czwartek, 21 listopada 2024



Putin ostatnio widziany był „na żywo” w Soczi podczas forum Klubu Wałdajskiego. Było to 7 listopada. Jak zauważyli czujni dziennikarze, od tamtego dnia służba prasowa Kremla serwuje w telewizyjnych programach informacyjnych jedynie tzw. konserwy, czyli materiały nagrane w przeszłości, pokazywane z opóźnieniem, z przestemplowaną datą ważności.

Ten numer już w kremlowskim cyrku ogrywali: Putin znikał na wiele dni, a jego obecność na scenie politycznej imitowały nakręcone zawczasu relacje ze spotkań z gubernatorami czy ministrami w zaciszu gabinetu. Opatrywano je świeżą datą, ale uważni obserwatorzy wyłapywali nieścisłości. Tak jest i teraz. Służba prasowa prezydenta podaje: 19 listopada Putin spotyka się z szefem frakcji Nowi Ludzie Aleksiejem Nieczajewem. Nieczajew informuje prezydenta, że jego frakcja popiera budżet federalny w pierwszym czytaniu. Tymczasem Duma już tydzień temu przegłosowała budżet w drugim czytaniu (pierwsze było 24 października). A zatem „konserwa” ma już blisko miesiąc.

Jak wyśledziła dziennikarka Farida Rustamowa, 19 listopada, kiedy to rzekomo spotkał się z prezydentem, Nieczajew był widziany na wystawie w Dumie. Miałby się potem szybko przebrać w inny garniturek, przystrzyc włosy i polecieć na Kreml, a tam zamiast siedzieć przez pięć dni na obowiązkowej kwarantannie przed dopuszczeniem przed oblicze cara, został natychmiast wpuszczony do najwyższego gabinetu, aby opowiedzieć dobre nowiny sprzed miesiąca.

(...)

Obserwatorzy zauważyli, że Putin znika z radarów, gdy ma problemy, gdy nie wie, jak wyjść z trudnej sytuacji. „Właśnie wtedy, gdy wszyscy oczekują od Putina reakcji, ten wykonuje pełne zanurzenie i wpada w stupor” – pisze publicysta Anatolij Niesmijan.

Nad czym teraz zastanawia się Putin? 

tygodnikpowszechny.pl


Jak przypomina ekspert, w połowie tego roku została zatwierdzona amerykańska doktryna nuklearna, która jednak została utajniona.

- Co powoduje, że jest dużo niewiadomych. Rosjanie liczą, że w razie uderzenia z ich strony jednym pociskiem nuklearnym, USA odpowiedzą również jednym pociskiem. Prawdopodobnie w amerykańskiej doktrynie zapisana jest asymetryczność. I tu dla Moskwy pojawiają się problemy - komentuje analityk ds. wojskowych.

Jakie to problemy? - Rosjanie nie są w stanie zdekapitować jakiegokolwiek amerykańskiego uderzenia nuklearnego. Natomiast USA są w stanie hybrydowym uderzeniem, przy pomocy precyzyjnych ładunków nuklearnych i broni konwencjonalnej, zdekapitować możliwości nuklearne Federacji Rosyjskiej. Zdekapitować, czyli definitywnie i trwale zniszczyć - uważa ppłk rez. Korowaj.

(...)

- Teoretycznie Rosjanie nie zrzucają ładunków nuklearnych blisko swoich granic i własnych wojsk. Wybuch oddziaływałby na rosyjskie terytorium i żołnierzy. Ukraina jest potrzebna Rosji cała, a nie skażona. Ma być rezerwuarem żywności, który w przeszłości ma wpływać na politykę światową. Uderzenie w Polskę też nic nie da, choć teoretycznie mogłoby się zdarzyć. Natomiast to też jest za blisko Rosji. Generalnie Moskwa nie zrzuca bomb atomowych w promieniu 700 kilometrów od swoich granic - twierdzi ppłk rez. Korowaj.

W ocenie analityka najbardziej powinny się obawiać kraje Europy Zachodniej: Niemcy, Francja czy Wielka Brytania.

- Czyli te kraje, które mają broń atomową, ale mają jej zbyt mało, by przewyższyć potencjał nuklearny Rosji. Wszystkie te kraje muszą w ramach ewentualnej odpowiedzi współpracować ze Stanami Zjednoczonymi. Czy Rosja może użyć broni nuklearnej? Teoretycznie może, ale z praktycznego punktu widzenia Moskwie to nic nie da - puentuje ppłk rez. Korowaj.

wp.pl


Jeszcze zanim prezydent-elekt Donald Trump i jego program pełen taryf zdobył Biały Dom, czołowe firmy planowały już przeniesienie produkcji z Chin w szybszym tempie, zgodnie z nowym badaniem.

Bain and Company, na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród 166 dyrektorów generalnych i dyrektorów operacyjnych, ustaliło, że odsetek firm przenoszących działalność poza Chiny wzrósł do 69% w 2024 r. z 55% w 2022 r.

Dokąd się udadzą? Najpopularniejszym miejscem docelowym był subkontynent indyjski, gdzie 39% dyrektorów stwierdziło, że się tam udają. Następnie 16% przeniosło się do Stanów Zjednoczonych lub Kanady, 11% do Azji Południowo-Wschodniej, 10% do Europy Zachodniej i 8% do Ameryki Łacińskiej, co zamyka pierwszą piątkę miejsc docelowych.

W międzyczasie coraz więcej firm „reshoruje” działalność do swoich krajów macierzystych lub „near-shoring” do krajów sąsiednich.

Badanie przeprowadzone w lipcu wykazało, że odsetek dyrektorów, których firmy planują przybliżyć łańcuchy dostaw do rynku, wzrósł w tym roku do 81% z 63% w 2022 r. Obejmuje to również pojawiający się trend „split-shoring”, w którym występuje mieszanka produkcji offshore i produkcji blisko domu.

Bain przypisał ten trend rosnącej niepewności geopolitycznej i rosnącym kosztom. Jednak dla amerykańskich firm, które stanowiły 39% ankiety, ustawa o redukcji inflacji z 2022 r. była kolejnym czynnikiem w reshoringu operacji, dodał.

Jednym z najważniejszych osiągnięć polityki krajowej prezydenta Joe Bidena jest to, że ustawa oferuje zachęty i ulgi podatkowe w kluczowych obszarach, takich jak technologie zielonej energii. Inna inicjatywa Bidena, ustawa CHIPS, również zachęcała do krajowej produkcji półprzewodników.

(...)

Ryzyko zbytniego polegania na chińskich fabrykach stało się oczywiste, gdy Trump nałożył cła na Pekin w trakcie swojej pierwszej kadencji w ramach swojej polityki gospodarczej „America first”. Zakłócenia w łańcuchu dostaw podczas pandemii również uwypukliły potrzebę większej dywersyfikacji.

Następnie Biden utrzymał cła Trumpa na Chiny, nałożył ograniczenia na inwestycje USA w Chinach i zachęcił do zwiększenia produkcji krajowej. A na swoją drugą kadencję Trump obiecał podnieść cła na wszystkich szczeblach, w tym wyższe cła na Chiny.

Wyższe cła USA na Chiny mogą zadać kolejny poważny cios drugiej co do wielkości gospodarce świata, która już została dotknięta krachem na rynku nieruchomości, problemami z zadłużeniem, a nawet kieszeniami deflacji.

Dzieje się tak, ponieważ eksport jest jednym z głównych motorów napędowych gospodarki Chin, chociaż fala środków stymulujących Pekinu wykazała pewne oznaki pobudzania konsumpcji krajowej.

Mimo to powódź taniego eksportu, który Chiny wysyłają na cały świat, skłoniła inne kraje do nałożenia większej liczby barier handlowych na Pekin.

Tymczasem zagraniczne inwestycje w Chinach znajdują się w trzyletnim kryzysie, który trwał w ostatnim kwartale. Mimo wysiłków Chin zmierzających do ożywienia wzrostu gospodarczego, inwestycje zagraniczne spadły o 13 miliardów dolarów w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy roku.

fortune.com


Schemat takiego ataku jest zasadniczo zawsze taki sam. Najpierw przez pozycje ukraińskie przechodzi swoisty walec ogniowy z pocisków artyleryjskich, rakiet i bomb, który niszczy wcześniej wykryte umocnienia i zmusza ukraińskich żołnierzy do wycofania się w ukrycia lub nawet do czasowego opuszczenia stanowisk. Rosjanie nie stosują tutaj żadnych ograniczeń i braki w zaopatrzeniu swojej artylerii traktują jako największą katastrofę (o czym świadczyły chociażby nagrane pogróżki Prigożyna w maju 2023 roku: „Gierasimow, Szojgu: gdzie jest cholerna amunicja?”). I nie ma tu w tym przypadku znaczenia słaba celność rosyjskich armat i bomb, ponieważ przy dużej ilości wystrzelonych pocisków zawsze jest jakieś prawdopodobieństwo, że któryś z nich w coś trafi.

Po takiej nawale ogniowej do walki włączają się pierwsze rosyjskie pododdziały szturmowe, które wprost nacierają na ukraińskie pozycje, w oddzielnych grupach (liczących nawet tylko po 6-8 osób), najczęściej wcale nie licząc, że ich natarcie zakończy się sukcesem. W tych początkowych uderzeniach wystarczy bowiem jedynie, by rosyjscy żołnierze dostarczyli na sobie w pobliże ukraińskich pozycji zapasy amunicji (stąd pierwszą falę żołnierzy często nazywa się niekiedy „plecakami”) oraz by ujawniły się nowe, nieznane jeszcze Rosjanom, ukraińskie pozycje obronne.

Te czołowe ataki są najczęściej niszczone ogniem ukraińskiej artylerii i dronami. Jednak dla rosyjskich wojsk sukces jest nawet wtedy, gdy przez tę nawałę ogniową przedrze się tylko jeden pojazd z desantem. I Rosjanie robią to nawet wtedy, gdy natarcie przebiega na otwartym terenie, w oddaleniu nawet o kilka kilometrów od linii wyjściowych.

Taki schemat działania widać jest np. w miniofensywie prowadzonej obecnie przez Rosjan w Obowdzie Ługańskim na kierunku Torskie. Ukraińcom jak dotąd udaje się niszczyć większość rosyjskich pojazdów biorących udział w natarciach. Tego rodzaju niepowodzenia są jednak przez rosyjskie dowództwo traktowane jako drugowojenne rozpoznanie bojem. Po nim bowiem do akcji ponownie wkracza rosyjska artyleria i lotnictwo bombowe, przetaczając przez wykryte w ten sposób stanowiska bojowe Ukraińców kolejny walec ogniowy.

Wszystko to powtarzane jest przez Rosjan tak długo i bez względu na straty, aż ukraińskim żołnierzom zabraknie amunicji, lub nie będą mieli po prostu, gdzie się ukryć. W terenie niezabudowanym ten proces przesuwania się rosyjskiego wojska jest szybszy, w przypadku miast jest to już operacja wymagająca tygodni (jak w przypadku Nju Jorka) lub nawet miesięcy (jak w przypadku Bachmutu czy Awidijewki).

Wuhłedar nie jest w tym przypadku żadnym wybitnym wyjątkiem. Był on bowiem broniony przez Ukraińców praktycznie od początku wojny, ale tylko dlatego, że Rosjanie czasowo przerywali tam ofensywy – np. ze względu na trudności w dostawie uzupełnień lub konieczność zabrania walczących sił w inne miejsce frontu. Kiedy jednak ataki były kontynuowane dzień po dniu, to Ukraińcy nie mieli żadnych szans, by utrzymać swoje pozycje i musieli wreszcie je opuścić, chociażby po to, by uniknąć okrążenia.

(...)

Szybkość w zdobywaniu danej miejscowości zależy więc tak naprawdę od czasu, jaki Rosjanie potrzebują, by ją zniszczyć. Dzielnice domków jednorodzinnych są więc zdobywane szybciej, kwartały blokowisk z kolei dłużej, podobnie jak różnego rodzaju zakłady przemysłowe. Takie, trudne do zdobycia kwartały mieszkalne są nazywane przez Ukraińców cytadelami i to one w pierwszej kolejności stają się celem rosyjskich ataków ogniowych. Tak było np. podczas przygotowywania ataku na ukraińską „twierdzę” stworzoną w zakładach fenolowych w Nju Jorku. To przygotowanie polegało po prostu na długotrwałym bombardowaniu i ostrzale artyleryjskim.

defence24.pl


Przed nalotem w nocy z 16 na 17 listopada 2024 roku, gdy użyto około 120 rakiet i 90 dronów, tak duży atak odnotowano m.in. 8 lipca 2024 roku (około 40 rakiet, z których jedna trafiła m.in. w szpital dziecięcy „Ochmadyt” w Kijowie) oraz 26 sierpnia 2024 roku (około 127 rakiet i 109 dronów kamikaze). Ten długi czas „zbierania sił” jest dowodem na to, że Rosjanom wyraźnie zaczyna brakować pocisków rakietowych.

Zmniejsza się przede wszystkim ilość dostępnych, starszych rakiet, np. typu Ch-22 i Ch-59, z których Rosjanie, pisząc kolokwialnie, po prostu się „wystrzelali”. Pozostają więc tylko nowe pociski, które nie mogą być brane z pustych już magazynów, ale bezpośrednio z linii produkcyjnych. Chcąc więc zorganizować większy nalot z użyciem około 100 rakiet Rosjanie potrzebują około dwóch miesiący. Dla ataku 40 pocisków potrzebny jest ponad miesiąc.

(...)

Największy problem będzie jednak miało rosyjskie lotnictwo. O ile z atakami ukraińskich dronów jakoś sobie radzono, o tyle na odparcie uderzenia pocisków ATACMS jak na razie nie znaleziono stuprocentowo skutecznego zabezpieczenia. Każda rosyjska baza lotnicza w promieniu 200-250 km musi się więc teraz liczyć z możliwością zaatakowania przez uzbrojenie zawierające głowice kasetowe, a więc niezwykle skuteczne w odniesieniu do rozśrodkowanych na „stojankach” statków powietrznych.

Teraz Rosjanie mają wybór – uznać swoją obronę przeciwlotniczą za skuteczną i nie przejmować się nowym zagrożeniem, lub też przerzucić samoloty dalej – nawet ponad 300 km od granicy. Przykładem może być wojskowe lotniska w Woroneżu, gdzie stacjonują m.in. bombowce taktyczne Su-34, które właśnie znalazły się w zasięgu ATCAMS-ów . Jeżeli przesunie się je jeszcze dalej, to być może będzie już konieczne tankowanie tych maszyn w powietrzu, co w przypadku rosyjskiego lotnictwa może się okazać katastrofą.

Ale wyciszone „wojskowo” będą niewątpliwie również bliższe lotniska, jak np. baza lotnicza w okolicy Biełgorodu. Może to np. praktycznie całkowicie wyeliminować działanie rosyjskich śmigłowców bojowych. Zasięg Ka-52 określa się np. na 460 km. Teraz nie ma możliwości, by taki śmigłowiec bojowy wystartował z miejsca bezpiecznego od ATACMS-ów i na nie powrócił. Skutkiem decyzji Amerykanów będzie więc na pewno spadek aktywności rosyjskiego lotnictwa taktycznego.

Skuteczność decyzji ogłoszonej przez Waszyngton, będzie zależała tak naprawdę od danych wywiadowczych, jakie za tym powinny pójść ze strony państw zachodnich. Optymalnym rozwiązaniem byłoby po prostu wyrażenie zgody na strzelanie tylko do tych celów na terenie Federacji Rosyjskiej, które Ukraińcom się dokładnie wskaże. Dowództwo ukraińskie, pozbawione (przynajmniej oficjalnie) własnego rozpoznania satelitarnego, na pewno by poszło na taki układ, tym bardziej że nikt nie miałby wtedy do niego pretensji za ewentualne skutki uboczne przeprowadzonego nalotu.

O ile z portami i lotniskami Ukraińcy mogą sobie bowiem w jakiś sposób radzić (wiedząc gdzie one się znajdują), o tyle z wyznaczeniem celów bardziej mobilnych (dowództw, centrów logistycznych, systemów dowodzenia i łączności, itp.) Ukraińcy mieliby już duże problemy. Tymczasem śledząc ruch pojazdów dostawczych, cystern i położenie radiostacji można stosunkowo łatwo namierzyć obiekty, stanowiące bardzo dobry cel dla „amerykańskich” rakiet. Kilka celnych uderzeń w tego rodzaju obiekty, zmusiłoby Rosjan do przesunięcia dowództw i centrów logistycznych, przynajmniej od szczebla pułku, o 350-400 km od linii frontu. Zabezpieczenie walczących wojsk przez pojazdy, które będą musiały przejechać tyle kilometrów może całkowicie osłabić „impet” ofensywy prowadzonej obecnie przez wojska rosyjskie.

Oczywiście można dyskutować nad tym, czy Ukraińcy odważą się przysunąć swoje wyrzutnie z rakietami ATACMS na odległość mniejszą niż 100 km od frontu. Problem polega na tym, że Rosjanie tego też nie wiedzą. Wiedzą natomiast, że systemy HIMARS i MLRS działa całkowicie pasywnie, a więc mogą skrycie zając stanowiska ogniowe nawet bardzo blisko linii styku wojsk.

defence24.pl


W przestrzeni medialnej mamy do czynienia z chaosem informacyjnym związanym z amerykańskimi doniesieniami. Zgoda USA na użycie przez Ukrainę rakiet balistycznych ATACMS stanowi raczej potwierdzenie obecnej praktyki, choć być może będzie oznaczać jej jakościowe i ilościowe rozszerzenie. Wiosną 2024 r. Kijów otrzymał zgodę Waszyngtonu na użycie amerykańskiej broni przeciwko celom w przygranicznych obwodach FR, co wiązało się ze wzmożonymi wówczas niszczycielskimi atakami na Charków. Ostatecznie władze USA oświadczyły, że zgoda nie dotyczy pocisków ATACMS, niemniej według części źródeł zostały one przynajmniej raz wykorzystane do ataku na obwód biełgorodzki. Mimo braku formalnego pozwolenia Waszyngtonu w sierpniu br. użyto ich do zniszczenia mostów na rzece Sejm w obwodzie kurskim, co miało odciąć od zaplecza część rosyjskiego zgrupowania (potwierdziły to materiały filmowe). Oficjalnie po raz pierwszy rakiety ATACMS wykorzystano 19 listopada br. do uderzenia na skład amunicji w obwodzie briańskim.
Dominujące w przekazie medialnym terminy „rakiety dalekiego zasięgu” i „głębokie uderzenia” są sprzeczne z ogólnie używaną terminologią wojskową. Kijów nigdy nie otrzymał zachodnich pocisków dalekiego zasięgu, umożliwiających głębokie uderzenia na terytorium nieprzyjaciela. Największy zasięg przekazanych dotychczas przez Zachód rakiet – 300 km (ATACMS Block 1A) – to najniższa graniczna wartość dla pocisków balistycznych krótkiego zasięgu (pomiędzy 300 km a 1000 km). Przekazane Ukrainie brytyjskie i francuskie pociski manewrujące Storm Shadow/SCALP mają zasięg ok. 250 km, a podstawowa wersja ATACMS (Block 1), którą Ukraińcy otrzymali w największej liczbie (nawet kilkaset sztuk) – 165 km. Możliwość przeprowadzania skutecznych głębokich uderzeń na terytorium FR dałoby dopiero przekazanie Kijowowi większej liczby rakiet o zasięgu co najmniej 1000 km. Typem rakiet stosunkowo łatwo dostępnym i w miarę szybko możliwym do zaadaptowania do potrzeb ukraińskich jest amerykański pocisk manewrujący JASSM-ER. Ukraińcy dysponują już potencjalnymi środkami jego przenoszenia – myśliwcami F-16. Kijów przeprowadza okresowo ataki na głębokie zaplecze agresora z wykorzystaniem dronów o zasięgu przekraczającym 1000 km, które są ukraińskimi konstrukcjami zbudowanymi z komponentów pozyskanych z Zachodu. Ze względu na niską efektywność mają one jednak znaczenie głównie psychologiczne.

O niewielkich zdolnościach oddziaływania Ukrainy przeciwko celom na terytorium Rosji decyduje nie tylko zasięg przekazanych jej środków rażenia, lecz także ich niewielka liczba, uniemożliwiająca przeprowadzenie zmasowanych uderzeń na podobieństwo tych organizowanych przez agresora. Ukraina dokonuje zaledwie kilku ataków miesięcznie z wykorzystaniem pocisków balistycznych ATACMS i manewrujących Storm Shadow/SCALP (głównie na bezpośrednie zaplecze wojsk agresora na terenach okupowanych), z których tylko część przynosi wymierne rezultaty. Analogiczne uderzenia Rosjanie przeprowadzają prawie codziennie (dysponują oni też zdecydowanie większą liczbą pocisków balistycznych i manewrujących, a także zdecydowanie szerszym spektrum przeznaczonych do różnego rodzaju misji typów rakiet). Niemniej rozszerzenie możliwości ukraińskich ataków przy użyciu rakiet ATACMS w rosyjskich obwodach graniczących z Ukrainą w dużo większym stopniu niż wyłącznie za pomocą dronów utrudniłoby tam funkcjonowanie rosyjskich logistyki i lotnictwa.

Skuteczność wykorzystania przez Ukrainę zachodnich rakiet do uderzeń na cele na terytorium Rosji wiąże się ściśle z zachodnim wsparciem w zakresie szeroko pojętego targetingu. Większość sukcesów ukraińskich sił zbrojnych osiągniętych dzięki użyciu zachodnich pocisków balistycznych i manewrujących nie byłaby możliwa bez udziału zdolności USA i Wielkiej Brytanii, wspierających obrońców w zakresie rozpoznania i naprowadzania ataków, a według części źródeł również ich organizacji (najprawdopodobniej w przypadku Londynu). Świadczy o tym załamanie skuteczności ukraińskich uderzeń na Krym po obserwowanym ograniczeniu dostępu do amerykańskiego rozpoznania, co nastąpiło po prawdopodobnym zestrzeleniu przez Rosjan amerykańskiego drona rozpoznawczego Global Hawk u wybrzeży Krymu w czerwcu br. Kijów uderzał od tego czasu kilkukrotnie, w tym pociskami ATACMS, na będący stosunkowo łatwym celem most w Cieśninie Kerczeńskiej, lecz wszystkie te ataki zakończyły się niepowodzeniem.

Powyższe informacje medialne nie wpłynęły na razie na zmianę stanowisk Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec w kwestii udzielenia zgody na ataki w głąb Rosji przy użyciu brytyjskich, francuskich czy niemieckich pocisków. Pociski Storm Shadow/SCALP najprawdopodobniej nie zostały dotychczas wykorzystane poza międzynarodowo uznanym terytorium Ukrainy. Brytyjskie media sugerowały do tej pory, że takie ich zastosowanie blokuje Waszyngton. Londyn zachowuje obecnie powściągliwość w publicznych deklaracjach, gdyż zarówno poprzedni, jak i obecny rząd zaliczyły wizerunkowe potknięcia na tym polu. W maju brytyjską zgodę na takie uderzenia sugerował szef MSZ David Cameron, a w lipcu – premier Keir Starmer. W obu przypadkach informacje te były później dementowane. Z kolei prezydent Francji Emmanuel Macron uznał decyzję USA za całkowicie trafną, ale również Paryż nie przekraczał jak dotąd „czerwonych linii” zarysowanych przez Waszyngton. Niemiecki Urząd Kanclerski natomiast nadal sprzeciwia się przekazaniu Ukrainie pocisków manewrujących dalekiego zasięgu Taurus na wyposażeniu Bundeswehry. Kanclerz Olaf Scholz oraz minister obrony Boris Pistorius powstrzymali się też od komentarzy na temat amerykańskich doniesień medialnych.

W reakcji na amerykańskie informacje Moskwa początkowo powtórzyła swoje pogróżki pod adresem USA i innych państw zachodnich, ale ich nie skonkretyzowała, uznawszy prawdopodobnie, że ewentualne decyzje nie zostaną w pełni wcielone w życie, a nowa administracja Trumpa je odwoła. Później poważnie zaostrzyła jednak ton i podjęła próbę odstraszenia USA i innych państw zachodnich od zwiększania wsparcia dla Kijowa poprzez groźbę potencjalnego użycia (niestrategicznej) broni jądrowej. 19 listopada opublikowano w Rosji zrewidowany tekst dokumentu „Podstawy państwowej polityki Federacji Rosyjskiej w zakresie odstraszania jądrowego”. W związku z tym wydarzeniem rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow oświadczył, że Moskwa będzie traktować posłużenie się przez Ukrainę dostarczonymi przez zachodnie mocarstwa jądrowe rakietami z ładunkami konwencjonalnymi do ataków na terytorium FR jako element napaści wyczerpującej warunki możliwego użycia przez Rosję broni jądrowej.

osw.waw.pl