Spodziewaliśmy się, że wojna wybuchnie prędzej czy później. Ale myśleliśmy, że zacznie się ona od obwodu donieckiego. Okazało się, że wojna jest wszędzie, więc postanowiliśmy z mężem wyjechać. Razem z nami pojechali jego rodzice. To było na początku marca. Prawie nic ze sobą nie zabraliśmy, bo myśleliśmy, że wrócimy za miesiąc.
Moja mama została na miejscu. Wydaje mi się, że to typowa w naszym regionie historia: moja mama jest jedną z tych osób, które domagały się zmiany. Mama chciała, żeby Łyman był częścią Donieckiej Republiki Ludowej. Mama chce dołączyć do Rosji. Więc postanowiła zostać w mieście.
Do początku maja sytuacja tam była mniej więcej w porządku. Potem wojska rosyjskie zaczęły nacierać i pociski trafiały w Łyman. Początkowo mama nie zamierzała ukrywać się w piwnicy, nie robiła zapasów żywności: mój brat służy w siłach zbrojnych Donieckiej Republiki Ludowej i powiedział jej, że zdobycie Łymana zajmie dzień, dwa i wszystko będzie dobrze. Tak więc moja mama i ojczym nie zachowali się odpowiedzialnie. Nie spodziewali się, że dojdzie do tak ciężkich walk.
Kiedy to wszystko zaczęło się na początku maja, mama i ojczym przenieśli się do piwnicy. Wojska rosyjskie zaczęły się zbliżać i zaczął się regularny ostrzał. Miasto jest podzielone na dwie części: po większej, północnej stronie znajdują się domy jednorodzinne, a po południowej — wielopiętrowe bloki. Moja matka i ojczym mieszkają po stronie południowej. Teraz przebywają w piwnicy pięciopiętrowego budynku, są tam prawie cały czas. Nie ma światła, nie ma nic. Kiedy tylko się da, gotują na zewnątrz — czasami nie jest to możliwe. Muszą rozpalać ogień, podgrzewać wodę, zajmuje to dużo czasu, a oni są przerażeni.
Telefon komórkowy mają tylko wtedy, gdy mama wchodzi na piąte piętro. Dwa razy rozmawialiśmy przez telefon. Około godziny 14.00 pocisk trafił w mieszkanie sąsiada, a rodzice bali się, że cały budynek stanie w płomieniach. Skończyło się na wielkiej dziurze w miejscu, gdzie wcześniej była ściana i okno. Pocisk nie wybuchł.
Sąsiad mieszkał sam, jego rodzina wyjechała. Nie było go w domu, kiedy pocisk uderzył, mimo że przebywał w swoim mieszkaniu na piątym piętrze przez większość czasu. Ludzie nie chcieli wychodzić, bo uznali, że nikt ich nie potrzebuje, że nikt na nich nigdzie nie czeka. Wielu obawiało się, że ich mieszkania zostaną splądrowane i z tego powodu zostali. Zostali też ci, którzy liczyli na wojsko rosyjskie. Niektórzy z nich w końcu przestali mieć nadzieję. W naszym budynku na 60 mieszkań zostało około 15-20 osób. Głównie ludzie po pięćdziesiątce. W całej dzielnicy nie ma ani jednego niezniszczonego budynku.
Rozmawiałam z moją mamą około godziny piątej po południu. Rozmawialiśmy długo, 10-15 minut. Mama zadzwoniła i powiedziała, że pół godziny temu wojska rosyjskie weszły do naszej dzielnicy, od strony południowej. Nasze miasto jest przedzielone torami kolejowymi, a Rosjanie od trzech dni próbowali przejść z jednej strony tego węzła kolejowego na drugą. Mówili mi o tym moi przyjaciele, rodzice moich przyjaciół i moja mama. Wszyscy mieszkają w południowej części miasta.
Gdy Rosjanie weszli do naszej dzielnicy, szturm ustał. W południowej części miasta zrobiło się spokojnie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ludzie mogli wyjść na zewnątrz, ugotować jedzenie i zjeść obiad poza piwnicą. Nie leciały już na nich pociski.
Ostatni raz mama zadzwoniła do mnie około 21.00 wieczorem. Skończyli kolację z sąsiadami i siedzieli na zewnątrz. Tymczasem rosyjscy żołnierze zaczęli otwierać zamknięte mieszkania. Powiedzieli, że następnego dnia będą sprawdzać dokumenty wszystkich osób.
Moja mama w ogóle nie spodziewała się ostrzału. Była przekonana, że wszystko pójdzie gładko i spokojnie. Kiedy się zaczęło, moja mama bardzo się przestraszyła. Byłam zszokowana: moja mama jest bardzo pewną siebie osobą, zawsze wszystkich pociesza. Wtedy mówiła drżącym głosem. Bałam się o nią bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy zaczął się ostry ostrzał, wpadła w histerię.
Moja mama nie kontaktowała się zbytnio z ukraińskimi żołnierzami, bo nie była do nich szczególnie przyjaźnie nastawiona. Mimo to wojsko przychodziło codziennie i przywoziło duże ilości pomocy humanitarnej. Kiedy wyjeżdżałam z Łymana, zostawiłam kota, a żołnierze Ukraińskich Sił Zbrojnych dostarczyli mi go do centralnej Ukrainy.
Moja mama ciągle wspiera rosyjskie wojsko i czeka na nie, uważa, że zostało ostrzelane przez armię ukraińską. Oto doskonały przykład: mieszkanie sąsiada zaatakowano od strony północnej, kiedy w mieście nie było już wojska ukraińskiego. Pocisk nie może okrążyć budynku — został wystrzelony w kierunku armii ukraińskiej. Ale kiedy opowiedziałem o tym mamie, zaczęła szukać wymówek: "Najważniejsze, że żyjemy, majątek nie jest ważny".
Ale w pewnym momencie powiedziała mi z rozpaczy, że już wszystkich nienawidzi: zarówno armii rosyjskiej, jak i ukraińskiej. "Chcę, żeby to się wreszcie skończyło" – mówiła.
onet.pl