Aborcyjny wyrok TK jest ważny w tym wszystkim?
Kompletnie ludzi to dobiło. Rozpowszechnienie złości jest bardzo głębokie, dawno nie widziałem czegoś takiego w badaniach. Najpierw była frustracja związana z wirusem, zamknięciem w domach, potem przyszła złość, że jest druga fala, a przecież miało jej nie być, wreszcie na to wszystko nałożyło się uderzenie w sferę, która wydawała się dotąd Polakom w miarę bezpieczna - czyli w sferę obyczajową. Ona jakoś tam była poukładana, trochę posklejana na plaster, ale to działało. Ta koślawa konstrukcja nazywała się "kompromis aborcyjny" i cokolwiek byśmy o tym nie sądzili - a wiem, że środowiska progresywne dostają piany, jak się używa określenia "kompromis" - to dość dobrze oddaje emocje Polaków. Jakoś było to ułożone, nagle ktoś przyszedł i rozwalił. I to w takim momencie, kiedy ludzie potrzebują odrobinę stabilizacji. To nie jest tylko sprawa aborcji, bo zostały też naruszone takie tematy jak mój stosunek do kościoła, mój stosunek do kwestii reprodukcyjnych. Nie musieliśmy o tym myśleć, stawiać sobie tych wszystkich pytań, nagle przychodzi ktoś i kopniakiem niszczy całą konstrukcję. Mamy wielopoziomowy kryzys polityczny.
I on zatopi PiS?
Nie tak prosto. Kiedy emocje wybuchły na ulicach, od razu słyszałem komentarze: "No, wreszcie mamy ten antypisowski zryw, mamy to!". Ci, którzy tak mówią, nie rozumieją, co tam się tak naprawdę stało, kto wyszedł na ulice, po co wyszedł, co krzyczał i do kogo krzyczał. Wiem, że to niepopularny pogląd, bo oficjalna wersja po liberalnej stronie jest taka, że po pięciu latach Polacy wreszcie zrozumieli, dlaczego PiS jest straszny. Co protestujący krzyczeli? "Jebać PiS". A ja myślę, że oni tak naprawdę krzyczeli: "Jebać klasę polityczną".
Platformę też? I lewicę też?
Wszystkich. Jeśli spojrzymy na notowania różnych polityków - a prowadzimy regularnie takie badania - to jeszcze przed wyrokiem TK wszystkim zjechało. Była już druga fala pandemii i ludzie stracili serce do polityków z różnych opcji. Jedynym, który się jakoś bronił był Szymon Hołownia.
Na to wszystko nakłada się jeszcze jeden element wzmacniający bunt: frustracja kobiet. Wieloletnia.
Frustracja wieloletnia? Czyli?
Przed wybuchem protestów aborcyjnych badaliśmy kobiety w całej Polsce – przy okazji zupełnie innego projektu, to się zbiegło przypadkowo. To były badania jakościowe, rozmowy z precyzyjnie dobranymi grupami, które odzwierciedlają przekrój społeczny. Czego kobiety by chciały? Jak się czują? Jak sytuacja kobiet w Polsce wygląda? Jakie są ich aspiracje, marzenia? Jak im się żyje? Dlaczego dobrze, dlaczego źle? Kobiety ze wsi, z małych miast, z dużych miast. I jest coś, co powraca w tych badaniach jak refren: one są strasznie rozczarowane równouprawnieniem. Szczególnie te z małych miejscowości mówią mniej więcej tak: chciałam wyrównania ról kobiecych i męskich, a skończyło się tak, że oprócz ogarniania życia domowego dostałam jeszcze obowiązki facetów. "Kiedyś kobieta pracowała na jednym etacie w domu, a teraz mam dom, pracę i w zasadzie zasuwam na dwóch etatach". Całe to badanie było dla mnie niesamowitym doświadczeniem, rozmowy prowadziły moderatorki, dziewczyny, a ja miałem wrażenie, jakbym przez szparę w deskach patrzył na kobiece spotkanie jako nieproszony gość, taki męski podglądacz. Bo w świecie tych kobiet faceci prawie nie istnieją. Trzeba faceta mieć, ale nie warto mu stawiać przesadnych wymagań. Sytuacja jak w "Misiu" Barei. "Gdzie ojciec? A, pijany śpi, to dobrze!". Wystarczy, że on się nie szlaja, ale nie ma co liczyć, że przejmie obowiązki domowe, zresztą niech już siedzi na kanapie, bo tylko zepsuje. One mówią o równouprawnieniu tak: "Zamówiłam paczkę w Zalando, ale to nie jest to, co zamawiałam, chyba bym chciała to odesłać".
Odesłać równouprawnienie?
Nie odeślą tej paczki. W życiu. Bo zdecydowanej większości na równouprawnieniu cholernie zależy. Tak samo na własnej pracy zawodowej. "To coś mojego, to mnie buduje" - mówią. Jednocześnie mają poczucie, że ich doba musiała się wydłużyć. Trochę jak w korporacji. Dostajesz awans, niby większe pieniądze, a jednocześnie niewspółmiernie więcej roboty. I one dostały taki korporacyjny awans. Nie do końca są z tego zadowolone, wyobrażały to sobie inaczej: "To nie jest ten model butów, który zamówiłam, cisną te kozaki, ale trzeba je nosić, trzeba wytrzymać".
Dlaczego "trzeba wytrzymać"?
Czują niesamowitą presję. I bardzo dużo o tym mówią. Presję środowiska, które wymusza przyjęcie wszystkich obowiązków: i tych starych, i tych nowych. To wygląda tak: "Kochana, a kiedy za mąż wyjdziesz?". No to ona wyszła za mąż. "Ale dzieci, kochana, przecież dzieci nie macie!?". No, pięknie, więc pojawia się Karina, Brajan, Julia albo Ksawery - w zależności, jaką grupę społeczną badamy. Dzieciak pięknie się chowa. "Ale bez braciszka, bez siostrzyczki? No jakże to tak?". Nieustanne podnoszenie poprzeczki. One się czują ciągle popychane: znajdź chłopa, wydaj na świat dziecko, potem następne dziecko, musisz mieć w domu czysto, musisz mieć ugotowane. "Wiesz, kochana, pracę też musisz mieć, bo jakże to tak siedzieć tylko w domu, ale jak idziesz do pracy, to w domu tym bardziej musisz mieć ogarnięte". To jest opresja, którą one bardzo odczuwają. I same uważają - ze względu na to, jak je wychowano - że muszą to udźwignąć.
I to ma coś wspólnego z ostatnimi protestami?
Ma. Mówiliśmy o presji środowiskowej: "Lata lecą, a gdzie dzieci?". Otóż te kobiety postrzegają inne kobiety ze swojego kręgu towarzysko-rodzinnego niekoniecznie jako źródło wsparcia. To raczej rywalizacja. I to taka na maksa. Kto ma lepszą pracę, nowocześniejszy dom, lepszy samochód, czyje dzieci lepiej się uczą. One żyją w nieustannej licytacji, a przynajmniej tak o tym mówią. I mówią jednocześnie, że bardzo by chciały poczuć taką wspólnotę bab, że "wszystkie baby razem". Sorry za ten język, "wspólnota bab" w ustach faceta może brzmieć protekcjonalnie, ale to są ich określenia, które tu cytuję. Tylko jak one mogą poczuć wspólnotę, jeśli dzieciak tamtej jest zdolniejszy? Albo mój dzieciak jest zdolniejszy, więc tamta za plecami na pewno mnie obgaduje? Nie potrafią sobie poradzić z tymi rywalizacyjnymi schematami. Przychodzi strajk kobiet, wybucha rewolucja i te kobiety dostają ogromny prezent emocjonalny: mogą stworzyć wielki sojusz kobiecy. One w to weszły jak w masło.
Czyli bardziej chodzi o sojusz kobiet, a nie o kwestię aborcji?
O jedno i drugie. Bo wejdź w ich skórę: mają poukładany świat, w którym dom zajmuje jakieś miejsce, mężczyzna - tak samo, mają aspiracje, mają pracę zawodową, nie do końca są szczęśliwe, ale to życie jest jakoś poukładane. Aborcja też jest częścią tego porządku. W Polsce mamy miliony kobiet, które przerwały ciążę. Z badań wynika, że to około 25 procent. Co czwarta! To znaczy, że aborcja jest częścią ich życia. Jak spojrzysz na stratyfikację tych aborcji, to w większym stopniu są to ośrodki wiejskie i małe miasta. Najzamożniejsze kobiety oczywiście też usuwają ciąże, ale statystycznie trochę rzadziej. "Kompromis aborcyjny" - powtórzę - był częścią tego poukładanego, niesatysfakcjonującego, ale jednak w miarę bezpiecznego świata. Przychodzi ktoś i to rozwala. Dlatego zobaczyliśmy tak mocne protesty w małych miejscowościach. Te kobiety się nie zgadzają, żeby burzyć ich świat, a tak to odebrały. I nie ma znaczenia, czy one by z legalnej aborcji kiedykolwiek skorzystały, pewnie z legalnej nie, bo przecież 1200 aborcji rocznie w polskich szpitalach na NFZ to ułamek wszystkich. Chodzi o pewien symbol, a nie o konkretne rozwiązania.
I czego teraz chcą?
Żeby ktoś te klocki pozbierał i powkładał na dawne miejsce. Więc jak słyszą od Dudy: wiecie, rozumiecie, zrobimy taką nową ustawę, może nie wszystko zostanie po staremu, ale będzie dobrze - to dostają piany. Akceptacja dla takiego pomysłu jest niska, ponad 80 procent badanych to odrzuca. Bo na pytanie: "No ale co byście teraz chcieli? Co ma się teraz stać z tą aborcją?", ludzie odpowiadają mniej więcej tak: "My nie wiemy, co się ma stać, ale chcemy, żeby było tak jak było". Czyli chcą wrócić do bezpiecznego poukładanego świata, nawet jeśli nie był do końca satysfakcjonujący. Chałupa jest jaka jest, może ze ścian farba trochę odłazi, trochę uwiera sprężyna w łóżku, ale jak się bardziej pod kątem ułożę, to nie uwiera. To jest ten model. Świat jakoś oswojony, aborcja trochę zakazana, trochę nie, ale w razie czego wiedziałam, jak sobie poradzić. Ktoś tę chałupę rozwalił. Dlatego protesty wybuchły z ogromną siłą.
gazeta.pl