sobota, 13 czerwca 2020
Rosyjscy ideolodzy eurazjatyzmu twierdzili, że Stany Zjednoczone planują grabież zasobów Rosji. Na przykład Antiufiejew przedstawił rosyjską wojnę na Ukrainie jako kampanię obronną mającą zapobiec kradzieży rosyjskiego gazu ziemnego i słodkiej wody przez USA. Świadczyło to raczej o bujnej wyobraźni niż o znajomości amerykańskiego sektora energetycznego. Koncentracja na zasobach wydawała się w istocie tematem zastępczym. Gazu ziemnego i słodkiej wody w rzeczywistości brakowało sąsiadującym z Rosją Chinom, a nie Stanom Zjednoczonym. Twierdząc, że prawo międzynarodowe nie chroni granic państwowych, Moskwa stworzyła Pekinowi możliwość wysunięcia w dogodnej chwili podobnego argumentu na temat granicy chińsko-rosyjskiej. W wojnie rosyjsko-ukraińskiej przegrali niemal wszyscy: Rosja, Ukraina, UE i Stany Zjednoczone. Jedynym zwycięzcą były Chiny.
29 sierpnia 2014 roku, gdy Ławrow porównał toczoną przez Rosję wojnę z Ukrainą do gry komputerowej, na zagarniętym terytorium zgromadzili się rosyjscy i europejscy faszyści oraz politycy skrajnej prawicy, aby zaprzeczyć trwającej inwazji, a jednocześnie ją uczcić.
Międzynarodową konferencję zorganizowaną w Jałcie pod hasłem „antyfaszyzmu” otworzył Siergiej Głazjew. Zgodnie z programem mieli mu towarzyszyć inni rosyjscy faszyści – Aleksandr Dugin i Aleksandr Prochanow. Goście byli liderami europejskiej skrajnej prawicy: znaleźli się wśród nich Roberto Fiore z Włoch, Frank Creyelman z Belgii, Luc Michel z Belgii, Paweł Czernew z Bułgarii, Márton Gyöngyösi z Węgier i Nick Griffin z Wielkiej Brytanii. Faszyści rosyjscy i europejscy rozważyli ustanowienie „Rady Antyfaszystowskiej”. Zaprzeczyli rosyjskiej inwazji na Ukrainę, choć spotykali się w mieście zaanektowanym przez Rosję; twierdzili też, że Rosja nie prowadzi żadnych działań wojskowych na wschodzie kraju, chociaż wśród gości znaleźli się rosyjscy dowódcy, którzy przybyli prosto z pola bitwy.
Timothy D. Snyder - Droga do niewolności
W PRL wiele szkół budowano tak, aby w razie kolejnej wojny można je było szybko przekształcić w szpitale. Czy wkrótce nowe budynki będą projektowane podobnie?
Przez ostatnie 70 lat myślenie o przyszłości paradoksalnie było prawie nieobecne w planowaniu i architekturze miast. Powojenny modernizm skupiał się na ekstrapolacji tego, co jest tu i teraz – np. skoro dziś po ulicach jeździ 1 tys. samochodów, to zakładamy, że za 10 lat będzie ich 10 tys.; jeśli dziś mamy 1 mln mieszkańców, to za 20 lat populacja zwiększy się o 500 tys. I tak w zależności od trendów projektowano przestrzeń miejską. Mniej więcej od lat 80. XX w. zaczęła się postmodernistyczna reakcja, która odrzuciła wiarę w postęp i przejawiała niechęć do planowania miast jako całości. Jednocześnie koncentrowała się na tym, jak utrzymać i zarządzać zasobami, które mamy. O ile modernistyczne planowanie można podsumować jako „tak samo, tylko bardziej”, o tyle postmodernizm oznaczał „tak samo jak dawniej”. Z kolei w ostatnich latach planowanie, podporządkowane ekonomicznej doktrynie austerity, to było „tak samo, ale mniej”. A sytuacja pokazała, że przyszłość istnieje, tylko nie wiemy jaka. Powoli pojawiają się głosy, że w planowaniu miast trzeba się z tym nieznanym zmierzyć.
dziennik.pl
Namalowanie słynnej Straży Nocnej zajęło Rembrandtowi aż trzy lata, choć z powodów „technologicznych” nie była to praca non-stop. Mistrz dostał za ten wspaniały obraz 1600 guldenów, których dzisiejsza siła nabywcza wynosiłaby od ok. 20.000 do 96.000 dolarów, zależy kto i jak liczy.
W 1639 r., a więc na trzy lata przed ukończeniem Straży, Rembrandt kupił duży dom, właściwie rezydencję, w samym centrum Amsterdamu za 13.000 guldenów. Dom ten wart był zatem wtedy osiem „Straży Nocnych” plus jakiś portrecik ołówkiem. Gdyby mistrz nie uparł się był umrzeć i doczekał do dziś, mógłby mieć za to dzieło jakiś całkiem okazały wieżowiec na Manhattanie.
Wiek XVII był złotym stuleciem sztuki holenderskiej. Ekonomista i historyk sztuki John Montias z Yale (publikował także prace nt. gospodarki PRL i komunistycznej Rumunii) twierdził, że plonem artystycznym tego czasu było od 5 do 10 milionów najróżniejszych prac.
W mieście Delft aż w 3/4 domów wisiał na ścianie przynajmniej jeden obraz. Podróżnicy wspominali w swoich sprawozdaniach, że nierzadko dało się obejrzeć w jednym, niezbyt obszernym domostwie nawet 30-40 malowideł. Z tego wielomilionowego dorobku zachował się do dziś zaledwie 1 proc., ale nawet przy tak wielkiej skali zatracenia, pozostało co najmniej ok. 50.000 prac, a w tym wiele dzieł wiekopomnych.
Uczeni nie mają wątpliwości, że rozkwit sztuki w Niderlandach w okresie poprzedzającym kapitalizm był konsekwencją pomyślności ekonomicznej sprawiającej, że tamtejszym gospodarstwom domowym starczało na dużo więcej niż na potrzeby codzienne i sezonowe.
(...)
W naszych rejonach pieniędzy też w bród bywało, ale pomyślunku starczało jedynie na import sztuki lub szastanie złotem. Jerzy Ossoliński czerpiący z pańszczyzny nie mógł sobie w 1633 roku kupić śmigłowca i smartfonów dla świty, więc podkuć miał ponoć konie na luźno, żeby gubiły w paradnym wjeździe do Rzymu swe podkowy z kruszcu. Inwestycje najwyraźniej go mierziły, więc wydawał jak umiał – na nowobogackie „sztuki” w złocie dla gawiedzi.
Polska magnateria sprowadzała malarzy i wszelkich innych artystów z zagranicy, na kształcenie rodzimych nie miała ochoty.
Polska szlachta była głównie biedna, o losie chłopstwa lepiej zmilczeć, bo czytają nas także niewinne dzieciny, handlu tylko trochę, zamorskiego wcale, a rzemiosło nie było w stanie okrzepnąć z braku liczniejszej klienteli.
Jedyna sztuka własna, która rozwinęła się jako tako w tych warunkach to, nomen – omen, portreciarstwo trumienne, lecz i ono zazwyczaj niskich lotów. Jeśli coś innego istotnego pozostało z tamtych czasów z wytworów i dzieł sztuki, to sprowadzone zostało nad Wisłę, Niemen i Dniestr z dalekich krain na zachodzie i południu. Nie było w Polsce szerokich kręgów majętnych konsumentów, więc nie było ani wielkiej, ani powszechnej sztuki.
obserwatorfinansowy.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)