Obraz Ukrainy podzielonej na europejski zachód i prorosyjski wschód zadomowił się w naszych głowach po aneksji Krymu i po wybuchu wojny o Donbas.
Nieprawda. W 2014 roku Putin zbierał już plony tego, co na szeroką skalę siał od początku nowego tysiąclecia. Mogę o tym długo opowiadać, bo moja pierwsza powieść, "Badania terenowe nad ukraińskim seksem", właśnie wtedy była tłumaczona na inne języki. Sporo jeździłam po krajach Unii Europejskiej i miałam okazję śledzić, jak zachowuje się zachodnia prasa, jakie pytania zadają podczas wywiadów zachodni dziennikarze. Cała putinowska soft power była wtedy w grze, a Ukrainie nakładano makijaż przygotowujący ją właśnie do zaborów.
Pytanie "kiedy Ukraina się rozpadnie?" po raz pierwszy usłyszałam podczas spotkania autorskiego w Berlinie w 2007 roku. Podeszło do mnie dwóch mężczyzn, którzy niby chcieli ze mną przeprowadzić wywiad, ale ponieważ lata młodości spędziłam w ZSRR, to wiem, co charakteryzuje ludzi z tzw. nastawieniem kagiebistowskim. Usiedliśmy przy stoliku i oni bez zbędnych ceregieli zadali to właśnie pytanie. Na co ja, udając idiotkę, podjęłam tę grę: "Ale niby dlaczego ma się rozpaść?". "Przecież jest podzielona" – odpowiedzieli. Tłumaczyłam, że absolutnie nie jest, a oni twardo swoje. Ta technika perswazji doskonale działała na Niemców, a ponieważ Niemcy nadają ton całej Unii, ten obraz łatwo było rozpowszechnić.
Jaki to obraz?
Mamy w nim proeuropejskich, mówiących po ukraińsku i katolickich mieszkańców zachodniej Ukrainy i prorosyjskich, rosyjskojęzycznych obywateli wschodu, od Charkowa po Odessę. Ten obraz może nie idealnie, ale jakoś klei się z podziałem ustanowionym przez nazistów na dystrykty wschodniej Galicji i Reichskommissariat, więc tym łatwiej było go aplikować.
Ale wschodnia Ukraina faktycznie jest rosyjskojęzyczna.
Owszem. Po pierwsze, jest to konsekwencją szeroko zakrojonego projektu rusyfikacji i represji wobec obywateli mówiących po ukraińsku – tak za cara Mikołaja, jak za Stalina. Po drugie, modernizacja miast na wschodzie i związany z nią napływ ludności to procesy czasów Imperium Rosyjskiego i potem ZSRR. Ale co z tego?
Wraz z całą machiną propagandową rzuconą na Zachód w pierwszych latach XXI wieku Putin pompował ogromne pieniądze, by samym Ukraińcom ze wschodu wmówić, że tak naprawdę istnieje tylko jeden naród i oni są jego częścią. W 2014 roku uznał, że już wystarczy, i przystąpił do przerzucania na wschód grup prowokacyjnych, czasem przebranych za Ukraińców. Aktywował kolaborantów, cały czas myśląc, że wchłonięcie wschodniej części kraju dokona się bezboleśnie. A tu niespodzianka.
Gdyby ktoś chciał napisać dobry kryminał albo powieść szpiegowską, to wydarzenia, które miały miejsce na wschodzie Ukrainy w 2014 roku, są doskonałym materiałem. Nagle okazało się, że ci rosyjskojęzyczni obywatele stawiają opór, bronią Ukrainy, bo czują się Ukraińcami. W tamtym czasie w Odessie zmarł rosyjski konsul, rzekomo śmiercią samobójczą. Pytanie, czy rzeczywiście się powiesił, czy może ktoś z jego mocodawców mu w tym pomógł, bo plan przejęcia miasta, za który konsul zapewne odpowiadał, nie wypalił.
Ostatecznie Putinowi bez strat udało się przejąć tylko Krym, gdzie działała rosyjska baza wojskowa. Kreml miał więc środki na eskalowanie przemocy. Z Donbasem już nie poszło tak łatwo: scenariusz szybkiej aneksji przeistoczył się w "wojnę domową", jak latami ten ukraińsko-rosyjski konflikt zbrojny nazywały zachodnie media.
Dlaczego na początku nowego tysiąclecia, kiedy Putin odpalił propagandę o podzielonej Ukrainie, Zachód tak gładko ją przyjął?
Bo nie odrobił lekcji z lat 90., zadowalając się wiarą, że oto na oczach świata rozpadło się imperium. Nie, ono nie przestało istnieć: przeobraziło się, przycichło i zakamuflowane karmiło się zachodnią fascynacją "duszą rosyjską" i zachodnimi pieniędzmi.
Odwołam się do moich doświadczeń. W 1992 roku podjęłam pracę na wydziale slawistyki Uniwersytetu Stanowego w Pensylwanii. Na powitanie dziekan wydziału wręczył mi książkę Suzanne Massie "Land of the Firebird. The Beauty of Old Russia", z afektacją podkreślając: "na niej wszyscy wyrośliśmy". Tytułowy Żar-Ptak to ptak wzięty z rosyjskich baśni ludowych. Jego pióra mają magiczną moc spełniania życzeń. Książka przedstawia nieomal tysiąc lat historii kultury rosyjskiej i tworzy zręby jej mitycznego, oszałamiającego, imperialnego obrazu. Dla zachodnich intelektualistów to jest po prostu biblia. Pośpiesznie wertując książkę, niemal od razu natrafiłam na fragment, w którym Massie pisze, że w kulturze rosyjskiej wszystkie rzeki są rodzaju żeńskiego i wszystkie określa się słowem "matuszka". Jest więc "matuszka Wołga", "matuszka Oka" i "matuszka Dniepr". W tym momencie na oczach zdezorientowanego dziekana zaczęłam głośno chichotać. Bo co Rosjanie mają do Dniepru i jak to się ma do tego, że w kulturze ukraińskiej Dniepr od zawsze jest "baćko", czyli ojcem. Powiedziałam dziekanowi, że to są jakieś bzdury, ale on nie rozumiał, o co mi chodzi. Sam kończył rusycystykę, bo jak wiadomo, na Zachodzie studia slawistyczne to po pierwsze rusycystyka.
Ale do rzeczy: pani Suzanne Massie to była papieżyca zachodniej sowietologii. W latach 80. doradzała prezydentowi Reaganowi, jak rozmawiać z radziecką wierchuszką. Pod koniec ubiegłego roku, przeglądając gazetę "Rosyjskie Nowości", natknęłam się na krótką informację o tym, że przeszło 90-letnia Massie na własną prośbę właśnie otrzymała obywatelstwo rosyjskie. Kiedy napisałam o tym do amerykańskich przyjaciół, znacznie bardziej zainteresował ich fakt, że Massie nadal żyje. Ja natomiast myślę, że ta historia i jej finał świetnie tłumaczą, dlaczego Zachód jest teraz tak bardzo zaskoczony. Myślę też, że przyjemniej spędzić ostatnie lata życia w petersburskim mieszkaniu niż w jakimś znacznie mniej przyjaznym miejscu. Szczególnie że polityka i nastawienie do Rosji diametralnie się zmieniły, a obecny prezydent USA nigdy szczególnie nie ufał Putinowi.
Putin korzysta z dorobku Suzanne Massie?
Oczywiście. On sprzedaje ten sam język, którym ona przez dziesięciolecia karmiła zachodnich intelektualistów: o mitycznym, wielkim, jednym narodzie i jego fascynującej egzotycznej duszy. W tym obrazie Kijów niezmiennie jest trzecim miastem imperium.
Putin korzysta z co najmniej kilkupokoleniowej tradycji mydlenia Zachodowi oczu i z kolaboracji zachodnich intelektualistów. To są nieodrobione lekcje nie tylko z lat 90., ale i z II wojny światowej. Mam wrażenie, że to, co się dziś dzieje, wpisuje się w logiczny ciąg, w którym II wojna światowa była konsekwencją nieodrobienia lekcji po doświadczeniach z I wojny światowej. Po ’91 na podwalinach tych zaniechań zbudowano sieć gospodarczych i ekonomicznych zależności między Unią Europejską a Federacją Rosyjską.
W 2014 roku, po wybuchu rosyjsko-ukraińskiej wojny o Donbas, jeździłam po Europie i rozmawiałam z politykami i europejskimi intelektualistami, starając się rozbroić kremlowską retorykę. Pewien niemiecki polityk powiedział mi wtedy wprost: "Rozumiem i zgadzam się z panią, ale jestem w mniejszości". Znajomy profesor, niemiecki slawista, szczerze mnie przeprosił, mówiąc: "Całe życie się myliłem, całe życie patrzyłem na Kijów przez rosyjskie okulary". Tymczasem w 2014 roku w końcu zobaczył w Putinie bandziora z gułagu, który cały świat chce zamienić w gułag, bo swój kraj już dawno nim uczynił. Większość zachodnich polityków i intelektualistów dopiero dziś przeciera oczy.
(...)
Czy Putin wierzy w swoje bajania?
On głęboko wierzy w ideę jednego narodu, w potęgę imperium i Kijów jako trzecie jego miasto. Mam nadzieję, że kiedy ktoś podejmie się zadania, by od strony antropologicznej, ale i psychiatrycznej, przeanalizować putinowską retorykę, bo to kolaż narracji autorytarnych. Można tu znaleźć fascynację nazizmem, imperializmem, rosyjskim caratem i stalinizmem. Putin wielbi i garściami czerpie z Iwana Aleksandrowicza Ilijna, filozofa rosyjskiego faszyzmu.
Natomiast jego stosunek do Ukrainy to mieszanka miłości i nienawiści charakterystyczna dla podejścia imperialnego. Ukraina to dla niego taka miła rzeczywistość lokalna, piękne krajobrazy, przyjemny klimat i pyszne jedzenie. Imperialiści często mówią językiem gastronomii, w końcu istnieją, pożerając podbitych. Jak więc taki ktoś, kto w porządku imperialnym jest sympatycznym podawaczem pierogów, może zadać cios? Jak można ponieść klęskę przez kogoś, kogo się pożarło, a więc odmówiło mu się prawa do istnienia? Putinowi to się nie mieści w głowie, dlatego woli sobie tłumaczyć, że to wszystko przez Amerykanów. Jego zdaniem Ukraińcy są niezdolni do posiadania wolnej woli.
Czego Putinowi o Ukrainie nie opowiedziały narracje, z których czerpie?
W prawosławiu, kiedy żegnamy nieboszczyka, tuż przed złożeniem trumny do grobu chór cerkiewny śpiewa pieśń "Wieczna pamięć". Dlatego mamy powiedzenie "odśpiewać kogoś", czyli pogrzebać. Putin myśli o Kijowie jako o trzecim państwie imperium, bo w końcu to w Kijowie cała Ruś była chrzczona. Ano była, tylko Moskwy wtedy nie było. Ukraińcy mają więc dla niego wiadomość, która też stała się powiedzeniem: myśmy was chrzcili, my was i odśpiewamy! To, że Ukraina będzie walczyć, było jasne.
gazeta.pl