Newsweek: Jesteś jednym z nielicznych Polaków, którzy mieli możliwość spojrzeć w oczy Putina. Co w nich zobaczyłeś?
Wacław Radziwinowicz: Prawie łzy. Kiedy byłem u niego w pracy na Kremlu wraz z Adamem Michnikiem, zobaczyłem człowieka, który za wszelką cenę stara się przypodobać rozmówcy, zdobyć jego zaufanie i sympatię. Wykombinował sobie, że jak rozmawia z Polakami, to dobrze będzie pochwalić papieża Jana Pawła II — że taki mądry, że wielki Słowianin i przywódca światowy. Ale niedługo potem rozmawiał z mocno lewicującymi katolikami z Włoch i im mówił, jak strasznym konserwatystą jest papież.
Putin, jak rozszyfrował go na samym początku jego kariery Grigorij Jawliński, albo werbuje rozmówcę, albo go prowokuje.
A mój dobry znajomy Władysław Inoziemcew dopełnił obrazu Putina, nazywając go prawdziwym faszystą, ale bez ideologii. On tę ideologię dorabia sobie na bieżąco, w zależności od tego, co mu jest akurat potrzebne.
Czego wtedy, kiedy byliście u niego, potrzebował od nas?
— To był 2002 r., przyjechał do Polski załatwić budowę drugiej nitki Gazociągu Jamalskiego biegnącego przez Polskę do Niemiec. Po to, jak mówią Rosjanie, żeby kręcić Niemcami na rurze gazowej jak na rożnie.
Wtedy na spotkaniu w Oświęcimiu, gdy Aleksander Kwaśniewski nalegał, by Rosjanie zgodzili się upamiętnić polskich oficerów zabitych przez NKWD w Smoleńsku, Putin popatrzył na mapę z aktualnymi granicami państw i spytał: Ale powiedz Aleksander, po co oni tam przyjechali?
— Putin pewnie wtedy grał idiotę. Przecież on był prawą ręką mera Petersburga Anatolija Sobczaka, wybitnego demokratycznego polityka, z pochodzenia Polaka. Nie mógł nie wiedzieć, co to był Katyń.
Potem wiele słów sympatii Putin wygłosił pod naszym adresem jeszcze w 2009 r., gdy przyjechał na Westerplatte. PiS-owcy oskarżali wówczas ministra Radka Sikorskiego, że zdradzał Polskę, bo szukał zbliżenia z Putinem, a było dokładnie na odwrót. To Putin szukał zbliżenia z nami, bo wybuch światowego kryzysu finansowego mocno poturbował Rosję, która ledwo uniknęła kompletnego załamania, a Polska sobie świetnie wtedy radziła. Na Kremlu, jak mówi Dmitri Trenin, mają wagę, a na niej ważą państwa i Polska wtedy bardzo zyskała na wadze. Wszystkie drzwi w Moskwie były otwarte przed Polakami. Nawet sam Putin miał nam znowu udzielić w 2009 r. wywiadu. Odwołał go, po zamachu terrorystycznym w moskiewskim metrze, ale w zamian napisał duży artykuł dla "Gazety Wyborczej", więc w pewnym sensie jest naszym kolegą z łamów.
(...)
Znienawidzony Zachód ratował wówczas Kreml przed bankructwem, zapewniając mu pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
— Niby tak, ale te 4 mld dolarów zniknęły w locie, błyskawicznie rozkradli je Bierezowski i inni oligarchowie i urzędnicy. Ale gdy do władzy przyszedł Putin, to koniunktura na świecie się poprawiła, ropa i gaz zaczęły drożeć i strumień pieniędzy popłynął do budżetu. Zresztą Putin odziedziczył po Jelcynie bardzo dobrą ekipę rządową, która wprowadziła podatek liniowy i zrobiła reformę pieniężną. Kradli – jak mówiło się w Rosji – jak poprzednicy, ale dużo jeszcze zostawało na różne rzeczy. To był olbrzymi skok — średnia płaca wzrosła z 70 dolarów do blisko 1 tys. dolarów w 2013 r. Putin obiecał ludziom, że dogonią Zachód i będą żyć jak Portugalczycy, ale tego nie może osiągnąć. Wie za to, że jego popularność bardzo rośnie w sytuacji wojennej. Przecież on wyrósł w 2000 r. na przywódcę i prezydenta, bo wywołał wojnę czeczeńską, wysadzając wcześniej w ramach prowokacji w powietrze domy w Moskwie. Potem rozpętał wojnę w Gruzji, a najbardziej urósł w siłę, kiedy zajął Krym w 2014 r.
Przy tym wszystkim, on naprawdę uważa się za demokratę. Powiedział, że gdy umarł Ghandi, uznawany za największego demokratę na świecie, to on nie ma z kim rozmawiać…
Ghandi, który bez walki chciał wyzwolić Indie z brytyjskiego kolonializmu, musi przewracać się w grobie.
— Sergiej Kowaliow, nieżyjący już nasz dobry znajomy, obrońca praw człowieka miał formułę na stan wiedzy Putina — on wie to, czego nauczyli go na kursach KGB. Tam, bez wgłębiania się w temat powiedzieli, że Ghandi był wielkim demokratą, bo słuchał ludu i walczył z imperializmem i Putinowi wszystko się zgadza — przecież on też walczy z zachodnim imperializmem i jest święcie przekonany, że jest jedyną skutecznie działającą instytucją demokratyczną na świecie.
Dla niego demokracja to jest jego silna władza, która potrafi rozmawiać z narodem, wie, czego on potrzebuje i twardą ręką to realizuje. Pewnie teraz myśli: Naród chce zwycięstwa w wojnie i odzyskania Ukrainy. Ja to czuję, ja to wiem od swoich socjologów oraz od moich generałów, choć oni czasem bezczelnie mnie oszukują.
Jest przekonany, że potrafi odgadnąć i spełnić marzenia swojego narodu. W przeciwieństwie do prezydentów-mięczaków z Zachodu, którzy tylko myślą, że za dwa-trzy lata będą musieli znowu stanąć do kampanii wyborczej i szukać jakichś sztuczek, by zdobyć te kilkadziesiąt procent głosów w wyborach.
Putin uznaje, że na Zachodzie te sądy, parlamenty, media i inne instytucje demokracji są tylko dekoracjami, za którymi kwitnie korupcja i machlojki. Rosja tego wszystkiego nie potrzebuje, ale ma takie same dekoracje, bo wypada je mieć, ale prawdziwa demokracja to jest on – Putin.
Co Putina takim stworzyło? Miks powszechnej w rosyjskim społeczeństwie kultury kryminalnej, pranie mózgu w KGB i tęsknoty za imperium ZSRR?
— Putina wychowywała ulica i ci, których w Rosji nazywa się autorytetami, czyli ludzie, mający znaczenie i posłuch w świecie kryminalnym. To oni rządzili na podwórkach wielkich rosyjskich miast w latach 50. i 60., gdy po amnestii Berii wypuszczono z lagrów kryminalistów. To do nich Putin się przyznawał. Wychowała mnie ulica — mówił — ja byłem szpana, czyli chuliganeria podwórkowa. Posługiwał się ich językiem i stosował do ich kodeksu postępowania. Zresztą robi to również w polityce zagranicznej, bo jedną z najważniejszych zasad kryminalnych jest podział świata na "pacanów" i "terpiłów". Pierwsi to są mocne chłopaki, nie dają się obrażać, a jak ktoś im grozi, to pierwsi biją w mordę, trzymają się razem i kręcą światem. A "terpiły" znoszą poniżenia, muszą godzić się na kompromisy, a uderzeni, nigdy nie oddadzą.
newsweek.pl