środa, 26 marca 2025



Dwustronne negocjacje ukraińsko-rosyjskie zmagały się z tymi problemami w miesiącach po upadku Związku Radzieckiego. Zaczęto szukać rozwiązań niektórych kwestii, ale nigdy nie udało się ich pomyślnie zamknąć. Szczyt w Massandrze we wrześniu 1993 r. między prezydentem Ukrainy Leonidem Krawczukiem a prezydentem Rosji Borysem Jelcynem początkowo wydawał się osiągnąć formułę przekazania Rosji strategicznych głowic nuklearnych i rozwiązania wszystkich kwestii pomocniczych. Dwustronne porozumienie jednak upadło niemal natychmiast.

Wydobycie broni jądrowej z Ukrainy było priorytetem USA w pierwszych latach niepodległości tego kraju. Waszyngton chciał, aby głowice jądrowe zostały przekazane Rosji, ale przychylnie odniósł się do niektórych obaw ukraińskiego rządu i aktywnie omawiał tę kwestię — i powiązane z nią kwestie, takie jak odszkodowania i zapewnienia bezpieczeństwa — oddzielnie z obiema stronami od początku 1992 r. Pierwsze trójstronne spotkanie amerykańskich, rosyjskich i ukraińskich dyplomatów odbyło się w sierpniu 1993 r. Początkowo agnostycznie nastawiony do tego, jak kwestia ta zostanie rozwiązana — w wyniku dwustronnych negocjacji ukraińsko-rosyjskich lub procesu z udziałem Stanów Zjednoczonych — Waszyngton doszedł do wniosku po szczycie w Massandrze, że będzie musiał bardziej bezpośrednio zaangażować się w pośredniczenie w rozwiązaniu problemu. Zarówno Rosjanie, jak i Ukraińcy przyjęli z zadowoleniem udział USA, Rosjanie, ponieważ rozumieli, że Waszyngton podziela ich cel wydobycia broni jądrowej z Ukrainy, Ukraińcy, ponieważ wierzyli, że dzięki zaangażowaniu amerykańskich urzędników w proces będą mieli przyjaciela w sądzie i będą mogli osiągnąć porozumienie, które lepiej odpowie na ich cztery kluczowe pytania.

Dyskusje trójstronne przyspieszyły w grudniu, czego efektem było Trójstronne Oświadczenie i towarzyszący mu aneks, podpisane przez Krawczuka, Jelcyna i prezydenta USA Billa Clintona w Moskwie 14 stycznia 1994 r. Dokumenty te przewidywały, że Ukraina przekaże Rosji wszystkie głowice strategiczne na swoim terytorium w celu ich wyeliminowania, a w zamian otrzyma gwarancje bezpieczeństwa, rekompensatę za wartość handlową HEU oraz pomoc Nunn-Lugar w celu pomocy w utylizacji ICBM, silosów ICBM, bombowców i innej infrastruktury na terytorium Ukrainy. Być może równie ważne, ale mniej namacalne, Trójstronne Oświadczenie usunęło to, co byłoby główną przeszkodą dla rozwoju normalnych stosunków Ukrainy ze Stanami Zjednoczonymi i Zachodem.

Ostatni akt trójstronnego procesu rozegrał się jesienią 1994 r., kiedy Ukraina przystąpiła do Układu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej (NPT) jako państwo nieposiadające broni jądrowej. Clinton, Jelcyn i nowo wybrany prezydent Ukrainy Leonid Kuczma spotkali się 5 grudnia w Budapeszcie na marginesie szczytu Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Kuczma przekazał Ukrainie instrument przystąpienia do NPT, wszedł w życie Układ o redukcji zbrojeń strategicznych (START I), a Stany Zjednoczone i Rosja, do których dołączyła Wielka Brytania, udzieliły Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa w ramach tego, co stało się znane jako Budapeszteńskie Memorandum Gwarancji Bezpieczeństwa.

brookings.edu


Szef duńskiej dyplomacji Lars Lokke Rasmussen oznajmił, że uważa zmianę planów delegacji Stanów Zjednoczonych za rzecz pozytywną. Ocenił, że to "mistrzowskie zagranie". Przedstawiciele USA zamiast odwiedzin u społeczności grenlandzkiej mają udać się do amerykańskiej bazy wojskowej Pituffik w północno-zachodniej Grenlandii.

— Pod wieloma względami ma to wyglądać na eskalację, podczas gdy w rzeczywistości następuje deeskalacja — ocenił w porannym programie stacji P1 Duńskiego Radia.

Według Rasmussena fakt, że delegacja USA zrezygnowała z odwiedzin w stolicy Grenlandii, Nuuk, oraz w miasteczku Sisimiut, gdzie w sobotę odbędzie się narodowy wyścig psich zaprzęgów, pokazuje, że "opór wobec amerykańskich zabiegów dociera do samego serca Białego Domu".

Amerykańska delegacja nie została formalnie zaproszona na wyspę, a odchodzący premier Grenlandii Mute B. Egede uznał wizytę za agresywną i prowokacyjną. Polityk przekonywał, że grenlandzcy politycy zajęci są rozmowami o utworzeniu nowego rządu, mieszkańcy Sisimiut zapowiadali antyamerykańskie demonstracje. Krytycznie o wizycie amerykańskiej delegacji wypowiedziała się również premierka Danii Mette Frederiksen, mówiąc w tym kontekście o "niedopuszczalnej presji".

— Nie tylko Grenlandia musi stawić czoło wyzwaniu związanemu z USA [...] Królestwo Danii jest atakowane i musimy na to powiedzieć — podkreślił Rasmussen.

Biały Dom poinformował we wtorek wieczorem, że w piątek wizytę w bazie Pituffik na Grenlandii złoży wiceprezydent J.D. Vance, któremu towarzyszyć ma żona Usha. Jednocześnie odwołano zapowiadaną wcześniej wizytę delegacji USA pod przewodnictwem drugiej damy. W skład delegacji miał wejść m.in. minister energii Chris Wright i doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz. Oficjalnym celem odwołanej wizyty miało być zwiedzenie obiektów związanych z dziedzictwem Grenlandii oraz obejrzenie corocznego wyścigu psich zaprzęgów.

PAP


"Niezależnie od tego, jak i kiedy wojna na Ukrainie się zakończy, obecne trendy geopolityczne, gospodarcze, wojskowe i wewnętrzne w Rosji podkreślają jej odporność i trwałe potencjalne zagrożenie dla siły, obecności i globalnych interesów USA" - stwierdzono w corocznym raporcie Annual Threat Assesment. Służby oceniły, że Rosja nadal prawdopodobnie będzie działać przeciwko Zachodowi stosując środki z "szarej strefy", w tym m.in. sabotaż.

Dokument mówi o wzmacniającej się pozycji Rosji zarówno globalnie, jak i na polu bitwy w Ukrainie, co według autorów podkreśla zarówno "pilność, jak i złożoność wysiłków USA, aby doprowadzić wojnę do akceptowalnego zakończenia". Autorzy oceniają, że choć Rosja nie będzie w stanie osiągnąć całkowitego zwycięstwa militarnego w Ukrainie, przewaga Moskwy będzie się pogłębiać i "doprowadzi do stopniowej, ale stałej erozji pozycji Kijowa na polu bitwy, niezależnie od jakichkolwiek prób USA lub sojuszników narzucenia Moskwie nowych i większych kosztów".

Służby podkreślają też wyjątkowo silną pozycję Władimira Putina oraz jego gotowość do "zapłacenia bardzo wysokiej ceny, aby zwyciężyć w tym, co uważa za decydujący czas w strategicznej rywalizacji Rosji ze Stanami Zjednoczonymi, historią świata i swoim osobistym dziedzictwem".

W opinii autorów, choć Putin może być zainteresowany zawieszeniem broni, by ograniczyć straty, to z uwagi na swoją przewagę na polu bitwy może mieć większą "strategiczną cierpliwość" w rozmowach.

"Obaj przywódcy (Putin i Zełenski) prawdopodobnie nadal uważają, że ryzyko dłuższej wojny jest mniejsze, niż ryzyko niezadowalającego rozwiązania. W przypadku Rosji pozytywne trendy na polu bitwy pozwalają na pewną cierpliwość strategiczną, a w przypadku Ukrainy oddanie terytorium lub neutralności Rosji bez istotnych gwarancji bezpieczeństwa ze strony Zachodu może spowodować wewnętrzną reakcję i przyszłe niebezpieczeństwo" - napisano.

Podczas wysłuchania na temat raportu w senackiej komisji ds. wywiadu, przedstawiciele służb ocenili, że Ukrainie nie grozi w przewidywalnej przyszłości zapaść na froncie. Dyrektor CIA John Ratcliffe powiedział, że jest przekonany, że "Ukraińcy będą walczyć gołymi rękami, jeśli będzie to konieczne, jeśli nie otrzymają warunków akceptowalnych dla trwałego pokoju".

Mimo sygnałów ze strony przedstawicieli administracji o planowanym resecie stosunków z Rosją i próbach rozbicia sojuszu Rosji z Chinami, Iranem i Koreą Płn., służby oceniają, że zakończenie wojny w Ukrainie prawdopodobnie nie sprawi, by stosunki między reżimami powróciły do poziomu sprzed wojny. Taką diagnozę postawiła też podczas wtorkowego wysłuchania nowa Dyrektor Wywiadu Narodowego Tulsi Gabbard.

Mimo alarmujących ocen rosyjskiej pozycji i siły, w nowym raporcie - pierwszym opublikowanym po ponownym przejęciu władzy przez Donalda Trumpa - na pierwszym miejscu w szeregu zagrożeń wymieniono aktorów pozapaństwowych, w tym przede wszystkim kartele narkotykowe i gangi, a także organizacje terrorystyczne takie jak tzw. Państwo Islamskie (IS).

"Terroryści i transnarodowe organizacje przestępcze bezpośrednio zagrażają naszym obywatelom. Kartele są w dużej mierze odpowiedzialne za ponad 52 tys. zgonów w USA spowodowanych syntetycznymi opioidami w ciągu 12 miesięcy (...) i umożliwiły przybycie prawie 3 mln nielegalnych migrantów w 2024 r., obciążając zasoby i narażając społeczności USA na ryzyko" - napisano.

Spośród aktorów państwowych wymieniono Chiny, choć zaznaczono, że Pekin jest "ostrożniejszy niż Rosja, Iran i Korea Północna w ryzykowaniu swoim wizerunkiem ekonomicznym i dyplomatycznym na świecie zbyt agresywnymi i destrukcyjnymi działaniami".

Wywiad USA przewiduje, że w 2025 roku Chiny będą zwiększać presję na Tajwan i polepszać swoją pozycję w potencjalnym konflikcie z USA i nadal będą stosować cyberataki i kampanie szpiegowskie przeciwko Stanom Zjednoczonym. Jako zagrożenie wymieniono też dominację Chin w sektorze kluczowych minerałów, a także ich aktywność w Arktyce, w tym w Grenlandii.

"Chiny stopniowo zwiększają zaangażowanie w Grenlandii, głównie poprzez projekty górnicze, rozwój infrastruktury i projekty badań naukowych. Pomimo mniej aktywnego zaangażowania w tej chwili, długoterminowym celem Chin jest rozszerzenie dostępu do zasobów naturalnych Grenlandii, a także wykorzystanie tego samego dostępu jako kluczowego strategicznego punktu zaczepienia dla realizacji szerszych i gospodarczych celów Chin w Arktyce" - napisano.

Służby oceniły też, że Chiny "przyćmiły" Rosję w domenie kosmicznej i są "gotowe konkurować ze Stanami Zjednoczonymi jako światowy lider" w tym obszarze.

PAP


Początkowo wielu ludzi interesowało się tym, co siedzi w głowie uczestnika tzw. specjalnej operacji wojskowej. W pierwszym roku wojny, kiedy znajomi moich znajomych z Uralu wracali na wakacje, rzeczywiście byli zasypywani takimi pytaniami. Ale wracali kolejni — i ludzie przestali pytać. Moja przyjaciółka powiedziała mi, że kiedy jej kolega wrócił z wojny, była zainteresowana rozmową o jego doświadczeniach. A on opowiedział jej, jak po tym, jak został ranny, budził się w nocy z przerażeniem, a najważniejszą rzeczą, z jakiej zdał sobie sprawę, było to, że człowiek zamienia się na wojnie w bestię. Na początku inwazji ksiądz, który walczył w Afganistanie, powiedział Hołodowi to samo: "udręczone sumienie jest główną konsekwencją wojny".

Myślę, że wiele osób usłyszało od swoich znajomych tak wiele strasznych, wcale nie bohaterskich, a miejscami niemoralnych szczegółów, że nie chce się już prowadzić takich rozmów. Na Uralu, gdzie według danych statystycznych doszło w czasie wojny do wielu kradzieży, było to szczególnie odczuwalne. Oprócz tego, w czwartym roku wojny znam niewielu mieszkańców Uralu, którzy choć raz nie uścisnęliby dłoni człowieka, który został później ranny lub zabity na wojnie. Zainteresowanie zastąpiła chęć zdystansowania się.

Widząc człowieka w kamuflażu na korytarzu przychodni, w autobusie czy w centrum handlowym, wiele osób siada lub odsuwa się i raczej się spina. Pośrednik, który sprzedaje moje wynajmowane mieszkanie, prosi mnie, żebym nie mówiła nowym nabywcom, że kilka pięter dalej są wojskowi — z jakiegoś powodu ludzie nie chcą kupować mieszkań obok nich. Jeden z moich kolegów, dziennikarz, który regularnie filmuje żołnierzy w miejscach publicznych, stwierdził, że "oczekuje się, że będą sprawiać kłopoty". Oprócz tego, że powracający z wojny dopuszczają się na przykład zabójstw, pojawiają się konflikty wewnętrzne.

(...)

Ale to tak, jakby w społeczeństwie panował niewypowiedziany konsensus. Wojskowi zamykają się w sobie, zakładają słuchawki, by oglądać tiktoki lub prowadzą wideorozmowy z towarzyszami z frontu, by uciec w swój znajomy świat. A ludzie wokół nich prześlizgują się obok, udając, że nie istnieją. Konsensus działa, dopóki żołnierze nie stracą panowania nad sobą — z powodu alkoholu lub PTSD — i nie zaczną głośno mówić.

Człowiek w kamuflażu we współczesnej Rosji nie wzbudza wokół siebie szacunku ani poczucia bezpieczeństwa. Jadę taksówką w mieście na Uralu, a kierowca opowiada mi, jak wrócił z PTSD i teraz pracuje w taksówce w celach terapeutycznych — jego psychiatra powiedział, że musi bardziej towarzysko podchodzić do ludzi.

— Z PTSD bardzo szybko przechodzisz od spokoju do agresji — mówię mu.

— Jakoś sobie radzę, ludzie mnie nie irytują, ale niedawno był taki przypadek: do samochodu wsiadło kilku gejów, oczywiście wyrzuciłem ich na mróz.

Mamie mojej koleżanki taksówkarz, który wrócił z wojny, zaproponował zmianę trasy w nocy, żeby uprawiać seks. W metrze, na stacjach kolejowych i lotniskach, zbyt beztroskie spojrzenie może być sygnałem dla innego zagubionego żołnierza, który podejdzie i prosi cię o eskortowanie go, pijanego, do pociągu.

To ludzie potencjalnie niebezpieczni, lepiej nie zwracać na nich uwagi i trzymać się od nich z daleka. Nie mówi się o tym głośno — w dzisiejszych czasach w ogóle nie można mówić głośno. Ale, jak sądzę, odczuwają to również żony mężczyzn, którzy zginęli na wojnie. Narzekają, że szkoły ich dzieci nie zapewniają wystarczającej edukacji patriotycznej, nie honorują wystarczająco bohaterskich czynów wojskowych.

onet.pl/Holod


Marcin Łuniewski: Minęło ćwierć wieku od objęcia władzy przez Władimira Putina. Jakbyś scharakteryzował ten okres nazywany "późnym putinizmem" albo "dzikim putinizmem"?

Andriej Piercew: — Kiedy Putin dochodził do władzy, przedstawiany był jako macho, poważny i małomówny mężczyzna. Zawsze wiedział, co powiedzieć. Profesjonalista i siłowik. Obecnie to już stary człowiek, któremu niektóre rzeczy przychodzą z coraz większym z trudem. Niedawno był w fabryce samochodów i nie mógł sprawnie zamknąć drzwi jednego z aut. Widzimy też, że poddaje się zabiegom kosmetycznym. Jego twarz jest pomarszczona, za sprawą specjalnych zastrzyków nagle staje się napięta jak balon.

Zauważalne są też zmiany w sposobie mówienia. O ile kiedyś mówił krótkimi zdaniami i z sensem, o tyle teraz lubuje się w długich przemowach, gubi wątki i zaczyna wspominać jakieś stare historie. Widać, że jest zmęczony. Dawniej często naradzał się z przedstawicielami elit, obecnie zdarza się to coraz rzadziej. Kreml oczywiście stara się stworzyć wrażenie, że Putin dużo pracuje, ale tak naprawdę to są króciutkie spotkania. Dziennikarze piszą, że jednego dnia przyjmuje kilka osób, z każdą z nich rozmawia kilkanaście minut. To wszystko jest nagrywane i emitowane w telewizji, a Putin znika. Taka sytuacja nie jest komfortowa dla urzędników czy przedstawicieli dużego biznesu, którzy chcą porozmawiać z nim bezpośrednio.

Czyli to prawda, że aby spotkać się z Putinem, trzeba umawiać się na audiencję jak u cara, że otacza się tylko wąskim kręgiem doradców, z którymi rozmawia między innymi o wojnie, a reszta nie ma już bezpośredniego dostępu do jego ucha?

— To prawda. Odciął się. Widuje znacznie mniej ludzi i rzadziej styka się z rzeczywistością. Osoby, z którymi się spotyka, mają określone wyobrażenia o polityce, życiu, działaniu gospodarki. Dlatego też Putin zaczął funkcjonować w trochę wymyślonym świecie. W takim, który pokazują mu podwładni. Przynoszą mu gazety, a w nich jest napisane, że gospodarka dobrze prosperuje. Wcześniej był przedstawicielem "zbiorowego Putina", czyli wyrazicielem interesów kręgu lojalnych starych oligarchów. Wchodził w interakcje z ludźmi, był arbitrem rozsądzającym, komu coś zabrać, a komu coś dać. Teraz tej funkcji już praktycznie nie pełni. Po części wynika to ze zmęczenia, bo wymaga ona ciągłego trzymania ręki na pulsie i śledzenia na bieżąco sytuacji. Zajmuje go wojna. Rozmawia z wojskowymi, ogląda mapy, wydaje polecenia. Na to potrzeba czasu.

Dlatego też nie zawsze wiadomo, jaką decyzję ostatecznie podjął Kreml. Czasami dochodzi do krótkich spotkań z danym urzędnikiem czy biznesmenem, którzy prezentują Putinowi swoje sprawy. On je szybko rozstrzyga. Ktoś na tym zyskuje, a ktoś inny traci. Wcześniej spotkania były regularne. Putinowi można było dokładnie opisać problem, uświadomić go, że ktoś nie przekazał mu pełnej informacji. Dopiero na podstawie takich rozmów z kilkoma osobami podejmował "sprawiedliwy" osąd. Teraz ten system arbitrażu nie działa. To kolejny etap rządów Putina, kiedy elity muszą się uczyć, jak żyć bez niego i jak budować między sobą relacje. Przynajmniej, jeśli mówimy o sprawach "cywilnych". Ten proces nie zawsze odbywa się w pokojowy sposób.

Brak Putina rozjemcy prowadzi do tego, że spory poszczególnych klanów wewnątrz elity stają się ostrzejsze i bardziej widoczne?

— Tak, na pewno stają się o wiele ostrzejsze. Widzimy na przykład nacjonalizację w sektorze rolnictwa, nacjonalizację lotniska Domodiedowo albo zakładów metalurgicznych. Wcześniej zabierano przedsiębiorstwa mniej znaczącym biznesmenom, często lokalnym oligarchom. Teraz nacjonalizacja dotyczy osłabionych klanów. Dotychczasowy właściciel Domodiedowa był raczej niezależny, ale jego patronem był Patruszew (Nikołaj Patruszew, bliski współpracownik Władimira Putina, do niedawna sekretarz Rady Bezpieczeństwa, a obecnie "zdegradowany" do roli doradcy prezydenta ds. budowy okrętów – przyp. red.). Stołeczne lotnisko to łakome aktywo, bo daje duże pieniądze. Obecnie pozycja Patruszewa osłabła i nie mógł już pomóc właścicielowi Domodiedowa, dlatego ten je stracił. Jesteśmy świadkami redystrybucji władzy. Wcześniej to, że biznesmen miał związki z kimś z FSB czy Rady Bezpieczeństwa, miało go zabezpieczać, dawało do zrozumienia, że nie powinno się go nękać.

Chyba najlepszym przykładem narastającej rywalizacji między klanami jest sprawa największego w Rosji sklepu internetowego Wildberries. Gdy jego współwłaściciel Władisław Bakalczuk nie chciał się zgodzić na fuzję z firmą reklamową Russ Outdoor, poprosił o pomoc Ramzana Kadyrowa i doszło do najazdu na siedzibę sklepu i strzelaniny rodem z lat 90. A przecież transakcję wstępnie poparł Putin…

— Rozmawiałem wówczas z przedstawicielami władz i wszyscy byli zdezorientowani. Fuzję popierał też między innymi szef prezydenckiej administracji Anton Wajno czy Maksim Orieszkin, wiceszef administracji prezydenta. I nagle włącza się w to Kadyrow. Ludzie nie wiedzieli, co robić, i czekali na reakcję Putina. Kadyrow stworzył sobie image człowieka, na którego wpływ ma tylko prezydent. Oczekiwano na ruch Putina – czy zabierze głos publicznie albo kanałami, którymi kontaktują się elity. Nic takiego się nie stało. W końcu sąd przyznał rację Bakalczukowi.

Kadyrow nagle zniknął, ale Putin go nie powstrzymał. Wszyscy pamiętają, że na Kremlu zabrakło decyzyjności. To samo można zauważyć w sprawie Siewierstalu (największy rosyjski koncern stalowy – przyp. red.) należącego do oligarchy Aleksieja Mordaszowa. Zęby na ten zakład ostrzy sobie gubernator obwodu wołogodzkiego Gieorgij Filimonow. Jakiś czas temu wyrzucił na przykład urzędników, którzy byli w regionalnym zarządzie Siewierstalu. Z jednej strony wydaje się, że nie ma on szans na przejęcie koncernu, bo Putin nie wydał zgody na odebranie go Mordaszowowi. Z drugiej jednak strony prezydent nie kazał Filimonowowi się uciszyć. Elity zaczynają rozumieć, że wertykalna struktura władzy traci stabilność. Jeszcze co prawda istnieje, ale nie wiadomo, co się wydarzy, kiedy zabraknie Putina.

Temperaturę sporów podgrzewa też brak rotacji i przetasowań na szczytach władzy. Najważniejsze stanowiska od lat piastują ci sami, starzy już koledzy Putina. Młodsi chcą siłą awansować w strukturze?

— Tak, pojawia się problem zdobycia odpowiedniego miejsca w systemie. Ludziom w średnim wieku trudno awansować, bo większość stanowisk zajmują starcy. Gdy z najbliższego kręgu Putina odszedł Siergiej Szojgu albo Nikołaj Patruszew, to ich miejsce zajęli ludzie w podobnym do nich wieku. Młodsi cały czas piastują mniej ważne stanowiska. To wynika z przyzwyczajeń Putina, który nie chce zmieniać starych towarzyszy. Najlepszym przykładem może być Siergiej Ławrow. Chciał już odejść ze stanowiska ministra spraw zagranicznych ze względu na swój wiek. To jest ciężka praca, bo jako szef dyplomacji musi dużo podróżować po całym świecie. Odległości stały się tym większe po inwazji na Ukrainę, gdy sojusznikami Rosji zostały odległe państwa Azji czy Ameryki Południowej. Podobnie jest w przypadku Walentiny Matwijenko (przewodnicząca Rady Federacji – przyp. red.), która chciała już objąć spokojniejsze stanowisko. Putin ich nie puszcza, bo jest mu tak wygodniej. Obawia się też, że gdy mianuje kogoś nowego i młodszego, to może on zyskać zbyt dużą popularność. Ze starymi jest łatwiej. Tak powstaje kolejka do stanowisk, a w elitach jest dużo ambitnych ludzi, którzy chcą piąć się po szczeblach kariery, jak choćby Maksim Orieszkin albo Siergiej Kirijenko (pierwszy zastępca szefa prezydenckiej administracji – przyp. red.). Ten drugi zajmuje co prawda znaczące stanowisko, ale nie do końca je lubi. To raczej typ menadżera, który wolałby działać tam, gdzie są pieniądze, realizować jakieś projekty infrastrukturalne. Podobała mu się np. praca w Rosatomie.

Tatiana Stanowaja w opracowaniu dla Carnegie zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt tego, że Putin nie zajmuje się już wewnętrznymi sprawami kraju – poszczególne klany i grupy podejmują działania na własną rękę. Tak było w sprawie sporu o to, czy blokować portal YouTube, czy nie. Putin sprzyjał grupie, która tego nie chciała, ale zwolennicy blokowania zaczęli spowalniać YouTube’a, zrzucając winę na Google…

— Z jednej strony działają wbrew Putinowi, ale z drugiej strony, gdyby zaczął się temu uważniej przyglądać, to wszyscy zapewnialiby, że go popierają. Widać to dobrze na przykładzie wyborów na gubernatora. Często polityk sprzeciwiający się kandydatowi władzy podkreśla, że on nie jest przeciwko prezydentowi, tylko temu konkretnemu kandydatowi albo Jednej Rosji. Zresztą sam Putin w ostatnim czasie unika podejmowania jednoznacznych decyzji, przystaje na pewne rozwiązania w taki sposób, by nie poprzeć jednej ze stron sporu. To zachęca do pewnego rodzaju niezależności.

(...)

To zjawisko wyrywa się Putinowi spod kontroli? Po ataku terrorystycznym na halę koncertową Crocus City Hall w Rosji rozkręcono kampanię antyimigrancką. Siłowiki tak prześcigają się w nienawiści do obcokrajowców, że aż zareagować musiała administracja prezydenta…

— Wydaje się, że traci nad tym kontrolę, ale też trochę zdaje sobie z tego sprawę. Przykład z antyimigrancką kampanią świetnie pokazuje, jak różne grupy przeciągają linę w swoją stronę. Rąk do pracy na swoich budowach potrzebują bracia Rotenbergowie (Arkadij i Boris, bliscy koledzy Putina – przyp. red.), a służby bezpieczeństwa uważają, że jak przestanie się wpuszczać imigrantów, to nie będzie więcej zamachów terrorystycznych. I panuje chaos. Imigranci przyjeżdżają, bo w przemyśle bardzo brakuje ludzi, ale część z nich jest deportowana. Wtedy przybywają kolejni. Brakuje jednoznacznych wytycznych, ale Putin najwyraźniej nie chce ich opracować. Albo obawia się, że zajmując jednoznaczne stanowisko, kogoś zrazi, albo po prostu nie chce mu się tym zajmować. Lepiej niech wszystko dzieje się samo i niech inni decydują między sobą. Z drugiej strony Putin widzi, że traci kontrolę. Gdy pokazano mu, że w Ministerstwie Obrony panuje korupcja, i nowym ministrem został Andriej Biełousow, to Kreml wyznaczył syna Michaiła Fradkowa (były premier, bliski współpracownik Putina – przyp. red.), by śledził jego poczynania. Podobnie jest w przypadku Aleksieja Diumina (były ochroniarz Putina – przyp. red.), który został doradcą prezydenta ds. obronności. Jego zadaniem jest nadzorować działania Siergieja Czemiezowa (szef korporacji zbrojeniowej Rostiech – przyp. red.). Z kolei pracę Diumina kontroluje człowiek Czemiezowa. To stara metoda, jeszcze rodem z KGB.

Teoretycznie Putin może rządzić do 2036 roku, ale jak już powiedziałeś, jest coraz starszy i mniej zajmuje się sprawami wewnętrznymi. Czy elity i polityczne klany przygotowują się powoli na moment, gdy odejdzie?

— Podejrzewam, że ze względów zdrowotnych Putin przestanie rządzić w 2030 roku. Do tego momentu wcale nie zostało tak dużo czasu. Elity przygotowują następców, którzy mogą rządzić krajem w przyszłości. Wysyłają ich na różne stanowiska, by do czasu przekazania władzy zajmowali już jakieś poważne miejsce w systemie. W klanie związanym z Rostiechem są na przykład Denis Manturow albo gubernator obwodu niżnonowogrodzkiego Gleb Nikitin. Wśród młodszych jest jeszcze syn Patruszewa Dmitrij (wicepremier ds. rolnictwa – przyp. red.) albo syn Jurija Kowalczuka (oligarcha nazywany bankierem Putina – przyp. red.). Klany próbują wynosić swoich ludzi, jak najwyżej się da. Ponadto starają się przejąć jak najwięcej władzy. Mieć swoich gubernatorów, poszerzyć swój biznes, przejąć państwowe przedsiębiorstwa.

Co dla putinowskiego systemu jest groźniejsze: kontynuacja wojny czy jej zakończenie i czas, który nadejdzie później?

— Obie sytuacje są niebezpieczne. Kreml zdaje sobie sprawę, że do podbicia całej Ukrainy potrzeba ogromnej ilości zasobów i sprzętu wojskowego. Sprzętu brakuje, a poborowych, których zmobilizowano na front albo którzy chcieli podpisać kontrakty z armią, jest coraz mniej. Skąd brać nowych? Można ogłosić kolejną mobilizację, ale ludzie zaczną uciekać, a rąk do pracy już bardzo brakuje. Kontynuowanie wojny jest obarczone ryzykiem. Nie jest jasne, czy cele władz zostaną osiągnięte. Może nastąpić jeszcze większa destabilizacja, obywatele mogą się zbuntować. Szczególnie że już wiedzą, jak strasznie wygląda sytuacja na froncie, bo słyszeli o niej od znajomych i członków rodziny. Trwająca wojna to także presja sankcji, brak pieniędzy w budżecie na infrastrukturę i rozwój. Koniec wojny wiąże się z kolei z niepewnością, co będzie dalej. Jeśli sankcje zostaną, to co z nimi zrobić? Sytuacja gospodarcza się nie poprawi. Póki trwają walki, to ludziom można nimi wyjaśniać wszystkie trudności. A jak nastanie pokój? Kreml nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Oczywiście może utrzymywać władzę z pomocą represji, prześladowań i propagandy, ale jak długo to potrwa i jaki jest margines bezpieczeństwa? W Rosji dochodzi do różnych protestów z powodów socjalnych. Ta niepewność budzi obawy Kremla. Z drugiej strony zmęczenie wojną jest widoczne u wielu, również wśród członków elity i ono może przeważyć.

onet.pl/Nowa Europa Wschodnia


"Niezależnie od tego, jak i kiedy wojna na Ukrainie się zakończy, obecne trendy geopolityczne, gospodarcze, wojskowe i wewnętrzne w Rosji podkreślają jej odporność i trwałe potencjalne zagrożenie dla siły, obecności i globalnych interesów USA" - stwierdzono w corocznym raporcie Annual Threat Assesment. Służby oceniły, że Rosja nadal prawdopodobnie będzie działać przeciwko Zachodowi stosując środki z "szarej strefy", w tym m.in. sabotaż.

Dokument mówi o wzmacniającej się pozycji Rosji zarówno globalnie, jak i na polu bitwy w Ukrainie, co według autorów podkreśla zarówno "pilność, jak i złożoność wysiłków USA, aby doprowadzić wojnę do akceptowalnego zakończenia". Autorzy oceniają, że choć Rosja nie będzie w stanie osiągnąć całkowitego zwycięstwa militarnego w Ukrainie, przewaga Moskwy będzie się pogłębiać i "doprowadzi do stopniowej, ale stałej erozji pozycji Kijowa na polu bitwy, niezależnie od jakichkolwiek prób USA lub sojuszników narzucenia Moskwie nowych i większych kosztów".

Służby podkreślają też wyjątkowo silną pozycję Władimira Putina oraz jego gotowość do "zapłacenia bardzo wysokiej ceny, aby zwyciężyć w tym, co uważa za decydujący czas w strategicznej rywalizacji Rosji ze Stanami Zjednoczonymi, historią świata i swoim osobistym dziedzictwem".

W opinii autorów, choć Putin może być zainteresowany zawieszeniem broni, by ograniczyć straty, to z uwagi na swoją przewagę na polu bitwy może mieć większą "strategiczną cierpliwość" w rozmowach.

"Obaj przywódcy (Putin i Zełenski) prawdopodobnie nadal uważają, że ryzyko dłuższej wojny jest mniejsze, niż ryzyko niezadowalającego rozwiązania. W przypadku Rosji pozytywne trendy na polu bitwy pozwalają na pewną cierpliwość strategiczną, a w przypadku Ukrainy oddanie terytorium lub neutralności Rosji bez istotnych gwarancji bezpieczeństwa ze strony Zachodu może spowodować wewnętrzną reakcję i przyszłe niebezpieczeństwo" - napisano.

Podczas wysłuchania na temat raportu w senackiej komisji ds. wywiadu, przedstawiciele służb ocenili, że Ukrainie nie grozi w przewidywalnej przyszłości zapaść na froncie. Dyrektor CIA John Ratcliffe powiedział, że jest przekonany, że "Ukraińcy będą walczyć gołymi rękami, jeśli będzie to konieczne, jeśli nie otrzymają warunków akceptowalnych dla trwałego pokoju".

Mimo sygnałów ze strony przedstawicieli administracji o planowanym resecie stosunków z Rosją i próbach rozbicia sojuszu Rosji z Chinami, Iranem i Koreą Płn., służby oceniają, że zakończenie wojny w Ukrainie prawdopodobnie nie sprawi, by stosunki między reżimami powróciły do poziomu sprzed wojny. Taką diagnozę postawiła też podczas wtorkowego wysłuchania nowa Dyrektor Wywiadu Narodowego Tulsi Gabbard.

Mimo alarmujących ocen rosyjskiej pozycji i siły, w nowym raporcie - pierwszym opublikowanym po ponownym przejęciu władzy przez Donalda Trumpa - na pierwszym miejscu w szeregu zagrożeń wymieniono aktorów pozapaństwowych, w tym przede wszystkim kartele narkotykowe i gangi, a także organizacje terrorystyczne takie jak tzw. Państwo Islamskie (IS).

"Terroryści i transnarodowe organizacje przestępcze bezpośrednio zagrażają naszym obywatelom. Kartele są w dużej mierze odpowiedzialne za ponad 52 tys. zgonów w USA spowodowanych syntetycznymi opioidami w ciągu 12 miesięcy (...) i umożliwiły przybycie prawie 3 mln nielegalnych migrantów w 2024 r., obciążając zasoby i narażając społeczności USA na ryzyko" - napisano.

Spośród aktorów państwowych wymieniono Chiny, choć zaznaczono, że Pekin jest "ostrożniejszy niż Rosja, Iran i Korea Północna w ryzykowaniu swoim wizerunkiem ekonomicznym i dyplomatycznym na świecie zbyt agresywnymi i destrukcyjnymi działaniami".

Wywiad USA przewiduje, że w 2025 roku Chiny będą zwiększać presję na Tajwan i polepszać swoją pozycję w potencjalnym konflikcie z USA i nadal będą stosować cyberataki i kampanie szpiegowskie przeciwko Stanom Zjednoczonym. Jako zagrożenie wymieniono też dominację Chin w sektorze kluczowych minerałów, a także ich aktywność w Arktyce, w tym w Grenlandii.

"Chiny stopniowo zwiększają zaangażowanie w Grenlandii, głównie poprzez projekty górnicze, rozwój infrastruktury i projekty badań naukowych. Pomimo mniej aktywnego zaangażowania w tej chwili, długoterminowym celem Chin jest rozszerzenie dostępu do zasobów naturalnych Grenlandii, a także wykorzystanie tego samego dostępu jako kluczowego strategicznego punktu zaczepienia dla realizacji szerszych i gospodarczych celów Chin w Arktyce" - napisano.

Służby oceniły też, że Chiny "przyćmiły" Rosję w domenie kosmicznej i są "gotowe konkurować ze Stanami Zjednoczonymi jako światowy lider" w tym obszarze.

PAP