piątek, 20 grudnia 2024



Uważny widz zauważyłby, że Putin postanowił wzbogacić swój wizerunek o odrobinę człowieczeństwa i powiedział, że w latach wojny zaczął mniej żartować i prawie przestał się śmiać. Jest jednak zbyt wcześnie, aby mówić o całkowitej utracie wesołości: odpowiadając na służalcze uwagi "dziennikarzy", przywódca nieustannie żartował, choć w swój zwykły, nieśmieszny i monotonny sposób.

Jeśli chodzi o konkrety, Putin miał wyjaśnić trzy kwestie: innowacje w polityce wewnętrznej, a zwłaszcza gospodarczej, porażkę w Syrii i przede wszystkim perspektywy wojny w Ukrainie.

W pierwszej kwestii powiedział, że słyszał o wzroście inflacji, ale "sytuacja jest stabilna, powtarzam, i wiarygodna". I że winę za inflację ponosi bank centralny, który "mógł zacząć używać pewnych instrumentów, niezwiązanych z podnoszeniem głównej stopy procentowej, bardziej efektywnie i wcześniej. Tak, bank centralny zaczął to robić gdzieś latem. Ale, powtarzam, ci eksperci uważają, że można i należało to zrobić wcześniej".

W rzeczywistości "pewnymi narzędziami", które mogłyby naprawdę obniżyć inflację, są cięcia wydatków budżetowych i ograniczenie kredytów koncesyjnych. Ale są one w rękach Putina, a nie prezeski Elwiry Nabiulliny. A sądząc po argumentach prezydenta, że nie powinno być żadnych ograniczeń w kwestii niskooprocentowanych rodzinnych kredytów hipotecznych, nie zamierza on rezygnować z pompowania pieniędzy.

A za wszystko będzie odpowiadał bezkompromisowy bank centralny. Nie było zakazu podnoszenia stopy procentowej. Ale jeśli podwyżka nie zadziała, nie będzie to wina lidera.

Putin nie widzi żadnej winy w niepowodzeniu syryjskiej przygody. Jego największym osiągnięciem jest to, że jego kraj nigdy nie pyta go o porażki, choćby żałosne, takie jak inwazja na Syrię, przeprowadzona pod jego naciskiem i pod jego osobistym przywództwem.

Armia Baszszara al-Asada nagle się rozproszyła, a "nasi irańscy przyjaciele poprosili, aby ich stamtąd zabrać". Gdy przyjrzymy się bliżej, sprawy mają się jeszcze lepiej. "Mamy stosunki ze wszystkimi grupami, które sprawują tam kontrolę. Przytłaczająca liczba spośród nich mówi nam, że byliby zainteresowani pozostawieniem naszych baz wojskowych w Syrii" — stwierdził Putin.

Chodzi tu oczywiście nie tylko o niezdolność do przyjęcia odpowiedzialności za jakiekolwiek fiasko, ale także o pozornie uzasadnione przekonanie, że nikt go o to nie zapyta.

Z kolei poglądy Putina na temat perspektyw pojednania z Ukrainą to tyrady człowieka, który wie, że może zaplanować i ogłosić jedną rzecz, a następnie zaakceptować porażkę i zrobić coś innego. I nic mu się za to nie stanie.

Tym razem ukraiński dyskurs Putina nie obejmował jego zwykłych gadatliwych wycieczek do historii i brakowało nawet obietnic "demilitaryzacji" i "denazyfikacji" kraju.

Zamiast tego przywódca mówił o projektach stambulskich z 2022 r. Co prawda, inicjatywy te zakładały właśnie rozbrojenie Ukrainy i jej brak współpracy z Zachodem. Zamiast ogólnych słów o "denazyfikacji", rosyjski władca zażartował, że "mamy z kim rozmawiać w Ukrainie i jest tam wielu naszych ludzi, którzy również marzą razem z nami o uwolnieniu swojego kraju od neonazistowskiego reżimu".

Putin powiedział, że zawieszenie broni i rozejm wzdłuż obecnej linii frontu mu nie odpowiada, ponieważ dałoby to Ukraińcom czas na zebranie sił i zorganizowanie obrony. Ale pokój z nimi jest możliwy, a nawet pożądany. Jednak nie powinien być podpisany przez Wołodymyra Zełenskiego, który rzekomo stracił legitymację.

Putin wydaje się aktualizować swoją retorykę. Z rozproszonych antyukraińskich deklaracji przechodzi, jeśli nie do gotowości zawarcia pokoju, to przynajmniej do punktu, w którym zaczyna o tym rozmawiać.

onet.pl/The Moscow Times


Wewnętrzne zmiany w Arabii Saudyjskiej mają konsekwencje geopolityczne. Bin Salman nie zaczął myśleć tylko o sztucznej inteligencji i inwestycjach infrastrukturalnych. Wybrany przez swojego ojca, schorowanego króla Salmana, na swojego domniemanego następcę w 2017 r., skupił swoją energię poza Arabią Saudyjską.

Wciągnął Saudyjczyków w wojnę domową w Jemenie i rzucił bezpośrednie wyzwanie Iranowi na innym froncie w Libanie. Zablokował konkurencyjne państwo Zatoki Perskiej w Katarze. Jego ludzie ścięli w Stambule znanego saudyjskiego dysydenta, dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego. Nic z tego nie zadziałało, a MBS wycofał się z zagranicznych przygód, zawarł porozumienie pokojowe z Iranem, pogodził się z Katarem i skupił swoją uwagę na modernizacyjnym planie Vision 2030, który jest przywoływany jak świętość.

Kiedy reżimy w regionie najbardziej dbają o gospodarkę i modernizację, patrzą na bezpieczeństwo i relacje z Izraelem inaczej niż ich poprzednicy. Przed zeszłorocznym atakiem Hamasu Rijad i Izrael zmierzały w kierunku normalizacji stosunków. Wzorem były dwustronne umowy zawarte w 2020 r. między Izraelem a Marokiem, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem. Hamas postanowił częściowo zatrzymać ten proces i odniósł sukces w ubiegłym roku. Rozmowy zostały wstrzymane, ale ostatnie sukcesy Izraela w regionie, przede wszystkim słabsza pozycja Iranu po upadku Baszszara al-Asada w Syrii, mogą ponownie otworzyć drzwi.

Następstwa ataków z 7 października jeszcze bardziej przemawiają za tym, by Arabia Saudyjska zawarła porozumienie. Kluczowym elementem — tym, na którym Rijadowi zależy najbardziej — jest obietnica amerykańskiej gwarancji bezpieczeństwa dla Arabii Saudyjskiej, najlepiej w formie ratyfikowanego przez Senat traktatu na wzór NATO. Przemoc, która rozpętała się 7 października i doprowadziła do bezpośredniej konfrontacji między Izraelem a Iranem, przypomniała Saudyjczykom o niepewnym bezpieczeństwie — zagrożeniu ze strony ekstremistów i ich rywala Iranu, który ma ambicje nuklearne.

— Dlaczego nie otrzymujemy wystarczającej liczby bezpośrednich inwestycji zagranicznych? Geopolityczne postrzeganie regionu nie jest dobre — mówi Abdulaziz al-Sager, który prowadzi Gulf Research Center.

Osoby zbliżone do rządu w Rijadzie niechętnie odnoszą się do sugestii, że korona nie dba już o sprawę palestyńską. — Nie jesteśmy ZEA, nie jesteśmy Marokiem, nie jesteśmy Bahrajnem — mówi jeden z nich. — Nie pójdziemy na układ.

Niektórzy spekulują, że król Salman, w większości niewidoczny i dający MBS wolną rękę, wykluczył normalizację bez dobrego rozwiązania dla Palestyńczyków. Saudyjskie media poświęcają kryzysowi w Strefie Gazy wiele czasu, ale rządowe instrukcje dla imamów nakazują im odmawianie modlitw w intencji Gazy i powstrzymywanie się od krytyki Izraela. Ostrożność Rijadu odzwierciedla jego pragnienie utrzymania otwartych drzwi. W rzeczywistości nie przejmują się oni kwestią palestyńską tak jak wcześniej.

Bliski Wschód bardzo różni się od tego, z którym zetknąłem się po 11 września 2001 r., a następnie podczas arabskiej wiosny w latach 2010-12. Zwłaszcza w bogatszych, obdarzonych ropą naftową krajach.

— Przeszliśmy od geopolityki do geoekonomii — mówi Anwar Gargasz, dyplomata Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który pomógł wynegocjować porozumienia Abrahama z 2020 r., a obecnie doradza prezydentowi ZEA.

(...)

I to Waszyngton pozostaje kluczowym graczem. Chiny pomogły pośredniczyć w normalizacji umowy Saudów z Iranem i chcą rozszerzyć swoje wpływy. Nie mogą jednak zbliżyć się do twardej i miękkiej siły, jaką Stany Zjednoczone mają na Bliskim Wschodzie.

onet.pl/Politico


Od trzech miesięcy rosyjskie średnie dzienne tempo natarcia nie spada poniżej 26 kilometrów kwadratowych. Od 2014 r. Rosjanom udało się zająć około 99 proc. obwodu ługańskiego, 66 proc. obwodu donieckiego i po 73 proc. obwodów zaporoskiego i chersońskiego. Choć sytuacja Ukraińców z każdym dniem jest trudniejsza, to Kremlowi nadal daleko do realizacji założonych planów. Na razie nie widać efektu "nowej miotły", ale to nie dziwi, skoro nowy dowódca ukraińskich wojsk lądowych gen. mjr Mychaiło Drapaty dysponuje takimi samymi siłami, jak jego poprzednik, co wymusza stosowanie takiej samej taktyki walk opóźniających.

Oznacza to, że na wybranych odcinkach frontu, na których Rosjanie prowadzą działania, Ukraińcy nie mają możliwości prowadzenia obrony stałej, opartej o silną linię umocnień polowych. Wynika to z braku ludzi, rozciągniętych linii obronnych i wcześniejszych zaniedbań w przygotowaniu głębokiej obrony. W wielu miejscach odcinki, które powinny zajmować bataliony, zajmują kompanie. To też komplikuje proces dowodzenia. Bardzo często oddziały, czy nawet pododdziały są wydzielane z brygad i przerzucane na zagrożone odcinki frontu. To komplikuje proces dowodzenia i powoduje problemy logistyczne. Widać to najbardziej na linii dowództwo operacyjne i dowództwo brygady. Okazało się, że rezygnacja z pośredniego szczebla dowodzenia, jakim jest dywizja, wywołuje problemy, gdy często zmienia się sytuacja na froncie, a armia ma ograniczone możliwości bojowe.

Samodzielne brygady dowodzone bezpośrednio przez dowództwa operacyjne, sprawdzały się znakomicie podczas pierwszych 18 miesięcy wojny, kiedy Ukraińcy stosowali obronę manewrową. Ukraińskie brygady są większe niż te znane z sił zbrojnych innych państw. W zasadzie każda z nich jest samodzielną brygadową grupą bojową z własnym zapleczem logistycznym, technicznym i medycznym. Rozbudowane zaplecze pozwala na prowadzenie operacji w oparciu o własne siły — przynajmniej przez kilkanaście dni po przerzuceniu w rejon operacji. Pozwala to na dużą elastyczność w działaniu. Jednak w obronie statycznej, przy narastającym braku środków i ludzi, częstym problemem staje się skoordynowanie działań wielu oddziałów i związków taktycznych, co z kolei przekłada się na przeciążenie pracy w dowództwach operacyjnych.

Rozwiązaniem miało być utworzenie tzw. grup bojowych, które stałyby się poziomem pośrednim, jednak bez rozbudowanych sztabów są one nadal niewydolne. Uzdrowienie procesu dowodzenia będzie w najbliższym czasie jednym z ważniejszych zadań, przed którymi stanie przed gen. Drapaty.

Rosjanie nadal uważają, że główne kierunki operacyjne w Ukrainie to Pokrowsk i Kuchachowe, które są oddalone od siebie o nieco ponad 40 km. Zwłaszcza pierwsze z miast jest szczególnie silnie atakowane. Rosjanie niedawno posunęli się w kierunku linii kolejowej na północ od Nowego Trudu, gdzie użyli w ciągu tygodnia prawie 100 pojazdów opancerzonych i lekko opancerzonych.

Dzieją się rzeczy, które wymieniałem jako możliwe tydzień i dwa tygodnie temu. Po przerwaniu linii, Rosjanom udało się rzucić w wyłom batalion, który był w odwodzie, a następnie zorganizować silną grupę pancerno-zmotoryzowaną, która weszła głębiej w ukraińskie pozycje. Dzięki temu zmuszono Ukraińców do wycofania się z kieszeni na południe od Daczeńskiego, którą utworzyli przed tygodniem. W ten sposób Rosjanie umocnili się na linii Nowy Trud-Daczeńskie i zyskali dogodne pozycje wyjściowe do dalszych postępów. Z kolei Ukraińcy ograniczają się głównie do obrony pozycji i bardzo rzadko próbują atakować, aby odzyskać teren. Jeśli już do tego dochodzi, to dzieje się to podczas wyprowadzania kontrataków, po rozbiciu uderzeń Rosjan i prowadzi jedynie do odzyskania terenu utraconego chwilę wcześniej. Bez wzmocnienia oddziałów i utworzenia nowych jednostek, Ukraińcy nie będą w stanie wyprzeć Rosjan.

Pod Kurachowym również dzieje się to, czego można było się spodziewać. Tydzień temu pisałem, że na zachodnim krańcu (Zbiornika Kurachowskiego – przyp. aut.) gromadzą się oddziały, które zapewne zostaną wyprowadzone na Daczne, co spowoduje całkowite odcięcie ukraińskich oddziałów walczących w Kuchachowym. Ukraińcy utracili Stare Terny i wyprowadzili uderzenie na Daczne. Na razie przecięli szosę łączącą osiedle z Kurachowym, ograniczając możliwości odwrotu z miasta. Ostrzegałem również, że gdyby linia całkowicie się posypała, Rosjanie mogą uderzyć na Jantarne, co, jeśli Ukraińcy się nie wycofają, może spowodować odcięcie oddziałów walczących w dolinie rzeki Wowczy, w Nowoukraińce, czy Zełenym Kucie. Aby tego uniknąć, ukraińskie oddziały wycofały się z miejscowości leżących nad Wowczą, oddając je niemal bez walki.

onet.pl/Newsweek


Realistyczne argumenty przemawiające za silnymi relacjami transatlantyckimi można i prawdopodobnie trzeba przedstawić z perspektywy Trumpa. Amerykańskie siły zbrojne potrzebują europejskich baz i sojuszników, by dokonywać projekcji siły na Bliskim Wschodzie i dalej w Azji. Amerykańscy producenci wojskowi cenią sobie rynek europejski. Do końca dekady w europejskich siłach powietrznych będzie latać ponad 600 samolotów F-35. Samoloty te będą wymagały serwisowania, a pewnego dnia wymiany.

Kontynent również musi otrzeźwieć. Europa po zimnej wojnie oderwała się od historii, przeznaczając oszczędności z cięć w obronności na cele socjalne. Zakładali, że Stany Zjednoczone pokryją ich koszty. To nie tak, że Europejczycy nie znają swojej historii. Pola Flandrii z czasów I wojny światowej znajdują się godzinę jazdy od Brukseli. II wojna światowa rozpoczęła się oczywiście w Polsce, zanim ogarnęła zachodnią część kontynentu.

To święto już się skończyło. Wojna na Ukrainie powinna była o tym przypomnieć. Tak stało się w przypadku wschodniej części Europy, która wzmocniła swoje siły zbrojne i ma gospodarki, które są bardziej konkurencyjne i odnoszą sukcesy. Zachód kontynentu w dużej mierze zaprzeczał tej rzeczywistości. Z Trumpem będzie to trudniejsze.

Ostateczne pytanie dla dryfującej Europy brzmi — czy ma ona przywódców, którzy mogliby stworzyć nowy rodzaj transatlantyckich relacji z Trumpem i odbudować swoją pozycję na arenie światowej?

Miejscem, w którym należałoby szukać odpowiedzi w pierwszej kolejności, byłby Berlin. Miejscem, gdzie nie należy patrzeć, jest również Berlin. Przynajmniej przez rok. To problem dla Niemiec i Europy — a potencjalnie także dla Stanów Zjednoczonych.

Dzień po wyborach Trumpa rozpadła się tak zwana niemiecka koalicja sygnalizacji świetlnej — czerwona (socjaliści), żółta (liberałowie wolnorynkowi) i zielona (ekolodzy). Już w pierwszych miesiącach funkcjonowania wzrosły nadzieje (tym bardziej z uwagi na początek agresji Rosji w Ukrainie), że Niemcy dokonają Zeitenwende, "punktu zwrotnego" ogłoszonego przez kanclerza Olafa Scholza, aby stać się poważnym graczem obronnym i dyplomatycznym na świecie.

Zaczęło się od obietnic, a potem biurokracja i słaba wola polityczna odcięły się od nich. W sprawie Ukrainy Scholz był europejskim liderem klubu status quo — niemiecki rząd nie chciał, aby Ukraina przegrała, nie chciał destabilizować samej Rosji. Ponieważ w języku niemieckim jest określenie na wszystko, doktryna Putinversteher — musimy zrozumieć i wczuć się w Putina — powróciła do mody w Berlinie.

Za granicą Scholz jest postrzegany jako niezdecydowany i słaby w momencie, gdy Europa pragnie silnego przywództwa na Ukrainie. Ponadto, cytując dyplomatów, z którymi rozmawiam, nie brakuje takich określeń jak "katastrofa", "beznadziejny" i "straszny".

(...)

Podróżując obecnie na wschód z Berlina do Warszawy, można poczuć się jak na Zachodzie.

Energia, której brakowało w Berlinie, jest właśnie w stolicy Polski. Kultura młodzieżowa? Kultura przedsiębiorczości? To wszystko jest i to w nadmiarze. Stabilność polityczna? Poczucie misji narodowej? Poczucie pilności? Tutaj uczucia mam mieszane, ale i tak jest lepiej niż w większości miejsc w Europie.

(...)

Dekady nieprzerwanego wzrostu, najdłuższa passa w Europie od 1990 r., dziesięciokrotnie zwiększyły gospodarkę kraju. Ten rodzaj dobrobytu zmienia kraj i jego mieszkańców. Polacy z niedawnej przeszłości byli katoliccy, mieli też historyczny chip wszczepiony do ramion. Dzisiejsi Polacy są pewni siebie i nowocześni, stawiają na technologię i patrzą w przyszłość.

Nie jest to główny powód, dla którego Polska jest najważniejszym krajem w Europie ery Trumpa. To dlatego, że znajduje się na linii frontu Europy z Rosją. Polska przeznacza niemal 5 proc. PKB na obronność. Chce, by Europa i Ameryka stawiły czoła Putinowi. Jest to również najlepsza odpowiedź na zarzut nowego prezydenta USA, że Europejczycy są darmozjadami, którzy nie traktują swojej obrony poważnie.

(...)

Teraz Polska, największy kraj na wschodzie Europy, ma w przyszłym roku wyjątkową okazję, by stanąć na wysokości zadania w roku przełomowym dla kontynentu. Paryż i Berlin raczej tego nie zrobią. Polska ma dwóch przywódców z dużym doświadczeniem na arenie międzynarodowej — premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego. Warszawa będzie sprawować rotacyjną prezydencję w UE, co daje jej więcej niż symboliczny autorytet. Najbardziej entuzjastyczna wizyta Trumpa w Europie podczas jego pierwszej kadencji miała miejsce w Warszawie w 2017 r., a te dobre uczucia działają w obie strony.

Z zewnątrz potencjał Polski wydaje się oczywisty. 

(...)

Spędzanie czasu w Warszawie sprawia, że chciałoby się, aby jej polityka była bardziej jak wszystko inne tutaj, nawet gastronomia. By było myślenie na wielką skalę, kreatywność i skupianie się na tym, co ważne — o wyjątkowej historycznej szansie dla Polski i Europy w 2025 r.

Jest nią zabezpieczenie wschodniej flanki poprzez uratowanie Ukrainy i pokonanie Putina. Jest to również wyzwanie historyczne, egzystencjalne. 

onet.pl/Politico


Według "Economista" środki podjęte od 2022 r. pozwoliły Ukrainie zachować zasoby i morale. Gazeta identyfikuje trzy etapy w gospodarce kraju od 2022 r. Na pierwszym etapie, gdy toczyły się ciężkie walki, działania Narodowego Banku były podporządkowane celom wojskowym: sfinansował połowę deficytu budżetowego, wprowadził ścisłą kontrolę kapitału i zadbał o płynność banków. Inflacja w tym czasie wzrosła, a PKB skurczył się o jedną trzecią.

Druga faza zbiegła się z ukraińską kontrofensywą w obwodach chersońskim i mikołajowskim w sierpniu 2022 r. PKB ustabilizował się. Ukraina była w stanie ponownie eksportować zboże. Bank centralny zaczął walczyć z inflacją, przestał finansować deficyty budżetowe, przywrócił rezerwy walutowe i złagodził kontrolę kapitału. Produkcja została przeniesiona do bezpieczniejszej zachodniej części kraju, a zasoby zostały przesunięte, by uwzględnić przedłużający się charakter konfliktu. Latem 2023 r., kiedy Rosja odmówiła przedłużenia umowy zbożowej, Ukraina sama otworzyła korytarz morski, który pozwolił jej utrzymać przepływ waluty i eksportować nie tylko zboże, ale także metale i minerały.

Obecnie rozpoczyna się trzecia faza, w której gospodarka Ukrainy stoi w obliczu największych zagrożeń: poważnych niedoborów energii elektrycznej, ludzi i pieniędzy, kontynuuje "The Economist". Rosja atakuje ukraińską sieć energetyczną, ale Kijów jest teraz lepiej przygotowany, by sobie z tym poradzić. Władze zwiększyły import energii elektrycznej z UE o jedną czwartą, producenci żywności przetwarzają odpady na biogaz, rolnicy używają generatorów diesla, a średnie przedsiębiorstwa korzystają z generatorów gazowych, energii wiatrowej i słonecznej. Niemniej jednak niedobory energii elektrycznej mogą obniżyć wzrost PKB o 1 proc. w 2025 r.

Niedobór ludzi jest najpoważniejszym problemem stojącym przed Kijowem. Mobilizacja, migracja i wojna zmniejszyły liczbę pracowników o jedną piątą. Na jeden wakat przypada średnio tylko 1,3 aplikacji, w porównaniu do 2 aplikacji w 2021 r. Władze cywilne i wojskowe spierają się o skalę mobilizacji. Zatrudnianie większej liczby kobiet jest trudne: liczba kobiet, które wyjechały za granicę, jest prawie taka sama jak liczba mężczyzn, którzy wyjechali na front.

Trzecim problemem jest brak pieniędzy. Małe firmy mają trudności z uzyskaniem kredytów, finansowanie długoterminowych wydatków kapitałowych jest praktycznie niemożliwe, a gwałtowny wzrost kosztów biznesowych uderzył w ich rentowność. Wydatki budżetowe są znacznie większe niż przychody. Prawie cały ukraiński deficyt budżetowy w wysokości ok. 20 proc. PKB w 2025 r. zostanie pokryty ze źródeł zewnętrznych.

onet.pl


Rok 2024 był dla PiS potwornie trudny. Utrata władzy była szokiem. W zwyczajnych okolicznościach przesiadka z ław rządowych do opozycyjnych nie byłaby niczym nadzwyczajnym. Te były jednak wyjątkowe: PiS miało przez lata samodzielną większość, a nowy rząd poprzysiągł PiS-owi twarde rozliczenia. I właśnie z tymi rozliczeniami nasi rozmówcy z PiS wiążą największe błędy.

— Mszczą się błędy z czasów naszych rządów — nie kryje rozmówca z PiS.

Z naszych rozmów z ludźmi w PiS wynika, że utrata pieniędzy z budżetu państwa to bolączka nr 1. PiS stanęło w obliczu własnego bankructwa, bank zajął konto partii. Dzięki wpłatom od działaczy i żelaznych sympatyków (na kwotę ponad 11 mln zł) partii udało się wygrzebać z długów i do spłaty pozostaje resztówka zobowiązań, którą Nowogrodzka chce spłacić na początku roku.

— Utrata pieniędzy to potworna strata. Kluczowy fuckup — nie kryje człowiek z PiS. Inni potwierdzają, że to partię dotknęło najmocniej. — Utrata pieniędzy to symbol tego, co się dzieje z PiS. Płacimy za własne błędy popełnione przez osiem lat rządów — dodaje inny. Ten błąd to uchwalenie za czasów rządów PiS takich zmian w składzie Państwowej Komisji Wyborczej, że weszli do niej przedstawiciele partii. Oczywiście, dodają, że obóz rządzący ich "okradł" z budżetowych pieniędzy, ale nie mogą sobie darować, że narzędzi dostarczyło samo PiS.

— Sami narobiliśmy sobie tego bigosu, bo nie należało grzebać w ustawie o składzie PKW — utyskuje jeden z rozmówców z PiS. Bo uchwały PKW uderzające w kasę PiS przechodzą większością 5 do 4 głosów — nominaci obecnego obozu rządzącego mają w niej większość. PiS zwyczajnie ukręciło bata na siebie i teraz zbiera srogie cięgi.

Kłopoty z pieniędzmi przekładają się na prozaiczne rzeczy, bo jak opłacić podróże kandydata na prezydenta Karola Nawrockiego? Jak organizować jego spotkania, zwłaszcza w zimie, kiedy na dworze ciężko jest się spotykać? Z czego opłacać hotele, wynajem autobusów, druk materiałów, kampanie w internecie? — Te problemy już dopadają kampanię Nawrockiego — nie kryje jeden z posłów.

(...)

To, że PiS wciąż żyje, jest już sukcesem Nowogrodzkiej. Partia stracił bowiem dużą część finansowania (subwencja stopniała z 26 mln zł o 10,8 mln zł, a partia musiała jeszcze dodatkowo zwrócić 3,6 mln zł) i wciąż wisi nad nią ryzyko utraty całości pieniędzy. Ponadto przelewy wysyła minister finansów — Andrzej Domański — więc PiS jest na jego łasce.

Przy tych wszystkich brakach pieniędzy PiS musiało szukać kandydata na prezydenta. A badania sondażowe też były kosztowne. W końcu jednak wskazano: prezesa IPN Karola Nawrockiego.

Parlamentarzysta PiS: — Sukcesem jest Nawrocki. To chyba jedyna rzecz, która nam się udała.

Człowiek z PiS: — Nawrocki jest lansowany i to powoli widać w sondażach. Wyborcy PiS czekali na naszego kandydata. On jest i jest też przełamanie dotychczasowej niemocy PiS.

onet.pl/Newsweek