poniedziałek, 4 maja 2020
Dziś dzieci tych robotników, pozbawionych na początku lat 90. znaczenia, pracy i godności, zwracają się ku agresywnemu nacjonalizmowi. Ideologia narodowa czy nawet patriotyczna daje niesłychanie silne, grupowe poczucie wpływu, znaczenia, bycia kimś. Wnuki robotników i robotnic, którzy w Służbie Polsce pracowali na wielkich budowach socjalizmu, tworzą dziś ruchy narodowe – stają się aktorami owych wielkich, smutnych i strasznych spektaklów, które dla nich są reżyserowane.
Wygrywającym po 1989 roku okazało się nowe mieszczaństwo, wywodzące się z peerelowskich elit: inteligencji, średniego aparatu urzędniczego i partyjnego oraz, w jakimś stopniu, choć zapewne mniejszym, niż twierdzą zwolennicy teorii o układzie, z aparatu bezpieczeństwa. Te elity zaś są dziećmi rewolucji 1939-1956. Oczywiście pojawiają się w „nowym” mieszczaństwie ludzie, którzy reprezentują mieszczaństwo „stare”, których genealogie sięgają Polski międzywojennej. Ludzie wracający z kilkupokoleniowej często emigracji czy ci, których tradycje rodzinne zachowały etos i mentalność przedwojennych bourgeois. Ale to nie oni decydują o kształcie „nowej klasy średniej”, nie oni są jej substancją. Nie oni też nadają tożsamość symboliczną nowemu hegemonowi społecznemu.
(...)
Rewolucja mieszczańska dopełniła się w jeszcze jednym sensie. Mieszczaństwo wywodzące się z wielkiego awansu okresu 1939-1956 przejęło władzę polityczną. Jego przedstawicielami byli w pewnym sensie jedni i drudzy; i opozycja demokratyczna, i generalicja. Różnica była taka, że opozycja to byli ci, którzy wcześniej odeszli od ustroju autorytarnego na rzecz demokracji. Generalicja i aparat partyjny natomiast do ostatniej chwili korzystały z tego ustroju i różnych profitów, które dawał. Lata 80. nieprzypadkowo są okresem, kiedy aparat państwowy i partyjny zamienia swoją pozycję w hierarchii władzy na pozycję ekonomiczną. Dogadali się więc i ustanowili hegemonię mieszczaństwa, której wyrazem był najpierw Wilczek, a potem Balcerowicz. Wprowadzono taki ustrój ekonomiczny, który dla mieszczaństwa jest najlepszy, przy wszystkich wadach tego, jak państwo polskie go realizuje.
Mieszczaństwo wzięło realnie władzę i osiągnęło ogromną korzyść polityczną, to znaczy władzę ustabilizowało. Nie czuje się jednak „w prawie”. Przez historię Donald Tusk będzie rozpoznany jako świetny przedstawiciel tej klasy. Sprawny, posiadający wszystkie pozytywne cechy nowoczesnego mieszczanina, obdarzony wybitnym talentem politycznym, który pozwolił mu na coś w Polsce niebywałego – ustabilizowanie władzy na dwie kadencje parlamentarne.
Jednocześnie okazał się politykiem pozbawionym poczucia legitymizacji wewnętrznej wystarczającej dla rozwinięcia pełnego rozmachu projektu społecznego czy wręcz cywilizacyjnego, projektu osadzonego w nowym uniwersum symbolicznym. Takiego, który wynikałby z przekonania, że można oderwać się od obciążonej tradycją przeszłości w imię politycznej wizji przyszłości. Brak wizji i hasło „nie róbmy polityki” są ogromną słabością jego formacji w porównaniu z opozycją konserwatywną, która uważa, że misję ma. Ona bowiem cieszy się rodzajem legitymizacji wewnętrznej – tradycyjnie silną legitymizacją przez krzywdę i cierpienie. Daje to poczucie moralnego prawa zmiany świata, którego brakuje hegemonistycznemu mieszczaństwu.
Andrzej Leder - Prześniona rewolucja
Prezydent Aleksander Łukaszenko rekomenduje wódkę, wizytę w saunie i ciężką pracę na traktorze. Do tej osobliwej listy środków antywirusowych można dopisać jeszcze grę w hokeja. Przywódca niewzruszony trwającą pandemią postanowił wziąć udział w rozgrywanym w Mińsku amatorskim turnieju. Pozując w kasku i z kijem w dłoni, przekonywał, że sport sprzyja zwalczaniu wirusów. Dlatego rozgrywki sportowe na Białorusi nie zostały wstrzymane, a obstawianie wyników tamtejszej ligi piłkarskiej to jedna z nielicznych nisz, jakie pozostały fanom zakładów bukmacherskich. Na trybunach wciąż widać ludzi, którzy nie przejmują się zachowaniem bezpiecznego dystansu i nie zakładają masek.
Zabrakło tego również podczas narodowego czynu społecznego (subotnika), w ramach którego ponad 2 miliony Białorusinów wykonywało prace przygotowawcze do obchodów 75. rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej. Prezydent sam dał przykład, pozując do zdjęcia w wojskowych spodniach, bluzie i w czapce z daszkiem podczas sadzenia drzew. Towarzyszył mu syn, Mikałaj. Warto odnotować, że obchody odbędą się zgodnie z planem, tj. 9 maja, i zapewne pojawią się na nich tłumy. Wcześniej Białorusini zdążyli już odwiedzić cerkwie podczas Świąt Wielkanocnych i cmentarze z okazji Radonicy (prawosławnego dnia modlitw za zmarłych). Łukaszenka deklarował, że nie wyobraża sobie, by mógł zabronić ludziom „pójścia i pokłonienia się rodzicom”.
(...)
Strategia przyjęta przez Aleksandra Łukaszenkę przypomina raczej tą z Ameryki Łacińskiej. To tam prezydent Brazylii, Jair Bolsonaro, kpi z „grypeczki” i uważa rozwiązania stosowane w innych państwach za histerię. Przekonuje też, że wirus za niedługo zniknie, więc nie należy ograniczać codziennego życia Brazylijczyków. Do zmiany zdania nie przekonały go nawet stwierdzone przypadki w jego najbliższym otoczeniu (sam również musiał poddać się testom). Z kolei w Nikaragui wiceprezydent i zarazem żona urzędującego prezydenta Ortegi, Rosario Murillo, rekomendowali obywatelom swojego kraju wspólny marsz „przeciwko wirusowi”. Na tym tle Białoruś nie wydaje się aż tak oderwana od rzeczywistości. Skąd u Łukaszenki latynoska mentalność? Część odpowiedzi może tkwić w danych gospodarczych.
Już w styczniu i lutym Białoruś odnotowała spadek PKB o 0,6 proc. A było to jeszcze przed turbulencjami w światowej gospodarce, spowodowanymi pandemią. Obecnie eksperci szacują, że białoruska gospodarka może się w tym roku skurczyć nawet o 10%, mimo że Mińsk nie zdecydował się na lockdown. Kłopoty dotknęły branżę turystyczną i rolniczą, spadła produkcja w niektórych fabrykach (bo części nie docierają), a wielu Białorusinów nie będzie mogło skorzystać z okazji dorobienia sobie w innych państwach, bo te zdecydowały o zamknięciu swoich granic. Przez kryzys w państwach Unii Europejskiej i Rosji ucierpi białoruski eksport.
Problemem jest też ropa. Kłopoty gospodarcze Białorusi na początku roku wynikały z komplikacji przy przedłużaniu kontraktu na dostawy tego surowca z Rosji. Do tej pory Mińsk kupował ją od Rosjan po cenach o kilkanaście procent niższych od rynkowych i mógł czerpać zyski z jej przetwarzania. Jednak ze względu na impas w negocjacjach dotyczących integracji obydwu państw Moskwa zadecydowała, że nadszedł czas na zwiększenie presji wobec niepokornego sąsiada. Porozumienie udało się uzyskać dopiero pod koniec marca, ale jego okoliczności nie mogą napawać białoruskiego przywódcy optymizmem.
Rosja postanowiła zmienić swoje stanowisko i zadeklarowała, że Białoruś w momencie poważnego wstrząsu ropy na rynku dostanie tyle tego surowca, ile zechce. Pandemia koronawirusa spowodowała, że popyt na niego spadł gwałtownie, zaś przedłużający się brak porozumienia pomiędzy państwami wydobywającymi go (zrzeszonymi w ramach OPEC+) nie pozwolił na odpowiednie zmniejszenie produkcji – ceny ropy poszły w dół, sygnalizując kłopoty gospodarek czerpiących dochody z jej sprzedaży.
onet.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)