poniedziałek, 16 maja 2022


Zespół badawczy z rosyjskiego Laboratorium Socjologii Publicznej przeprowadził pogłębione wywiady socjologiczne i opisał, jakie postawy wobec wojny są obecne w rosyjskim społeczeństwie. Biełsat rozmawiał ze Swietłaną Erpylewą – pracownikiem naukowym Laboratorium Socjologii Publicznej i Centrum Niezależnych Badań Socjologicznych (Rosja).

– Podzieliliście ludzi, którzy popierają wojnę, na odrębne grupy. Jakie to grupy?

– Przeprowadziliśmy wywiady jakościowe z Rosjanami o różnych poglądach. Są to wywiady z osobami, które jednoznacznie wyraziły swoje poparcie dla tzw. operacji specjalnej. Wielu z nich nazywało to, co się dzieje, wojną. Należy jednak zdawać sobie sprawę, że nasze informacje nie są reprezentatywne. Oznacza to, że nie powinniśmy postrzegać tych grup jako reprezentantów wszystkich zwolenników wojny. Moim zadaniem było pokazanie, że poparcie nie jest jednolite. Przybiera różne formy, ludzie popierają różne rzeczy i w różny sposób. A oto grupy, które zidentyfikowaliśmy w naszych wywiadach.

Jedną grupę umownie nazwałam odbiorcami propagandy państwowej. Są to ludzie, którzy najczęściej oglądają oficjalne źródła informacji i deklarują swoje poparcie dla operacji specjalnej.

Nazywają ją operacją specjalną, a nie wojną,

Deklarują przede wszystkim swoje współczucie dla ludności Donbasu, która z ich punktu widzenia ucierpiała w czasie wojny, a teraz Rosja będzie ją chronić.

Są też ludzie, którzy bardzo się od nich różnią, można ich ironicznie nazwać historykami samoukami. Interesuje ich pewien rodzaj historii, śledzą to, co dzieje się na Ukrainie, od dłuższego czasu, nie zaczęli śledzić tego teraz i uzasadniają swoje poparcie stawiając akcent na długotrwałej konfrontacji między Rosją a Zachodem i konflikcie geopolitycznym. Mają pewne sympatie imperialne.

Ci ludzie, w przeciwieństwie na przykład do odbiorców państwowej propagandy, korzystają z różnych źródeł informacji. Mogą nawet krytycznie odnosić się do propagandy państwowej.

Nie oznacza to, że są oni przeciwni propagandzie, raczej opowiadają się za bardziej kompetentną propagandą. Osoby te mogą być również krytycznie nastawione do władz, zwłaszcza do polityki wewnętrznej władz rosyjskich.

Są tacy, którzy również podkreślają znaczenie konfliktu geopolitycznego w swoich uzasadnieniach wojny, kiedy mówią o obecności nacjonalistów na Ukrainie, ale są w tym względzie znacznie bardziej ostrożni.

W odróżnieniu od innych grup stale powtarzają, że są przeciwni wojnie w ogóle. Z pewnością jednak popierają to, co się dzieje.

Uważają, że wojna sama w sobie jest bardzo zła, że złe jest to, że giną ludzie. „To straszne, ale konieczne”.

Kolejną grupą są ludzie, którzy są w jakiś sposób związani z tym, co dzieje się w Donbasie. To znaczy, że mają tam krewnych, sami są emigrantami z Donbasu lub mają znajomych, bliskich, z którymi utrzymują kontakt, którzy opowiadają o tym, jak cierpieli w ostatnich latach.

Są to osoby, dla których propagandowa narracja o ośmiu latach wojny jest czymś znanym i dlatego znajdują usprawiedliwienie dla tego, co się dzieje.

Wydaje im się, że Rosja w końcu zakończy tę długą wojnę w Donbasie.

Są osoby, których niestety w naszej próbie nie ma zbyt wiele. Po prostu dlatego, że nie są gotowi do udzielania wywiadów, do rozmowy. Nie są gotowi do zajęcia jednoznacznego stanowiska.

Zapytani o poparcie dla wojny, odpowiadają, że ją popierają, ale w ciągu dłuższej rozmowy wyrażają swoje niezadowolenie ze wszystkiego, co się dzieje.

Mówią, że straszne jest to, że są ofiary, że czują się bardzo źle, nie mogą spać. Mówią, że jest im ciężko, że gospodarka cierpi, że odczuwają to na sobie, na swoich bliskich. Jednak mimo to, gdy pyta się ich o poparcie, odpowiadają twierdząco.

– Czy w czasie wojny powinniśmy ufać sondażom?

– Tak naprawdę musimy bardzo ostrożnie podchodzić do tych danych: sondaże przeprowadzane w reżimach autorytarnych w kontekście konfliktów zbrojnych najczęściej po prostu się nie sprawdzają. Jest przecież ogromna liczba osób, które nie odpowiadają, po prostu odmawiają odpowiedzi na pytania. I nie mamy pojęcia, co się dzieje w ich głowach. Nie powinniśmy patrzeć na liczby bezwzględne. Gdy mówi się, że 68 proc. ludzi popiera operację specjalną, nie można temu ufać. Jeśli jednak, na przykład, to samo badanie z zastosowaniem tej samej metodologii, z taką samą liczbą odmów, zostanie przeprowadzone w odstępie dwóch miesięcy i coś się zmieniło, możemy to przeanalizować.

– Rozmawiała Pani także z ludźmi, którzy są przeciwni wojnie. Co oni czują?

– W naszych wywiadach, na przykład z przeciwnikami wojny, pojawiali się tacy, którzy mówili o odpowiedzialności zbiorowej. Było ich bardzo mało. Wiele osób mówiło nam, że czują się w pewien sposób odpowiedzialni. Odpowiedzialność za to, by nie milczeć, ale coś robić. Niektórzy mówili o odpowiedzialności nie za wojnę, ale za to, że nie protestowali wcześniej, nie próbowali zmienić władzy. Odpowiedzialność bezpośrednio za inwazję Rosji na Ukrainę. Bardzo rzadko spotykałam ludzi, którzy czuli się odpowiedzialni, ale czuli oni odpowiedzialność za różne rzeczy.

– Czy można powiedzieć, że wojnę na Ukrainie popiera starsze pokolenie?

– Myślę, że tak. Takie dane pokazują sondaże. Można je analizować nie pod kątem liczb bezwzględnych, lecz wewnętrznych zależności. Bierzemy pod uwagę tylko odpowiedzi na konkretne pytania i sprawdzamy ich rozkład. Starsze pokolenie bardziej popiera wojnę niż młodsze. Nie oznacza to jednak, że całe starsze pokolenie popiera wojnę. Wśród osób starszych są oczywiście tacy, którzy aktywnie protestują. Ale statystycznie rzecz biorąc, wydaje mi się, że widzimy tę korelację.

belsat.eu

Mer Moskwy Siergiej Sobianin poinformował, że zakład Renault Rosja, który jest położony w rosyjskiej stolicy, przechodzi na jej własność. Będą tam produkowane auta pod marką Moskwicz.

Siergiej Sobianin dodał, że „kluczowym partnerem technologicznym” zakładów będzie KamAZ z miasta Nabierieżnyje Czełny, czyli fabryka samochodów ciężarowych. Zakład w Moskwie ma jednak produkować auta pasażerskie, początkowo tradycyjne, a „w perspektywie” elektryczne.

– Wraz z KamAZem i Ministerstwem Przemysłu i Handlu pracujemy nad tym, aby maksymalna liczba części była produkowana w Rosji – podkreślił.

Zakłady Moskwicz istniały od 1930 do 2010 roku. Tworzono je z pomocą amerykańskiego Forda. Produkcja rosyjskich samochodów w fabryce skończyła się na początku XXI wieku. Część firmy przeszła pod kontrolę Francuzów jeszcze w 1998 roku. Zaczęto wówczas montować auta Renault.

Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, Paryż częściowo wstrzymał produkcję. Teraz ogłoszono, że aktywy w Rosji przechodzą pod kontrolę rosyjskiego państwa. Sto procent akcji moskiewskiego zakładu trafiło do władz Moskwy, a 67,69 procent akcji AwtoWAZ z miasta Togliatti będzie należeć do Instytutu Badań Samochodowych i Pojazdów Samochodowych. Francuzi będą mogli wykupić te akcje w ciągu 6 lat. Reszta pozostanie w rękach państwowej rosyjskiej firmy Rostech. AwtoWAZ będzie zajmować się obsługą techniczną aut Renault i będzie nadal produkował Łady.

belsat.eu

Wyrwane wieże rosyjskich czołgów na ukraińskich polach stały się swoistym symbolem wojny na Ukrainie. Amerykanie określają to nazwą zabawki-niespodzianki „pajacyk w pudełku" („jack-in-the-box"), z którego po otwarciu wieczka wyskakuje figurka klauna. Liczba leżących oddzielnie wież świadczy o tym, że taki sposób destrukcji rosyjskich „tanków" nie jest wynikiem przypadku, ale efektem zastosowanej konstrukcji systemu przechowywania i ładowania nabojów.

W czołgach wywodzących się z rodzin: T-72 i T-90 oraz T-64 i T-80 zastosowano bowiem karuzelowy sposób ładowania wkładów amunicyjnych, w którym ładunki miotające i pocisk (a więc element wystrzeliwany w kierunku przeciwnika) są ułożone, w obracającym się zasobniku w kształcie pierścienia. W ten sposób można przekręcić magazyn w taki sposób, aby uzyskać dostęp do potrzebnej w danej chwili amunicji. Wtedy potrzebny ładunki miotający i pocisk są wyciągane do góry przez specjalny automat i ładowane do lufy tworząc w ten sposób gotowy do strzału nabój. W przypadku T-64 taki zasobnik zawiera 28 wkładów amunicyjnych, natomiast T-72 ma ich 22.

Niestety pierścieniowy magazynek znajduje się bezpośrednio pod główną wieżą i dwoma członkami załogi (dowódcą i celowniczym). W Ukrainie okazało się dobitnie, że trafienie pocisku przeciwpancernego w odpowiednie miejsce w tak zbudowanym czołgu powoduje reakcję łańcuchową i wybuch: zrywający wieżę lub nawet wyrzucający ją w powietrze. Oznacza to automatycznie natychmiastową śmierć całej załogi.

Tak naprawdę karuzelowy sposób podawania amunicji w rosyjskich czołgach miał być symbolem wyższości technologicznej sowieckich a później rosyjskich czołgów nad zachodnimi. Mechanizm zastosowany po raz pierwszy przez Sowietów w czołgach T-64 (tzw. przenośnik karuzelowy) miał bowiem dwukrotnie przyśpieszyć ładowanie odpowiedniego naboju do lufy zwiększając szybkostrzelność, a dodatkowo pozwolił na pozbycie się ładowniczego. Załogi czołgów T-64, a później rodziny T-72 składały się więc „tylko" z trzech osób: dowódcy, celowniczego i kierowcy.

Jak się później okazało taki postęp i automatyzacja nie znalazły uznania w niektórych krajach zachodnich, w tym w najnowszych czołgach amerykańskich (np. M1 Abrams) i niemieckich (np. Leopard 2). Zdecydowano się w nich bowiem wybrać prostsze rozwiązanie i pozostawić czwartego członka załogi – ładowniczego. Wykazano bowiem, że dobrze wyszkolony ładowniczy może być równie szybki jak rosyjskie automaty. Ponadto czwarty członek załogi upraszcza utrzymanie czołgu w sprawności i później w działaniu (przyśpieszając np. naprawę zerwanej gąsienicy czy proces uzupełniania zapasów).

Ale wybranie takiego, a nie innego sposobu ładowania wynikało też z innego podejścia do tolerowanych strat. Kraje zachodnie na pierwszym miejscu stawiały bowiem przeżywalność załogi, a nie jak Rosjanie: wykonanie zadania za wszelką cenę. Amerykanie wiedzą bowiem, że łatwiej jest dostarczyć nowy czołg niż wyszkolić jego obsługę. Pozostawili więc ładowanie „ręczne", ponieważ pozwala ono na odseparowanie załogi od magazynu amunicji.

W czołgach Leopard 2 i M1 Abrams pociski przechowuje się bowiem w chronionej kapsule z tyłu wieży i oddzielonej od części załogowej specjalnym włazem przeciwwybuchowym. Włazy te są mocniejsze niż górny pancerze, przez co eksplozja amunicji po trafieniu jest skierowana do góry przez panele wydmuchujące (blowout panels), a nie do przedziału załogi. Zapobiega to dekapitacji wieży, jaką często widać w przypadku czołgów T-72/T-64 i pochodnych.

defence24.pl

Pierwsza kula trafiła najmłodszego Jewgena, drugą Rosjanie wymierzyli najstarszemu Dymytrowi. Trzecia miała zabić Mykołę. Ostatni pocisk, choć Rosjanie o tym nie wiedzieli, nie sięgnął celu — przeleciał blisko prawego ucha i wyszedł powyżej prawej strony ust Mykoły. Średni z rodzeństwa przeżył, ale i tak został wrzucony do "dołu śmierci". Czuł ciała zmarłych braci i przysypującą ich ziemię.

— Wiedziałem, że żyję — mówi cytowany przez "The Wall Street Journal" Mykoła. Chybiony pocisk nie wyrządził mu poważnych obrażeń. Przeżycie egzekucji to jedno, wydostanie się z dołu i ucieczka przed rosyjskimi żołnierzami to coś zupełnie innego.

Opowieść Mykoły została potwierdzona przez lokalnych ukraińskich urzędników i członków rodziny. Sytuacja miała miejsce w pierwszych tygodniach wojny, (...)

Trójka braci dzieliła dom w Dowżyku razem z 36-letnią siostrą. To wioska na przedmieściach Czernihowa. Na ulicy słychać było wozy opancerzone, czuć, że wojna jest pod ich oknami. Najmłodszy z rodzeństwa, Jewgen, miał się czego obawiać — walczył z prorosyjskimi separatystami na wschodnich terenach Ukrainy, zanim zrezygnował ze służby. Gdy zaatakowali Rosjanie, chciał ponownie zaciągnąć się do wojska. Nie udało się.

Rosjanie urządzili łapankę. Przeszukiwali każdy dom w wiosce. Chcieli wiedzieć, kto i kiedy służył w ukraińskim wojsku. Szukali broni, na ciałach szukali charakterystycznych tatuaży lub blizn. Pod dom rodzeństwa Kuliczenko też w końcu pojawiło się dwóch Rosjan. Zażądali dokumentów, kazali się rozebrać i klęczeć przy płocie. Za chwilę pojawiło się kilku kolejnych intruzów. Weszli do domu, gdzie Jewgen trzymał spakowaną torbę pełną amunicji. Intruzi wsadzili trójkę braci na pojazd, założyli im worki na głowy. Gdy siostra wróciła do domu, zastała w nim jedynie porozrzucane rzeczy.

Samochód, którym jechali, w końcu się zatrzymał. Rosjanie zdjęli im worki z głów, oczy przewiązali taśmą i wsadzili do zimnej piwnicy. Następnie zabierali ich na przesłuchania. Chcieli wiedzieć wszystko. Gdy odpowiedzi ich nie zadowalały, grozili torturami, w tym odcinaniem uszu. Uwięzieni nie mogli ze sobą rozmawiać. Taki występek kończył się w najlepszym wypadku chłostą. Mykoła słyszał, jak jego bracia w pokoju obok wiją się z bólu.

21 marca braci związano i wsadzono na wóz. To miała być ich ostatnia podróż. Rosjanie wyrzucili całą trójkę w polu, nakazali uklęknąć. Mykoła słyszał, jak żołnierze kopią im grób. Usłyszał dźwięk zakładanego tłumika i kolejne strzały. Złowił uchem jeszcze ostatnie jęki braci, gdy Rosjanie zasypywali ich ziemią. Na policzku czuł spływającą krew — opowiadał w materiale telewizji Suspilne.

Mykoła nie chciał umierać. 33-latek wydostał się z dołu i ruszył w poszukiwaniu drogi do domu. Nie wiedział, gdzie się znajduje. Miał świadomość, że Rosjanie są w pobliżu. Przeszedł krótką drogę, schronił się w jednym z opuszczonych domów. Rankiem następnego dnia wyruszył na dalsze poszukiwania.

Po drodze spotkał życzliwych ludzi, którzy wskazali mu drogę, dali jeść i pić, a on opowiedział im swoją historię. Po 12 godzinach marszu w końcu ujrzał znajome zabudowania. Przeszedł lasem do domu swojego ojca. Ten źle zniósł wiadomość o śmierci synów, zaczął krzyczeć. Mykoła potrzebował opieki medycznej, którą otrzymał od miejscowej lekarki. Nie chciano ryzykować transportu do szpitala.

Niedługo później Rosjanie wycofali się, a linia frontu przesunęła się na wschód. 2 kwietnia Mykoła i jego siostra ruszyli w poszukiwaniu zwłok braci. Ostatecznie sprawą zajęły się ukraińskie władze, które początkowo nie mogły uwierzyć w prawdziwość tej historii. Krok po kroku zaczęto znajdywać kolejne przedmioty należące do braci. Ciała wciąż były jednak zakopane.

Udało się dopiero za piątym razem. Ciała wykopano i przewieziono do Czernihowa. 21 kwietnia, dokładnie miesiąc po egzekucji, zabici bracia spoczęli obok matki na lokalnym cmentarzu. Jak pisze "WSJ", ojciec braci jest grabarzem, ale tym razem nie był w stanie wykonać swoich obowiązków. Kolejne zbrodnie wojenne popełniane przez Rosjan w okolicach Kijowa są skrzętnie dokumentowane.

onet.pl