Uważny widz zauważyłby, że Putin postanowił wzbogacić swój wizerunek o odrobinę człowieczeństwa i powiedział, że w latach wojny zaczął mniej żartować i prawie przestał się śmiać. Jest jednak zbyt wcześnie, aby mówić o całkowitej utracie wesołości: odpowiadając na służalcze uwagi "dziennikarzy", przywódca nieustannie żartował, choć w swój zwykły, nieśmieszny i monotonny sposób.
Jeśli chodzi o konkrety, Putin miał wyjaśnić trzy kwestie: innowacje w polityce wewnętrznej, a zwłaszcza gospodarczej, porażkę w Syrii i przede wszystkim perspektywy wojny w Ukrainie.
W pierwszej kwestii powiedział, że słyszał o wzroście inflacji, ale "sytuacja jest stabilna, powtarzam, i wiarygodna". I że winę za inflację ponosi bank centralny, który "mógł zacząć używać pewnych instrumentów, niezwiązanych z podnoszeniem głównej stopy procentowej, bardziej efektywnie i wcześniej. Tak, bank centralny zaczął to robić gdzieś latem. Ale, powtarzam, ci eksperci uważają, że można i należało to zrobić wcześniej".
W rzeczywistości "pewnymi narzędziami", które mogłyby naprawdę obniżyć inflację, są cięcia wydatków budżetowych i ograniczenie kredytów koncesyjnych. Ale są one w rękach Putina, a nie prezeski Elwiry Nabiulliny. A sądząc po argumentach prezydenta, że nie powinno być żadnych ograniczeń w kwestii niskooprocentowanych rodzinnych kredytów hipotecznych, nie zamierza on rezygnować z pompowania pieniędzy.
A za wszystko będzie odpowiadał bezkompromisowy bank centralny. Nie było zakazu podnoszenia stopy procentowej. Ale jeśli podwyżka nie zadziała, nie będzie to wina lidera.
Putin nie widzi żadnej winy w niepowodzeniu syryjskiej przygody. Jego największym osiągnięciem jest to, że jego kraj nigdy nie pyta go o porażki, choćby żałosne, takie jak inwazja na Syrię, przeprowadzona pod jego naciskiem i pod jego osobistym przywództwem.
Armia Baszszara al-Asada nagle się rozproszyła, a "nasi irańscy przyjaciele poprosili, aby ich stamtąd zabrać". Gdy przyjrzymy się bliżej, sprawy mają się jeszcze lepiej. "Mamy stosunki ze wszystkimi grupami, które sprawują tam kontrolę. Przytłaczająca liczba spośród nich mówi nam, że byliby zainteresowani pozostawieniem naszych baz wojskowych w Syrii" — stwierdził Putin.
Chodzi tu oczywiście nie tylko o niezdolność do przyjęcia odpowiedzialności za jakiekolwiek fiasko, ale także o pozornie uzasadnione przekonanie, że nikt go o to nie zapyta.
Z kolei poglądy Putina na temat perspektyw pojednania z Ukrainą to tyrady człowieka, który wie, że może zaplanować i ogłosić jedną rzecz, a następnie zaakceptować porażkę i zrobić coś innego. I nic mu się za to nie stanie.
Tym razem ukraiński dyskurs Putina nie obejmował jego zwykłych gadatliwych wycieczek do historii i brakowało nawet obietnic "demilitaryzacji" i "denazyfikacji" kraju.
Zamiast tego przywódca mówił o projektach stambulskich z 2022 r. Co prawda, inicjatywy te zakładały właśnie rozbrojenie Ukrainy i jej brak współpracy z Zachodem. Zamiast ogólnych słów o "denazyfikacji", rosyjski władca zażartował, że "mamy z kim rozmawiać w Ukrainie i jest tam wielu naszych ludzi, którzy również marzą razem z nami o uwolnieniu swojego kraju od neonazistowskiego reżimu".
Putin powiedział, że zawieszenie broni i rozejm wzdłuż obecnej linii frontu mu nie odpowiada, ponieważ dałoby to Ukraińcom czas na zebranie sił i zorganizowanie obrony. Ale pokój z nimi jest możliwy, a nawet pożądany. Jednak nie powinien być podpisany przez Wołodymyra Zełenskiego, który rzekomo stracił legitymację.
Putin wydaje się aktualizować swoją retorykę. Z rozproszonych antyukraińskich deklaracji przechodzi, jeśli nie do gotowości zawarcia pokoju, to przynajmniej do punktu, w którym zaczyna o tym rozmawiać.
onet.pl/The Moscow Times