poniedziałek, 15 kwietnia 2024



Kreml opublikował fragmenty rozmowy przywódców Rosji i Białorusi – Władimira Putina i Alaksandra Łukaszenki – z 11 kwietnia w Moskwie. Dotyczyły one kwestii ewentualnych negocjacji, które miałyby doprowadzić do „pokojowego” uregulowania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Putin podkreślił, że Rosja zawsze była i nadal jest na to gotowa, „tylko nie w formacie narzucania nam jakichś ram, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością”. Lekceważąco odniósł się przy tym do organizowanej przez Szwajcarię konferencji promującej ukraińskie propozycje pokojowe, zwracając uwagę, że Rosja nie została na nią zaproszona.

Łukaszenka zapowiedział gotowość współpracy w doprowadzeniu do rozmów i zasugerował przyjęcie za ich podstawę projektu porozumienia, który negocjowały delegacje Rosji i Ukrainy pod koniec marca 2022 r. w Stambule. Putin zgodził się z tym, zaś jego rzecznik Dmitrij Pieskow potwierdził, że Kreml „nie wyklucza” uznania dokumentu stambulskiego za podstawę negocjacji, choć zastrzegł konieczność uwzględnienia zmian wynikających m.in. z formalnej aneksji przez FR czterech ukraińskich obwodów. Z kolei minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow wyjaśnił, że Moskwie nie chodzi o przyjęcie za podstawę do rozmów konkretnego dokumentu, opartego na odmiennych realiach, lecz o zawarte w nim zasady, „na jakich należy prowadzić dialog”.

Komentarz

Powyższe deklaracje Putina to najmocniejszy jak dotąd sygnał, że w opinii Kremla nastał odpowiedni moment do otwarcia negocjacji, które pozwoliłyby na obniżenie kosztów osiągnięcia rosyjskich celów politycznych wobec Ukrainy. O tym, że podstawą pertraktacji mogłyby być rezultaty rozmów stambulskich z 2022 r., powiedział 3 kwietnia minister obrony Siergiej Szojgu w rozmowie telefonicznej ze swoim francuskim odpowiednikiem Sébastienem Lecornu. Sygnalizowanie przez Kreml gotowości do negocjacji nie świadczy o zmęczeniu czy wyczerpaniu wojną ani o gotowości do zawarcia realnego kompromisu i rezygnacji z maksymalnych celów wobec Ukrainy. Wręcz odwrotnie, Moskwa najwyraźniej uważa, że osiągnęła wystarczającą przewagę w sferze psychologiczno-politycznej. Składają się na nią inicjatywa na polu walki, oznaki zmęczenia konfliktem i niechęci do dalszego ponoszenia jego kosztów w niektórych państwach zachodnich, impas w sprawie uchwalenia pakietu pomocy dla Ukrainy w Kongresie USA czy trudności z mobilizacją na Ukrainie. Kreml ma zapewne nadzieję, że w wypadku wciągnięcia Zachodu (a pod jego presją także Kijowa) w proces negocjacyjny mógłby liczyć na uzyskanie w nim tego, czego dotychczas nie był w stanie zdobyć na drodze militarnej.

Moskwa wolałaby zapewne uniknąć konieczności podjęcia kosztownej politycznie i gospodarczo ofensywy zbrojnej, której rezultat nie musiałby jej przynieść powodzenia w najbliższych miesiącach. Kreml wydaje się przy tym zakładać, że jego przeciwnicy (zwłaszcza administracja Joego Bidena i Berlin) – postawieni przed jasno zarysowaną alternatywą wynegocjowanego porozumienia z jednej strony a eskalacją konfliktu (spodziewana latem rosyjska ofensywa wojskowa) z drugiej – wejdą na ścieżkę ustępstw. W tym kontekście kolejna fala wypowiedzi rosyjskich oficjeli przywołujących widmo eskalacji konfliktu, jaka pojawiła się w ostatnich tygodniach pod pretekstem reakcji na wypowiedź prezydenta Emmanuela Macrona, oraz intensyfikacja ataków na ukraińskie obiekty energetyczne mogą być interpretowane jako element takiej właśnie strategii komunikacyjnej. Niewykluczone też, że Kreml w momencie rozpoczęcia letniej ofensywy chce mieć już otwarte kanały negocjacji, tak aby maksymalnie szybko i sprawnie przekuć sukcesy na froncie w prawnie wiążące zobowiązania traktatowe.

Moskwa nieprzypadkowo odwołuje się do rozmów politycznych toczonych między delegacjami Ukrainy i Rosji od końca lutego do końca marca 2022 r. na Białorusi i w Turcji w sytuacji wojskowej przewagi sił rosyjskich. Projektu porozumienia rosyjsko-ukraińskiego z wiosny 2022 r. jak dotąd nie ujawniono. Wbrew twierdzeniom Putina strony nigdy nie zgodziły się co do jego treści. Z nieoficjalnych przecieków wynika, że Rosja żądała w nim przyjęcia przez Ukrainę statusu państwa neutralnego, zakazu jej członkostwa w sojuszach wojskowych, rozmieszczania na jej terytorium obcych baz wojskowych i organizowania ćwiczeń z udziałem innych państw, demilitaryzacji (rozumianej jako radykalna redukcja sił zbrojnych, wprowadzenie limitów uzbrojenia, zakaz rozmieszczania systemów rakietowych i broni masowego rażenia), zrównania statusu języka rosyjskiego z ukraińskim oraz tzw. denazyfikacji (ustawowego zakazu działalności osób i organizacji, które Rosja uważa za wrogie wobec niej). Rosjanie zastrzegli wówczas, że w przypadku uzyskania przez Ukrainę gwarancji bezpieczeństwa nie obejmą one Krymu oraz tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych (w granicach administracyjnych obwodów donieckiego i ługańskiego), których anektowanie przez Rosję lub których niepodległość Kijów miałby formalnie zaakceptować. Dokument zakładał także, że po zawieszeniu broni nastąpi stopniowe wycofanie się wojsk rosyjskich z obszarów zajętych przez nie po 24 lutego 2022 r. (z wyjątkiem obwodów donieckiego i ługańskiego). Przyjęcie tych żądań oznaczałoby faktyczną utratę przez Ukrainę suwerenności, prawa do prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa (ale też wewnętrznej), oraz pozbawienie jej efektywnej zdolności do obrony.

W najnowszych wypowiedziach, m.in. ministra Ławrowa, dostrzec można wyraźną zapowiedź, że żądania rosyjskie w trakcie ewentualnych negocjacji będą wykraczać poza ustalenia zawarte w dokumencie stambulskim. Strona rosyjska zapowiedziała już, że warunkiem wstępnym będzie uznanie przez Kijów aneksji obwodów zaporoskiego i chersońskiego oraz utworzenie „korytarza sanitarnego” (strefy zdemilitaryzowanej) po ukraińskiej stronie granicy z FR. Tak jak w Stambule Moskwa niewątpliwie zażąda również zniesienia przez Zachód i Ukrainę wszystkich sankcji przeciwko Rosji. Należy przy tym oczekiwać, że w przypadku podjęcia rozmów strona rosyjska – negocjując z pozycji siły – eskalowałaby swoje żądania i próbowałaby je powiązać z tymi dotyczącymi zasadniczej rewizji europejskiego ładu bezpieczeństwa, zawartymi w projektach dokumentów przedstawionych USA i NATO w grudniu 2021 r. (zob. Rosyjski szantaż wobec Zachodu). Takie sugestie padały już wcześniej w wypowiedziach rosyjskich urzędników. Zarazem samo podjęcie rozmów sondujących z Moskwą przez zachodnich polityków może być przez nią wykorzystane do siania nieufności i stymulowania napięć pomiędzy państwami zachodnimi i Kijowem oraz wewnątrz wspólnoty zachodniej.

Wysłanie przez stronę rosyjską sygnału o gotowości do negocjacji ma także cel doraźny. Jest nim chęć osłabienia politycznego znaczenia przygotowywanej przez Szwajcarię konferencji promującej ukraińskie warunki pokojowego uregulowania konfliktu. Rosji zależy na opinii państw Globalnego Południa, które na wojnę rosyjsko-ukraińską patrzą przede wszystkim z punktu widzenia jej negatywnych dla nich konsekwencji (destabilizacja rynków żywności, zakłócenia w handlu międzynarodowym, zmniejszone zainteresowanie Zachodu finansowaniem pomocy gospodarczej). Dąży więc do zneutralizowania wysiłków zachodniej dyplomacji, która przekonuje państwa Globalnego Południa, że to agresywność FR wobec sąsiadów stanowi główną przyczynę przedłużania się konfliktu. Manifestując wyraźniej i konkretniej swoją gotowość do rozmów, Kreml przypuszczalnie pragnie też ostatecznie odwieść Pekin od udziału w szwajcarskiej konferencji, ponieważ jak dotąd nie udało mu się skłonić go do jednoznacznego i publicznego zdystansowania się od tej inicjatywy.

osw.waw.pl


Chińskie banki zaczęły blokować płatności od rosyjskich firm za komponenty do montażu elektroniki, w tym części do serwerów, systemów przechowywania danych i laptopów.

Płatności są blokowane "nawet tym firmom, które podpisały długoterminowe kontrakty na produkcję i dostawę komponentów do montażu elektroniki" — mówi jeden z rozmówców dziennika "Kommiersant", który poinformował o problemach z płatnościami.

— Chiny są zasadniczo monopolistą w bazie komponentów. Prawie 100 proc. globalnego wolumenu komponentów do montażu elektroniki jest po ich stronie — dodaje ekspert.

Problemy z płatnościami to efekt międzynarodowych sankcji nałożonych na Rosję po inwazji na Ukrainę. Jak wynika z rozmów przeprowadzonych przez dziennikarzy portalu The Moscow Times, chińskie banki przestrzegają tych sankcji jeszcze bardziej rygorystycznie niż to konieczne.

Jeśli idzie o elektronikę, to problemy z płatnościami zgłosiły firmy IT Fplus i JSC Sovereign Mobile Initiative Holding. Według założyciela tego ostatniego Aleksandra Kalinina, od grudnia 2023 r. azjatyckie firmy finansowe "nie przegapiły płatności za towary od rosyjskich podmiotów prawnych za dostawy gotowych produktów" — komputerów, systemów przechowywania danych, serwerów itp. Problemy pojawiły się od początku kwietnia.

— Krajowi producenci, którzy zamówili komponenty z Chin, nie mogą przystąpić do montażu swoich produktów w Rosji — zauważa Kalinin. Jego zdaniem bank centralny powinien interweniować w tej sytuacji i "uzgodnić ze stroną chińską możliwość płatności".

Chińskie banki zaczęły odmawiać współpracy z Rosją i zaostrzać kontrolę nad operacjami ze względu na zagrożenie tzw. wtórnymi sankcjami USA w styczniu tego roku (chodzi o sankcje, które obejmują wszystkie podmioty dokonujące interesów z firmami znajdującymi się na liście sankcji – red.). Problemy z dokonywaniem płatności za pośrednictwem chińskich banków dotyczą prawie wszystkich towarów i usług, mówi Witalij Mankiewicz, przewodniczący Rosyjsko-Azjatyckiego Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców (RASPP).

W grudniu 2023 r. amerykański regulator zebrał szefów chińskich organizacji bankowych i zagroził nałożeniem na nich sankcji w przypadku ujawnienia współpracy z rosyjskimi podmiotami prawnymi. Dlatego jak dotąd perspektywy nie są jasne — zauważył Mankiewicz.

Problem z płatnościami do Chin "zaczął narastać ok. lutego i osiągnął swój szczyt w kwietniu", mówi Julija Szlenskaja, prezeska brokera celnego i logistycznego KVT. Według jej szacunków ponad połowa importerów nie jest w stanie uregulować płatności od chińskich dostawców — niezależnie od tego, czy towary są objęte sankcjami i z usług którego banku korzysta dostawca. Z tego powodu dostawy towarów z Chin spadły trzykrotnie.

— W ciągu najbliższych dwóch do trzech miesięcy nie spodziewamy się żadnych dostaw komponentów i zestawów montażowych dla żadnego rosyjskiego producenta — powiedziało źródło "Kommiersanta" wśród rosyjskich producentów elektroniki. Według niego obecnie opracowywane są alternatywne scenariusze płatności, ale obecny problem "opóźnia produkcję krajowej elektroniki o ok. sześć miesięcy".

Od lutego rosyjskie firmy — nie tylko trudniące się elektroniką — mają duże trudności z przesyłaniem pieniędzy do Chin. Część importerów nadal nie jest pewna, jakie będą losy płatności zrealizowanych na przełomie lutego i marca. Od innych banki wymagają dokumentów poświadczających, że ostatecznym nabywcą zakupionych produktów nie jest podmiot powiązany z armią rosyjską ani kompleksem wojskowo-przemysłowym.

Nigdy nie można być pewnym, która płatność zostanie zrealizowana, a która nie, wynika z informacji zebranych przez The Moscow Times. Chińskie banki niechętnie przyjmują płatności za towary o określonych kodach produktów. Ich lista dość dokładnie odzwierciedla listy sankcyjne USA, UE i ich sojuszników — a pod pewnymi względami nawet je przewyższa.

Sytuacja z kodem HS 88 jest beznadziejna — są to samoloty i statki kosmiczne, ich części itp. — To wszystko jest objęte sankcjami, nikt nawet nie będzie próbował za to płacić z Rosji do Chin — zapewnia jeden z importerów części lotniczych.

Prawdopodobnie będą problemy z produktami objętymi kodem HS 84 — są to wszelkiego rodzaju maszyny i urządzenia do produkcji elektroniki i komponentów komputerowych, a także części do ich tworzenia, reaktory i kotły jądrowe, komputery, łożyska.

Nie wszystkie produkty w tej kategorii znajdują się na listach sankcyjnych, ale zgodnie z naszą wiedzą większość chińskich banków, zwłaszcza dużych, wstrzymuje lub odrzuca wszystkie płatności bezpośrednie w ramach kodu 84. Niektóre płatności są realizowane, ale wydaje się, że jest to raczej wada po stronie chińskiej – mówi szef rosyjskiego operatora handlu zagranicznego.

Podobnie jest z grupami 85 i 90. Pierwsza z nich to elektronika i sprzęt komputerowy, od transformatorów i generatorów po sprzęt rejestrujący i telefony. Drugi to przyrządy i aparatura optyczna, fotograficzna, kinematograficzna, pomiarowa, medyczna, chirurgiczna.

(...)

Sprzęt medyczny w ogóle nie podlega sankcjom, ale obecnie trzeba go kupować z Chin za pośrednictwem krajów trzecich, bo banki nie chcą przyjmować płatności bezpośrednich — skarży się rosyjski importer wyrobów medycznych.

Są też problemy z kodem 9014 – chodzi o kompasy i przyrządy pomiarowe. — Nie można po prostu zapłacić chińskiemu dostawcy obroży z czujnikami GPS dla psów, trzeba udać się do banków — ubolewa sprzedawca artykułów dla zwierząt.

W marcu były duże problemy z płaceniem za samochody i części samochodowe – twierdzą pracownicy trzech rosyjskich firm zajmujących się dystrybucją chińskich aut. I to pomimo faktu, że chińscy producenci samochodów z wielkim entuzjazmem zwiększają sprzedaż w Rosji. — Są tu duże problemy. Musimy wymyślić jakieś inne schematy płatności — mówi nam jeden z dystrybutorów.

W tej sytuacji możemy ufać tylko tym naszym kontrahentom, którzy zapewniają, że problemy są przejściowe. Po wizycie amerykańskich urzędników opadnie kurz, rząd chiński zainterweniuje, banki sobie z tym poradzą – a płatności znów będą przebiegać normalnie. Ale na razie sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana, a zabawa w "wymyśl, jak zapłacić" — coraz trudniejsza i kosztowna – podsumowuje dyrektor naczelny dużego rosyjskiego importera.

onet.pl/The Moscow Times


— To był prawdopodobnie największy, jednoczesny atak rakietowy od czasu amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. — mówi Fabian Hinz z Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS). (...)

— Prawie żadna siła militarna na świecie nie jest w stanie wystrzelić tak dużej ilości materiału na raz. To stawia nawet rosyjskie ataki na Ukrainę daleko w cieniu — dodaje ekspert, który szacuje, że do ataku zaangażowano setki, jeśli nie tysiące irańskich żołnierzy.

Mimo że irańskie drony i pociski manewrujące są sterowane autonomicznie i musiały być koordynowane jedynie przez niewielki zespół, samo tankowanie jednego irańskiego pocisku na paliwo ciekłe wymaga zespołu od 10 do 15 osób. W nocy z soboty na niedzielę Iran wystrzelił ok. 100 pocisków balistycznych, a wśród nich pociski na paliwo ciekłe, więc operacja wymagała dużej siły roboczej.

USA zneutralizowało ok. połowy irańskich dronów, ale tylko jednocyfrową liczbę pocisków, relacjonuje Hinz. Jordania i Arabia Saudyjska również unieszkodliwiły niektóre z tych urządzeń, aby bronić własnej przestrzeni powietrznej przed ingerencją irańskich systemów.

— Możliwe, że to, co widzieliśmy podczas ataku, było maksimum tego, co Iran może osiągnąć — mówi Hinz.

Według szacunków Iran posiada 3 tys. pocisków balistycznych, co czyni go największym arsenałem na Bliskim Wschodzie. Jednak w ataku na Izrael aż 99 proc. pocisków i dronów zostało odpartych i nie było żadnych szkód poza jedną ranną dziewczyną i zniszczeniami bazy sił powietrznych.

— Środek odstraszający Iranu poniósł dziś poważną porażkę — mówi Hinz.

— Ograniczoną odpowiedzią mogłyby być ataki na dowódców irańskiej Gwardii Rewolucyjnej tak, jak podczas ostatniego ataku powietrznego na irański konsulat w Damaszku — mówi Hinz.

— Jednak Izrael może również zaatakować nawet wyższych rangą generałów irańskich w ich własnym kraju, czego dowiódł już wiele razy w przeszłości. Przykładowo podczas zamachu na architekta programu nuklearnego Mohsena Fakhrizadeha w 2020 r., który był bardzo pilnie strzeżony, a jego ruchy były utrzymywane w największej tajemnicy — dodaje ekspert.

Według Hinza najbardziej ograniczoną możliwą odpowiedzią Izraela mogłyby być ataki na irańskie zakłady produkujące drony i pociski balistyczne.

Irańskie centra dowodzenia są rozproszone po całym kraju i w większości ukryte głęboko pod ziemią. Natomiast fabryki dronów i rakiet znajdują się głównie nad ziemią, dlatego byłyby dla Izraela dużo łatwiejszym celem — tłumaczy Hinz.

Do ataku Izrael mógłby wykorzystać amerykańskie samoloty F-35 lub niemieckie okręty podwodne, które mogłyby również wystrzeliwać pociski manewrujące w irańskie cele.

Kluczowym pytaniem jest teraz to, czy Izrael w obliczu zaskakująco ograniczonych możliwości Iranu, wykorzysta okazję do przeprowadzenia decydującego uderzenia przeciwko irańskiemu programowi nuklearnemu — mówi Fabian Hinz.

Od dawna wiadomo, że Iran zgromadził już wystarczającą ilość wzbogaconego uranu, aby zbudować kilka głowic nuklearnych. Prawdopodobnie potrzebowałby kolejnych kilku miesięcy, aby wyprodukować operacyjną broń jądrową. W produkcji własnej broni nuklearnej nie powstrzymały Iranu ani porozumienie wynegocjowane przez prezydenta USA Baracka Obamę w 2015 r., ani polityka maksymalnego nacisku prowadzona przez jego następcę — Donalda Trumpa. Dlatego też od dawna trwają spekulacje, czy i kiedy Izrael może podjąć działania militarne przeciwko irańskiemu programowi nuklearnemu.

(...)

Program nuklearny Iranu jest rozproszony na co najmniej 64 lokalizacje w kraju, a najważniejsze obiekty znajdują się pod ziemią. Aby je zniszczyć, Izrael potrzebowałby najpotężniejszych bomb konwencjonalnych, które posiadają USA.

Izrael nie ma również bombowców zdolnych przetransportować najpotężniejsze amerykańskie bomby, dlatego izraelskie samoloty musiałyby albo wybrać najkrótsze możliwe trasy przez państwa arabskie, albo być tankowane w powietrzu. Pierwsze rozwiązanie wymagałoby zgody przelotu nad krajem od Arabii Saudyjskiej, a drugie samolotów do tankowania w powietrzu od USA.

onet.pl/Die Welt


Aureliusz M. Pędziwol: Prawie pół życia zajmuje się Pan relacją Rosja-Chiny. Czego można się dziś spodziewać po tym sojuszu/niesojuszu?

Michał Lubina: Dobre określenie sojusz/niesojusz. Tak naprawdę nie do końca wiadomo, jak to z nim jest. Na pewno nie jest to formalny, traktatowy sojusz. Ale z politycznego punktu widzenia ewidentnie coś w rodzaju sojuszu.

Niestety jest to trwały i stabilny układ. Opiera się na trzech filarach. Pierwszy to wzajemne zabezpieczanie tyłów strategicznych. Rosja jest dla Chin spokojem od północy, a Chiny dla Rosji – od wschodu. To było widać w Buczy, gdzie mordowały pułki chabarowskie. Gdyby Rosja miała problem z Chinami, te pułki stałyby nad Amurem, a nie zabijały ukraińskich cywilów.

Czyli podejrzenia, że Chiny mogą zająć Syberię, należy włożyć między bajki?

Ja to nazywam geopolityką starego górala. Chiny zajmujące Syberię to myślenie życzeniowe. Nic takiego nie nastąpi. Chiny nie planują rekonkwisty Syberii, przynajmniej dopóki Rosja będzie miała broń atomową i istnieć będą Stany Zjednoczone jako mocarstwo. Prawda jest taka, że Chiny są dziś mocno prorosyjskie, co z kolei jest podstawowym problemem, jaki Polska ma z Chinami.

Cały Zachód ma ten problem.

Tak, ale dla Polski ma on znaczenie egzystencjalne, bo Zachodowi Rosja nie zagraża, a nam tak.

Drugim filarem relacji rosyjsko-chińskich jest antyamerykanizm, czyli chęć przekształcenia obecnego porządku międzynarodowego w multipolarny, wielobiegunowy. Tu Chiny i Rosja są strategicznymi sojusznikami.

To są dwa absolutnie fundamentalne filary. Mniej istotny jest trzeci, czyli współpraca gospodarcza. Rosja była kiedyś głównym dostawcą broni dla Chin, ale dzisiaj Chiny aż tyle broni nie potrzebują. Od dekady Rosja jest głównym dostawcą ropy, gazu i węgla do Chin. Najważniejsza jest ropa.

A jak istotne dla Chin są obawy, że mogłyby stracić rynki światowe, angażując się po stronie Rosji w jej wojnie przeciw Ukrainie?

Chińczycy nie chcą oberwać sankcjami wtórnymi. Rubla chcą zarobić, ale i cnoty nie stracić. Na razie im to wychodzi. Przynajmniej formalnie stosują się do sankcji. Chińskie firmy zawieszają, albo ograniczają działalność w Rosji. Albo przechodzą do szarej strefy, wpół legalnie, przez pośredników, ale nie da się, czy też nie chce się ich złapać za rękę.

Chiny pomagają Rosji mocno tam, gdzie nie ma sankcji. Ale robią to tak, by się nie rzucało w oczy. Sprzedają Rosji ciężarówki, koparki, sprzęt budowlany. Na ten temat jest świetny raport Atlantic Council, a w nim taka niesamowita statystyka: wzrost eksportu koparek z Chin do Rosji o 4708 procent! To właśnie chińskie koparki pomogły zbudować Linię Surowikina, która zatrzymała ukraińską kontrofensywę. Tak pomagają Chińczycy.

Czy dla Chin istnieją jakieś czerwone linie? Takie, że gdyby Rosjanie je przekroczyli, Pekin powie: „Hola, hola, stop! Kończymy współpracę”?

Nie! Aż tak, że kończy się współpraca, to na pewno nie. Natomiast Chińczycy powstrzymują Rosjan przed wymachiwaniem nuklearną szabelką. To im się zdecydowanie nie podoba. To jeden z niewielu obszarów, gdzie Zachód i Chiny mówią podobnym głosem.

Poza tym Chiny udają, że nie pomagają Rosji, a Zachód udaje, że im wierzy. Ukraina zresztą też udaje, że Chiny nie wspierają Rosji. Dzięki temu jest przestrzeń do współpracy dyplomatycznej. Bo gdyby otwarcie powiedzieć, że Chiny wspierają Rosję, mogłyby ją wesprzeć jeszcze bardziej, na przykład dostarczając jej pociski artyleryjskie. A dopiero wtedy zrobiłoby się nieprzyjemnie. Lepiej więc grać w tę grę.

dw.com