poniedziałek, 10 marca 2025



Rosja nadal publicznie twierdzi, że chce pokoju, nie oferując jednocześnie żadnych własnych ustępstw, co stanowi ostry kontrast z ustępstwami, jakie już zaoferowała Ukraina. Agencja Reuters podała 9 marca, że ​​dwóch urzędników USA stwierdziło, że USA planują wykorzystać rozmowy amerykańsko-ukraińskie z 11 marca w Arabii Saudyjskiej „częściowo w celu ustalenia, czy Ukraina jest gotowa na materialne ustępstwa wobec Rosji, aby zakończyć wojnę”. Jeden urzędnik USA stwierdził, że Ukraina nie może powiedzieć jednocześnie „chcę pokoju” i „odmawiam pójścia na kompromis w jakiejkolwiek sprawie” podczas nadchodzących rozmów. Drugi urzędnik USA stwierdził, że USA chcą „zobaczyć, czy Ukraińcy są zainteresowani nie tylko pokojem, ale realistycznym [podkreślenie dodane] pokojem”. Financial Times podał 9 marca, że ​​niesprecyzowani urzędnicy poinformowani o nadchodzących negocjacjach amerykańsko-ukraińskich stwierdzili, że Ukraina zaproponuje częściowe zawieszenie broni z Rosją w sprawie ataków dronów i rakiet dalekiego zasięgu oraz operacji bojowych na Morzu Czarnym. Ukraiński portal Suspilne poinformował 10 marca, że ​​źródło zaznajomione ze stanowiskiem delegacji ukraińskiej stwierdziło, że Ukraina zaproponuje również wymianę jeńców wojennych. Ukraińskie źródło zauważyło, że propozycje te są „realistyczne do szybkiego wdrożenia” i „kontrolowania”. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski po raz pierwszy zasugerował zawieszenie broni w powietrzu i na morzu 5 marca, a Ukraina oferuje rodzaj zawieszenia broni, który jest bardziej bezpośredni i nie wymaga długich negocjacji ani złożonego procesu monitorowania. Zawieszenie broni na tysiąckilometrowej złożonej linii frontu charakteryzującej się wieloma „szarymi strefami”, gdzie linie sił przeciwstawnych są rozmyte, byłoby niezwykle trudne do wynegocjowania i monitorowania. Zełenski kilkakrotnie wskazał również — w tym w wywiadzie dla Fox News z 28 lutego — że jest skłonny do ustępstw w kwestii terytorium, członkostwa Ukrainy w NATO i swojej własnej kadencji w celu zapewnienia sprawiedliwego i trwałego pokoju.

(...)

Starszy oficer ukraiński w baterii artylerii operującej w kierunku Pokrowska oświadczył 10 marca, że ​​siły rosyjskie nie używają ostatnio ciężkiego sprzętu, prawdopodobnie z powodu niedoborów sprzętu pancernego, a ukraińskie ataki uniemożliwiają rosyjskim postępom w pobliżu Kotłynego. Rosyjski milbloger twierdził, że siły rosyjskie czasami używają pojazdów opancerzonych w pobliżu Udacznego i Kotłynego. Rosyjskie źródło twierdziło, że siły ukraińskie używają większej liczby dronów w kierunku Pokrowska i uniemożliwiają siłom rosyjskim transport posiłków i amunicji na front, a siły rosyjskie są wyczerpane z powodu kilku miesięcy ciągłych ataków.

(...)

Prezydent Rosji Władimir Putin zatwierdził 10 marca listę instrukcji dla rządu rosyjskiego i Fundacji Obrońców Ojczyzny, których celem jest zwiększenie świadczeń socjalnych dla rosyjskich weteranów, co prawdopodobnie jeszcze bardziej obciąży rosyjski budżet i gospodarkę. Putin wezwał do rozszerzenia funduszu Fundacji „Obrońców Ojczyzny” na członków rodzin rosyjskich żołnierzy zaginionych w akcji (MIA) podczas wojny na Ukrainie; do wsparcia działalności przedsiębiorczej weteranów bojowych i zwiększenia finansowania państwowych programów pomocy socjalnej; do zaklasyfikowania uczestników pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę jako weteranów bojowych; i do rozważenia rozszerzenia wsparcia socjalnego na braci i siostry zmarłych rosyjskich żołnierzy, jeśli rodzeństwo ma mniej niż 18 lat, oraz na niezaadoptowane dzieci zmarłego żołnierza. Putin podpisał również 10 marca dekret powołujący komisję w Radzie Państwa w celu wsparcia weteranów bojowych i ich rodzin. Rosyjski doradca prezydenta i sekretarz Rady Państwa Aleksiej Diumin oświadczył, że nowa komisja będzie koordynować działania rządu federalnego i regionalnego w celu wsparcia rosyjskich weteranów. Rosyjskie źródło wewnętrzne twierdziło, że Fundacja Obrońców Ojczyzny nie dysponuje nieograniczonymi zasobami, więc rozszerzenie jej funkcji będzie wymagało zwiększonego finansowania państwowego. Źródło wewnętrzne twierdziło, że propozycja dotycząca wsparcia przedsiębiorczości weteranów ma na celu zwiększenie rozwoju gospodarczego Rosji, ale będzie wymagała dotacji, preferencyjnych programów pożyczkowych, szkoleń biznesowych i ulg podatkowych. Źródło wewnętrzne zauważyło, że istnieje nierównowaga wśród rosyjskich podmiotów federalnych, przy czym niektóre regiony zapewniają weteranom znaczne korzyści, podczas gdy inne oferują minimalną pomoc. Źródło twierdziło, że próby Kremla ujednolicenia środków wsparcia w całej Rosji nałożą dodatkowe obciążenia na budżety podmiotów federalnych.

understandingwar.org


Jednym z narzędzi Pekinu w staraniach o przyłączenie Tajwanu do Chin kontynentalnych są powiązania gospodarcze. Intuicja podpowiada, że z biegiem czasu Państwo Środka może na tyle uzależnić od siebie Tajpej, żeby wymuszać twarde koncesje, a ostatecznie doprowadzić do wchłonięcia kraju przez ChRL. Tendencja ostatnich lat wskazuje jednak, że taka strategia będzie trudniejsza w realizacji, niż wygląda to na pierwszy rzut oka. Tajwan bowiem jest przykładem państwa, które konsekwentnie zmniejsza stopień zależności od gospodarki Chin. Mimo swojego niewielkiego rozmiaru i bliskiego położenia robi to póki co zaskakująco skutecznie.

Choć powszechna moda na de-risking rozpoczęła się w wyniku pandemii Covid, dla Tajwanu przełomowy był rok 2019. Wtedy to, po wyborach wygranych przez przychylny wobec ChRL Kuomintang, Xi Jinping wygłosił wyjątkowo asertywne przemówienie o perspektywie zjednoczenia narodu chińskiego. Zaznaczył, że nie wyklucza użycia siły do osiągnięcia tego celu. Równolegle Chiny zaczęły stosować presję militarną poprzez wtargnięcia w tajwańską przestrzeń powietrzną. W tym samym roku zdemontowano model „jeden kraj – dwa systemy” w Hongkongu, dodatkowo podsycając obawy co do intencji Pekinu. Reakcja biznesu oraz władz była natychmiastowa i trwała; przyjrzyjmy się więc, jak Tajwan zaczął dywersyfikować swoje kontakty gospodarcze.

Wysiłki nakierowane na de-risking widać najwyraźniej w obszarze bezpośrednich inwestycji zagranicznych (BIZ) płynących z Tajwanu do Chin (przepływy w drugą stronę zawsze były minimalne). ChRL była tradycyjnie najważniejszą lokalizacją dla tajwańskiego kapitału, w latach 2013–2018 przyciągając ok. 8–11 mld USD inwestycji rocznie. W przełomowym 2019 ich wartość spadła o ponad połowę – co nie było tylko chwilowym tąpnięciem – i obecnie sięga zaledwie 3–4 mld USD. Tej tendencji nie można wyjaśnić przez generalne pogorszenie się klimatu biznesowego w Chinach, bo przez pierwsze trzy lata od zwrotu w 2019 roku Pekin notował rosnący napływ inwestycji z zewnątrz; spadek dotyczył konkretnie Tajwanu.

Jednym z działań podjętych przez rząd w Tajpej jest inicjatywa „New Southbound Policy”. Służy ona promowaniu współpracy z państwami Indo-Pacyfiku poprzez m.in. ustanowienie biur przedstawicielskich dla biznesu w Indiach, Indonezji, Birmie i Tajlandii; do tego wspiera wymianę studencką i ułatwia podróże między niektórymi krajami partnerskimi (zaangażowano w to ASEAN, ale – co ciekawe – także Rosję). Skupienie się na małych i średnich państwach regionu przyniosło rezultaty: przez ostatnich 10 lat tajwańskie inwestycje w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej urosły o 130 proc. Na relokacji produkcji skorzystały zwłaszcza Indie oraz Wietnam, kraje o sporych zasobach taniej siły roboczej, a w 2022 roku grupa ASEAN po raz pierwszy prześcignęła Chiny jako najważniejszy partner inwestycyjny Tajwanu.

Tajwańczycy nie tylko przenoszą część produkcji i ograniczają nowe inwestycje w Chinach. Równolegle aktywnie szukają nowych rynków, co z czasem pozwala na jeszcze głębszą dywersyfikację. W latach 2010–2021 całkowite BIZ wychodzące z Tajwanu wynosiły na ogół ok. 11–14 mld USD rocznie. Jednak w roku 2022 przekroczono poziom 15 mld, a w 2023 – kiedy do Chin wysłano zaledwie 3 mld – osiągnięto rekordowe 24 mld w inwestycjach lokowanych za granicą. Chiny odpowiadały za 42% tajwańskich inwestycji w latach 2012–2015; w latach 2016–2019 było to 23%; natomiast w latach 2019–2023 zaledwie 5%. Wewnętrzne łańcuchy dostaw tajwańskich przedsiębiorstw zostały zatem efektywnie uniezależnione od produkcji na kontynencie.

Większe wyzwania widać w obszarze handlu, najsilniejszej karcie, jaką w swoim arsenale ma Pekin. Choć w ciągu ostatnich lat odnotowano pewien postęp, zależność pozostaje ogromna. W 2023 roku udział Chin (włącznie z Hongkongiem) w tajwańskim eksporcie spadł do najniższej wartości od 20 lat, czyli do ok. 30–35%, zatem skali powiązań porównywalnej do tej między Polską a Niemcami. To pokazuje, z jak trudnego położenia startowało Tajpej i ile pracy ma jeszcze przed sobą.

(...)

Niepokojący jest również stabilny na przestrzeni lat, około 20-procentowy udział Chin w tajwańskim imporcie. Dobrą wiadomością jest to, że w statystykach zawiera się handel generowany przez tajwańskie oddziały w Chinach, więc tę zależność zapewne uda się częściowo zmniejszyć w wyniku relokacji produkcji.

W tle wachlarza polityki, jaką rząd i biznes Tajwanu mogą podejmować, pozostaje duża i trwała przeszkoda. Jest to po prostu rozmiar, rozwój i geograficzna bliskość Chin kontynentalnych. Jedną z najlepiej sprawdzonych empirycznie koncepcji handlu międzynarodowego jest „teoria grawitacji”. Zakłada ona, że wielkość wymiany handlowej między dwoma krajami (tak jak przyciąganie grawitacyjne w fizyce) zależy od ich masy (wielkości gospodarki) oraz odległości geograficznej. Rzecz jasna nie są to jedyne, ale konsekwentnie potwierdzane w badaniach zmienne, determinujące wolumen wymiany. I tutaj rzeczywistość narzuca bolesne ograniczenia na tajwańskie plany: duże i bliskie Chiny pozostaną kuszącym partnerem handlowym, od którego można się ubezpieczać, ale z którego trudno będzie zrezygnować. Szczególnie, że demografia Tajwanu wskazuje na kurczenie się jego rynku wewnętrznego, więc także możliwości opierania się na współpracy z zagranicą. Natomiast alternatywni partnerzy są wyraźnie mniejsi od Chin (jak Japonia czy Filipiny) lub oddaleni od Tajwanu fizycznie (jak USA czy Indie).

ukladsil.pl

Publikacja raportu Draghiego, wybory w wielu europejskich krajach oraz nowe nastawienie administracji amerykańskiej – te wszystkie czynniki sprawiły, że w ostatnim czasie o przemyśle Unii Europejskiej mówi się tylko źle. Według popularnej narracji sektor ten ma być w fazie schyłkowej, przygnieciony biurokracją, regulacjami i polityką klimatyczną. Jednakże dane pokazują co innego – dlatego warto przyjrzeć się faktom.

Pierwsze zderzenie sloganów o „upadającym przemyśle UE” z rzeczywistością następuje w momencie przejrzenia danych eksportowych. Jak się bowiem okazuje, Unia Europejska to największy eksporter świata, jeśli chodzi o wartość wyeksportowanych towarów i usług. W przypadku UE sięgnęła ona w 2023 r. aż 4 bln euro. Na drugim miejscu tego zestawienia uplasowały się Chiny, które jednak osiągnęły wynik o ok. 700 mld euro gorszy. Co więcej, Unia wyprzedza też Chiny, jeśli chodzi o saldo wymiany handlowej. Gospodarka UE wygenerowała w tym zakresie nadwyżkę w wysokości 389 mld euro, tymczasem nadwyżka Chin sięgnęła 357 mld euro. Tymczasem Stany Zjednoczone zanotowały deficyt handlowy na poziomie 726 mld euro, co jest rekordem wśród globalnych gospodarek.

(...)

Znaczenie unijnego przemysłu widać także w strukturze zatrudnienia oraz samej produkcji przemysłowej. UE zatrudnia bowiem ponad dwa razy więcej osób w przemyśle niż Stany Zjednoczone, z którymi Unia jest obecnie notorycznie porównywana. W unijnym sektorze przemysłowym pracuje bowiem 31 milionów osób, a w amerykańskim - 13 milionów. Z kolei w 2023 roku produkcja stali w Unii Europejskiej była o 57% wyższa niż w USA (odpowiednio 126 mln t vs 80,7 mln t), podobnie jak produkcja baterii do samochodów elektrycznych, która również wzrosła o 57% w porównaniu do amerykańskich wyników (110 GWh vs 70 GWh). Co więcej, przemysł motoryzacyjny w UE produkował o 13% więcej samochodów niż jego amerykański odpowiednik (12 mln sztuk vs 10,6 mln sztuk). To m. in. sprawia, że udział UE i USA w światowym PKB – według parytetu siły nabywczej - jest porównywalny i wynosi odpowiednio 14,5% i 15,4%.

Warto zaznaczyć, że unijny przemysł osiągnął takie wyniki pomimo trudnych warunków pracy np. jeśli chodzi o dostęp do nośników energii. Unia Europejska importuje bowiem 90% zużywanego gazu, 97% ropy i paliw oraz 75% węgla. Oznacza to, że jej sektor przemysłowy zdany jest na zewnętrznych dostawców energii oraz zaburzenia związane z importem, co było szczególnie dotkliwe w ciągu ostatnich lat kryzysu energetycznego, który podniósł unijne ceny np. gazu do poziomów najwyższych w historii. W sierpniu 2022 roku ceny gazu w holenderskim hubie TTF osiągnęły astronomiczny poziom ok. 350 euro za MWh, były więc ok. 35 razy wyższe niż w sierpniu roku 2020 i najwyższe od początku istnienia UE.

Jednakże nawet i bez kryzysu unijne ceny energii są wyższe od cen notowanych np. w Stanach Zjednoczonych. Przez zdecydowaną większość ostatnich 10 lat amerykańskie ceny gazu były średnio 2,5-krotnie niższe od europejskich. Dla przykładu, we wrześniu 2014 roku surowiec ten kosztował w USA 3,92 dolara za mmBtu (czyli za milion brytyjskich jednostek termicznych, odpowiednik ok. 30 metrów sześciennych), a w UE – 9,24 dolara za mmBtu. We wrześniu 2019 roku ceny te wynosiły 2,58 dolara za mmBtu (USA) oraz 4,21 dolara za mmBtu (UE).

energetyka24.com


Mariia Tsiptsiura: Na początek chciałbym zapytać, jak trudna jest sytuacja na froncie? Mówimy o okresie od lata, kiedy rozpoczęła się rosyjska ofensywa.

Ołeksandr Jabczanka: W ostatnich czterech-pięciu miesiącach wróg stał się mniej aktywny. Wciąż posuwa się naprzód, ale jednocześnie się uczy. I dziś nie możemy porównywać sytuacji na przykład do początku inwazji na pełną skalę w 2022 r. Rosjanie zmienili swoją taktykę. Ludzie często wyobrażają sobie, że rosyjskie ataki wyglądają jak w filmie, kiedy 100 osób biegnie jednocześnie, krzycząc "hurra". Ale w rzeczywistości tak nie jest.

Podam przykład okolic Pokrowska. Są tam małe grupy piechoty, czasem nawet jednoosobowe, poruszające się jednocześnie wszystkimi możliwymi drogami. Zabijamy 80 proc. ich żołnierzy, ale zostawiamy tych, którym udało się uciec. Na przykład z 10 osób, dwóm udało się przedostać i ukryć gdzieś w wiosce kontrolowanej przez ukraińską armię. I tak po kilka osób na raz uciekają i znowu się gromadzą. I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu. W ten sposób nasza obrona jest stopniowo niszczona. A przy takich stratach, jakie ponoszą, niemożliwe jest utrzymanie takiej intensywności, jak na początku ofensywy.

Więc teraz intensywność spada?

Tak, odczuwamy to na naszej linii frontu. Jeśli Rosjanie w ogóle nie byli w stanie przejść przez odcinek linii frontu, to próbują to zrobić na innym odcinku. Ale intensywność w lipcu, aż do teraz jest znacznie niższa. W ostatnich miesiącach ich potencjał ofensywny zaczął się wyczerpywać. Latem i jesienią zdarzało się, że zabijaliśmy np. 100 Rosjan na raz. Oni też oczywiście poczynili postępy — głównie jesienią, jednak widać, że kończy im się czas. Takie straty, jakie mieli pod koniec 2024 r., to są ogromne liczby. Eliminujemy około 48 tys. Rosjan w ciągu miesiąca, a oni mogą zmobilizować tylko 40. tys. osób, co oznacza, że tracą swój potencjał bojowy.

A Ukraina?

Nie straciliśmy potencjału bojowego równego wrogowi. Oczywiście, jest nam ciężko, czasami bardzo. Są straty, ale jednak wypełniamy nasze zadania. Tak naprawdę o poziomie zdolności bojowej decyduje skuteczność misji. Mówimy o stosunku strat. Nasze dane za ubiegły i bieżący rok wynoszą jeden do dziesięciu na naszą korzyść. Stosunek strat nigdy nie spadł poniżej tej wartości. Oznacza to, że możemy skutecznie utrzymywać obronę, gdy wróg ma przewagę sił i środków. A oceniając nasze możliwości bojowe i możliwości bojowe wroga, powiedziałbym, że ich możliwości bojowe znacznie spadły, podczas gdy nasze pozostały przynajmniej na tym samym poziomie. Chociaż bardzo brakuje nam "oczu" na niebie, bo codziennie tracimy drony. Dla nas problemem jest zła pogoda, kiedy pada deszcz lub śnieg, ale dla Rosjan to błogosławieństwo. Bo wtedy widzimy ich gorzej.

Niestety Rosjanie mają możliwość skorzystania z dodatkowych zasobów, takich jak na przykład Koreańczycy.

Cóż, Koreańczycy mocno oberwali. I nie dziwię się, nawet biorąc pod uwagę, że były to koreańskie siły specjalne. Bądźmy szczerzy, gdyby jakiekolwiek starożytne siły specjalne pojawiły się teraz na polu bitwy, nie miałyby szans. Najcenniejszą rzeczą w tej wojnie jest doświadczenie. Wojna bardzo się zmieniła. To pierwszy konflikt na taką skalę między państwami, które mają pełne możliwości tworzenia nowych rodzajów broni. A dziś Ukraina jest krajem wojskowych start-upów. I te startupy zniszczyły koreańskie siły specjalne w ciągu dwóch miesięcy. Ta sytuacja się utrzyma, dopóki Koreańczycy nie zdobędą doświadczenia wojskowego i nie nauczą się walczyć.

Trzeba przy tym zrozumieć, że Rosjanie też nie stoją w miejscu. Wszystkie ich działania są zaplanowane przez dowództwo. A ich piechota idzie dokładnie tam, gdzie jest potrzebna. I często używają "przynęty": np. zwracają uwagę naszego drona na grupę piechoty "zamachowców-samobójców" poruszającą się gdzieś w terenie, podczas gdy w tym samym czasie ich dobrze wyposażona grupa szturmowa szybko przemieszcza się przez las.

W kwestii naszej obrony musimy podkreślić, że najważniejsze jest, aby nie być widocznym, bo jeśli nie jesteś widoczny, nie możesz zostać zabity. A kiedy wróg porusza się różnymi drogami, prędzej czy później natrafia na nasze pozycje obronne i dochodzi do konfrontacji. W ten sposób odkrywają, gdzie znajduje się nasza twierdza. I wszystko, co strzela, zaczyna tam lecieć. Rosjanie to opanowali, Koreańczycy — nie. Rezultat był więc do przewidzenia.

Eksperci wojskowi twierdzą, że Rosjanie mają często problem z komunikacją z Koreańczykami.

— Wojna jest łatwa w teorii, w rzeczywistości jednak bardzo trudna. Ostatecznie jednak sztuka wojenna sprowadza się do dwóch punktów: koordynacji i koncentracji sił. Obecnie koncentracja jest bardzo trudna, ponieważ skala i możliwości wywiadu są ogromne — ludzkość nigdy wcześniej nie miała takich możliwości rozpoznania powietrznego. Jest jeszcze drugi czynnik — koordynacja.

Teraz można nawet być w kontakcie z żołnierzem na ziemi za pośrednictwem wideo, jednak w przypadku kontaktów Rosjan i Koreańczyków to nie jest możliwe. Podsumowując — ich porażka jest wieloczynnikowa: z jednej strony trudno jest ich skoordynować, z drugiej strony nie mają doświadczenia bojowego. Rosjanie nie nauczyli ich atakować na wzór II wojny światowej, dlatego my skutecznie zniszczyliśmy ich za pomocą dronów. Sposób, w jaki wykorzystali Koreańczyków, jest — według mnie — czystym szaleństwem.

Jak oceniasz procesy mobilizacyjne w Ukrainie?

Łatwiej jest mi mówić o tym, co widzę na własne oczy. Dlatego staram się opisywać to, co dzieje się na pierwszej linii frontu. Nie jestem w żaden sposób zaangażowany w system mobilizacji, więc nie mogę wydawać opinii. Mamy system rekrutacji i co tydzień przychodzą do nas nowe osoby po szkoleniu z naszymi instruktorami.

Jest pewien proces, który uważam za niekorzystny — kłótnie dotyczące słuszności mobilizacji. To działa na korzyść Rosji. Uważam, że każdy, kto sprzeciwia się mobilizacji, powinien zostać surowo ukarany. Możemy filozofować o sprawiedliwości, ale musimy zrozumieć jedną rzecz — dzisiejsza wojna jest kwestią przetrwania kraju i jego obywateli. Dla Ukraińców okupacja przez Rosję oznacza śmierć. To nie jest przesada. Wszyscy widzieliśmy okrucieństwa wroga na naszej ziemi. Tak więc w przypadku okupacji będziesz albo walczył, albo uciekał. Ale nie będziesz Ukraińcem.

I to jest właśnie absurd tej sytuacji — postrzeganie pracowników centrów mobilizacyjnych jako wroga. To Rosja jest wrogiem, bo zabija naszych ludzi. Rosjanie dokładają teraz wszelkich starań, aby zmusić nas do opuszczenia naszej ziemi i poddania się.

Musimy pamiętać, że wróg planował zająć Ukrainę bardzo szybko, ale napotkał opór. A teraz jesteśmy w kolejnym roku wojny, ich cele się nie zmieniły. Chcą zdemilitaryzować Ukrainę, aby pozbawić nas możliwości oporu. Potem byłby koniec istnienia państwa ukraińskiego. Oni mają obsesję na punkcie swojej wielkości, imperialnych zapędów. I to jest największy problem. Przecież oni próbują realizować swoją wielkość kosztem innych. I nie chodzi tylko o Ukrainę.

Co przez to rozumiesz?

Teraz chcą okupować Ukrainę. I nie daj Boże, żeby do tego doszło — to będzie katastrofa dla całego świata. Rosjanie teraz są osłabieni — tracą więcej ludzi, niż są w stanie zmobilizować. Nie mają wystarczającej ilości sprzętu, nie mogą zastąpić tych strat. Ale z drugiej strony mają ogromną liczbę jednostek, które walczą i posuwają się naprzód. Mają ogromną liczbę doświadczonych żołnierzy, którzy również przeszli przez bardzo ciężką wojnę. A teraz wyobraźmy sobie, że zajęliby Ukrainę i mobilizowali Ukraińców. I nie będzie można dyskutować z rosyjskimi odpowiednikami Terytorialnych Centrów Rekrutacji i Wsparcia Społecznego (TCC).

Rosjanie nie przestaną. Będą walczyć tak długo, jak będą mogli. I nie ma co się łudzić, że pomogą jakiekolwiek negocjacje czy porozumienia. Jedyne, co wolny demokratyczny świat może zrobić, to stworzyć skuteczną armię, która będzie w stanie oprzeć się tej hordzie.

Nie wolno nam lekceważyć wroga, nie wolno lekceważyć jego potencjału bojowego. A cały świat musi zrozumieć, że wojna się zmieniła. Ukraińcy i Rosjanie wiedzą, jak jest dzisiaj. Nikt inny. I my, i wróg wiemy, jak używać, na przykład, systemów bezzałogowych. Szybko się uczymy. Rosjanie uczą się od nas. Ukraińskie jednostki, które były szkolone za granicą, przyjeżdżają do Ukrainy nieprzygotowane. Tutaj przechodzą nowe szkolenie. I nie jest to wina zachodnich instruktorów. Po prostu wojna jest inna i nigdy wcześniej taka nie była.

Dlatego nie powinniśmy lekceważyć Rosji z wojskowego punktu widzenia. Europejczycy mają błędne przekonanie, że jeśli Ukraina z przestarzałą bronią może tak długo opierać się Rosji, to Rosja nie zaatakuje krajów NATO, ponieważ nie ma tam szans. Nie dajmy się zwieść. W przeciwieństwie do armii europejskich, Rosja również wie, jaka wojna się toczy i wie, jak walczyć. Bardzo drogi i wypasiony transporter opancerzony za setki tysięcy dolarów jest niszczony przez dobrego drona za 1000 dolarów.

Chodzi o dwa fakty dotyczące rosyjskiej armii: są na wojnie od trzech lat i mają ogromne doświadczenie. A drugi fakt jest taki, że nie są wrażliwi na straty ludzkie i nie ma dyskusji na ten temat w ich społeczeństwie. W przeciwieństwie do — na przykład — społeczeństwa ukraińskiego, gdzie kwestia strat jest tematem wrażliwym. A w Rosji, z moralnego i etycznego punktu widzenia, istnieje kult śmierci.

I w tym kontekście mam pytanie — czy europejskie armie wiedzą, jak walczyć z dronami i czy ich transportery opancerzone są wyposażone w ochronę przed nimi? I kolejne pytanie: czy ludzie w Polsce lub krajach bałtyckich są gotowi iść walczyć z Rosją i stawiać opór z bronią w ręku? Wyobraźmy sobie, że ta horda przyszła do Polski. Chcę wierzyć, że ludzie pójdą bronić swojej ziemi, ale nie wiem. Z mojego okopu nie widzę całej panoramy i nie potrafię tego ocenić. Zdecydowanie radziłbym się nad tym zastanowić i ocenić to ryzyko. Bo na 100 proc. Rosja nie zatrzyma się na Ukrainie.

Posłuchajcie, co Rosjanie mówią na państwowych kanałach. Powtarzają, że są w stanie wojny z NATO, a Ukraina jest pierwszym etapem i zasobem mobilizacyjnym. I jako osoba, która była na wojnie przez trzy lata, radziłbym nie śmiać się z tego, ale pomyśleć o tym. Rosjanie nadchodzą. I z każdym rokiem są coraz bliżej polskiej granicy. Tak, to wciąż daleko, na razie Ukraina ich powstrzymuje. Jeśli ukraińska armia zostanie pokonana, Rosjanie będą we Lwowie w ciągu jednego dnia.

I wszystkie te rzeczy muszą być brane pod uwagę przez Ukraińców w kontekście mobilizacji, przez naszych partnerów i przez cały świat.

I w tym kontekście co pan, jako wojskowy, sądzi o możliwych negocjacjach? Jakie są nastroje w armii w tej kwestii?

Nie możemy iść na ustępstwa wobec dyktatorów. (...)

Więc nastrój wojska jest taki, aby kontynuować walkę i nie iść na żadne ustępstwa?

Jesteśmy zmęczeni. Jesteśmy bardzo zmęczeni. Tak bardzo, że trudno to opisać. Wyobraźmy sobie, że od ponad trzech lat jesteśmy w stanie wojny. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie ma innego wyjścia. Jedynym wyjściem jest śmierć. Nie możemy iść na ustępstwa. Musimy walczyć dalej.

Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Przecież pierwszym żądaniem Rosji będzie demilitaryzacja Ukrainy. I nie daj Boże, aby Ukraina została zmuszona do nałożenia ograniczeń na broń, ponieważ następnym krokiem będzie to, że Rosja skorzysta z tych ograniczeń i nadal będzie mogła nas okupować. A równolegle postawią ultimatum krajom NATO. I zapewniam, że stanie się to bardzo szybko i jednostronnie.

onet.pl

Toreck przed wybuchem pełnoskalowej wojny liczył nieco ponad 30 tys. mieszkańców. Niemal 6 tys. osób wyjechało tuż po rosyjskim ataku w 2014 r. Wówczas po czterodniowych walkach ukraińscy żołnierze wojsk specjalnych wyrzucili Rosjan z miasta, które wtedy jeszcze nazywało się Dzierżyńsk. Na rosyjskich mapach nadal nosi taką nazwę. Wraz ze zmianą nazwy w 2016 r., Ukraińcy zaczęli budować system umocnień opartych głównie o Kanał Doniec – Donbas oraz głębokie wąwozy z hałdami odpadów kopalnianych od wschodu i południa. Początkowo nie wyglądały one najsolidniej, jednak z biegiem czasu rozbudowano je i zaczęły się pojawiać konstrukcje żelazobetonowe. Nie było to robione bez przyczyny.

Toreck leży zaledwie 10 km od okupowanej Gorłówki, ok. 35 km od Doniecka. Miasto uważane jest za bramę do północnego Donbasu, za którą znajduje się kluczowa z operacyjnego punktu widzenia aglomeracja miejska: Konstantynówka – Drużkówka – Kramatorsk — Słowiańsk. Dla Rosjan zdobycie Torecka pozwoliłoby utworzyć doskonały przyczółek do ataku na te miasta i znacznie usprawnić logistykę na tym odcinku frontu.

Po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny, mimo bardzo małej odległości od Gorłówki, Rosjanie ograniczyli się jedynie do sporadycznego ostrzeliwania miasta. Nie chcieli atakować frontalnie dobrze umocnionego miasta. Z kolei po przegranej bitwie na łuku Dońca, skupili się na zdobyciu Bachmutu, który kosztował życie i zdrowie ok. 40 tys. rosyjskich żołnierzy.

Na Toreck odważyli się ruszyć dopiero kiedy w czerwcu 2024 r. udało się im oskrzydlić miasto, podchodząc pod Czasiw Jar na północy i Oczeretyne na południu. Przesunięcie się o 10-12 km zajęło Rosjanom ponad dwa lata. Dopiero wówczas zajęli odpowiednie pozycje, aby uderzyć na miasto. Z końcem czerwca Rosjanie rozpoczęli ofensywę i udało się im wbić klinem w ukraińskie pozycje na ok. 3 km, zajmując wieś Szumy i zbliżając się do przedmieść Torecka.

W kolejnych dniach udało im się zająć kolejne miejscowości na przedpolu Torecka. Jednak już na początku lipca operacja została praktycznie zatrzymana, gdy pojawiły się ukraińskie posiłki, w tym 32. Samodzielna Brygada Zmechanizowana z Korpusu Rezerwowego i 95. Samodzielna Brygada Powietrznodesantowa, która od początku pełnoskalowej inwazji prowadzi walki na najtrudniejszych odcinkach. Rosjanie nie mogąc się przebić do miasta, rozpoczęli obchodzenie ukraińskich pozycji umocnionych od skrzydła i skupili się na atakach na osiedla typu miejskiego Nowy Jork (Nowohrodśkie), Nelipiwka i Zalizne, by móc ruszyć wzdłuż wschodniego brzegu rzeki Krutyj Toreck i ominąć część pozycji umocnionych.

Początkowo Rosjanie nie spieszyli się z zajęciem miasta, ponieważ jednym z najważniejszych celów rosyjskiej operacji był i wciąż jest rejonowy Pokrowsk, który jest dużym węzłem komunikacyjnym, gdzie krzyżują się linie kolejowe. Jego zdobycie pozwoliłoby w pierwszym kroku zabezpieczyć południowe skrzydło uderzenia na Czasiw Jar i Toreck.

Jednak przedłużające się walki o Pokrowsk spowodowały, że Rosjanie musieli zaatakować bez stuprocentowego zabezpieczenia skrzydeł, nim na front dotarłyby nowo utworzone ukraińskie brygady. Z tego powodu zintensyfikowali ostrzał Torecka, a walki z końca lata zrujnowały miasto i sąsiednie osiedla. Rosjanom po ciężkich walkach udało się zająć Nowy Jork i wkroczyć do Torecka.

Sytuacja znów się zmieniła, kiedy na froncie pojawiła się 12. Brygada Sił Specjalnych "Azow", której żołnierze odzyskali kontrolę nad częścią Nowego Jorku i uwolnili ukraińskich żołnierzy, którzy zostali otoczeni w toreckich Zakładach Fenolu. W kolejnych trzech miesiącach, do grudnia, o miasto toczyły się zacięte boje. Jednak żadna ze stron nie zdobyła zdecydowanej przewagi, raz jedna strona zdobywała kwartał miasta, by za chwilę druga go odbijała. Tak na przełomie października i listopada z rąk do rąk przechodziła choćby dzielnica przemysłowa i centrum miasta, które Rosjanie zdobyli na początku listopada.

W grudniu zaczęły się pojawiać pierwsze doniesienia, że większość miasta została zajęta. Wkrótce okazało się, że doniesienia Rosjan były przedwczesne i wynikały z natury ich dowódców, którzy przedstawiają zbyt optymistyczne — dla ich samych — raporty. Zupełnie jak w dowcipach o Radiu Erewań.

W serii dowcipów o Radiu Erewań pojawił się mówiący o tym, że "Związek Radziecki tak długo będzie walczył o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie". Mimo że ZSRR już nie istnieje, ale mentalność władców Kremla i podległych im dowódców się nie zmieniła.

W styczniu w mieście pozostało zaledwie 61 osób, a Toreck zamienił się w morze ruin. 10 stycznia Rosjanie zajęli taktycznie istotne hałdy na północnym-zachodzie miasta. 25 stycznia rosyjscy propagandyści kolejny raz donosili, że miasto jest już zajęte w 99 proc. i Ukraińcy przegrali. Sam Kreml ogłosił, że "Dzierżyńsk został wyzwolony 7 lutego". Ukraińcy natychmiast zaprzeczyli, publikując zdjęcia swoich żołnierzy walczących w mieście.

Kłamstwa dowódcy rosyjskiej 132. Samodzielnej Brygady Strzelców Zmotoryzowanych Gwardii, płk. Iwana Szulgi, wyszły na jaw, kiedy rozpoczęła się rotacja i jego brygada zaczęła przekazywać pozycje pododdziałom 150. Dywizji Zmechanizowanej Gwardii. 103. pułk zmechanizowany i 163. pułk czołgów miały zająć pozycje wyjściowe na granicach miasta, aby ruszyć dalej. Tymczasem w mieście wciąż trwały walki, a sytuacja była bardziej skomplikowana i płynna niż mogłoby się wydawać.

Ukraińcy wciąż utrzymywali w mieście otoczone pozycje i wyłomy, które blokowały ruchy Rosjan. Na przykład pododdziały 92. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej wciąż utrzymują ulicę Historyczną, dzielącą miasto na część północną i południową. Wrzynają się w ten sposób głęboko w rosyjskie pozycje i przez to obie strony wzajemnie się flankują, grożąc okrążeniem.

W ostatnim miesiącu na front zaczęły trafiać nowe ukraińskie brygady i jednostki, które podczas odpoczynku przeszły reorganizację. Na wielu odcinkach frontu rozpoczęto ograniczone działania zaczepne. Również w Torecku pojawiły się wypoczęte jednostki, głównie sił specjalnych, jak pułk szturmowy policji Dniepro i Ługańsk oraz Brygada Policji KORD, która składa się z policyjnych pododdziałów antyterrorystycznych. Żołnierze dobrze wyszkoleni w działaniach miejskich zdobyli kilka pozycji, które zajmowały pododdziały 103. pułku i wyrzucili je z ziemi niczyjej.

W mieście nie ma w tej chwili wyraźnej linii frontu. Ruiny utrudniają prowadzenie walk, a pozycje są wymieszane. Sytuacja zmienia się niemal z godziny na godzinę. Niemniej, Ukraińcy przejęli inicjatywę i wypchnęli Rosjan z okolic stadionu Szachtara i centrum sportowego. Czy jest to tylko chwilowe zwycięstwo, okaże się w najbliższych dniach.

newsweek.pl