Monika Strzępka w białej sukni ze sceny, stojąc na placu Defilad przed teatrem Studio, przedstawia się: — Jestem córką Ireny, jestem wnuczką Heleny. Jestem matką. Jestem reżyserką i po raz pierwszy będę dyrektorką. Po raz pierwszy w życiu będę miała etat. Do teatru wnoszona jest "Wilgotna pani" — złota waginalna instalacja rzeźbiarki Iwony Demko. Rzeźba staje w foyer Teatru Dramatycznego.
Monika Strzępka oficjalnie obejmuje stanowisko dyrektorki Teatru Dramatycznego w Warszawie. W swojej koncepcji programowej pisze m.in.: "stworzę bezpieczne miejsce pracy dla twórczyń i twórców oraz całego zespołu. (…) Czas na przepracowanie traum społecznych i środowiskowych. Na zaopiekowanie się poranionym ciałem wspólnoty. Potrzebującym terapii i obecności — zbiorowego procesu zdrowienia. Czas na włączenie pomijanych przez lata narracji, krytyczne rozprawienie się z przeszłością i troskę o przyszłość. (…) Czas na wsłuchanie się w głosy młodych, te podniesione i te stłumione lękiem (…)".
Tworzy Kolektyw, który wspólnie z nią ma podejmować decyzje dotyczące teatru. Siedem stanowisk dyrektorskich, a na nich m.in.: Dorota Kowalkowska, Agata Adamiecka-Sitek, Monika Dziekan, Małgorzata Błasińska, Mariusz Guglas.
(...)
Na drzwiach gabinetu dyrektorskiego pojawia się napis "waginet".
(...)
Zespół teatru jedzie na integracyjne grzybobranie. Jedna z byłych pracowniczek wspomina, że było bardzo miło, pojechało kilkadziesiąt osób, "z wielką wałówką, na wspólne ognisko". Ale po rozpoczęciu sezonu zespół dość szybko się orientuje, że — jak to określa: "nic już nie będzie, jak do tej pory". Ludzie nie wiedzą, czym dokładnie będą zajmować się poszczególne członkinie ekipy Moniki Strzępki. Zaczęło się robić chaotycznie.
— Żadna z członkiń Kolektywu nie ma doświadczenia w prowadzeniu tak dużej instytucji kultury i to było odczuwalne na co dzień. Kolektyw nie umiał na nowo podzielić zadań między pracownikami i między sobą. W nieskończoność trwały narady w "waginecie", a robota stała i nie można było doprosić się żadnej decyzji — mówi wieloletnia współpracowniczka warszawskich teatrów.
(...)
Dla pracowników administracji staje się jasne, że "feministyczna instytucja kultury" oznacza, że teatr zmienia się w centrum kultury, w którym na dalszy plan schodzi produkcja i eksploatacja spektakli, a ważniejsze stają się różnego eventy, warsztaty, spotkania czy zwykłe potańcówki.
— W pewnym momencie priorytetową sprawą stała się organizacja porannej jogi dla pracowników i pracowniczek. Te dodatkowe wydarzenia często planowane były w dni zwyczajowo wolne od pracy (np. poniedziałki), co powodowało, że obsługa wydarzeń pracowała tygodniami bez dnia przerwy — wspomina pracowniczka administracji.
— Na wydarzenia te nierzadko przychodziła garstka widzów, a teatr musiał do ich organizacji dopłacać. Nie wiadomo było, jak je rozliczać. Wcześniej za wydarzenia zewnętrzne obsługa i ich realizatorzy dostawali dodatkowe wynagrodzenie. Teraz Kolektyw chciał, żeby pracownicy robili to w ramach etatu, bez bonusów, tłumacząc: "to już nie są imprezy zewnętrzne, tylko nasze, bo my to mamy w programie". W teatrze większość osób pracuje na najniższej krajowej, dlatego brak możliwości dorobienia nie spotkał się, delikatnie mówiąc, z entuzjazmem załogi. Zgrzyty i niezadowolenie wśród pracowników narastały z tygodnia na tydzień, pod koniec roku 2022 zrobiło się już bardzo nieznośnie.
W tym samym czasie rozpoczynają się szkolenia antymobbingowe z aktorami, ponieważ jedną z nadrzędnych wartości jest w teatrze brak przemocy i bezkonfliktowość. Z działu administracyjnego zaczynają odchodzić na zwolnienia lekarskie pierwsze osoby.
— Dostałam xanax na uspokojenie, usłyszałam, że powinnam spakować się i nigdy nie wracać — wspomina jedna z pracownic.
onet.pl