wtorek, 28 czerwca 2022


Aprecjację kursu rubla do poziomu sprzed wojny powszechnie zinterpretowano jako sygnał, że sankcje mają dotychczas ograniczony wpływ na rosyjską gospodarkę. Jak wskazaliśmy wyżej, w tej argumentacji pomija się fakt, że najwięcej restrykcji nałożono dotąd na rosyjski import, co obniżyło popyt na waluty obce, generując tym samym siłę oddziałującą w kierunku aprecjacji kursu rubla. Wzrost ten nie może jednak skompensować wzrostu efektywnych kosztów importu, zwłaszcza w obliczu ich ograniczonej dostępności, ani skompensować związanych z tym strat w zakresie dobrobytu i zwiększonych realnych kosztów utrzymania.

Ogólnie biorąc, nie ma bezpośredniej zależności jeden-do-jednego między kursem walutowym a dobrobytem, a zatem z samego kursu walutowego nie można wyciągać wniosków co do skuteczności sankcji. Z jednej strony sankcje na import i na eksport są równoważne pod względem wpływu na konsumpcję dóbr zagranicznych — te pierwsze zwiększają ceny względne tych dóbr, podczas gdy te drugie obniżają ilość środków dostępnych na zakup dóbr zagranicznych — a tym samym mają one takie same skutki dla dobrobytu. Z drugiej strony, wpływ na kurs walutowy oddziałuje w obu przypadkach w przeciwnych kierunkach — sankcje importowe zmniejszają popyt na dolary i tym samym prowadzą do aprecjacji rubla, natomiast sankcje eksportowe obniżają podaż dolarów i tym samym prowadzą do deprecjacji rubla.

Co istotne, ta równoważność oddziaływania sankcji importowych i sankcji eksportowych rozciąga się także na przychody fiskalne: chociaż restrykcje importowe nie mają bezpośredniego wpływu na dochody rządowe, związana z nimi zmiana kursu walutowego obniża nominalne i realne przychody fiskalne w taki sam sposób jak restrykcje eksportowe. Fakt, że eksport stanowi ważne źródło przychodów rządowych nie zmienia ostatecznego wyniku, a zatem nie może być wykorzystany jako argument przemawiający za korzystnością sankcji eksportowych względem sankcji importowych. Zamiast tego stosowanie ograniczeń eksportowych może być uzasadnione, jeżeli sankcje importowe zostaną uznane za niewystarczające, jeśli ich oddziaływanie będzie ograniczone niskim udziałem krajów inicjujących sankcje w wymianie handlowej lub gdyby minimalizowało to koszty ponoszone przez kraje inicjujące sankcje.

Równie mylny jest rozpowszechniony pogląd, że w obliczu restrykcji wprowadzonych w zakresie polityki publicznej kurs walutowy stał się nieistotny dla gospodarki. Pomimo znaczących interwencji rządu na rynku walutowym, w tym choćby wielu ograniczeń w zakresie zakupu walut obcych i zarządzania portfelami walut obcych, wartość rubla oddziałuje na gospodarkę poprzez dwa kanały.

Po pierwsze, aprecjacja kursu walutowego zwiększa siłę nabywczą gospodarstw domowych i zwiększa konsumpcję towarów zagranicznych, łagodząc negatywne skutki sankcji importowych. Co ważne, odbywa się to kosztem gospodarstw domowych, które chcą utrzymywać waluty obce jako tzw. „bezpieczne aktywa”, a tym samym podlegają represjom finansowym, które mają na celu wzmocnienie rubla. Innymi słowy, polityka restrykcji finansowych wywołuje skutki redystrybucyjne w kierunku od oszczędzających (będących zazwyczaj bogatszymi gospodarstwami domowymi) do konsumentów towarów zagranicznych (wśród których wiele jest uboższych gospodarstw domowych żyjących „od pierwszego do pierwszego”).

Po drugie, nominalny kurs walutowy jest sygnałem na temat polityki pieniężnej, który jest szczególnie cenny w warunkach wysokiej niepewności i niskiego zaufania do władz. Deficyt budżetowy skłania rząd do monetyzacji swoich zobowiązań nominalnych. Jednak nawet zanim to nastąpi, niepewność co do polityki pieniężnej może obniżyć popyt na depozyty w walucie lokalnej, prowadząc do wyższej inflacji i paniki bankowej (runu bankowego). Aby odzyskać wiarygodność, zakotwiczyć oczekiwania inflacyjne i ustabilizować system finansowy, bank centralny może ustanowić stały kurs nominalny (ang. nominal peg) w celu zakomunikowania swoich priorytetów w zakresie polityki pieniężnej.

obserwatorfinansowy.pl

Krajowa Administracja Imigracyjna ogranicza obywatelom ChRL podróże zagraniczne, które nie są niezbędne. Posunięcie to wydaje się racjonalne w kontekście działań mających na celu zapobieganie importowi koronawirusa, ale wywołuje wiele obaw, że w grę wchodzi coś większego i ograniczenia te zostaną utrzymane nawet wtedy, gdy pandemia kiedyś się skończy. W ciągu ostatnich kilku tygodni w mediach społecznościowych pojawiły się doniesienia o zabieraniu paszportów przy kontroli wyjazdowej (tudzież o ich unieważnianiu i ścinaniu rogów), niszczeniu wiz turystycznych do innych krajów, a nawet odbieraniu amerykańskich zielonych kart.

Moim zdaniem wpisuje się to w plan samoizolacji nie tylko pandemicznej, ale w ogóle zamknięcia Chin i Chińczyków, a koronawirus daje do tego idealny pretekst. Celem jest nie tylko samowystarczalność ekonomiczna, ale też społeczno-kulturalna. Rządzący Chinami zawsze bali się zagranicznych idei i pomysłów, więc nie raz zabraniali Chińczykom podróżowania i ograniczali możliwości odwiedzania Chin. Również KPCh wie, że nie może kontrolować narracji w kraju, jeżeli nie ograniczy wymiany osobowej. Pierwszym celem jest odcięcie jak największej liczby młodych ludzi od możliwości studiowania za granicą, a zwykłych ludzi od podróżowania. Ograniczanie dostępności nauczania angielskiego i też wypychanie obcokrajowców pod pretekstem pandemii. Czasy prosperity minęły i ChRL będzie dotknięta prędzej czy później poważnym kryzysem gospodarczym, a wtedy cała legitymizacja wewnętrzna wypruje. W tej sytuacji rządzący wiedzą, Chińczycy mogą pozostać wierni partii, tylko kiedy będą całkowicie odizolowani i zdrowo podlewani nacjonalistycznym sosem.

Cały proces przyśpiesza wojna na Ukrainie. W tym sensie, że partia widzi, jak bratni reżim autorytarny pogrąża się w kłopotach i boi się. Jeszcze w lutym przywódcy ChRL (i Rosji) mogli mówić, że tworzą alternatywę dla liberalnej demokracji, że autorytarne rządy są bardziej racjonalne i oparte na podstawach naukowych. Jednak „sukcesy” rosyjskiej armii na Ukrainie, jak i „sukcesy” polityki „zero COVID” szybko obnażyły słabość autorytarnych rządów. KPCh w mgnieniu oka została zmuszona przejść do ideologicznej defensywy, więc okopuje się, a przy okazji zakopuje Chiny, prawdopodobnie znowu na dziesięciolecia.

Tragedia polega na tym, że w początkowym okresie taka polityka odniesie sukces. ChRL skumulowała duży potencjał, także ludzki i to on pozwoli zamkniętym Chinom utrzymać dynamikę społeczno-gospodarczą przez jakiś czas. Jednak w stanie samoizlacji nie będzie możliwa reprodukcja tego potencjału, a szybko zawężające się ograniczenia ideologiczne doprowadzą maksymalnie w ciągu dekady do wytracenia momentum i stagnacji. Trudno nie zauważyć tutaj analogii z polityką „zero COVID”. To co wydaje się sukcesem na początku, szybko staje się pułapką. Pułapką dla wielu ludzi.

zawielkimmurem.net

Chiny stoją w obliczu słabnącego popytu, szoku podażowego i nadpłynności finansowej. Tym razem raczej nie uda się leczyć tylko objawów wolniejszego wzrostu bez analizy problemów strukturalnych gospodarki.

Polityka „zero COVID-19” nałożyła sporo blokad w wielu chińskich miastach. Zmiotło to z rynku sporo mikro, małych i średnich firm. Część zakładów próbowała utrzymać zatrudnienie, ale kosztem obniżek pensji. Spadała produkcja, konsumpcja, nie wspominając o nastrojach w gospodarce. Niestety, pewnych kwestii nie uda się szybko odbudować, dlatego już w marcu Pekin zrewidował prognozy wzrostu w 2022 r. do 5,5 proc. Robią to też inni analitycy.

Reuters prognozował w kwietniu 5-procentowe zwiększenie PKB Chin w 2022 r. MFW przewidywał trochę mniej, bo 4,4-procentowy wzrost. Fitch zredukował prognozę do 4,3 proc., a Citigroup i S&P zakładają wzrost na poziomie 4,2 proc. (wcześniej przewidywały, że wyniesie on około 5 proc.). Z kolei Goldman Sachs obniżył prognozę do 4 proc. (z 4,5 proc.). W podobnym duchu rewidują przewidywania UBS, JP Morgan czy Morgan Stanley. Najniżej, jak dotąd, antycypuje Bloomberg, bo daje gospodarce chińskiej tylko 2 proc. i to w scenariuszu z medianą. W pesymistycznej wizji agencji, roczny wzrost może zatrzymać się na poziomie zaledwie 0,5 proc.

W kwietniu chińska sprzedaż detaliczna spadła o 11,1 proc. rok do roku, wartość dodana produkcji przemysłowej – o 2,9 proc., a przetwórstwa – o 4,6 proc., sprzedaż nieruchomości zmalała o 39 proc., a samochodów – o prawie 48 proc. Jeżeli szukać ratunku w budowlance, to sytuacja też wygląda nieciekawie. W kwietniu produkcja asfaltu spadła o prawie 34 proc., cementu – o niespełna 19 proc., sprzedaż koparek – o 61 proc., a wskaźniki wykorzystania mocy produkcyjnych dla technologii nienasyconych żywic poliestrowych (stosowanych do wyrobu materiałów budowlanych) – o 42 proc. w kwietniu i aż o 65 proc. w maju. Nawet sprzedaż internetowa zmalała o ponad ¼, a ruch towarowy i pasażerski spadł o około 39 proc. Także nastroje nie są najlepsze – wskaźnik Caixin Manufacturing PMI obniżył się w kwietniu do 46. Na lekką poprawę wskazują natomiast wstępne prognozy na maj, ale nadal będziemy poruszać się w przedziale poniżej 50 punktów. Kolejne miesiące powinny nadrabiać kwietniowe i majowe spadki, ale pod warunkiem, że znów nie uderzy COVID-19.

Władze Chin ostatniego dnia maja ogłosiły oficjalnie zestaw 33 środków mających pobudzić gospodarkę. Zbiegło się to z otwarciem Szanghaju i stopniowym znoszeniem obostrzeń w Pekinie. Zastój w wymienionych miastach wymusił zamknięcie wielu zakładów produkcyjnych (w tym wytwarzających półprzewodniki), co wywołało znaczne opóźnienia w transporcie i przyczyniało się do inflacji na świecie. Wyliczono, że blokady kosztowały Chiny przynajmniej 46 mld dol. miesięcznie.

W pakiecie stymulacyjnym zahaczono o szereg sfer, które nie łączą się bezpośrednio z pandemią. Trzeba pamiętać, że już wcześniej gospodarka chińska borykała się z wieloma problemami, takimi jak kryzys energetyczny czy kłopoty na rynku nieruchomości. Sprzymierzeńcem nie jest dla niej także demografia. Czytając wytyczne Pekinu trudno oprzeć się wrażeniu, że pod jednym hasłem zgromadzono wiele różnych narzędzi, co do skuteczności których można mieć pewne wątpliwości.

W pobudzeniu chińskiej gospodarki główną rolę odegra polityka fiskalna – aż 24 narzędzia z 33 ogłoszonych to środki fiskalne. Władze zdają sobie sprawę z ograniczonych możliwości polityki monetarnej w pobudzaniu gospodarki. Banki mają dużo gotówki, stopy procentowe są niskie, a i tak mało kto chce się zapożyczać. Akcja kredytowa w kwietniu była bardzo słaba, a dobijające do zerowego poziomu oprocentowanie akceptów bankowych, tylko uwydatniają lukę między popytem a podażą kredytów.

Zaproponowany przez Pekin pakiet obejmuje mechanizmy wsparcia dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw. Firmy te są postrzegane jako siła napędowa chińskiej gospodarki, wytwarzają ponad połowę PKB i odpowiadają za większość zatrudnienia w kraju. Są również najbardziej narażone na zakłócenia. Pakiet zwiększa zakres przedsiębiorstw kwalifikujących się do ulg podatkowych czy preferencyjnego traktowania. Pomoc obejmie nie tylko branże szczególnie dotknięte przez pandemię, ale zostanie też poszerzona o sektory gospodarki, które w ostatnich miesiącach zmagały się z problemami. Wsparcie trafi do przedsięwzięć infrastrukturalnych i użyteczności publicznej. Będą promowane duże projekty inwestycji zagranicznych, co prawdopodobnie poskutkuje zmianami na listach inwestycji pożądanych. Szczególnie ważne będą inwestycje w zaawansowane technologie oraz badania i rozwój przy jednoczesnym zachęcaniu do lokowania kapitałów w mniej rozwiniętych obszarach kraju. Pojawia się też światełko w tunelu dla krajowych firm technologicznych, z którymi Pekin szedł ostatnio na noże. Odegrają one również ważną rolę w chińskim ożywieniu, więc wszelkie regulacje zostaną złagodzone.

Wiele środków pomocy celowo zdefiniowano ogólnie, co umożliwia samorządom dostosowanie ich do warunków lokalnych. Jest to znak, że powodzenie planu stymulacyjnego w dużej mierze zależy od władz niższego szczebla. Ponadto sporo z proponowanych działań to rozwinięcie dotychczasowych polityk. Stąd trudno ocenić rezultaty pakietu oraz stwierdzić, czy samorządy przy napiętych budżetach będą w stanie wdrażać wytyczne.

Wprowadzając ten dość skromny pakiet stymulacyjny (nowe pożyczki i ulgi będą wynosić poniżej 1 proc. PKB), Pekin pokazał, że nie chce powtórki z 2008 r., kiedy uderzył w gospodarkę potężnymi pieniędzmi (wówczas około 7 proc. PKB). Faktycznie plan wywołał wysokie wzrosty PKB, szczególnie na tle gospodarek zachodnich, jednak po dzień dzisiejszy niektóre branże odczuwają efekty tamtego posunięcia. Tym razem władze wolą ostrożniej podjeść do stymulacji.

Chińscy konsumenci odniosą ograniczone korzyści z pakietu, bo zaproponowane rozwiązania nieznacznie przyczynią się do poprawy ich nastrojów. Prawdopodobnie w najbliższym czasie będziemy obserwować wzrost oszczędności zamiast konsumpcji czy zaciągania nowych kredytów, gdyż mieszkańcy będą próbowali zabezpieczyć się na wypadek kolejnych blokad. Podobnie reagują firmy, które bardziej zainteresowane są spłacaniem swoich długów niż zaciąganiem nowych kredytów i inwestowaniem (widać to chociażby po emisjach obligacji korporacyjnych).

Ciekawym zabiegiem pobudzającym konsumpcję mogą być bony, dopłaty do wydatków czy dystrybucja cyfrowych juanów. Takie rozwiązania zostały uruchomione przez niektóre prowincje lub miasta. To dość nietypowe posunięcie, gdyż Pekin zwykle wolał oddziaływać na stronę podażową. Takie pobudzenie popytu zastosowano na niewielką skalę m.in. w Shanzhen i Zhenjiang (w ten sposób wstrzyknięto zaledwie 2 promile PKB miast). Pojawiają się też propozycje, aby przekazywać pewne kwoty najsłabiej zarabiającym mieszkańcom Szanghaju czy nawet każdemu Chińczykowi. Tylko wątpliwym jest, aby Pekin zgodził się na taką politykę rozdysponowania środków, gdyż w postrzeganiu władz, rozdawanie „darmowych pieniędzy” jest nie tylko niemoralne, ale też nieproduktywne. Faktycznie takie doraźne podejście mogłoby na chwilę ożywić konsumpcję (ale w ograniczonym stopniu), a przecież dla chińskich rządzących najważniejsze są cele długoterminowe, czyli zrównoważenie i stabilność gospodarki.

Warto podkreślić, że 2022 r. jest ważnym rokiem dla chińskich władz, ze względu na zbliżające się wybory najwyższego kierownictwa na kolejną kadencję. Stabilność gospodarki jest kluczowa dla utrzymania legitymacji dotychczasowych rządzących. Rodzi to obawę, że zamiast patrzeć długoterminowo, tym razem Pekin wybierze krótkowzroczne cele, odkładając podnoszenie jakości wzrostu na później. Wraz z ogłoszeniem pakietu stymulacyjnego zastrzeżono, że nie oznacza to rezygnacji z polityki „zero COVID-19”, czyli nadal istnieje niebezpieczeństwo blokad. Stawia to pod znakiem zapytania przyszły sukces całego planu ożywienia. Głównym hamulcem wzrostu jest uzasadniony lęk społeczeństwa i firm przed ogłoszonym w każdej chwili kolejnym lockdownem. Pekin może więc zapomnieć o spektakularnym ożywieniu gospodarki, dopóki obecna polityka eliminacji wirusa nie zostanie zaniechana.

obserwatorfinansowy.pl

23 czerwca wprowadzono w Niemczech stan alarmowy w oparciu o plan na wypadek sytuacji nadzwyczajnej w sektorze gazu (niem. Notfallplan Gas), sporządzony zgodnie z unijnym rozporządzeniem o środkach zapewniających bezpieczeństwo dostaw gazu ziemnego (2017/1938). Ogłoszenie drugiego w trzystopniowej skali stanu kryzysowego związane jest z dalszym ograniczeniem w połowie czerwca przez Gazprom eksportu surowca do Europy, w tym do Niemiec (wcześniej wstrzymano dostawy do spółek objętych przez Moskwę sankcjami, w tym m.in. do spółek córek Gazprom Germanii). Rosyjski koncern zredukował przesył gazociągiem Nord Stream 1 (NS1) łącznie o 60%, jako powód wskazując kwestie techniczne (...). Jednocześnie odnotowano spadek o dwie trzecie importu do Niemiec szlakiem przebiegającym przez Ukrainę, Słowację i Czechy (...).

Wicekanclerz i minister gospodarki i ochrony klimatu Robert Habeck, informując o stanie alarmowym, określił działania Gazpromu jako „ekonomiczny atak na Niemcy”, który jest kolejnym dowodem na wykorzystywanie przez Moskwę gazu jako broni politycznej przeciwko państwom UE w celu ich zastraszenia i szantażowania. Jego zdaniem Niemcy stoją w obliczu kryzysu gazowego, w którym gaz stanie się towarem deficytowym. Podkreślił, że zaopatrzenie niemieckich odbiorców nie jest wprawdzie obecnie zagrożone, ale sytuacja jest bardzo poważna ze względu na następny sezon grzewczy. Z przygotowanych przez Federalną Agencję Sieci (BNetzA) scenariuszy wynika, że przy utrzymaniu obniżonego przesyłu przez NS1 (lub wręcz jego dalszej redukcji) Niemcom nie uda się wypełnić magazynów gazu przed zimą, a na początku przyszłego roku grozi im ich zupełne opróżnienie i niedobór surowca. Realizacja ustawowych wytycznych dotyczących napełnienia zbiorników (80% do 1 października, 90% do 1 listopada i 40% do 1 lutego) miałaby być możliwa tylko w przypadku wstrzymania przesyłu do innych państw (Niemcy są krajem tranzytowym), co jednak – jak zaznaczył Habeck – nie jest brane pod uwagę, ponieważ stanowiłoby złamanie reguł UE, a Niemcy są zdane na współpracę z sąsiadami.

Pierwszy w trzystopniowej skali stan wczesnego ostrzeżenia wdrożono w RFN 30 marca. Federalną Agencję Sieci zobligowano wówczas do zwiększenia zakresu monitoringu sytuacji na rynku gazu i koordynacji przygotowań podmiotów odpowiedzialnych w RFN za funkcjonowanie sektora gazowego na wypadek ewentualnego dalszego ograniczania dostaw. W tym celu powołano sztab kryzysowy z udziałem przedstawicieli Federalnego Ministerstwa Gospodarki i Ochrony Klimatu (BMWK), BNetzA, niemieckiej giełdy gazu Trading Hub Europe i Stowarzyszenia Operatorów Sieci Przesyłowych Gazu (FNB Gas). Wprowadzenie stanu alarmowego skutkuje rozszerzeniem monitoringu i zwiększeniem koordynacji działań w zarządzaniu systemem gazowym, a także pozwala na wykorzystywanie instrumentów rynkowych w celu obniżenia zużycia surowca i podwyższenia tempa jego magazynowania. Otwiera też firmom handlującym gazem, którym może grozić utrata płynności finansowej, drogę do podnoszenia cen dla odbiorców końcowych z jedynie tygodniowym wyprzedzeniem i pominięciem obowiązujących umów. Z wdrożenia tego ostatniego instrumentu rząd nie zamierza obecnie skorzystać.

Komentarz

To, że Niemcy jako pierwszy kraj w UE ogłosiły stan alarmowy, pokazuje powagę sytuacji. Zmniejszenie przesyłu surowca z Rosji tylko częściowo rekompensują dostawy z innych kierunków – głównie Norwegii oraz Holandii i Belgii (LNG). Łącznie import do RFN spadł od połowy czerwca o 20%, a od początku miesiąca – nawet o 30%. Ponieważ latem zużycie surowca jest kilkukrotnie niższe niż w okresie zimowym (w tym roku konsumpcja gazu obniżyła się dodatkowo ze względu na jego wysokie ceny – zob. wykres 2 w Aneksie), aktualne dostawy do odbiorców końcowych nie są zagrożone i wciąż możliwe jest zatłaczanie surowca do magazynów. Wyraźne zmniejszenie importu skutkuje już jednak znaczącym (nawet dwukrotnym) spowolnieniem tempa zapełniania zbiorników. Do 23 czerwca udało się je wypełnić średnio w 59%. Spadek podaży surowca na niemieckiej giełdzie może też negatywnie wpłynąć na jego sprzedaż do krajów trzecich. Sytuację już wkrótce pogorszy planowany na 11–21 lipca przegląd techniczny NS1, w czasie którego przesył tą magistralą zostanie całkowicie wstrzymany. Ze strony BMWK i BNetzA płyną sygnały, że nie wiadomo, czy w ogóle zostanie wznowiony, a jeśli tak, to w jakim zakresie. Przy ograniczonych dostawach rosyjskiego surowca i braku możliwości jego pełnej substytucji wczesną jesienią – wraz z sezonowym wzrostem zużycia – należy się spodziewać rozpoczęcia poboru gazu z magazynów dla pokrycia codziennego zapotrzebowania. Pociąga to za sobą ryzyko ich opróżnienia w środku sezonu grzewczego i wystąpienia niedoboru błękitnego paliwa na rynku.

W sytuacji kryzysu gazowego kluczowe jest ograniczanie konsumpcji surowca i maksymalne jego zatłaczanie do magazynów w celu zgromadzenia zapasów. W związku z tym rząd RFN po pierwsze planuje obniżenie zużycia gazu w energetyce przez zastępowanie elektrociepłowni gazowych blokami węglowymi. Trwa proces legislacyjny ustawy, która pozwoli na tymczasowy powrót na rynek siłowni pozostających w rezerwach: sieciowej (jednostki spalające węgiel kamienny i ropę) i bezpieczeństwa (używające węgla brunatnego). Wstrzymane zostanie też wdrażanie mechanizmu wygaszania elektrowni węglowych – obiekty przeznaczone do wyłączenia będą przenoszone do rezerwy, aby można je było jeszcze ponownie wykorzystać. Ustawa ma zostać przyjęta 8 lipca, a BMWK już wezwało operatorów elektrowni węglowych do przygotowania ich do powrotu na rynek. Po drugie opracowano system zachęt do redukcji zużycia gazu w przemyśle, który jest największym konsumentem błękitnego paliwa w RFN. Latem ma zostać wdrożony specjalny model aukcyjny, dzięki któremu zakłady będą mogły ubiegać się o rekompensatę finansową za dobrowolną rezygnację ze spalania tego surowca w celu jego zmagazynowania. Po trzecie z budżetu federalnego przeznaczono 15 mld euro na zakup przez giełdę THE surowca do magazynów (podobną akcję przeprowadzono w marcu – wówczas za 1,5 mld euro sprowadzono blisko 1 mld m3 gazu). Po czwarte przedstawiciele rządu RFN wzmocnili apele do obywateli o oszczędzanie energii w gospodarstwach domowych (to drugi największy konsument gazu w Niemczech). Od 10 czerwca trwa ogólnokrajowa kampania informacyjna, która ma zachęcać mieszkańców do efektywniejszego korzystania z energii elektrycznej i gazu ziemnego. W debacie publicznej coraz częściej mówi się o wdrażaniu dodatkowych regulacji (np. obniżeniu minimalnej dopuszczalnej temperatury w obiektach) lub zachęt (specjalne bonusy) do zmniejszania zużycia surowca w gospodarstwach domowych.

Przy utrzymaniu się niskich wolumenów importu z Rosji, braku znaczących postępów w redukcji konsumpcji oraz niezadowalającym poziomie napełnienia magazynów prawdopodobne jest wdrożenie przez Berlin jesienią ostatniego w trzystopniowej skali stanu nadzwyczajnego. Umożliwia on sięganie po mechanizmy nierynkowe w zwalczaniu kryzysu – np. odgórne racjonowanie dostaw surowca do poszczególnych odbiorców według określonej kolejności. Na początku redukcją (lub pełnym odcięciem) dotknięte zostałyby elektrownie gazowe, które nie są kluczowe dla systemu energetycznego, oraz przemysł. Na końcu – jako chronieni odbiorcy – gospodarstwa domowe, a także takie instytucje jak szpitale, domy opieki, straż pożarna, policja czy Bundeswehra. Wypracowano już wstępne kryteria, na podstawie których regulator decydowałby o kolejności i zakresie ograniczania dostaw do odbiorców przemysłowych. Zebrano ponadto szczegółowe dane dotyczące zużywanego przez nich gazu, które mają stać się bazą informacji dla tworzonej przez BNetzA specjalnej platformy. Ma ona zostać uruchomiona w październiku i umożliwić podejmowanie precyzyjnych decyzji w sprawie redukcji dostaw w sytuacji wystąpienia niedoboru. Choć Habeck publicznie odrzucił na tym etapie możliwość zatrzymania eksportu surowca, to nie można wykluczyć podejmowania działań ograniczających transfer gazu przez Niemcy w przypadku wystąpienia niedoboru. Już obecnie eksport błękitnego paliwa z RFN może spadać ze względu m.in. na kolejny skok cen na giełdzie.

Niemcy zakładają, że zwiększone wykorzystanie węgla w energetyce będzie przejściowe i konieczne jedynie w czasie kryzysu gazowego. Przygotowane przez rząd przepisy, które wstrzymują rozpoczęte już na mocy ustawy z 2020 r. wygaszanie bloków węglowych (...) i umożliwiają powrót na rynek elektrowni rezerwowych, mają obowiązywać do 31 marca 2024 r. Wówczas Niemcy spodziewają się ustabilizowania sytuacji na rynku gazu dzięki zwiększeniu możliwości importu LNG za pośrednictwem wydzierżawionych przez RFN czterech pływających gazoportów (pierwsze dwa mają być uruchomione najbliższej zimy), które umożliwią im pełne zastąpienie dotychczasowych dostaw z Rosji (szerzej zob. Urodzaj na gazoporty. Awaryjna dywersyfikacja dostaw gazu w Niemczech), a także zapewnią wzrost dostępności gazu skroplonego na globalnym rynku. W drugiej połowie lat dwudziestych, kiedy oddawane do użytku będą również stacjonarne terminale LNG, Niemcy mają powrócić do strategii zakładającej wykorzystywanie gazu jako paliwa przejściowego transformacji. W połączeniu z planowaną przez rząd Olafa Scholza ofensywą na rzecz OZE (dwa pakiety ustaw mają zostać przyjęte w tym roku) ma to umożliwić ponowne zintensyfikowanie procesu wycofywania się ze stosowania węgla pod koniec bieżącej dekady. Sformułowany przez koalicję cel odejścia od węgla „w najlepszym przypadku do 2030 r.” pozostaje przy tym mało realny – należy go jednak odbierać jako wciąż obowiązującą deklarację politycznej woli przyspieszenia rezygnacji ze stosowania tego paliwa w energetyce w pierwszej połowie lat trzydziestych – najpóźniej do 2035 r. (taką opcję przewiduje odnośna ustawa).

osw.waw.pl

Kontynuując natarcie na pograniczu obwodów ługańskiego i donieckiego, siły rosyjskie podeszły pod niedziałającą rafinerię lisiczańską w Werchniokamjance. Toczą się walki o sąsiednią Wowczojariwkę, agresor przeprowadził także kolejne rozpoznania bojem pozycji przeciwnika wzdłuż drogi Lisiczańsk–Bachmut (w rejonie wsi Berestowe i Mykołajiwka–Spirne). Obrońcy powstrzymali natarcie na Lisiczańsk od południa (okolice wsi Pidlisne), jednak – jak informuje lokalna administracja – 28 czerwca utracono z nimi łączność, co utrudnia ocenę sytuacji. Najeźdźcy poczynili postępy na południowy wschód od Bachmutu (w rejonie Roty–Werszyna, trwają walki w okolicach Myroniwki i Elektrociepłowni Wuhłehirśkej), zostali natomiast powstrzymani na wschód od miasta (Midna Ruda–Kłynowe). W obwodzie donieckim siły ukraińskie stawiają też opór na północ od Słowiańska (trwają walki o Mazaniwkę) i północny zachód od Wołnowachy (Petriwka–Szewczenko i Jehoriwka–Pawliwka). Powstrzymują również przeciwnika w obwodzie charkowskim (Dowhaliwka–Załyman).

Rosjanie kontynuują ostrzał i bombardowanie pozycji oraz zaplecza wojsk ukraińskich wzdłuż całej linii styczności, a także w przygranicznych rejonach obwodów czernihowskiego i sumskiego. Za pomocą artylerii rakietowej (wieloprowadnicowych wyrzutni pocisków rakietowych) atakowali Charków, Słowiańsk, Mikołajów, Oczaków i tereny na południe od Krzywego Rogu, z kolei pociskami manewrującymi uderzyli w Krzemieńczuk w obwodzie połtawskim i w rejon Odessy. Na natarcia lokalnie odpowiadały artyleria i lotnictwo obrońców (głównie na pograniczu obwodów mikołajowskiego i chersońskiego).

Doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan potwierdził plany dostarczenia Ukrainie systemów obrony powietrznej średniego i dalekiego zasięgu. Nieoficjalnie mają to być zestawy NASAMS (Norwegian Advanced Surface-to-Air Missile System) o zasięgu podstawowym od 20 do 40 km, a z wykorzystaniem rakiet AIM-120 AMRAAM – zależnie od wersji pocisku – od 55 do 180 km.

27 czerwca siły agresora dokonały ataku terrorystycznego na Krzemieńczuk. Dwie rakiety Ch-22 wystrzelone z bombowców dalekiego zasięgu Tu-22M operujących nad obwodem kurskim spadły centrum handlowe. Według wstępnych danych zginęło 18 osób, 59 zostało rannych, a 40 uznano za zaginione. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Ołeksij Daniłow stwierdził, że taktyka niszczenia obiektów cywilnych przypomina tę stosowaną przez Luftwaffe w 1940 r., która bombardowaniami chciała złamać opór Brytyjczyków. Prokurator generalna Iryna Wenediktowa oświadczyła, że zbrodnia Rosjan, którzy zaatakowali centrum, może zostać przedstawiona do rozpatrzenia Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu w Hadze. Zwróciła też uwagę, ze bada się odpowiedzialność kierownictwa obiektu, które nie ewakuowało go po ogłoszeniu alarmu powietrznego.

Komentując doniesienia prasowe o możliwej dymisji szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Iwana Bakanowa, prezydent Wołodymyr Zełenski stwierdził, że obecnie nie bierze się jej pod uwagę. Dodał, że we wszystkich organach ścigania i służbach specjalnych kraju trwa ocena ich aktywności w okresie od 24 lutego. Szczególnie ważne jest wskazanie osób, które w obliczu agresji wykazały się bezczynnością bądź zdezerterowały. Podkreślił też, że w pełni popiera zakończenie reformy SBU zgodnie z ustawą przyjętą w pierwszym czytaniu w styczniu tego roku.

SBU w ramach operacji kontrwywiadowczej zatrzymała byłego zastępcę rady miejskiej Mikołajowa, który na polecenie wrażych służb specjalnych opracował koncepcję powstania tzw. Mikołajowskiej Republiki Ludowej. Według dokumentów odebranych mu podczas przeszukania obwód miał ogłosić oderwanie się od Ukrainy, a potem – w ciągu miesiąca od ukonstytuowania się władz kolaboranckich i uznania języka rosyjskiego jako urzędowego – wystąpić z wnioskiem do Władimira Putina o włączenie w skład FR. Plany obejmowały również wprowadzenie na terytorium „republiki” rubla, reorganizację systemu edukacji i opieki zdrowotnej na wzór rosyjski oraz wdrażanie polityki historycznej opartej na idei „rosyjskiego świata”. Według SBU zatrzymany jeszcze przed inwazją został wytypowany przez służby specjalne Rosji do objęcia władzy w Mikołajowie w przypadku jego zajęcia.

Zastępca szefa Administracji Portów Morskich Dmytro Barinow oznajmił, że trzy ukraińskie porty są w stanie przetransportować mniej niż jedną trzecią przedwojennej ilości produktów rolnych. Ukraina ma 18 obiektów tego typu, z których pięć Rosja zajęła w 2014 r., cztery kolejne – po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę, a sześć jest zablokowanych od strony Morza Czarnego. W trzech portach na Dunaju (Reni, Izmaił i Ust-Dunajsk) przeładowano w maju ok. 1,3 mln ton produktów rolno-spożywczych. Przed wojną wydajność portów ukraińskich wynosiła ponad 5 mln ton.

27 czerwca w oświadczeniu podsumowującym szczyt G7 poinformowano, że państwa grupy przekazały bądź zamierzają przekazać do końca roku 29,5 mld dolarów w celu wsparcia ukraińskiego budżetu. Zapowiedziano też rozmowy na poziomie ministrów ds. handlu, aby wypracować propozycje pomocy Kijowowi, np. poprzez zawieszenie ceł na ukraiński eksport. Według szefa resortu finansów Serhija Marczenki wpływy podatkowe pokrywają jedynie 62% wydatków budżetowych bez uwzględnienia nakładów na cele wojskowe. Przyznał przy tym, że dotychczasowe wsparcie finansowe ze strony Zachodu jest niewystarczające.

Także 27 czerwca wizytę na Ukrainie złożyła prezydent Mołdawii Maia Sandu. Odwiedziła m.in. zniszczone w wyniku działań wojennych miasta w okolicach Kijowa oraz spotkała się z prezydentem Zełenskim. Osiągnięto porozumienie o stworzeniu nowych korytarzy transportowych na terytorium Mołdawii, w tym o remoncie linii kolejowej Berezyne–Basarabeasca. Sandu zapowiedziała pomoc w procesie rozminowywania terenów Ukrainy i podkreśliła rolę swojego kraju w pomocy uchodźcom – od początku agresji granicę pomiędzy oboma państwami przekroczyło blisko 0,5 mln Ukraińców, z czego 70 tys. wciąż znajduje się w Mołdawii.

Komentarz

Zajęcie Siewierodoniecka nie wpłynęło na spowolnienie tempa rosyjskich działań (ukraińskie i brytyjskie źródła wojskowe sugerowały, że wyczerpujące walki wymuszą na agresorze pauzę operacyjną), których główny cel to obecnie odcięcie Lisiczańska od głównego zgrupowania obrońców i – w konsekwencji – zajęcie całego obwodu ługańskiego. Pod ukraińską kontrolą pozostaje pas o szerokości ok. 10 km łączący pozycje obrońców z obwodem donieckim, przy czym zlokalizowana na nim tzw. droga życia Lisiczańsk–Bachmut jest nieprzejezdna (znajduje się pod permanentnym ostrzałem, codziennie dochodzi do szturmów na pozycje ukraińskie wzdłuż niej). Obrońcy mogą korzystać z dwóch odcinków lokalnych, głównie z drogi Zołotariwka–Siewiersk (druga, biegnąca przez wsie nad brzegiem Dońca, została w dużej mierze zniszczona w przeprowadzanych przez Rosjan próbach desantu), lecz mają one zbyt małą przepustowość, aby skutecznie pełnić funkcję linii logistycznej zgrupowania w Lisiczańsku, i również znajdują się w zasięgu wrogiej artylerii. O odcięciu sił ukraińskich w ostatnim pozostającym pod ich kontrolą rejonie obwodu ługańskiego zadecydują starcia o Werchniokamjankę, położoną u styku dróg do Bachmutu i Siewierska. Sukces agresora nie będzie oznaczał pełnego okrążenia obrońców, ale – analogicznie do sytuacji w Siewierodoniecku – postawi ich przed koniecznością wycofania się. Za bardzo mało prawdopodobne należy uznać, aby wojska ukraińskie w Donbasie były w stanie przejąć inicjatywę i przeprowadzić skuteczną operację odblokowania Lisiczańska.

Atak rakietowy na centrum handlowe w Krzemieńczuku to kolejny przykład prowadzenia przez siły najeźdźcze „wojny totalnej”. Decydując się na uderzenia w obiekty niemające znaczenia militarnego, Rosjanie zamierzają wywołać duże straty w ludziach, sterroryzować mieszkańców oraz zdezorganizować funkcjonowanie infrastruktury służącej zaspokajaniu ich potrzeb. Zarazem, lekceważąc kwestie humanitarne i nie licząc się z krytyką międzynarodową, chcą pokazać, że będą za wszelką cenę i wszelkimi środkami dążyć do złamania oporu władz Ukrainy.

Rewelacje medialne sugerujące możliwość dymisji szefa SBU – choć zdementowane przez prezydenta – świadczą o poszukiwaniu przez władze w Kijowie współodpowiedzialnych za niepowodzenia w pierwszych dniach inwazji. Szczególną uwagę zwraca się na postawę wybranych funkcjonariuszy służby, którzy nie byli przygotowani do działań przeciwko siłom rosyjskim i zdecydowali się na porzucenie zajmowanych stanowisk. Sygnalizowany przez Zełenskiego audyt organów ścigania i służb specjalnych, który ma wskazać uchybienia bądź akty zdrady w czasie wojny, zostanie prawdopodobnie wykorzystany do oczyszczenia kadr z osób podważających sensowność prowadzenia wojny z Rosją.

osw.waw.pl

"Nie dla wojny" i "Oni cię okłamują" — to nie były hasła, które rosyjscy widzowie spodziewali się zobaczyć, w czasie wiadomości w państwowej telewizji. Jednak dokładnie tak się stało, gdy producentka Marina Owsiannikowa "szturmowała" program na żywo, wymachując antywojennym plakatem krótko po ataku Rosji na Ukrainę.

— Atmosfera w Kanale Pierwszym na początku wojny była okropna — mówiła Owsiannikowa, która uniknęła postępowania karnego i później opuściła Rosję. — Zdawaliśmy sobie sprawę, że robimy coś złego, że przekroczyliśmy pewną granicę — dodała.

Od rozpoczęcia inwazji Rosji pod koniec lutego, państwowe kanały telewizyjne — główne źródło wiadomości dla około dwóch trzecich Rosjan — pracowały na najwyższych obrotach, aby zagwarantować, że przekaz Kremla dotrze do całego kraju.

Byli i obecni dziennikarze państwowi, którzy rozmawiali z "The Moscow Times", opowiadali o większej liczbie zmian w serwisach informacyjnych, dłuższych godzinach pracy i zaostrzonych restrykcjach w ciągu czterech miesięcy od rozpoczęcia wojny.

Owsiannikowa była jedną z kilkudziesięciu osób, które odeszły z pracy w państwowych kanałach telewizyjnych w pierwszych tygodniach wojny. Od tego czasu fala rezygnacji zatrzymała się, ponieważ kanały zaoferowały lepsze pakiety wynagrodzeń i narzuciły ściślejszą kontrolę nadawania.

Od czasu swojego publicznego protestu Owsiannikowa była atakowana przez dziennikarzy i osoby publiczne zarówno za swoją wcześniejszą pracę w kremlowskiej machinie propagandowej, jak i za swoje prokijowskie komentarze, które niektórzy uważają za nieszczere.

Dla tych, którzy nadal pracują w rosyjskiej telewizji państwowej, jej przypadek nie jest inspirujący.

— Kiedy dziennikarze są namawiani do odejścia z państwowych mediów i pójścia na protesty, pytam: dobrze, ale co dalej? Kto będzie spłacał nasze kredyty i hipoteki, jeśli z dumą odejdziemy z pracy? Co więcej, mogę szczerze powiedzieć, że ludzie patrzą na przypadek Mariny Owsiannikowej i na to, że po odejściu z pracy jest ona bez końca krytykowana przez wszystkich i nie chcą zrezygnować — mówił pracownik Kanału Pierwszego rosyjskiej państwowej telewizji, który prosił o zachowanie anonimowości z obawy przed utratą pracy.

Sama Owsiannikowa uważa, że o wiele więcej pracowników telewizji państwowej odeszłoby z pracy, gdyby jej protest i późniejsze wypowiedzi spotkały się z bardziej pozytywnym przyjęciem. — Myślę, że 90 proc. pracowników mediów państwowych nie popiera tego, co dzieje się w Ukrainie — stwierdziła Owsiannikowa w wywiadzie dla "The Moscow Times". — Gdyby istniała alternatywa, wszyscy by odeszli — dodała.

Jednym z powodów do pozostania w pracy były jednak prawdopodobnie podwyżki płac, wprowadzone w kilku głównych rosyjskich kanałach telewizyjnych już po inwazji na Ukrainę.

— Wynagrodzenia dziennikarzy informacyjnych państwowego Kanału Pierwszego zostały podniesione o 20 proc. w czerwcu, aby pomóc w zatrzymaniu pracowników — powiedział anonimowy pracownik Kanału Pierwszego.

— Także redaktorzy państwowej stacji Rossija 1 otrzymali podwyżki — przekazał dziennikarz Rossija 1, który rozmawiał z "The Moscow Times" także pod warunkiem zachowania anonimowości.

Kanał Pierwszy i Rossija 1 to dwa największe kanały telewizyjne w kraju, które łącznie mają dziesiątki milionów widzów.

— Myślałem o odejściu z pracy, ale pieniądze były ważne. Miałem nadzieję, że rozmowy pokojowe (między Rosją a Ukrainą — red.) przyniosą jakieś rezultaty. Poza tym nasze kierownictwo porozmawiało z nami, uspokajało nas i powiedziało, że powinniśmy pomyśleć o sobie — powiedział dziennikarz Rossija 1.

Od początku inwazji rosyjskie media państwowe wiernie przekazują narrację Kremla, że wojna ma na celu wyzwolenie Ukraińców od "nazistów", którzy, jak się fałszywie twierdzi, kierują rządem w Kijowie.

Prezenterzy w państwowych kanałach telewizyjnych często używają retoryki ludobójstwa lub wyśmiewają dowody na to, że rosyjscy żołnierze dokonywali grabieży, dopuszczali się gwałtów i egzekucji ukraińskich cywilów.

— Jesteśmy w stanie wojny z satanistami — powiedział jeden z gości popularnego talk-show na początku tego miesiąca.

Liczba tego typu materiałów — a co za tym idzie, ilość pracy, jakiej oczekuje się od pracowników — wzrosła od początku inwazji, kiedy kanały zwiększyły liczbę relacji informacyjnych. Przed wojną na kanale pierwszym wiadomości pojawiały się co trzy godziny — teraz są co godzinę.

Dodatkowe relacje były również potrzebne, aby wypełnić czas antenowy, który pozostał po zawieszeniu w lutym programów rozrywkowych, w tym popularnego talk-show "Wieczorny Urgant" i programu randkowego "Pobierzmy się".

— Zwiększyła się liczba zmian i osób pracujących w newsroomie. Dziennikarze są często proszeni o pracę na dodatkowych zmianach — powiedział pracownik Kanału Pierwszego.

Dziennikarze państwowej telewizji, którzy rozmawiali z "The Moscow Times", powiedzieli, że otrzymali polecenie cytowania wyłącznie oficjalnych źródeł rosyjskich i że wojna w Ukrainie może być opisywana na antenie wyłącznie przy użyciu wskazanego przez Kreml terminu "specjalna operacja wojskowa".

— Nie możemy korzystać z ukraińskich źródeł, nawet oficjalnych — stwierdził dziennikarz Rossija 1. — W stacji raz w tygodniu odbywa się duże kolegium, a codziennie mamy poranne narady. Każdego dnia kierownictwo mówi nam, jak mamy relacjonować pewne wydarzenia, albo których historii nie będziemy w ogóle relacjonować. Niektóre instrukcje są wydawane również w ciągu dnia — opisał anonimowy pracownik stacji.

Natalia Peshkova rzuciła pracę dziennikarki dokumentalnej w Channel One miesiąc po inwazji, protestując przeciwko wojnie. Została wolnym strzelcem. — Wielu postrzega pracę w mediach jako taką, którą trzeba wykonać — powiedziała "The Moscow Times" o atmosferze panującej w redakcjach mediów państwowych. — Nie możesz niczego zmienić, albo nie masz wystarczająco dużo odwagi i motywacji, więc dostosowujesz się do sytuacji — tłumaczyła.

Opowiedziała o zdarzeniu, które miało miejsce po rozpoczęciu wojny, kiedy to kierownictwo odrzuciło film dokumentalny o historii Ukrainy, przygotowany przez jej dział. — Szefowie dzwonili i krzyczeli, oskarżając twórców o pacyfizm. Tak jakby pacyfizm był czymś złym — powiedziała.

Kolejną zmianą, jaka zaszła w czasie wojny w państwowych kanałach telewizyjnych, było zaostrzenie kontroli. W szczególności programy nie są już nadawane na żywo. Jest to środek mający na celu zapewnienie, że protesty na antenie, takie jak ten przeprowadzony przez Owsiannikową, nie będą się powtarzać.

Kanał Pierwszy stosuje obecnie opóźnienie w nadawaniu programów do 60 sekund — twierdzi dziennikarz pracujący w stacji.

Dziennikarz Rossija 1 powiedział, że tylko pracownicy, którzy przeszli kontrolę bezpieczeństwa, mają dostęp do transmisji na żywo i kont w mediach społecznościowych. To kolejny prawdopodobny skutek prób uniknięcia powtórzenia protestu w stylu Owsiannikowej.

Zmiany w państwowych kanałach telewizyjnych następują w momencie, gdy Rosja wprowadziła nowe przepisy, które skutecznie kryminalizują obiektywne raportowanie. Spowodowało to ucieczkę z kraju setek niezależnych dziennikarzy i zamknięcie głównych niezależnych mediów.

Według organizacji Roskomsvoboda, zajmującej się wolnością w Internecie, od początku walk w Ukrainie zablokowano lub ocenzurowano co najmniej 3 tys. stron internetowych i niezależnych mediów. Ranking Rosji w Światowym Indeksie Wolności Prasy spadł w zeszłym miesiącu na 155. miejsce wśród 180 krajów.

Wielu dziennikarzy pracujących w państwowych kanałach telewizyjnych zdaje sobie sprawę z roli, jaką odgrywają w rozpowszechnianiu celowych przekłamań i zniekształconych narracji.

— Rozumiemy, jaki obraz pokazujemy i jak jest on tworzony, jaki ma podtekst. Oczywiście, że kanały telewizji państwowej oszukują ludzi — powiedziała dziennikarka Rossija 1.

Owsiannikowa była przygnębiona perspektywą odejścia innych pracowników mediów państwowych z powodu piętna, jakie obecnie wiąże się z pracą w takich organizacjach. — Dla ludzi, którzy popierają prezydenta Władimira Putina, na zawsze będą zdrajcami. Dla innych będą to byli propagandyści — tłumaczyła.

onet.pl