środa, 20 grudnia 2023


Marszałek Szymon Hołownia wygasił mandaty obu byłych ministrów, ale ci i tak pojawili się w ławach Prawa i Sprawiedliwości i brali udział w głosowaniach. Mariusz Kamiński wykonał w stronę sejmowej większości gest Kozakiewicza, który oznacza, mówiąc bardzo delikatnie, "nic mi nie zrobicie". Ale to wyłącznie dobra mina do złej gry. Przepisy wprowadzone przez PiS są dość jasne: mandaty wygasić należało i byli ministrowie nie są już posłami. Oliwy do ognia dolały jeszcze krążące gdzieś w kuluarach informacje, że nowa większość "znalazła sposób na Glapę" i że niebawem "wezmą się za niego". Nikt nie wie, ile w tych plotkach jest prawdy, ale wszyscy nagle zaczęli się bać.

Wśród polityków PiS, z którymi rozmawiamy, powszechna jest autentyczna wiara w to, że Telewizji Polskiej trzeba bronić jak niepodległości. Kiedy zagłębić się w powody tej wiary, odcedzić propagandę, w którą politycy PiS najwyraźniej sami uwierzyli, odrzucić zdziwienie tym, że tym razem Tusk nie żartował i że rozliczenia będą, a jak trzeba będzie, to Tusk włączy turbo dopalacz, okazuje się, że u podłoża tej wiary leży zwykły strach przed zniknięciem z politycznej sceny. Nie chodzi tu nawet o polityków przy Wiejskiej, którzy teraz tak tłumnie dyżurują w holu i na korytarzach Woronicza. Chodzi o polityków w regionach, dla których redakcje lokalne TVP3 były narzędziem kampanii, wewnątrzpartyjnych rozgrywek i politycznego lansu.

— W TVP Info wszyscy i tak nigdy by się nie zmieścili. Dlatego wielu kolegów wybierało programy u siebie w regionach — tłumaczą politycy prawicy, a ich polityczni konkurenci opowiadają sobie anegdoty o tym, jak pani poseł z PiS zabraniała lokalnej ekipie TVP obsługiwać wydarzenia z udziałem "spadochroniarza z Warszawy".

Politycy Prawa i Sprawiedliwości nagle zdali sobie sprawę, że bez machiny TVP zostają po prostu na lodzie. Przed nimi dwie kampanie. Ta do samorządu to zawsze największy indywidualny wysiłek dla polityków, bo konkurencja jest tutaj największa i dobrze mieć "swoje", a przynajmniej zaprzyjaźnione media lokalne.

Polska Press pod skrzydłami Orlenu nie zamieniła się w prężne regionalne, opiniotwórcze gazety. Wręcz przeciwnie. Przez całą kampanię wyborczą na okładkach "Gazety Olsztyńskiej", "Krakowskiej" czy "Głosu Wielkopolskiego", można było zobaczyć ustawki z konkretnymi politykami PiS, na których stawiała redakcja. Ale za chwilę te ustawki też odejdą do przeszłości, bo zapewne nie później niż w lutym zmieni się prezes Orlenu, a to oznacza natychmiastową zmianę linii programowej Polska Press. W Polskim Radiu też zmiany i nagle np. w Radio Zachód na antenę nie zostają wpuszczeni prowadzący sprzyjający PiS.

Nagle bez ostrzeżenia politycy PiS tracą wszystkie swoje medialne przyczółki. I o ile jeszcze pierwszy i drugi rząd jakoś sobie poradzą, bo za chwilę zaczną bywać w nowej TVP, przeproszą się z TVN 24 i będą zabiegać o wizyty w Polsacie, to dalsze rzędy są w bardzo kłopotliwej sytuacji. Nagle do wielu dopiero dotarły i bardzo prawdziwe stały się słowa Marcina Wolskiego z wieczoru wyborczego w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, że bez telewizji "nas nie ma".

Nerwy wynikają także z tego, że już przed "bitwą o TVP" było gorąco, a retoryka między największymi partiami się zaostrzała. Teraz porównania do generała Jaruzelskiego, stanu wojennego, a nawet Hitlera padają co kilka minut. W tej atmosferze prowadzenie pozytywnej kampanii wyborczej, która zacznie się już niebawem, może być po prostu niemożliwe. Wielokrotnie w ciągu ostatnich tygodni słyszeliśmy od polityków PiS, że nie wiedzą, jaka właściwie jest strategia partii. Z jednej strony wydawało się, że przed wyborami było za ostro i zbyt monotematycznie, a z drugiej strony kurs wciąż się zaostrza.

— Idziemy dokładnie tym samym torem, co przed wyborami do Sejmu, tylko jeszcze ostrzej. A w mniejszych miasteczkach często współpraca z resztą sceny politycznej układa się znacznie lepiej niż w Warszawie. Tylko jak tu coś układać, skoro wszyscy są zdrajcami, faszystami i siepaczami Łukaszenki... — mówi nasz rozmówca.

onet.pl