czwartek, 11 czerwca 2020
Przez kilka tygodni naświetlał się lampą kwarcową. Pod nadzorem lekarzy brał leki na bielactwo. Jego biała skóra ciemniała z dnia na dzień, aż kolorem niczym nie różnił się od czarnoskórych Amerykanów. Gdy jeszcze ogolił głowę, dla świata stał się pięćdziesięciokilkuletnim czarnoskórym mężczyzną, który jedzie przez południowe stany Ameryki.
John Griffin, słynny amerykański reporter, pisarz i działacz społeczny podkreślał potem, że dopiero w chwili, gdy dla wszystkich wokół sam stał się czarny, zrozumiał, jak czuje się czarny człowiek w Stanach Zjednoczonych.
USA, rok 1959. Przejście do świata czarnych jest dla białego człowieka, nawet tak świadomego i pozbawionego uprzedzeń jak Griffin, szokiem. Ot, prosta sprawa: chce pójść do toalety. I nagle okazuje się, że dla niego - czarnego - oznacza to kilkukilometrowy marsz przez miasto. Gdy chce się czegoś napić, też musi długo szukać - saturatory stojące w niektórych sklepach są dla niego - czarnego - niedostępne. W jednym ze stanów musi uważać, gdy patrzy na filmowy plakat z białą gwiazdą Hollywood - żeby jakieś nadgorliwe białe osiłki nie obiły mu kości "bo patrzył na białą kobietę". Jest obrażany w autobusie przez starsze białe kobiety, ścigany na ulicach przez młodocianych łobuzów. Je to samo podłe jedzenie, co inni czarni, bo musi stołować się tam, gdzie oni - nie wolno mu wchodzić do knajp dla białych. Jest podczłowiekiem, z którym biały może zrobić wszystko i nie poniesie za to kary.
gazeta.pl
Ale – żeby przesłanie było jasne – pan nie deprecjonuje znaczenia innowacji dla wzrostu gospodarczego?
Oczywiście, że nie.
Zatem są one motorem tego wzrostu?
Od lat 50 i 60 XX w. ekonomia szczegółowo opisuje ich znaczenie w tym aspekcie. Z jednej strony są dla niego bardzo ważne, z drugiej go nie wywołały, gdyż to kapitalizm jako system poprzedzał innowacje. Przyjrzyjmy się angielskiej wsi w XVIII w. Produktywność zaczęła tam rosnąć jeszcze na długo przed wynalezieniem silnika parowego. Odkrycie znaczenia innowacji dla gospodarki sprawiło, że rządy na całym świecie faktycznie uznały je za narzędzie realizacji swojego głównego celu, czyli wzrostu PKB. Moim zdaniem jednak próby stymulowania innowacyjności w gospodarce zazwyczaj nie działają. Innowacje są ważne dla rozwoju, ale nie są wszystkim.
Co konkretnie rządy robią nie tak, jak powinny?
Budują szklane domy, czyli te różnorakie centra, czy też parki innowacyjności i, licząc że tam ona rozkwitnie, hojnie wspierają rozwój start-upów.
To naprawdę błąd?
Nie ma dowodów na to, że te działania przekładają się na większą innowacyjność. Co więcej, większość badań pokazuje, że prawdziwe innowacje współcześnie pojawiają się raczej w dużych firmach z tradycjami niż w tych dopiero raczkujących.
Ale to młode firmy rozwijają potencjalnie przełomowe technologie takie, jak blockchain.
Blockchain to jedna z najbardziej przereklamowanych technologii, jakie powstały! Owszem, zmienia sposób archiwizowania i przetwarzania danych w bankach, ale pod względem wpływu na gospodarkę i społeczeństwo wciąż znacznie ustępuje wynalezieniu bankomatów. Jeśli natomiast chodzi o oparte na blockchainie kryptowaluty, to uważam, że jeśli zostałby ogłoszony konkurs na najbardziej bezużyteczny wynalazek, miałyby szansę na zwycięstwo. Są przydatne tylko, jeśli handlujesz narkotykami, albo pierzesz brudną forsę.
Jak na kogoś, kto wykłada teorię innowacji na uczelni wyższej, jest pan dość krytyczny. Czy są jakieś innowacje, które zyskały pańskie uznanie?
Oczywiście, że tak. Na przykład drony i samojezdne pojazdy mają ogromny potencjał do zrewolucjonizowania rynku dostaw, co ma niebanalne znaczenie dla polityki klimatycznej.
A smartfon nie jest przełomowym wynalazkiem?
Na pewno zmienił dużo w tym, jak wygląda nasza codzienność i zachowania społeczne, ale czy zwiększył naszą produktywność w istotnej mierze? Ostatnie dekady to globalnie raczej okres zastoju produktywności i spowolnienia wzrostu PKB. Możliwe jednak, że pozytywne skutki niektórych innowacji dopiero się ujawnią, w miarę, jak ludzie nauczą się z nich produktywnie korzystać. Proszę uwierzyć, ja nie jestem przeciwnikiem innowacji, lubię różnego rodzaju nowinki. Staram się jednak innowacji nie fetyszyzować.
Widziałem opakowanie czajnika, na którym producent podkreślał, że gwizdek sygnalizuje gotującą się wodę, jakby to była jakaś wyjątkowa właściwość tego czajnika. To objaw zwykłej głupoty, czy właśnie tej fetyszyzacji?
(Śmiech) Pozycjonowanie zupełnie zwyczajnych produktów jako superinnowacyjnych to dzisiaj powszechna praktyka rynkowa. Wspomniał pan o smartfonach i ich też to dotyczy. Tim Cook, prezes Apple, z wielką werwą i ekscytacją informował kiedyś publiczność, że nowy iPhone będzie dostępny także w kolorze leśnej zieleni.
Niesamowite!
Tak, brzmiał jakby ogłaszał ponowne nadejście Chrystusa na Ziemię. Ale ten typ marketingu jest całkiem racjonalny z punktu widzenia firm – wiedzą, że kapitał poszukuje dzisiaj miejsc, w których osiągnie największe zwroty giełdowe. Skuteczne przedstawienie siebie jako innowacyjnej firmy to wyższe ceny akcji, nawet jeśli firma nie przynosi realnego zysku. Firmy pokroju Ubera, czy Tesli mają dzisiaj inwestorów-fanów, którzy kupują ich akcje, mimo że nie ma fundamentów pozwalających wierzyć w ich nadzwyczajną wartość.
Uber nie jest rewolucyjną firmą?
Nie w takim stopniu, w jakim za taką uchodzi. Owszem, wprowadził rozwiązania zwiększające wygodę pasażerów, ale ta dysrupcja nie ma dla całej gospodarki jakiegoś rewolucyjnego oddziaływania. Ponadto to firma, która aby działać, musi dopłacać do biznesu. Uber za pomocą różnych kodów rabatowych i promocji płaci swoim klientom, żeby korzystali z jego aplikacji. To nie jest model biznesowy, którego można się spodziewać po rzekomej „firmie przyszłości” i mam wątpliwości co do tego, jak długo może on funkcjonować. Kolejnym problemem związanym z fetyszyzacją innowacji jest właśnie brak długofalowej perspektywy. Młodzi start-up’owcy nie myślą o swoich biznesach jako o przedsięwzięciach na całe życie. Mają pomysł, chcą znaleźć inwestora, rozwinąć go i sprzedać. Nie są skłonni poświęcać się swoim firmom całkowicie.
Zapominają też chyba, że obok e-biznesów istnieją także zwykłe biznesy – że zamiast tworzyć kolejną aplikację na smartfona, można np. otworzyć sieć zakładów fryzjerskich.
Owszem, tyle, że do stworzenia aplikacji niewiele trzeba – niewiele doświadczenia, wiedzy, kapitału. Każdy poważniejszy biznes wymaga tych rzeczy, a zdobycie ich zabiera czas. Nic dziwnego, że jak pokazują badania, przedsiębiorcy osiągają sukces najczęściej w wieku ok. 40 lat, a nie 18, czy 19, czyli nie w wieku obecnych start-up’owców. Inwestor Peter Thiel płaci młodym ludziom za to, żeby rzucali szkołę i zakładali firmy w Dolinie Krzemowej, tylko czy my potrzebujemy faktycznie tych wszystkich nowych aplikacji? Może lepiej, żeby w tej szkole zostali, zdobyli wiedzę i założyli potem bardziej złożone przedsiębiorstwa?
Obsesja na punkcie innowacyjności ma jeszcze jakieś negatywne strony?
Tak. Prowadzi do zaniedbywania tego, co uchodzi za nieinnowacyjne. Zaniedbujemy np. infrastrukturę, o czym w USA np. świadczy opłakany stan mostów, dróg, czy linii metra. Zaniedbujemy także całe klasy społeczne, ludzi, których nazywam „konserwatorami” czyli tych, którzy nie wymyślają co prawda nowych produktów, ale dzięki którym świat się kręci. Woźny, pracownik fizyczny, policjant, elektryk, itd. Ich pensje są niskie, gdyż społeczeństwo postanowiło wynagradzać głównie innowatorów. Im mniej „innowacyjna” praca, tym gorzej wyceniania. Dochodzi to tego, że niektórzy ludzie nie zarabiają nawet na tyle dużo, by opłacić rachunki.
obserwatorfinansowy.pl
Coraz więcej wskazuje na to, że wirus rozprzestrzeniał się w Wuhan na długo przed tym, jak namierzono jako ognisko słynny już targ z dzikimi zwierzętami. Ciekawą analizę – ale niedopuszczoną jeszcze do publikacji w czasopiśmie naukowym – wykonali naukowcy z Harvard Medical School. Przestudiowali zdjęcia satelitarne parkingów przy sześciu szpitalach w Wuhan. Do obserwacji i porównań wybrali okres od 9 stycznia 2018 do 30 kwietnia 2020. Przeanalizowali też, jak często Chińczycy wpisywali do najpopularniejszej w tym kraju wyszukiwarki internetowej Baidu słowa kluczowe związane z objawami koronawirusa: kaszel, biegunka. Przeanalizowali trendy wyszukiwania od kwietnia 2017 do maja 2020, tak by mieć również dla porównania dane z sezonów zwyczajnej grypy.
Efekt tych analiz? Specjaliści z Uniwersytetu Harvarda zauważyli wzmożony ruch pod obserwowanymi szpitalami w Wuhan już pod koniec lata 2019. W tym czasie nasiliło się poszukiwanie w Baidu hasła "biegunka". To była zmiana nieprzystająca ani do zwykłych schematów sezonu grypowego, ani niepowiązana jeszcze z nasilonym wyszukiwaniem hasła "kaszel". Ten objaw zaczął być częściej wpisywany do wyszukiwarki dopiero później, w tym samym czasie, gdy mocno wzrosło obłożenie szpitali.
Liczba samochodów pojawiających się na szpitalnych parkingach zaczęła rosnąć od sierpnia 2019 aż do końca roku i ogłoszenia lockdownu w Wuhan. Od stycznia 2018 zdarzały się w analizowanych przez naukowcach danych skoki obłożenia szpitali, ale było to w normalnym okresie grypowym, nie pod koniec lata. I nigdy nie było aż takich wzrostów jak w 5 z 6 szpitali między wrześniem a październikiem 2019. Towarzyszyło temu nasilenie trendów wyszukiwania "kaszel" i "biegunka" w Baidu. Naukowcy wzięli pod uwagę, że nasilenie się ruchu na parkingach mogło też wynikać z igrzysk wojskowych. Ale skok wyszukiwania haseł związanych z objawami choroby zaczął się kilka tygodni wcześniej.
Rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych wyśmiała ustalenia zespołu analityków z Uniwersytetu Harvarda jako absurdalne i doradziła, żeby wstrzymać się z pochopnymi wnioskami. Naukowcy zastrzegają, że ich metody mają swoje niedoskonałości i ograniczenia, m.in. zachmurzenie, które uniemożliwiało analizę wielu zdjęć satelitarnych, trzeba też było wybrać tylko te szpitale, które mają mniej zadrzewione parkingi. Ale, jak tłumaczą w podsumowaniu prac, takie alternatywne narzędzia do monitorowania rozprzestrzeniania się chorób były już stosowane np. przy śledzeniu chorób zakaźnych w Ameryce Łacińskiej (analiza zapełnienia szpitalnych parkingów). A jeśli chodzi o wyszukiwanie słów kluczowych, specjaliści z Uniwersytetu Harvarda przeanalizowali dla porównania nie tylko Baidu, ale też wyszukiwania w Google w momencie nasilania się epidemii w USA . I wyniki były porównywalne. – W naszej pracy – piszą w podsumowaniu - stawiamy tezę, że wirus krążył jeszcze zanim namierzono targ zwierząt jako ognisko. I że zanim wirus został wychwycony, mógł już rozejść się po świecie.
sport.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)