czwartek, 3 listopada 2016
Odwiedziłem sześć stanów: Pensylwanię, Nowy Meksyk, Kalifornię, Zachodnią Wirginię, Wisconsin i Arizonę. To rejony Ameryki, które tradycyjnie żyły z węgla i stali albo z rolnictwa. Zamieszkiwała je klasa robotnicza, która po drugiej wojnie światowej awansowała do klasy średniej. Obrazek typowego amerykańskiego miasteczka spopularyzowany przez Hollywood w połowie ubiegłego wieku w obyczajowych produkcjach – to były właśnie te miejsca. Trudno dzisiaj o większy kontrast. Widziałem miasta, które pozapadały się do tego stopnia, że nie ma tam dzisiaj nawet jednego lokalnego sklepu. Byłem w miejscach, gdzie większość lokalnej ludności żyje z zapomóg socjalnych i polega na zbieractwie grzybów i owoców w lesie, żeby mieć co jeść. Porównania do Trzeciego Świata są jak najbardziej na miejscu. Przeżyłem prawdziwy szok, gdy zdałem sobie sprawę ze skali epidemii lekomanii i uzależnień, szczególnie od heroiny, we wszystkich tych miejscach. To jest katastrofa. Każdy z moich rozmówców albo sam miał problem z narkotykami, albo znał kogoś, kto ma. Najciekawsze było to, że większość tych ludzi doskonale zdawała sobie sprawę z relacji między bezrobociem a tego typu wtórnymi problemami społecznymi, jak nazywają to fachowcy. Na każdym kroku słyszałem stwierdzenia w stylu: „Jeśli Trumpowi naprawdę udałoby się postawić miasto znów na nogi, to mój kuzyn czy bratanek w końcu przestałby brać, bo znów miałby pracę, sens i cel w życiu”. Zobaczyłem smutny kraj zubożałych, zrezygnowanych i zaćpanych ludzi. Na bezrobociu, ewentualnie żyjących od wypłaty do wypłaty, z zerowymi oszczędnościami oraz w poczuciu niewyobrażalnego strachu. Bo w Stanach wystarczy stracić pracę, by w mgnieniu oka zmienić się w nędzarza, którego nie stać na takie podstawowe sprawy, jak wizyta u lekarza. W metropoliach, gdzie żyje większość dziennikarzy, elit opiniotwórczych i polityków – nie widać tak bardzo ani tej ludzkiej desperacji, ani nierówności w dochodach. To dlatego tej zranionej Ameryki, choć robi się ona coraz większa, wciąż nie ma w powszechnej świadomości. Ta Ameryka popiera Trumpa, bo Trump przynajmniej obiecuje, że w końcu będzie ją i widać, i słychać.
forsal.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)