środa, 5 lutego 2025



Administracja Donalda Trumpa i prezydent Salwadoru Nayib Bukele ogłosili, że zawarli umowę pozwalającą USA na wysyłanie zatrzymanych migrantów i uwięzionych obywateli do więzień w Salwadorze. Ma chodzić m.in. o przestępców należących do gangów. - [Prezydent Salwadoru] zgodził się przyjąć każdego nielegalnego cudzoziemca w Stanach Zjednoczonych, który jest przestępcą, niezależnie od jego narodowości i umieścić go w swoich więzieniach - ogłosił sekretarz stanu Marco Rubio. W zamian Salwador pobierałby "stosunkowo niską" opłatę. Od wiosny 2022 roku w Salwadorze aresztowano ponad 84 tys. osób, wielu bez procesów. Tamtejsze więzienia słyną z przemocy i przeludnienia.

- W akcie niezwykłej przyjaźni dla naszego kraju Salwador zgodził się na najbardziej bezprecedensowe i niezwykłe porozumienie migracyjne na świecie. Zaoferował, że umieści w swoich więzieniach niebezpiecznych amerykańskich przestępców przebywających w aresztach w naszym kraju - mówił dalej Rubio. Rząd USA nie może deportować obywateli Ameryki, na co Rubio zwrócił uwagę. Stwierdził jednak, że to "bardzo hojna oferta i administracja oczywiście będzie musiała podjąć decyzję". Aaron Reichlin-Melnick, prawnik z American Immigration Council ocenił, że wysyłanie Amerykanów do więzień w innych krajach jest "tak niewiarygodnie nielegalne, że nie ma nawet cienia możliwości, aby to zrobić". 

Amerykański przywódca stwierdził, że jeśli to byłoby legalne to "zrobi to w mgnieniu oka". - To są chorzy ludzie. Gdybyśmy mogli wydostać ich z naszego kraju... mamy inne kraje, które by ich mogły przyjąć - powiedział dziennikarzom. Jak stwierdził, byłaby to "tania opcja" i "świetny środek odstraszający". - Będziemy musieli zaczerpnąć informacji, jeśli chodzi o kwestie prawne. Gdybyśmy mieli do tego prawo, zrobiłbym to w mgnieniu oka - podkreślił republikanin i dodał, że "przygląda" się takiemu pomysłowi.

gazeta.pl


Niedługo po objęciu urzędu prezydenta USA Donald Trump podpisał szereg rozporządzeń wykonawczych dotyczących kwestii społecznych. Decyzje obejmują między innymi zawieszenie federalnych programów opartych na zasadach "różnorodności, równości i integracji" (DEI), a także zwalczenia "ideologii gender". W związku z tym 28 stycznia Narodowa Fundacja Nauki (NSF) zawiesiła wypłaty grantów oraz zapowiedziała, że projekty badawcze zostaną przeanalizowane pod kątem zgodności z polityką nowej administracji.

W ubiegłą niedzielę (2 lutego) NSF ogłosiła odmrożenie grantów, ale analiza projektów badawczych nie ustaje. Jak donosi "The Washington Post", który dotarł do wewnętrznej dokumentacji agencji, głównym kryterium jest stosowany język. NSF opracowało listę słów kluczowych, na które zwracana jest szczególna uwaga i które przesądzić mogą o dalszych losach projektu. To między innymi na ich podstawie urzędnicy agencji mają zdecydować, czy badania są zgodne z rozporządzeniami wykonawczymi prezydenta Trumpa.

Na liście znajdują się słowa takie jak: "trauma", "nierówność", "antyrasizm", "uprzedzenia", "wykluczenie", "różnorodność", "płeć", "mowa nienawiści", "integracja", "mniejszości", a nawet "kobieta" i "kobiety". "WaPo" informuje, że podczas analizy istotny jest również kontekst, w jakim padają słowa. O ile "dostępność" w kontekście DEI mogłaby negatywnie wpłynąć na ocenę badania, nie stałoby się tak w przypadku "dostępności cyfrowej". Szczegółowe zestawienie opublikowała w mediach społecznościowych Darby Saxbe, profesor psychologii na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Z jej wpisów wynika, że weryfikowane są tytuły, abstrakty, streszczenia i opisy badań.

Więcej na ten temat pisze prestiżowe "Nature", które powołuje się na sześciu urzędników NSF. Według czasopisma weryfikowanych jest obecnie około 10 tysięcy projektów. Analiz  prowadzona jest przez ekspertów zajmujących się innymi dziedzinami - dla przykładu specjaliści w zakresie nauk przyrodniczych sprawdzają badania dotyczące socjologii lub ekonomii. Każdy projekt jest niezależnie weryfikowany przez dwie osoby. Jeśli weryfikacja stwierdzi nieprawidłowości, badanie może zostać zmodyfikowane, tymczasowo zawieszone lub całkowicie anulowane.

gazeta.pl


Newsweek: Wielka antropolog Margaret Mead uważała, że wojna została wynaleziona na pewnym etapie rozwoju ludzkości. A skoro została wynaleziona, możemy ją "odwynaleźć". To rzeczywiście możliwe?

Richard Overy: – Mead czy Bronisław Malinowski mieli poczucie misji – uważali, że musi istnieć sposób na powstrzymanie wojny. Zorganizowana przemoc była dla nich nowoczesnym wynalazkiem i niejako wyborem stylu życia. Ale problem z wojną polega na tym, że stała się ona integralną częścią tego, w jaki sposób społeczności rozwijały się przez tysiące lat. Ludzie wciąż po nią sięgają, gdy tylko pojawia się kryzys, potrzeba lub strach, co widać dziś w Ukrainie czy Gazie. Pragnienie "odwynalezienia" wojny jest nierealistyczne. "Wojna jest normalna" – napisał jakiś czas temu politolog Kenneth Waltz. Normalna w tym sensie, że nie jest aberracją, ale ważnym elementem długiej historii.

Wiemy, jak to się zaczęło? Kiedy ludzie zaczęli toczyć ze sobą wojny?

– Historycy często twierdzą, że dopiero wraz z rozwojem państwa, ponieważ tylko państwo mogło sobie pozwolić na tworzenie armii, dostarczanie broni, organizowanie walk. Trudno się z tym zgodzić. Formy zbiorowej przemocy, które obejmują zabijanie innych ludzi, sięgają bardzo daleko wstecz. W neolitycznych szczątkach w Europie sprzed 20 tys. lat widzimy groty strzał wbite w ludzkie szczątki, zmiażdżone czaszki, rozczłonkowane szkielety.

Badania około 300 "prostszych ludów" pokazują, że tylko 4 proc. tych społeczeństw nie toczyło wojen. W dolinie Cauca w północnej Kolumbii, gdzie kilkadziesiąt wspólnot walczyło jedna z drugą, mieszkańcy napadniętej wioski byli masakrowani, odcinano im głowy, kończyny, serca wycinano i zjadano na miejscu. W epoce nowożytnej plemię Jívaro z dorzecza górnej Amazonki nadal angażowało się w najazdy na sąsiadów, którzy – jak tłumaczyli – "mówili inaczej". I wciąż całe społeczności były masakrowane.

Wojny są zaprogramowane w naszej biologii? Jesteśmy – jak to ktoś ujął – "zabójczą małpą"?

– Żaden biolog nie twierdzi obecnie, że przemoc jest w naszych genach, ale mamy pewność, że wczesne homininy, zorganizowane w małe grupy łowców-zbieraczy lub rybaków, stosowały przemoc w celu ochrony przed intruzami, zdobycia zasobów i żywności, a czasami działały jako drapieżniki w sąsiednich społecznościach. Gdy już raz uciekłeś się do przemocy jako sposobu rozwiązania problemu, naprawdę trudno było wrócić do sytuacji, w której nie używa się siły. Ten wzorzec ewoluował, w społecznościach plemiennych i państwach został utrwalony na dobre. Istnieje biologiczna i ewolucyjna droga do powstania wojny. Choć jej natura bardzo się zmieniła w czasie.

(...)

U Azteków, Spartan czy wikingów wytworzyła się elita wojowników. To częste zjawisko?

– We wczesnych działaniach wojennych prawdopodobnie wszyscy mężczyźni i kobiety byli zaangażowani w walkę. Potem stopniowo rozwinęła się kultura, w której promowano najlepszych, tworzono kastę wojskową – nową strukturę społeczną. I to wydaje się uniwersalne. Niewiele było przypadków, w których działania wojenne nie odgrywały ważnej roli (zazwyczaj centralnej) w życiu społeczności. A już na pewno nie ma ich w historycznym okresie państw od około 6000 lat temu.

W Sparcie tchórzostwo zamieniało mężczyznę w społecznego pariasa, w kulturze wikingów stanowiło dla żony podstawę do rozwodu z "winowajcą". Słynny afrykański król Shaka Zulu kazał mordować kobiety, które zaszły w ciążę z jego żołnierzami, aby ci mogli się skupić na żołnierce.

W badaniach nad ludobójstwem w XX w. próbujemy pojąć, "jak to możliwe, że ludzie robią tak potworne rzeczy". W przeszłości nikt nie zadawał takich pytań. Zwycięzcy rutynowo mordowali całe społeczności, całe miasta, w tym kobiety i dzieci. Gdy rzymscy żołnierze wymordowali mieszkańców Antipatrei w Macedonii, gdy wojska Czyngis-chana wyrżnęły ludność wielkiej Samarkandy, gdy katolicy mordowali protestantów (i odwrotnie) w czasie wojen religijnych w XVI w., nie było poczucia winy. Wręcz przeciwnie. Było "świętowanie" przemocy, którą uważano za całkowicie uzasadnioną.

(...)

Pana książka zwiera niezliczoną ilość teorii przyczyn wojny. Która z nich wydaje się panu najbardziej sensowna?

– Nie ma jednej i prostej odpowiedzi, co właśnie starałem się pokazać w książce. Jednocześnie uważam, że dążenie do bezpieczeństwa jest prawdopodobnie najważniejsze w dłuższej skali czasowej. Wojna z Ukrainą jest również wojną o bezpieczeństwo: chodzi o niepokój Rosji związany z tym, że NATO i Unia Europejska przesuwają się coraz dalej na Wschód. Wojna w Gruzji, okupacja Krymu etc. też były wywołane rosyjskimi lękami o bezpieczeństwo terytorialne. Jak widać na przykładzie Ukrainy, troska o bezpieczeństwo może prowadzić do większego braku bezpieczeństwa. A w takiej sytuacji nigdy nie można wykluczyć uciekania się do broni absolutnej.

Co pan ma na myśli?

– Powszechnym założeniem wśród polityków, dowódców wojskowych i szerszej opinii publicznej – nawet w świecie z dziewięcioma potęgami nuklearnymi – jest to, że broń ta nie zostanie użyta ze względu na duże prawdopodobieństwo wzajemnego masowego zniszczenia. Założenie to rodzi pytanie, po co Indiom, Pakistanowi, Izraelowi i Korei Północnej broń nuklearna, skoro jest ona zasobem, który nigdy nie może zostać wykorzystany. Moim zdaniem we wszystkich tych czterech przypadkach istnieją regionalne kwestie bezpieczeństwa, w których opcja nuklearna może być użyta. Myślę, że prawie nikt nie będzie aktywnie dążył do III wojny światowej. Ale pamiętajmy też, że niewielu chciało dwóch poprzednich.

onet.pl


Filozof Mikołaj Bierdiajew, który po rewolucji bolszewickiej musiał uciekać z Rosji, pisał w Źródłach i sensie komunizmu rosyjskiego, że jego rodacy nie potrafią żyć według kodeksów prawa, ponieważ stało przed nimi nieskończenie trudne zadanie – „ukształtowanie i organizacja swojej nieogarnionej ziemi”. Wytłumaczenie Bierdiajewa ma dla mnie ogromny sens, ponieważ wyraża dokładnie to samo, co Ryszard Kapuściński tłumaczył Polakom na temat Afryki. Niedożywiony i spragniony mieszkaniec Konga lub Czadu, który w ponad 40 stopniach Celsjusza musi uprawiać ziemię, robi to „tylko” kilka godzin dziennie nie dlatego, że jest leniwy – jak mawia rasistowski stereotyp – lecz dlatego, że racjonuje ograniczone zasoby, a klimat wielu państw Afryki tworzy nieludzkie warunki do życia i pracy. Rosjanie zamieszkujący ogromne, często mroźne i niedostępne przestrzenie żyli w warunkach permanentnej walki z naturą. Oczywiście najpierw te przestrzenie podbijali, przez wieki nieustannie poszerzając własne terytorium, ale potem musieli je jakoś zagospodarować. Uprawa ziemi, budowa dróg i kanałów czy zwykłe dostarczanie żywności zmuszało do nadludzkiego wysiłku i składania masowych ofiar z ludzi przez rosyjskich despotów. W tak wrogich warunkach zachodni pomysł na prawo nijak ma się do rzeczywistości. Decydują nieformalne zasady zrodzone z konkretnych ludzkich przeżyć i emocji, bo w warunkach walki z naturą to one chronią zdrowie i życie. Znakomicie ujmuje to bon mot współczesnego rosyjskiego pisarza Jurija Bykowa: „Rosja to piękne krajobrazy i niewiele sensu”.

Jakub Benedyczak - Oddział chorych na Rosję