowy rynek i eksportował. Mieszkał w Ukrainie 18 lat. Skończył tam licencjat z prawa, a potem zrobił jeszcze magisterkę z zarządzania. Urodziły mu się dwie córki, dorobił się i ustatkował. W wolnych chwilach uczył się online angielskiego. Miał zamiar podróżować po świecie, więc język był mu potrzebny.

Spotkałam go, jak leżał na rozkładanym łóżku, takim samym jak setki innych łóżek w wielkiej hali targowej w Młynach, koło przejścia granicznego w Korczowej. Tydzień temu, kilkadziesiąt godzin po tym, jak Putin zaatakował Ukrainę, hala została przerobiona na centrum przyjmowania uchodźców. Obok Abdufatta na identycznym łóżku leżał jego ojciec. Abdufatto sprowadził go kilka lat temu z Tadżykistanu, żeby staruszek nie był sam. Razem z nimi z bombardowanego Charkowa uciekła jeszcze żona i córki Abdufatta oraz kilka osób z dalszej rodziny. Prawie wszyscy mieli na Ukrainie karty stałego pobytu, dobrze im się żyło. Na samą myśl, że mieliby wracać do Tadżykistanu – a to właśnie proponują im polskie i tadżyckie władze – ogrania ich przerażenie.

(...)

– Wrócimy rządowym samolotem do Duszanbe – tłumaczy mi Zarina, która w czwartek, 3 marca, stała przy wejściu do hali z kawałkiem tektury, na której flamastrami napisała nazwę i narysowała flagę Tadżykistanu. Z Tadżykami kontaktował się już konsul, powiedział, że mają czekać na bezpłatne autobusy do Warszawy, a potem na samolot do ojczyzny. Zarina z własnej inicjatywy zbiera nowoprzybyłych i mówi im, jaki jest plan. Chce choć trochę pomóc ludziom, którzy są już i tak wystarczająco przerażeni tym, co się stało.

Zarina spędziła w Ukrainie tylko pół roku, ale chętnie zostałaby na zawsze. Pracowała jako kelnerka w barze, w Kijowie. Pracę załatwili jej znajomi z rodzinnego Kanibadamu. W ostatnich latach coraz więcej osób jeździło stamtąd do pracy na Ukrainę zamiast do Rosji. – Ukraińcy są bardzo mili. Byłam zadowolona, i z pracy i z życia tam – opowiada mi. – Nigdy nie myślałam, że Rosja może zaatakować. Przecież Ukraińcy nic złego nie zrobili.

W historie, które opowiadał Putin przed inwazją, Zarina ani Abdufatto nie wierzą. O tym, że ukraiński nazistowski reżim dręczy rosyjskojęzycznych mieszkańców, można kłamać tylko komuś, kto nigdy tam nie mieszkał. Jeśli chociaż połowa ewakuowanych z Ukrainy Tadżyków wróci do swoich rodzinnych miejscowości i opowie o tym, co Rosja robi w Ukrainie, po kilku tygodniach będzie o tym wiedział cały Tadżykistan.

new.org.pl

Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy po raz pierwszy odnotował zintensyfikowanie przez Rosję uderzeń na magazyny paliw. Wskazał przy tym nie tylko na związane z tym problemy logistyczne, lecz także humanitarne. Po 33 dniach wojny siły rosyjskie mają być nadal powstrzymywane na wszystkich kierunkach, a armia ukraińska ma przeprowadzać skuteczne kontrataki. Ostrzał artyleryjski i uderzenia rakietowo-powietrzne – zwłaszcza niszczenie miast – strona ukraińska przedstawia jako próbę skompensowania przez przeciwnika niepowodzeń związanych z osłabieniem, dezorientacją, problemami logistycznymi i obniżeniem potencjału bojowego pododdziałów. W związku z ponoszonymi stratami w Rosji ma trwać nabór ochotników do sił okupacyjnych. W celu uzupełnienia arsenału agresor ma przestawiać na całodobowy tryb pracy przedsiębiorstwa produkujące rakiety, napotyka jednak przy tym problemy wynikające z zachodnich sankcji.

Według informacji ukraińskich, na kierunku północno-wschodnim główną areną walk oraz wymiany ognia pozostają miejscowości na zachód od Kijowa. Ukraińska rubież obrony na północ od autostrady M06 opiera się o miejscowości Łysne, Kapitaniwka i Dmytriwka, a na południe od niej o Motyżyn, Łyczankę, Szpytky i Petruszky. Na północny zachód od stolicy trwają walki o Moszczun w rejonie Hostomla. Siły rosyjskie ostrzelały infrastrukturę kolejową w okolicach Bojarki, przez co wstrzymano ruch pociągów na południowy zachód od stolicy. O uwolnieniu miasta od okupantów poinformował mer Irpienia (przez cały okres walk miasto pozostawało w ok. 80% pod kontrolą obrońców). Kolejną dobę ostrzeliwane były Czernihów i Nieżyn, a także pozycje ukraińskie w odzyskanej kilka dni wcześniej wsi Łukjanywka.

Na kierunku wschodnim walki trwają głównie na pograniczu obwodów charkowskiego i donieckiego, gdzie Rosjanie operują siłami 1. Armii Pancernej i 20. Armii Ogólnowojskowej Zachodniego OW. Jednostki ukraińskie powstrzymują natarcie przeciwnika w kierunku Słowiańska i m. Barwinkowe. Niejasna pozostaje sytuacja w Iziumie i położonych na południe od niego miejscowościach Topolśke i Kamjanka, które przez wiele dni stanowiły główną rubież obrony (siły ukraińskie nadal się w nich bronią bądź próbują odzyskać kontrolę nad nimi). Kolejną dobę trwały walki na północnych i wschodnich obrzeżach Charkowa, miasto oraz pozycje ukraińskie w rejonie Czuhujewa były także ostrzeliwane. W obwodzie ługańskim bronią się Rubiżne i Lisiczańsk (kolejną dobę ostrzeliwany był graniczący z nimi Siewierodonieck) oraz Popasna, a w obwodzie donieckim Awdijiwka, Marjinka, Nowhorodśke i Nowomychajływka (na zachód i północ od Doniecka) oraz Wuhłedar i położone 20 km na wschód od niego Sołodke. Ogółem w ciągu doby obrońcy mieli odeprzeć w Donbasie siedem nieprzyjacielskich ataków. Siły ukraińskie utrzymują również pozycje w centrum Mariupola. Według oceny sztabu pułku Azow do deblokady miasta potrzebne są dwie–trzy batalionowe grupy taktyczne.

Na kierunku południowo-wschodnim siły agresora kontynuują ostrzał i podejmują próby przełamania pozycji ukraińskich na południe od Zaporoża i Krzywego Rogu. W obwodzie zaporoskim linia styczności wojsk nie uległa zmianie (głównymi celami ataków były pozycje obrońców w rejonie miejscowości Stepnohirśk i Hulajpołe). Z kolei w obwodzie dniepropetrowskim Rosjanie szturmowali Błahodatne, 25 km na południe od Krzywego Rogu. Siły agresora miały zostać odepchnięte na dotychczasowe pozycje 40–60 km od centrum miasta. Bombardowany jest Mikołajów. Celem rosyjskich uderzeń rakietowych były także kolejne magazyny paliw – w Nikopolu w obwodzie dniepropetrowskim oraz – po raz drugi – w okolicach Równego.

W miarę przedłużania się konfliktu zbrojnego oficjalne komunikaty obu stron opisujące straty przeciwnika są coraz bardziej instrumentem wojny informacyjnej. Ukraiński Sztab Generalny w codziennych komunikatach zwiększa rosyjskie straty w ludziach o od 100 do 300 osób. Obecne szacunki mówią o 17,2 tys. zabitych żołnierzach rosyjskich. Strona rosyjska koncentruje się na przekazywaniu informacji dotyczących strat sprzętowych ukraińskiej armii i ugruntowywaniu tezy, że przeciwnik jest już praktycznie bezbronny, i nie ocenia strat ludzkich przeciwnika. Według ostatnich danych Sztabu Generalnego Ukrainy Rosjanie stracili 597 czołgów, 127 samolotów i 129 śmigłowców, 1710 pojazdów opancerzonych, 303 systemy artyleryjskie, 96 wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych, 54 systemy obrony powietrznej, 1178 pojazdów kołowych, 7 jednostek pływających, 73 cysterny, 71 bezpilotowców. Według danych rosyjskich Ukraińcy stracili 123 samoloty i 74 śmigłowce, 311 bezzałogowych statków powietrznych, 1738 czołgów i innych bojowych wozów opancerzonych, 181 wyrzutni rakietowych, 726 dział i moździerzy oraz 1592 pojazdy samochodowe.

Koncern zbrojeniowy Ukroboronprom poinformował, że w funkcjonujących zakładach remontowych trwa nie tylko naprawa uszkodzonego sprzętu armii ukraińskiej, lecz także remontowany jest rosyjski sprzęt zdobyczny. W tym ostatnim przypadku dotyczy to systemów artylerii rakietowej Smiercz i Uragan oraz systemów obrony powietrznej Osa. Przedsiębiorstwa należące do koncernu od początku konfliktu są stopniowo przenoszone w „bezpieczne rejony”, najprawdopodobniej do zachodnich obwodów Ukrainy.

Rosjanie kontynuują brutalną okupację zajętych terytoriów, m.in. w obwodach kijowskim, zaporoskim, czernihowskim, chersońskim i charkowskim – ostrzeliwują i plądrują budynki mieszkalne, terroryzują ludność, porywają i przetrzymują zakładników. W Geniczesku zaczęli wypłacać mieszkańcom emerytury w rosyjskiej walucie – 10 tys. rubli (3 tys. hrywien, niecałe 100 euro) w gotówce – a od kwietnia planują wprowadzenie rubli do obiegu w handlu i rozliczeniach w całym obwodzie chersońskim. Obywatele ustawiają się w kolejkach, lecz natychmiast wymieniają tę walutę na hrywny, a lokalne sklepy nie przyjmują rubli. 28 marca mieszkańcy Enerhodaru zebrali się na pokojowym wiecu, aby po raz kolejny wyrazić protest przeciwko okupacji. Manifestanci domagali się uwolnienia z niewoli pierwszego zastępcy mera. Kolejny przedstawiciel władz samorządowych – przewodniczący rady miasta Bałaklija w obwodzie charkowskim – zdecydował się na współpracę z najeźdźcami. Wcześniej (26 marca) został wraz z dwoma innymi urzędnikami porwany przez Rosjan. Szef administracji obwodu charkowskiego określił jego decyzję mianem zdrady i przypomniał, że za ten czyn grozi 15 lat pozbawienia wolności lub dożywocie. Z kolei mer Mariupola Wadym Bojczenko wezwał do natychmiastowej pełnej ewakuacji miasta. Poinformował, że przebywa tam ok. 160 tys. osób, które nie mają już ani wody, ani zapasów żywności i są na granicy życia i śmierci. Mariupol od 29 dni pozostaje pod blokadą, jest systematycznie niszczony atakami rakietowymi i ostrzeliwany z ciężkiej artylerii.

W Charkowie w wyniku rosyjskich ostrzałów i nalotów zniszczonych zostało 1177 budynków mieszkalnych, 53 przedszkola, 69 szkół i 15 szpitali.

Według danych Państwowego Biura Śledczego ponad 1700 osób podlegających mobilizacji próbowało nielegalnie opuścić Ukrainę. Potwierdzono przypadki uruchomienia kanałów przerzutu mężczyzn przez granicę, a w obwodach winnickim, czerniowieckim, odeskim i lwowskim zatrzymano organizatorów takich procederów. Zgodnie z danymi biura do 28 marca wszczęto ponad 340 postępowań karnych, z których ok. 100 dotyczy zdrady stanu i kolaboracji, w tym przejścia na stronę sił okupacyjnych dziesięciu funkcjonariuszy celnych i organów ścigania.

Od początku konfliktu Służba Bezpieczeństwa Ukrainy wyeliminowała pięć wrogich farm botów, kontrolujących ponad 100 tys. fałszywych kont na portalach społecznościowych. Działały one na terenie Charkowa, Czerkas, Tarnopola, Połtawy i obwodu zakarpackiego. Ich celem było rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat sytuacji wojennej oraz usprawiedliwianie działań wojsk agresora.

29 marca uzgodniono pracę trzech korytarzy humanitarnych w obwodach donieckim i zaporoskim – z Mariupola, Melitopola i Energodaru do Zaporoża. 28 marca 880 mieszkańców Mariupola zostało ewakuowanych z Berdiańska.

Prezydent Wołodymyr Zełenski ogłosił powołanie grupy ekspertów ds. analizy sankcji nałożonych na Rosję. Ponowił wezwanie do niezwłocznego zaostrzenia restrykcji, w tym dotyczących importu nośników energii, a także wyraził oburzenie, że Zachód wstrzymuje się z nowymi ograniczeniami do momentu użycia przez Moskwę broni chemicznej. Jednocześnie wezwał społeczeństwo do ostudzenia nadmiernej euforii wobec lokalnych zwycięstw armii ukraińskiej, przyznał, że sytuacja jest bardzo trudna, i podkreślił, że kraj potrzebuje dostaw broni, a społeczeństwo musi się uzbroić w cierpliwość.

Ukraina rozpoczyna sprzedaż prądu do Polski. 28 marca Ukrenerho wznowiło codzienne aukcje na eksport energii elektrycznej. Na pierwszej moce wykupił należący do Rinata Achmetowa koncern DTEK, a dostawy mają ruszyć 30 marca. To pierwsza aukcja po unifikacji systemu energetycznego kraju z europejską siecią ENTSO-E. Jak podaje Ukrenerho, ukraiński prąd w 70% pochodzi ze źródeł niskoemisyjnych i daje członkom UE możliwość zastąpienia rosyjskiego gazu.

Sekretarz Rady Bezpieczeństwa FR Nikołaj Patruszew stwierdził, że celem Moskwy nie jest obalenie reżimu w Kijowie, ale „demilitaryzacja i denazyfikacja Ukrainy”. Według niego w ramach „operacji specjalnej” realizowane są uderzenia powietrzne na główne punkty oporu, lotniska oraz miejsca przechowywania broni i magazynowania sprzętu wojskowego armii ukraińskiej. Oświadczenie Patruszewa zbiegło się z informacją o rozpoczęciu rozmów rosyjsko-ukraińskich w Turcji i świadczy o tym, że Rosjanie będą w ich trakcie kontynuowali działania bojowe, uznając je za narzędzie mogące wpłynąć na szybsze przyjęcie przez Kijów niekorzystnych warunków zawieszenia broni.

Według danych Straży Granicznej RP 28 marca do Polski z Ukrainy wjechało 21 tys. osób (spadek o 22% względem dnia poprzedniego), a łącznie od początku inwazji – 2,344 mln.

Komentarz

Strona ukraińska stara się odzyskać pozycje na obrzeżach Kijowa i Charkowa, co następnie eksploatuje w przekazie medialnym jako przejawy taktycznej kontrofensywy. W pozostałych rejonach starć – także w większości miejscowości na północ i zachód od stolicy – działania zaczepne prowadzi agresor. Linia styczności walczących jednostek pozostaje jednak względnie stabilna, a do skutecznego przełamania bądź wyminięcia ukraińskich pozycji obronnych doszło jedynie na kierunku Słowiańska i m. Barwinkowe, gdzie jednostki najeźdźcy weszły od północy do obwodu donieckiego. Okrążenie zgrupowania ukraińskiego w Donbasie wymaga jednak przełamania obrony na północ od Doniecka i Gorłówki, gdzie od wielu dni wojska rosyjskie nie odnoszą sukcesów, a działania rajdowe prowadzone przez nie w stronę granicy z obwodem charkowskim nie pozwalają na utworzenie stabilnej linii blokady.

Oficjalne komunikaty ukraińskich i rosyjskich wojskowych pozostają elementem instrumentarium wojny informacyjnej i często nie da się ich zweryfikować. Codzienna praktyką jest podawanie danych mających obniżyć wiarygodność przeciwnika i utrwalić przekonanie o świadomym zaniżaniu strat własnych. Strona ukraińska wykorzystuje to posunięcie również jako narzędzie psychologiczne, mające wywołać nieufność Rosjan do dowództwa własnej armii.

Strona ukraińska po raz pierwszy poinformowała o przypadkach uchylania się od służby wojskowej i ucieczkach osób podlegających mobilizacji przez zachodnią i południową granicę kraju. Choć liczba uciekinierów nie jest duża, to wskazuje na pierwsze oznaki zmęczenia wojną i wzrostu obaw przed udziałem w konflikcie z bronią w ręku. Nastroje defetystyczne wykorzystują przemytnicy, którzy za wysoką opłatą zajmują się przerzutem ludzi przez granicę.

Apel prezydenta Zełenskiego do społeczeństwa ukraińskiego sugeruje, że władze coraz bardziej liczą się z perspektywą długotrwałych działań wojennych, w tym ryzykiem dalszej ofensywy przeciwnika oraz coraz liczniejszych postaw kolaboracyjnych, często wymuszanych tworzeniem kryzysowych sytuacji humanitarnych. W tym kontekście Kijów próbuje studzić budowaną od miesiąca retorykę sukcesu, która utrzymywała morale obywateli, ale też podsycała nadzieje na szybkie pokonanie Rosjan. W wypowiedziach rządzących zauważyć można rosnącą frustrację w związku z niewystarczającą pomocą wojskową z Zachodu oraz świadomość konieczności przygotowania społeczeństwa na długotrwałe wyrzeczenia.

osw.waw.pl

W ostatnich dniach w mediach regularnie pojawiają się informacje o aprecjacji rubla. Obecnie rosyjska waluta jest oficjalnie raptem o ok. 10 proc. słabsza względem dolara niż w przededniu ataku na Ukrainę, choć jeszcze niespełna 3 tygodnie temu deprecjacja przekraczała niekiedy nawet 40 proc. Niektórzy wskazują kurs rubla jako dowód nieskuteczności zachodnich sankcji.

W rzeczywistości rubel faktycznie przestał być walutą swobodnie wymienialną i jego kurs jest zmanipulowany, niespecjalnie warto się nim więc przejmować. Moskwa podjęła szereg działań, które skutkują pozornym umocnieniem rubla w Rosji, z kolei za granicą handel rosyjską walutą jest mocno ograniczony z powodu oficjalnych sankcji i własnych decyzji podmiotów porzucających interesy w kraju Putina.

Rosyjskie władze nie tylko uniemożliwiają mieszkańcom kraju wymianę rubli na dewizy, ale nawet odcinają ich od wypłaty części prywatnych środków (powyżej 10 tys. USD) zgromadzonych na kontach walutowych czy zakazują transferu pieniędzy za granicę. Zagraniczni inwestorzy nie mają możliwości sprzedaży rosyjskich papierów wartościowych i wyprowadzenia kapitału z kraju, co również sztucznie zaniża popyt na twardą walutę. Z drugiej strony eksporterzy są zobligowani do sprzedaży 80 proc. pozyskanych dewiz, co z kolei sztucznie wspiera popyt na rubla. Pojawiają się również opinie, że aprecjację napędzają zapowiedzi Moskwy, że będzie ona wymagała od Europejczyków płatności za gaz w rublach.

Umocnieniu rosyjskiej waluty faktycznie sprzyja także zakres zachodnich sankcji formalnych i nieformalnych, w ramach których Rosjanie nadal mają prawo sprzedawać ropę i gaz na Zachód, a równocześnie mają ograniczoną możliwość importu przeróżnych towarów i usług zagranicznych. Tyle że i z tej perspektywy aprecjacja rubla niewiele zmienia, ponieważ mało kto może i chce Rosjanom sprzedać twardą walutę za ruble - mniejszy niż przed wojną import jest po prostu opłacany z napływu dewiz z eksportu. Na zaniżonym kursie USD/RUB tracą po prostu rosyjscy eksporterzy, ale niekoniecznie korzysta rosyjskie społeczeństwo, ponieważ kraj zapewne i tak notuje obecnie wyraźną nadwyżkę w obrotach z zagranicą (m.in. handlu zagranicznym), co wcale nie jest dla niego pozytywne.

W pierwszych tygodniach inwazji Rosji na Ukrainę mogliśmy zaobserwować wyraźny rozjazd kursów USD/RUB na rynku krajowym i zagranicznym. Działania podejmowane przez Moskwę widocznie ograniczyły wahania (czyt. wzrosty) oficjalnego kursu w samej Rosji, lecz zarówno na "czarnym rynku", jak i za granicą były one wyraźnie wyższe. Na rosyjskiej giełdzie za dolara płacono maksymalnie nieco ponad 120 rubli, podczas gdy na rynku offshore cena przekraczała 150 rubli. Z anegdotycznych doniesień wynika, że u miejscowych cinkciarzy było jeszcze drożej.

bankier.pl