Jeszcze gdy izraelskie pociski spadały na Iran, w Teheranie widać było już ulgę. Mohammad Marandi, profesor na Uniwersytecie Teherańskim i prorządowy komentator Al-Jazeery, powiedział, że skala ataku była znacznie mniejsza, niż oczekiwano. Irańczycy już zaczęli kpić z ataku. Według nich Stany Zjednoczone, które popierają Izrael, powinny wiedzieć, że przegrają, jeśli zaangażują się w wojnę: "Iran jest znacznie silniejszy niż Hamas i Hezbollah, których Izrael i tak nie może pokonać. Zachód poniesie porażkę".
Jednak każdy, kto rozmawia z urzędnikami na Bliskim Wschodzie, zaangażowanymi w dyplomację kryzysową, odnosi inne wrażenie. Według nich Iran jest obecnie zdesperowany, aby uniknąć otwartej wojny z Izraelem — właśnie dlatego, że Republika Islamska wie, że w takim scenariuszu byłaby wyraźnie gorsza od państwa żydowskiego, zwłaszcza gdyby w sytuacji awaryjnej Izrael miał być broniony przez USA.
W związku z tym Teheran wyraźnie zasygnalizował w ostatnich dniach, że odwet może nie być konieczny, jeśli Izrael ograniczy swój atak do celów wojskowych i powstrzyma się od ataków na przemysł surowcowy, a nawet program nuklearny kraju.
Tak poważnych ataków należało się spodziewać po tym, jak 1 października Iran wystrzelił niezwykle dużą liczbę pocisków balistycznych w kierunku Izraela, powodując poważne szkody. Rząd w Jerozolimie zagroził wówczas atakiem odwetowym na bezprecedensową skalę i rzekomo rozważał uderzenie w irański program nuklearny.
Jednak w nocy z piątku na sobotę Daniel Hagari, rzecznik izraelskiej armii, podkreślił w komunikacie wideo, że siły powietrzne zaatakowały tylko cele wojskowe — co można również rozumieć jako sygnał, że Izraelczycy uszanowali czerwoną linię Irańczyków, choć pod naciskiem Waszyngtonu. A jednak był to historyczny atak, który wywarł na Iranie znaczną presję.
(...)
Podobnie jak w przypadku ataku dronów w kwietniu w odpowiedzi na pierwszy irański atak rakietowy, Izrael po raz kolejny pokazuje, że mógłby zaatakować program nuklearny, gdyby tylko chciał. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku innego celu, który według raportu "New York Times" najwyraźniej również został zaatakowany — Parczin.
Nazwa kompleksu wojskowego położonego 30 km na południowy wschód od Teheranu wywołuje niepokój wśród wieloletnich obserwatorów irańskiego programu nuklearnego. Rakiety były produkowane w Parczin już za rządów szacha, który został obalony przez obecnych mułłów w 1979 r. Pod koniec 2011 r. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) poinformowała, że otrzymała sygnały, iż Parczin jest częścią tajnego irańskiego programu nuklearnego i wezwała do przeprowadzenia inspekcji.
Jednak Teheran wpuścił inspektorów do zakładu dopiero cztery lata później. Znaleźli oni głównie ślady nietypowej przebudowy budynków i bardzo małe ilości uranu. Istnieją różne wersje co do tego, czy cząstki te są wystarczającym dowodem na rozwój broni jądrowej. Jeśli doniesienia o ataku na Parczin lub jego okolicy są prawdziwe, to Izrael również mógł zasygnalizować: możemy uderzyć tam, gdzie boli najbardziej. Jednak to nie musiał być jedyny powód ataku.
— Parczin jest wymieniany w kontekście programu nuklearnego, ale obiekt ten jest również bardzo ważny dla wielu innych celów wojskowych — mówi Fabian Hinz, ekspert do spraw Iranu i rakiet w berlińskim biurze brytyjskiego think tanku IISS. Obiekt w Parczin jest bardzo duży i mieści różne ważne części irańskiej produkcji obronnej, podkreśla Hinz.
— Izrael jest bardzo precyzyjny w swoich atakach, nie tylko pod względem wykonania, ale także w wyborze celów. Izraelczycy mają bardzo dobry przegląd tego, jak mogą wyrwać znaczące luki w łańcuchach dostaw irańskiej produkcji broni za pomocą zaledwie kilku uderzeń — dodaje Hinz. Jest jednak jeszcze zbyt wcześnie, by ocenić, jak bolesny był dla Iranu izraelski atak. Nie można wykluczyć, że Teheran celowo bagatelizuje szkody.
onet.pl/Die Welt