wtorek, 9 kwietnia 2024



Jak napisał Deaton, wszystko rozbija się o nacisk, jaki w ostatnich dziesięcioleciach ekonomiści położyli na wydajność. Oznacza to odejście od norm stworzonych przez Adama Smitha, które uwzględniały etykę i ostateczny dobrobyt zaangażowanych ludzi. Noblista przypisuje to spadkowi zainteresowania "ekonomią dobrobytu", która zwraca uwagę na to, jak pieniądze przekładają się na dobrobyt.

Deaton stwierdził, że ekonomiści bazują na przestarzałych ideach związanych z ekonomią dobrobytu lub, co gorsza, w ogóle się jej nie uczą. Jednocześnie, jak mówi, w Stanach Zjednoczonych pojawiają się problemy społeczne, takie jak rosnące wskaźniki samobójstw i alkoholizmu oraz kryzys opioidowy. — Myślę, że pomimo powszechnego przekonania o tym, jak dobrze radzimy sobie gospodarczo, kraj jest w złym stanie. Dlatego jako ekonomista zastanawiam się teraz, jak powinienem nieco naprostować swoją praktykę ekonomiczną — powiedział Deaton. — Kilka rzeczy wiedziałem od samego początku. Jedną z nich było to, że dobrobyt to znacznie więcej niż tylko pieniądze — dodał.

(...)

Deaton w swoim artykule pisze, że "przez długi czas uważał związki zawodowe za utrapienie, które zakłócało ekonomiczną (i często osobistą) wydajność oraz że z zadowoleniem przyjął ich powolny upadek". Obecnie już tak nie uważa. (...)

Jego zdaniem panował wówczas konsensus, że działalność związków zawodowych nie była tak naprawdę potrzebna i że niezbędna ochrona pracowników już została wypracowana. Deaton zauważył jednak, że w ciągu ostatnich kilku dekad w Stanach Zjednoczonych osłabła pozycja związków zawodowych w prywatnych firmach, zwłaszcza wraz ze wzrostem liczby szkodliwych dla nich przepisów. Pracownicy zostali bez wsparcia wobec potęgi lobbingu korporacji i bogaczy.

Noblista widzi również dysproporcje między przedstawicielami rządu a pracownikami, w których imieniu mają przemawiać. Wskazuje, że chociaż większość Amerykanów nie ma wyższego wykształcenia, nie znajduje to odzwierciedlenia w salach Kongresu.

— W ekonomii nie ma zbyt wiele miejsca na władzę — powiedział Deaton. — W zasadzie nie rozmawiamy o tym zbyt często, ale historycy ciągle poruszają ten temat. Myślę, że powinniśmy więcej o tym myśleć. Uważam, że jednym z problemów bycia osobą z klasy robotniczej w dzisiejszej Ameryce jest to, że nie ma ona zbyt dużej władzy politycznej — ocenił.

Angus Deaton podkreśla, że w przeszłości związki zawodowe odgrywały ważną rolę społeczną. Wraz ze spadkiem odsetka pracowników zrzeszonych w związkach zawodowych utrata poczucia przynależności przyczyniła się do obecnego kryzysu samotności w USA, zwłaszcza wśród mężczyzn. Noblista dostrzegł również zdolność związków zawodowych do zapewnienia podwyżek płac nie tylko pracownikom zrzeszonym w związkach zawodowych, ale także innym osobom wykonującym ten sam rodzaj pracy. Tu wskazuje na ostatni strajk United Auto Workers. Ekonomiści mogliby powiedzieć, że logicznym posunięciem w obliczu żądań wyższych płac dla pracowników byłoby produkowanie samochodów w Chinach, gdzie jest to tańsze. Tak się jednak nie stało.

— Okazuje się, że producenci mieli całkiem sporą marżę zysku, a strajk zmusił ich do podzielenia się nią z pracownikami. W ekonomii to stara zasada, obecnie mało praktykowana, że w rzeczywistości istnieje rezerwa, którą można przeznaczyć albo na zyski, albo na płace. Toczy się więc swoista walka klasowa o to, kto ją otrzyma — powiedział Deaton.

(...)

Deaton powiedział mi, że duży wpływ wywarł na niego ekonomista Dani Rodrik, który napisał książkę "Has Globalization Gone Too Far?" o tym, jak globalizacja może pogłębiać nierówności i podziały społeczne.

Deaton przywołuje tu tak zwany chiński szok, kiedy to Chiny po raz pierwszy stały się globalnym centrum handlu i industrializacji w latach 80. ubiegłego wieku. Wówczas argumentowano, że napływ tanich produktów był korzystny dla Ameryki, mimo że wiele osób straciło pracę w krajowych zakładach produkcyjnych.

— Chodzi o to, że ludzie, którzy stracili pracę, tracą pieniądze z powodu szoku chińskiego, ale reszta z nas otrzymuje tanie towary. Twierdzenie mówi, że wartość tego, co my zyskujemy, jest większa niż wartość tego, co oni tracą. Problem w tym, że to różni ludzie — powiedział.

Tańsze telewizory nie są w stanie zrekompensować utraty środków na utrzymanie rodziny. Z kolei dyrektorzy firm mogą czerpać korzyści zarówno z wyższych zysków, jak i tańszych towarów. Rodrik podkreślił, że ekonomiści mają rację: ci, którzy mają coś do zyskania w handlu, zyskują więcej, niż tracą przegrani.

Zysk ten odbywa się jednak kosztem redystrybucji, co niekoniecznie musi być zgodne z naszymi oczekiwaniami. — Obecnie standardowa recepta brzmi: "OK, możesz opodatkować tych, którzy zyskali i oddać to przegranym", na co ja odpowiadam: "Och, tak, a kiedy ostatnio to zrobiliście?" — powiedział Deaton.

(...)

W swoim artykule Deaton bez ogródek wypowiada się na temat imigracji: "Kiedyś zgadzałem się z opinią ekonomistów, że imigracja do USA to dobra rzecz, przynosząca ogromne korzyści migrantom i niewielkie lub żadne koszty dla krajowych pracowników o niskich kwalifikacjach. Teraz już tak nie uważam". Wyjaśnił mi, że nie ma na myśli obecnego kryzysu na granicy USA, który jest "swego rodzaju bałaganem", ale raczej chodzi mu o długoterminowy wpływ na nierówności.

— Wzrost nierówności wiąże się z imigracją — powiedział.

W swoim artykule pisze, że "nierówności były wysokie, gdy Ameryka była otwarta, były znacznie niższe, gdy granice były zamknięte i ponownie wzrosły po ustawie o imigracji i obywatelstwie z 1965 r., gdy odsetek osób urodzonych za granicą wzrósł z powrotem do poziomu z końca XIX w." Według Deatona choć pracodawcy "uwielbiają" imigrację ze względu na tanią siłę roboczą, to w przeszłości sprzeciwiali się jej pracownicy i związki zawodowe.

Angus Deaton twierdzi, że Wielka Migracja, kiedy to fala czarnoskórych Amerykanów przeniosła się z południowych stanów do północnych, hipotetycznie nie miałaby miejsca, gdyby istniała wówczas otwarta polityka imigracyjna. Jak zauważa noblista, fabryki w Chicago i innych miejscach chętnie zatrudniałyby imigrantów z Europy, ale nie było to już możliwe, więc pozwoliło to na zatrudnianie czarnoskórych Amerykanów.

— To zmieniło świat, a mogło do tego nie dojść, gdybyśmy mieli bardziej liberalną politykę imigracyjną — powiedział Deaton. Dodał, że irytuje go jeden ze współczesnych argumentów za imigracją. Wielu pracodawców obwinia brak imigracji za braki kadrowe, twierdząc, że nie mogą zatrudnić wystarczającej liczby pracowników bez napływu nowej siły roboczej. Deaton stwierdził, że "nie należy słuchać ludzi, którzy tak mówią, chyba że wspominają coś o wynagrodzeniach".

— Mówią, że żaden Amerykanin nie chce tego robić, więc potrzebujemy imigrantów — wyjaśnia. — Chodzi im o to, że żaden Amerykanin nie zrobi tego za wynagrodzenie, które płacimy imigrantom — dodał.

businessinsider.com.pl


Michał Misiura, Bankier.pl: Od 7 marca Unia Europejska rejestruje wszystkie samochody elektryczne sprowadzone z Chin. Czy nadchodzą cła na chińskie elektryki?

Jakub Jakóbowski, Ośrodek Studiów Wschodnich: Cła nadejdą, bo trudno wyobrazić sobie, żeby postępowanie prowadzone przez Komisję Europejską nie doszukało się głównego przewinienia, które bada, czyli subsydiowania produkcji. To jest oczywiście element znacznie szerszego problemu, na który zwraca uwagę nie tylko Komisja Europejska, ale też wiele państw unijnych i producentów. To chińska ekspansja przemysłowa, która teraz bardzo szybko się rozkręca.

Mówiąc w skrócie, Chiny spowalniają, bo nie mogą już budować tylu mieszkań i infrastruktury. Receptą ma nie być postawienie na konsumpcję, co radziło im wielu ekonomistów. Wygląda na to, że wielki strumień kapitału, którym dysponuje państwo, Chiny próbują wpompować teraz w przemysł, w tym w branże, które tradycyjnie były podstawą europejskiej konkurencyjności. Stąd starcie handlowe, które widzimy i które nabiera rozpędu, gdzie samochody elektryczne są teraz głównym polem bitwy.

(...)

Wojna handlowa między Unią Europejską i Chinami jest przesądzona?

Myślę, że ona już trwa. Po prostu wygląda inaczej niż amerykańsko-chińska wojna handlowa, która była bardzo medialna, pełna spektakularnych, głośnych ciosów wymierzanych sobie nawzajem, z Donaldem Trumpem, który na Twitterze rozpoczynał nowe awantury co trzy tygodnie. To europejskie starcie wciąż nie jest tak intensywne jak amerykańskie, nie mamy jeszcze tak dużego podniesienia ceł.

No ale jeśli spojrzeć na tę nudną europejską machinę biurokratyczną, to ona bardzo regularnie, co tydzień, dwa, wypluwa z siebie nowe postępowanie antydumpingowe. To nie jest tylko kwestia samochodów oczywiście. Nowe postępowanie antysubsydyjne są prowadzone właśnie na chińskie pociągi sprzedawane do Unii, są dyskutowane cła antysubsydyjne na fotowoltaikę (to jest zresztą już dawno przegrana europejska bitwa). Rozważa się cła na technologie wiatrowe. Różnego rodzaju komponenty. Można by mnożyć przykłady.

Sądzę, że taka pełzająca wojna handlowa to jest to, z czym mamy do czynienia. No i główne pytanie brzmi: czy ona wystrzeli i eskaluje, jeśli Chińczycy zdecydowaliby się na retorsje, na uderzenie w Europę. Wówczas to może nabrać dużo większej temperatury.

(...)

Pojawia się też pytanie o transformację w stronę zielonej energii. Czy nie jest czasem tak, że powodzenie unijnych planów wymaga komponentów z Chin?

Zdecydowanie tak i to jest jeden z największych bóli głowy i politycznych szpagatów, które obecna Komisja, ale i na przykład partia Zielonych w Niemczech, musi wykonywać. Bo z jednej strony mamy postawienie na bardzo ambitny projekt transformacji energetycznej albo szerzej transformacji klimatycznej, bo to nie jest tylko energetyka, ale też elektryfikacja znacznej części gospodarki, zmniejszanie śladu węglowego i tak dalej.

Rzeczywiście powiedziałbym, że w rosnącej liczbie branż Europa żyłuje wymagania dotyczące ekologii albo np. udziału energetyki odnawialnej w miksie i jedynym krajem, który konkurencyjnie jest w stanie pokryć ten popyt, są Chiny, które mają sporo przewag. Jedną z nich są subsydia i na to trzeba zwracać uwagę, ale też i skala, którą Chińczycy zdołali sobie zbudować, m.in. w fotowoltaice.

Mówiłem już o tym, że to jest przegrana bitwa Europy. Dokładnie 10 lat temu Komisja Europejska chciała wprowadzić cła na fotowoltaikę z Chin. Chciała ratować przemysł, kiedy był jeszcze silny w Europie, ale wówczas interesy niemieckiego automotive’u przeważyły i Angela Merkel po prostu ukręciła łeb tej inicjatywie. Dzisiaj, po dziesięciu latach, tak naprawdę nie ma co zbierać, ponad 90% podaży ogniw fotowoltaicznych w Unii pochodzi z Chin.

To jest ten scenariusz, na który wiele innych zielonych przemysłów w Europie patrzy i widzi, jak ta konkurencja chińska zaczyna ich podgryzać, napędzana wielką skalą, którą w Chinach można osiągnąć, napędzana subsydiami, które dostaje od rządu. To widmo zniszczenia kolejnych przemysłów istnieje. W ten sposób zaczyna mówić o sobie branża wiatrowa w Europie. Na pewno ta część automotive, która wchodzi w elektromobilność, i sądzę, że ten katalog będzie się jeszcze poszerzał.

Stąd ten szpagat. Jeśli chcemy szybko transformować gospodarkę, to mamy do dyspozycji głównie tanie chińskie technologie. Natomiast jeżeli chcielibyśmy przy okazji budować swój przemysł, żeby to Europa reformowała się na europejskich technologiach, to potrzeba po pierwsze odgrodzenia się od chińskiej konkurencji, często nieuczciwej, a po drugie zainwestowania dużych pieniędzy we własną bazę przemysłową. W tę stronę generalnie idzie polityka unijna, tylko zawsze jest kwestia, kto za to zapłaci. Są państwa takie jak Francja, które dążą do tego, żeby obudzić ten europejski przemysł. Ale są też państwa takie jak Niemcy czy Holandia, które najwięcej dokładają do unijnego budżetu i wcale nie chcą dzielić się tymi pieniędzmi.

Europa ma szansę zbudować przemysłową niezależność?

To jest ewidentnie kierunek, który Europie próbuje nadać Ursula von der Leyen, wsparta przez wielu istotnych graczy. Wszystko, co łączy się z niezależnością wojskową, technologiczną, gospodarczą, bliskie jest francuskim sercom. Jest też wiele mniejszych państw, które zaczyna się budzić. Ciekawym przykładem jest Holandia, która kojarzy się przecież z wolnym handlem i swobodą gospodarczą, a teraz bardzo silnie odcina się od Chin. Próbuje, szczególnie te technologie procesowe, które rozwija, chronić przed Chińczykami. Więc sądzę, że grupa państw, która chciałaby w tę stronę pchać Unię, rośnie.

(...)

Pekin dotuje i wspiera produkcję samochodów elektrycznych. To napędza gospodarkę. Ale jeszcze całkiem niedawno w podobny sposób sponsorował infrastrukturalne projekty i deweloperów. Czy Chiny nie padną ofiarą pompowania kolejnej branży? Tzn. czy sektor automotive w Państwie Środka może skończyć jak branża nieruchomości, gdy pieniądze przestaną płynąć?

Pytanie jest zasadne i nawiązuje do fundamentalnej charakterystyki chińskiej gospodarki. To nazywa się oficjalnie socjalizmem z chińską charakterystyką, w którym rzeczywiście te rynkowe bodźce nie działają tak samo jak u nas. Ja przywołam tylko taki cytat, który bardzo lubię, jednego z chińskim polityków gospodarczych z okresu reform i otwarcia Chen Yun, który mówił: “rynek jest jak ptak zamknięty w klatce centralnego planu”.

Rzeczywiście trochę tak to działa. Tak było np. w infrastrukturze i mieszkaniówce, chociaż tam znacznie bardziej żywiołowo, niż w przemyśle. Państwo tworzy pewne ramy do rozwoju sektora, stawia na konkurencję wewnątrz Chin (a ta jest zażarta), ale jednocześnie bodźce, którym odpowiadają te firmy, nie są stricte rynkowe. Jak widzimy, teraz w sektorze automotive spółki ścigają się na budowanie skali, na pozyskanie pracowników, na walkę o pozycję rynkową i zagarnięcie rynku, ale tam niekoniecznie ma miejsce rachunek ekonomiczny sensu stricte.

Dostęp do kapitału jest bardzo szeroki. Państwo oferuje go praktycznie każdemu, kto chce budować tego typu technologie. Podręcznikowo, czyli tak jak chcieliby tego planiści z Pekinu, schemat wygląda tak, że najpierw te subsydia dostarczamy, one powodują eksplozję mocy przemysłowych, setki firm wchodzą na rynek, a później gdy to obciążenie dla państwa i dla gospodarki jest zbyt duże, powinno się te subsydia ucinać. Tylko że w chińskich realiach nie zawsze wygląda to tak dobrze, bo wielu nadal o te subsydia zabiega. A chińskie władze miast i prowincji wciąż wspierają “swoich” pomimo Pekinu.

Myślę, że akurat w chińskim sektorze elektryków upadki będą mniej spektakularne niż w mieszkaniówce. To też nie ta skala makroekonomiczne, ale upadki już się zaczynają. Słabsze firmy, które nie zbudowały skali i technologii i nie są konkurencyjne, powoli odpadają od peletonu i są pochłaniane przez większe firmy. Inaczej niż w przypadku mieszkaniówki Chińczycy ze swoimi samochodami elektrycznymi mają przed sobą teoretycznie otwarty cały świat.

Pas i szlak miał być sposobem na wypchnięcie przegrzanego sektora budowlanego na zewnątrz. To nie udało się do końca, nie w takiej skali, jakiej Chińczycy potrzebowali. Natomiast w teorii, jeśli chodzi o sektor samochodowy, jeśli świat pozostanie otwarty na chińskie auta, to możliwość budowy skali jest znacznie, znacznie szersza, bo firmy mogą eksportować za granicę. O ile zagranica się od tych samochodów nie odetnie.

Jakie inne branże są teraz szczególnie hojnie dotowane przez Chiny? Na co może przestawić się wajcha z pieniędzmi z Pekinu?

Tematem, na który zwracamy teraz uwagę - mogę zareklamować wstępnie tekst Pauliny Uznańskiej, która będzie o tym pisać na łamach OSW - jest sektor procesorów. Tych bardziej dojrzałych linii technologicznych, nie najmniejszych, najbardziej zaawansowanych, układów, w których Amerykanie próbują Chińczyków bardzo mocno ograniczać. Chodzi o starsze, czyli większe, procesory montowane w sprzęcie AGD, w samochodach, w rozwiązaniach Internet of Things.

Tam już de facto mamy do czynienia z tą samą historią. Mówi się o tym, że w ciągu kilku lat, w tych starszych procesorach czy może raczej mniej zaawansowanych technologicznie, Chińczycy mogą być dokładnie w tym samym miejscu, w którym są dzisiaj z samochodami elektrycznymi czy z fotowoltaiką. Liczba instalowanych fabryk dzisiaj w Chinach wskazuje, że za kilka lat ich podaż będzie gigantyczna.

Świat stanie znów przed trudnymi wyborami, np. patrząc na nasze podwórko, czy opłaca się budować fabrykę procesorów w Dreźnie, która ma zasilać niemiecki automotive i może też mieć jakiś łańcuch dostaw w Europie Środkowej, czy może po prostu ceny procesorów z tego przegrzanego, subsydiowanego chińskiego rynku będą tak niskie, że niemieckie firmy będą kupowały je z Chin, zwiększając swoją zależność od kolejnej branży. To są moim zdaniem bardzo prawdopodobne scenariusze.

Amerykańskie embargo na najbardziej zaawansowane półprzewodniki, któremu są poddawane Chiny, działa i jest skuteczne?

Generalnie lekcja z ostatnich lat sankcji na Chiny i na Rosję jest taka, że wszelkie systemy sankcyjne są bardzo porowate w realiach globalnych, więc te państwa bez przerwy poszukują jakichś prób obejścia. Wydaje mi się, że jeszcze chwili potrzeba, żeby ocenić to w całości, bo jesteśmy mniej więcej rok z hakiem od wprowadzenia tej najbardziej restrykcyjnej rundy ograniczeń na chińskie procesory wdrożonej przez Amerykanów.

Natomiast z grubsza wydaje mi się, że w tej logice, w której działali Amerykanie, szczególnie za Bidena, nazywanej “small yard and high fence” (małe poletko, ale wysoki płot) - to na tym małym poletku najbardziej zaawansowanych technologii rzeczywiście mają pewne sukcesy. Ograniczyli dostęp Chińczyków do procesorów wykorzystywanych do trenowania sztucznej inteligencji. Pewne rodzaje chipów się przedostają, pewne firmy próbują to dostarczać, ale generalnie wygląda na to, że pewne spowolnienie postępu tam zaszło.

To są jednak tematy, które moim zdaniem dla Europy mają trochę drugorzędne znaczenie, bo podczas gdy Amerykanie, Koreańczycy, Tajwańczycy skupiają się na tych nowych granicach w postępie technologicznym, tych najbardziej zaawansowanych rzeczach, bo tam są też obecni, Chińczycy koncentrują się coraz mocniej na bardziej dojrzałych technologiach, w których Amerykanie się nie specjalizują i nie ma to dla nich tak strategicznej wartości.

Chińczycy zwracają się w stronę starszych procesorów i technologiach, których akurat się potrzebują i które produkują Europejczycy. Więc czy ja bym powiedział, że amerykańska polityka jest skuteczna? Tak, ale tylko obszarach, które Amerykanie zdefiniowali jako strategiczne dla siebie. Natomiast wygląda na to, że nie dotyczy to całego sektora procesorów w Chinach, który jest znacznie większy i o którym pewnie jeszcze usłyszymy w najbliższych latach.

bankier.pl

W Strefie Gazy:

- zginęło 33.137 Palestyńczyków, w tym ponad 13 tys. dzieci. Wśród ofiar jest 484 medyków i 224 pracowników organizacji pomocowych. Zabito co najmniej 95 dziennikarzy.

- rannych zostało 75.815 Palestyńczyków

- 55,9 proc. budynków jest uszkodzonych lub kompletnie zniszczonych, odsetek zniszczonych domów mieszkalnych to około 60 proc., szkół - 90 proc. Działa tylko 10 spośród 36 szpitali.

- 1,1 mln Palestyńczyków grozi głód; 31 proc. dzieci w wieku poniżej 2 lat jest niedożywionych.

- 1,7 mln Palestyńczyków musiało opuścić swoje domy (70 proc. populacji)

Na Zachodnim Brzegu:

- zginęło 456 Palestyńczyków, a 4.750 zostało rannych

W Libanie:

- zginęło 343 ludzi, w tym około 280 bojowników organizacji terrorystycznych, w tym głównie członków Hezbollahu

W Izraelu:

- zginęło ponad 1,2 tys. cywilów i ponad 580 żołnierzy

- rannych zostało 4.834 cywilów i 1.549 żołnierzy

- 90 tys. osób musiało opuścić swoje domy (niespełna 1 proc. populacji)

- liczba zakładników porwanych przez Hamas - 253; uwolnionych - 123; zginęło - 36 zakładników. 

PAP