poniedziałek, 6 czerwca 2022


DW: Czy Donbas był laboratorium, w którym Putin wypróbowywał to, co się ma stać po 24 lutego? Miejscem, gdzie się przygotowywał do tej wielkiej wojny? I czy pan, długo znając Donbas, spodziewał się jej?

Tomáš Forró: Nie, absolutnie się nie spodziewałem. Ale nie zgadzam się z tym, żeby Donbas miał być jakimś laboratorium Putina. Sądzę raczej, że ograniczoną ofensywą wojskową w 2014 r. i działaniami jednostek hybrydowych Putin chciał stworzyć tam region, który pozostanie w Ukrainie, ale będzie pod jego ścisłą kontrolą polityczną, ekonomiczną i wojskową. Że chciał wstawić nogę w drzwi Ukrainy, by poprzez ten region mieć wpływ na cały kraj. Miał nadzieję, że będzie to gnijący wrzód, który będzie ją tak długo niszczyć, aż dostanie się pod kontrolę Rosji. Albo że przynajmniej zapanuje tam chaos i stanie się krajem, który będzie oddzielał Rosję od świata zachodniego.

Ale ten projekt kompletnie nie wypalił. Dla Putina była to klęska pod każdym względem. Po wybuchu walk w 2014 r. Donbas został zniszczony, Ukraina nie pozwoliła zaś żyjącym tam ludziom wybierać posłów do parlamentu, a nawet kontrolowała ich wstęp na obszar znajdujący się pod nadzorem jej armii. Odgrodziła się od tego stworzonego przez Rosję wrzodu i rozwijała się dalej. Pozostała demokracją, reformowała się. To była olbrzymia klęska Putina.

Putin chciał tego, co osiągnął w Gruzji?

Myślę, że chciał dużo więcej. W 2008 r. rosyjska armia najechała Gruzję, zniszczyła, co miała zniszczyć, i wróciła. Tymczasem rosyjska próba ingerencji w sprawy Ukrainy trwa bez przerwy od 2014 r. Jak tylko się coś działo nie tak, zaczynały się bombardowania, wybuchały walki. To był taki specyficzny sposób przypominania Ukrainie, że "my stale tu jesteśmy, a Donbas to wciąż jest wasz problem". Ale nic więcej im się nie udało.

Dlatego myślę, że Putin musiał zrobić tę wojnę. Nie mógł przecież pozwolić, żeby Ukraina była demokratyczna, wolna, bogata i prosperująca. Działaniami w Donbasie nie udało mu się tego osiągnąć, uznał więc, że jedyna opcja, jaka mu pozostała, to na nic się nie oglądać, napaść na Ukrainę i pójść na całość.

I się przeliczył?

Tak. To kolejna cecha państw totalitarnych. Dziś już wiemy, jak było możliwe, że rosyjskie dowództwo podjęło decyzję o wojnie, nie znając realnej sytuacji, nie wiedząc, jakimi siłami samo dysponuje, jakie siły ma ukraińska armia i jakie jest nastawienie ukraińskiego społeczeństwa.

Czytałem bardzo ciekawy tekst analityka z FSB, który opisał, jak to wyglądało. Miał przygotować raport o stanie ukraińskiej armii w jakimś regionie. I napisał prawdę. Że jest dobrze przygotowana i ma broń. I za to… stracił premię. Bo jego szef nie chciał słyszeć, że na Ukrainie jest dobrze. Domagał się tego, co chciała słyszeć jego wierchuszka. Czyli że stan ukraińskiej armii jest okropny, a Ukraińcy będą witać Rosjan chlebem i solą.

Ci ludzie pisali więc to, co myśleli, że ich przełożeni chcą usłyszeć. Nawet tajne służby, od których zależało przygotowanie wojny, działały tak samo, czyli kiepsko. Im nie chodziło o zrozumienie, jak to jest naprawdę, ale by ich szefowie mieli to, co będą chcieli przeczytać. Inaczej nie będzie premii.

(...)

Wprawdzie nie spodziewał się pan tej wojny, ale jednak spytam, jak z doświadczeniem i wiedzą o Donbasie, i w ogóle o Ukrainie, widzi pan przyszłość?

Nie myślę, żeby moja wiedza sprzed 24 lutego o Donbasie i tym konflikcie mogła mi w jakiś decydujący sposób pomóc zrozumieć lepiej to, co będzie teraz. Ta faza wojny, która się zaczęła w lutym, to jest zupełnie inna skala, zupełnie inna bajka, zupełnie inna planeta.

Nie myślę, żeby to, co wiem o Donbasie, pomogło mi lepiej przewidywać. Ale naprawdę mocno wierzę, że jeżeli Ukraina wytrwa bez popełniania większych błędów i jeżeli Zachód nie przestanie jej wspierać tak, jak to robi do tej pory, to jest duża szansa, że Ukraina wygra, a Rosja skuli ogon, zabierze tych żołnierzy, którzy jeszcze przeżyli, i będzie zmuszona się wycofać. Bo nie będzie miała czym ani kim walczyć.

Oczywiście Rosja może zrobić mobilizację, a wtedy na froncie pojawią się dziesiątki tysięcy nowych żołnierzy. Ale będą to ludzie, którzy będą mieli kilka minut na przeżycie w konfrontacji ze świetnie wyszkolonymi Ukraińcami. A zatem cokolwiek by zrobiła, oprócz użycia broni nuklearnej, Rosja jest naprawdę na dobrej drodze, żeby przegrać tę wojnę.

(...)

Jak to się ma skończyć? Rozpadem Rosji?

Myślę, że to powinno być naszym celem. Przestańmy rozmawiać o tym, jakie jest, czy nie jest rosyjskie społeczeństwo, albo jak to ma z nim w przyszłości wyglądać. To nie jest nasze zmartwienie. Naszą sprawą jest zwyciężyć nad Rosją i sprawić, żeby ten kraj, taki, jak go znamy, już więcej nie istniał.

Tak, jak to się stało po 1945 r. z…

...Niemcami, tak.

onet.pl/Deutsche Welle

Kiedy Erdogan doszedł do władzy w 2003 r., ten polityk muzułmańskiej konserwatywnej partii AK szybko zyskał reputację reformatora gospodarczego. Oprócz uzdrowienia banków i zwiększenia realnego wzrostu gospodarczego Erdoganowi udało się obniżyć chronicznie wysoką inflację w Turcji.

To połączenie bardziej stabilnego pieniądza i większego dobrobytu ludności sprawiło, że Turcja zyskała wśród inwestorów przydomek "tygrysa nad Bosforem". Chodziło o to, by kraj, który obecnie liczy prawie 86 mln mieszkańców, mógł osiągnąć wzrost gospodarczy podobny do tego, jaki przeżywają prężnie rozwijające się kraje azjatyckie, takie jak Indonezja czy Malezja.

Lekarstwo Erdogana zadziałało. Po objęciu przez niego stanowiska szefa rządu w 2003 r. inflacja spadła poniżej 10 proc. i utrzymywała się na tym poziomie przez wiele lat. W tym samym czasie udało mu się w ciągu dekady niemal pięciokrotnie zwiększyć produkcję gospodarczą, z 200 mld do 1 bln dol.

Produkcja przemysłowa wzrosła, a Turcja dołączyła do klubu 20 największych gospodarek. Erdogan stał się latarnią nadziei dla wielu Turków.

Jakby na zwieńczenie swojego sukcesu, w 2015 r. Turcja była gospodarzem szczytu G20, czyli 20 przodujących gospodarek świata. Jednak do tego czasu wizerunek "państwa tygrysa" był już nieco nadszarpnięty. W tym czasie wartość krajowej waluty, liry, już się załamywała, co powodowało stałą presję inflacyjną w kraju.

Turcja jest jednym z tych krajów, które importują wiele towarów, od energii po żywność: Bilans handlowy jest prawie zawsze ujemny. W tej konstelacji załamanie kursu waluty oznacza wzrost cen dla konsumentów. Erdogan, który w 2014 r. przeszedł z urzędu premiera na urząd prezydenta, sprawował coraz bardziej autokratyczne rządy i dyktował decyzje dotyczące polityki gospodarczej i finansowej.

Po nieudanej próbie zamachu stanu w 2016 r. tendencje autorytarne się nasiliły. W 2018 r. Turcja pogrążyła się w kryzysie finansowym i zadłużeniowym, z którego wciąż bezskutecznie próbuje się wydostać. Erdogan ciągle zmieniał ministrów finansów i szefów banku centralnego. Doprowadziło to do ucieczki światowych inwestorów.

W ub.r. Erdogan ogłosił nowy model ekonomiczny. Niskie kluczowe stopy procentowe miały w sposób kontrolowany osłabić lirę, pobudzić eksport, zmniejszyć deficyt handlowy, a w dłuższej perspektywie doprowadzić do opanowania inflacji. Jego nieortodoksyjna polityka stóp procentowych przyniosła odwrotny skutek. Lira się załamała, inflacja wzrosła. W zeszłym miesiącu ceny żywności wzrosły o ponad 90 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim.

Nawet oficjalne dane dotyczące inflacji, która i tak jest już wysoka i wynosi 73,5 proc., są kwestionowane. Niektóre instytucje finansowe, takie jak ENAGrup, już dawno we własnych szacunkach określiły wzrost cen konsumpcyjnych na ponad 100 proc. Oficjalne statystyki cen producentów również się w to wpisują. Wykazują one wzrost o 132 proc. Nic dziwnego, że wśród Turków rośnie niezadowolenie.

Nie pomaga w tym fakt, że giełda osiągnęła rekordowy poziom. Główny indeks w Turcji, BIST 100, zyskał w tym roku 40 proc. Jednak po odliczeniu utraty siły nabywczej o ponad jedną czwartą, bilans jest dużo mniej różowy.

Co więcej, zyski giełdowe przynoszą korzyści jedynie akcjonariuszom, podczas gdy cała populacja cierpi z powodu ogólnego spadku siły nabywczej. Przychodzą tu na myśl wspomnienia z ub. wieku. Od lat 70. do początku pierwszej dekady XXI w. inflacja w Turcji wahała się między 20 a 100 proc. W tym okresie ceny wzrosły średnio o 50 proc. rok do roku. Turcja była krajem hiperinflacyjnym. Wydaje się, że te czasy teraz wracają.

Erdogan nie może być na to obojętny. Grozi mu porażka w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Z drugiej strony opozycja widzi swoją szansę na obalenie autokraty po dwóch dekadach. Wydaje się jednak, że sam Erdogan nie chce wycofać się ze swojej polityki gospodarczej. W zeszłym miesiącu powiedział, że ci, którzy łączą stopy procentowe z inflacją, są "albo analfabetami, albo zdrajcami".

onet.pl

"Władze wielu regionów w Rosji zaczęły zamawiać setki grobów dla obywateli, których pogrzeby nie mogą zostać opłacone przez ich rodziny. Takiej skali zjawiska nie obserwowano w poprzednich latach, co może świadczyć o masowej śmierci Rosjan w wojnie na Ukrainie" - czytamy na łamach UNIAN. Jako pierwszy te doniesienia przekazał niezależny rosyjski kanał "Możemy wyjaśnić" ("Możem objasnit") na Telegramie.

W maju na państwowym portalu zamówień publicznych pojawiły się liczne oferty na organizację pochówków w różnych miastach. W Kraju Chabarowskim na Dalekim Wschodzie zamówiono od razu 700 grobów, które mają powstać jak najszybciej. W Krasnojarsku na Syberii - około 100 mogił, w jednym z rejonów (powiatów) obwodu czelabińskiego - 37, w Karelii - 39, a w Murmańsku nie określono dokładnej liczby, lecz w dokumentacji wskazano, że planuje się "szereg" pogrzebów - poinformowali rosyjscy dziennikarze śledczy, cytowani przez UNIAN.

Jak podkreślono w raporcie, pochówki komunalne organizuje się dla osób nieposiadających krewnych lub należących do zmarginalizowanych grup społecznych. Liczba takich przypadków w Rosji mocno przekracza w ostatnim czasie średnią.

onet.pl

Zełenski poinformował w niedzielę, że odwiedził Zaporoże oraz dwa miasta w obwodzie ługańskim na wschodzie kraju, gdzie spotkał się z żołnierzami i uchodźcami. Podróż do Zaporoża i obwodu ługańskiego była drugim wyjazdem Zełenskiego poza obwód kijowski od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji 24 lutego. Pod koniec maja prezydent Ukrainy odwiedził Charków.

Wizyty prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego na linii frontu pokazują, jak różni się on od przywódcy Rosji Władimira Putina, który zapewne nieprędko przyjmie ofertę przyjazdu do swych żołnierzy - ocenia ekspert waszyngtońskiego think tanku CSIS Mick Ryan. Ryan, ekspert Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, na swoim Twitterze skomentował w ten sposób wizyty Zełenskiego na froncie. Jak zauważył, Zełenski demonstruje, że jest gotów podjąć ryzyko, by odwiedzić żołnierzy i samodzielnie ocenić przebieg działań wojskowych.

Wizyty te mają służyć kilku celom. "Po pierwsze, pozwalają Zełenskiemu, by osobiście poznał morale i możliwości swoich żołnierzy na polu walki"; jest to coś, czego nie zastąpi nawet całodzienne czytanie raportów - uważa Ryan. Zwraca uwagę, że Zełenski może również bezpośrednio zadawać pytania, co jest "ważną funkcją lidera państwa w kontaktach z dowódcami wojskowymi". Kontaktując się z niższymi rangą żołnierzami, Zełenski może "inspirować ich i przypominać im o celu, dla którego się poświęcają". W ocenie eksperta to właśnie wyznaczanie celu jest głównym zadaniem lidera.

Czwartym powodem wizyt Zełenskiego jest - zdaniem Ryana - "zademonstrowanie, że ma bezgraniczne zaufanie do swej armii", że powierza swoje życie wojskowym, co jest "strategicznym działaniem budującym zaufanie między politykami i dowódcami wojskowymi".

"Po piąte, jest ważne, że w ten sposób Zełenski zaznacza, że odróżnia się od przeciwnika. Jestem pewny, że Putin w najbliższej przyszłości nie przyjmie zaproszeń do odwiedzenia swoich żołnierzy - kiepsko odżywianych i dowodzonych, ale dobrze uzbrojonych" - uważa ekspert. Jego zdaniem demonstrowanie przez Zełenskiego, że nie jest "przywódcą siedzącym w bunkrze" przyciąga też uwagę zagranicznej opinii publicznej. "Zełenski pokazuje, że jest liderem narodu, który jest wart wspierania w długiej perspektywie" - podsumowuje analityk.

onet.pl

Strona ukraińska przekazuje sprzeczne informacje o sytuacji w Siewierodoniecku. Według danych oficjalnych w weekend miał nastąpić kontratak, w rezultacie którego wyparto siły rosyjskie z niektórych rejonów i objęto kontrolą blisko połowę obszaru miasta. Z kolei doniesienia części mediów ze źródeł lokalnych (m.in. od obrońców) wskazywały na brak ukraińskich działań zaczepnych i ciągły napór agresora oraz utrzymywanie się obrońców jedynie w tzw. rejonie przemysłowym i jednym z przyległych doń kwartałów w zachodniej części Siewierodoniecka (6 czerwca rano potwierdziły to ukraiński Sztab Generalny oraz lokalna administracja wojskowo-cywilna, wskazując, że sytuacja „nieco się pogorszyła”). Zdaniem szefa administracji wojskowo-cywilnej obwodu ługańskiego Serhija Hajdaja wojska ukraińskie mogłyby odbić miasto, ale – w odróżnieniu od sąsiedniego Lisiczańska – nie ma ono znaczenia strategicznego. Poinformował on także, że najeźdźcy mieli otrzymać zadanie zajęcia Siewierodoniecka i trasy Lisiczańsk–Bachmut (tzw. drogi życia) do 10 czerwca.

Siły rosyjskie kontynuują działania na rzecz zamknięcia zgrupowania ukraińskiego w obwodzie ługańskim wzdłuż granicy z obwodem donieckim (atakując w okolicach miejscowości Biłohoriwka nad Dońcem oraz Mykołajiwka na południowy zachód od Lisiczańska) oraz przejęcia kontroli nad szosą Lisiczańsk–Bachmut (Berestowe–Biłohoriwka w obwodzie donieckim). W rejonach tych trwają walki, a pozycje obrońców mają być szturmowane kilka razy na dobę. Zgrupowanie nacierające na Słowiańsk z północy (od strony Iziumu) jest powstrzymywane w rejonie Bohorodyczne–Dolina (w obwodzie donieckim), Dowheńke (w obwodzie charkowskim), a ze wschodu (od strony Łymanu) – w rejonie Szczurowe–Staryj Karawan, gdzie jednostki agresora starają się zepchnąć obrońców do linii rzeki Doniec. Zgrupowanie w obwodzie charkowskim podjęło kolejną próbę przełamania obrony ukraińskiej na północ od miasta Barwinkowe (w rejonie Wirnopilla–Brażkiwka), szturmuje również Swiatohirśk na kierunku Łymanu. Siły najeźdźcze miały bezskutecznie atakować miejscowość Biła Krynycia w obwodzie mikołajowskim na pograniczu z obwodem chersońskim, na północ od rejonu zajętego w maju przez armię ukraińską. Kijów poinformował o likwidacji dowódcy 1. Korpusu Armijnego (tzw. Milicji Ludowej Donieckiej Republiki Ludowej) gen. Romana Kutuzowa, lecz nie podano szczegółów.

Rosyjskie artyleria i lotnictwo kontynuują uderzenia na pozycje przeciwnika na całej linii styczności oraz na bezpośrednie zaplecze wojsk ukraińskich (w tym Charków, Mikołajów, Słowiańsk i Kramatorsk), a także w przygranicznych rejonach obwodów czernihowskiego i sumskiego. Pomiędzy Mikołajowem a Chersoniem doszło do pojedynku artyleryjskiego. 4 czerwca kilkakrotnie ostrzelano centrum Doniecka, co – zdaniem strony ukraińskiej – stanowi prowokację mającą zasugerować, jakoby obrońcy atakowali obiekty cywilne. Celami rosyjskich uderzeń rakietowych były infrastruktura kolejowa i przemysłowa w rejonach darnyckim i dnieprowskim Kijowa (strona ukraińska zdementowała doniesienia o zniszczeniu w ich wyniku uzbrojenia dostarczonego z Zachodu, m.in. czołgów T-72), lotnisko Korotycz na zachodnich obrzeżach Charkowa oraz magazyny zbożowe w Mikołajowie. Nieznane są szczegóły uderzeń na cele w rejonie Odessy i obwodzie połtawskim. Według prezydenta Wołodymyra Zełenskiego od 24 lutego do 4 czerwca wróg miał wykorzystać do ataków 2503 rakiety balistyczne i pociski manewrujące.

Do walczących jednostek trafiły przekazane przez Norwegię haubice samobieżne kalibru 155 mm М109А3. Hiszpania ma finalizować dostawy na Ukrainę systemów przeciwlotniczych krótkiego zasięgu Shorad Aspide. Tamtejsze media informują również o tym, że rozważa się przekazanie nieużywanych czołgów Leopard 2 – ok. 40 z nich miałoby się nadawać do użytku po wyremontowaniu. Madryt oferuje szkolenie ukraińskich żołnierzy w obsłudze tych maszyn w oparciu o swój kontyngent na Łotwie. Szwecja zatwierdziła przekazanie 5 tys. granatników przeciwpancernych kalibru 84 mm AT4 oraz karabinów 12,7 mm AG90. Z kolei Brytyjczycy mają wyposażyć armię napadniętego kraju w wieloprowadnicowe wyrzutnie pocisków rakietowych (MLRS – 3 wyrzutnie M270). Szwajcaria zgodziła się na dostarczanie na Ukrainę przez Niemcy i Włochy produkowanych u niej lub na licencji części zamiennych do uzbrojenia oraz 42 czołgów Leopard 2, które po wycofaniu ze służby w armii szwajcarskiej powróciły do niemieckiego producenta. Nie zezwoliła natomiast na przekazanie Kijowowi 22 kołowych transporterów opancerzonych Piranha III przez Danię oraz 12 400 sztuk amunicji 35 mm (do systemów przeciwlotniczych Gepard) przez Niemcy. W RFN zakończono także szkolenie teoretyczne załóg siedmiu armatohaubic PzH 2000 i rozpoczęto szkolenie praktyczne. Współwłaściciele ukraińskiej sieci handlowej ATB Wiktor Karaczun i Jewhen Jermakow zakupili dla armii 290 półciężarówek Mitsubishi L200, a 90 samochodów (w tym 25 Mitsubishi L200) przekazały Stany Zjednoczone.

Siły okupacyjne brutalizują działania wobec miejscowej ludności. W rejonie Mariupola represjonują ludzi odmawiających współpracy z władzami kolaboranckimi. Sądy tzw. Donieckiej Republiki Ludowej skazują ich na kary wieloletniego pozbawienia wolności (do 10 lat). Więzienia utworzone na okupowanym terytorium obwodu donieckiego są przepełnione, a ukraińskich więźniów przetrzymuje się tam w nieludzkich warunkach.

Według władz kolaboranckich Rosjanie kontrolują ok. 70% obwodu zaporoskiego, gdzie przebywa około miliona ludzi; Ukraińcy mówią o 60%. Na terenach okupowanych trwa „nacjonalizacja” zajętego mienia. Kolaboranckie władze obwodu zaporoskiego zapowiedziały przejęcie majątku oligarchów Ihora Kołomojskiego i Rinata Achmetowa pod pretekstem finansowania przez nich „nacjonalistycznych władz w Kijowie”. W obwodzie chersońskim konfiskuje się mienie funkcjonariuszy SBU, którzy przeszli na terytoria kontrolowane przez siły ukraińskie, oraz sędziów, którzy nie zgodzili się na współpracę z okupantem.

2 czerwca na linii frontu w obwodzie zaporoskim przeprowadzono wymianę ciał poległych żołnierzy według formuły „160 za 160”. Operację koordynowały Ministerstwo Reintegracji Ziem Czasowo Okupowanych, Główny Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony, SBU i Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy. Strona rosyjska zataiła informację o tym wydarzeniu, chcąc uniknąć negatywnych reakcji społeczeństwa, przed którym ukrywa się skalę strat własnych.

Władimir Putin zadeklarował, że Rosja jest gotowa zapewnić eksport ukraińskiego zboża przez okupowane porty Berdiańsk i Mariupol, a także gwarantuje bezpieczeństwo żeglugi statków ze zbożem z portów kontrolowanych przez przeciwnika. Zauważył też, że Ukraina może wysyłać zboże przez Rumunię, Węgry czy Polskę. Za najtańszą i najłatwiejszą opcję uznał transport przez Białoruś, czemu powinno towarzyszyć złagodzenie sankcji gospodarczych nałożonych przez Zachód na oba kraje.

5 czerwca prezydent Zełenski odwiedził pozycje wojsk ukraińskich w obwodach zaporoskim, donieckim (w okolicach Bachmutu) i ługańskim (rejon Lisiczańska). Zapoznał się z sytuacją operacyjną i logistyczną, nagrodził wojskowych odznaczeniami i spotkał się z przesiedleńcami z terenów okupowanych, głównie z Mariupola. Zełenski wyraził pewność, że wszystkie czasowo okupowane miasta zostaną wyzwolone. Był to drugi wyjazd prezydenta poza obwód kijowski od początku inwazji (29 maja odwiedził stanowiska wojska w obwodzie charkowskim).

W wyniku ostrzału rakietowego w samym obwodzie donieckim Rosjanie zniszczyli co najmniej 43 świątynie, w większości należące do Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (UKP PM). 5 czerwca wskutek ostrzału Swiatohirśka spłonęła pustelnia Wszystkich Świętych w Ławrze Świętogórskiej. W mieście zrujnowano także muzeum historyczne, dwie pustelnie i cele Ławry; zginęło czterech mnichów. Prezydent Zełenski podkreślił, że okupanci mają pełną świadomość, jakie obiekty ostrzeliwują, i wiedzą, że na terytorium Ławry nie ma celów wojskowych, chroni się tam natomiast 300 cywilów, w tym 60 dzieci. 31 maja Rada Najwyższa zaapelowała do ONZ i UNESCO o pozbawienie Rosji członkostwa – jako państwa terrorystycznego niszczącego zabytki i infrastrukturę społeczną.

Komentarz

Sytuacja w Siewierodoniecku upodabnia się do tej obserwowanej w Mariupolu (w odpowiednio mniejszej skali) i wysoce prawdopodobne jest, że – o ile wcześniej nie dojdzie do okrążenia – wojska ukraińskie zostaną wycofane. Przemawiają za tym negatywne doświadczenia z Mariupola – utrata najlepszych żołnierzy, którzy po kapitulacji zakładów Azowstal znajdują się w niewoli i najprawdopodobniej nie zostaną zwolnieni w ramach wymiany jeńców. Perspektywę wycofania sugeruje zmiana stanowiska wyrażona przez Hajdaja – według jego słów Siewierodonieck utracił dotychczasowe znaczenie strategiczne na rzecz Lisiczańska. Podawaną przez stronę ukraińską informację, jakoby siły wroga dostały rozkaz zajęcia miasta oraz drogi życia Lisiczańsk–Bachmut do 10 czerwca, należy postrzegać jako mającą uzasadnić ogłoszenie przez Kijów przynajmniej krótkotrwałego sukcesu obrony w obu lokalizacjach. Należy przyjąć, że władze ukraińskie liczą na skuteczne odpieranie ataków nieprzyjaciela przez co najmniej kilka dni dłużej, a w dłuższej perspektywie pogodziły się z koniecznością opuszczenia ostatniego skrawka obwodu ługańskiego. Za wątpliwe należy uznać, by w najbliższych dniach (a nawet tygodniach) kraj otrzymał wzmocnienie umożliwiające wystawienie sił zdolnych do odparcia ofensywy wroga w rejonie Siewierodoniecka.

Deklaracja Putina zapewniająca o gotowości Rosji do zagwarantowania możliwości eksportu ukraińskiego zboża oraz wskazanie drogi przez Białoruś jako najkorzystniejszej trasy transportu to wyłącznie wybieg polityczny, którego celem jest rozpoczęcie rozmów poświęconych zażegnaniu kryzysu żywnościowego w formacie wielostronnym. Dalsze postępowanie Kreml uzależnia od spełnienia dwóch warunków: wycofania się Zachodu z części sankcji gospodarczych nałożonych na Rosję i Białoruś oraz przejęcia przez Flotę Czarnomorską kontroli nad konwojowaniem statków wypływających z kontrolowanych przez Ukrainę portów morskich (Odessa, Mikołajów, Piwdennyj). Strona rosyjska warunkuje to rozminowaniem przez przeciwnika swoich wód terytorialnych, co oznaczałoby przerwanie ukraińskich działań militarnych przeciwko siłom agresora na Morzu Czarnym.

Wśród zniszczonych przez najeźdźców obiektów infrastruktury znajduje się wiele świątyń należących do dominującego na wschodzie Ukrainy UKP PM. Paradoksalnie są to głównie świątynie Kościoła do niedawna blisko powiązanego z Rosją i stanowiącego narzędzie Moskwy służące do rozgrywania sytuacji w napadniętym państwie. Brutalność inwazji, dotykająca w największym stopniu rosyjskojęzyczną ludność na wschodzie kraju oraz świątynie UKP PM, spowodowała jednak diametralną zmianę nastrojów społecznych wobec Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego oraz zaowocowała decyzją o zerwaniu więzi z nim, podjętą przez zwierzchnika UKP PM metropolitę Onufrego na soborze 27 maja.

osw.waw.pl

Odpowiedzialność Rosji za rozwijający się kryzys żywnościowy nie ulega najmniejszej wątpliwości. Rosja celowo niszczy pola uprawne, blokuje eksport ukraińskiej pszenicy, uniemożliwia zasiewy na znacznej przestrzeni Ukrainy, a w maju zniszczyła również bank nasion w Charkowie. Jednocześnie Rosja kradnie ukraińską pszenicę i sprzedaje ją jako swoją. Niedawno ambasador Ukrainy w Turcji Wasyl Bodnar zwrócił uwagę na udział tureckich firm w tym nielegalnym procederze. Ukraińska pszenica trafia w ten sposób do lojalnej wobec Moskwy Syrii. Sama zaś Turcja podejmuje inne, zgodne z interesem Rosji, kroki takie jak blokowanie członkostwa Szwecji i Finlandii w NATO i planowane uderzenie na niezależną od Damaszku Syrię Północno-Wschodnią. Ta ostatnia stanowi zbożowy spichlerz Syrii, więc turecka inwazja ma dodatkowo pogorszyć sytuację żywnościową na Bliskim Wschodzie. To również jest w głębokim interesie Rosji.

Rosja eliminując Ukrainę jako globalnego producenta i eksportera żywności, w szczególności pszenicy, chce nie tylko uderzyć ekonomicznie w swojego sąsiada, a także wywołać chaos w Afryce i na Bliskim Wschodzie, ale również zdominować, a nawet zmonopolizować rynek handlu pszenicą w sytuacji globalnego kryzysu. Nie chodzi przy tym głównie o dyktowanie cen, lecz o oddziaływanie na rządy państw importujących pszenicę, zagrożonych głodem i związanymi z tym niepokojami społecznymi. Konsekwencje uzależnienia od dostaw pszenicy z Rosji (w tym skradzionej na Ukrainie) będą przypominać te, które związane były z dostawami gazu i innych surowców energetycznych tj. będą wiązać się z możliwościami wywierania nacisków przez Rosję na odbiorców tego kluczowego towaru. Dotyczy to też państw, które tak jak Turcja, włączone będą w pośrednictwo w tym intratnym handlu. Innymi słowy, tak jak gazociągi typu Nord Stream i Nord Stream 2, jak również Blue Stream i Turk Stream, nie były bynajmniej wyłącznie projektami biznesowymi, lecz miały również wymiar polityczny, tak samo będzie z planowanym przez Rosję przejęciem dostaw pszenicy.

Te działania mają służyć Rosji w jej planach budowy nowego układu globalnych wpływów, zwłaszcza w Afryce, na Bliskim Wschodzie oraz w Azji. Z jednej strony chodzi zatem o oddziaływanie na społeczeństwo regionów zagrożonych głodem, a z drugiej strony na rządy, przeważnie autorytarne reżimy, świadome, że kryzys żywnościowy może doprowadzić do nowej „arabskiej wiosny" i w konsekwencji do ich upadku. Niedawną wizytę szefa Unii Afrykańskiej Macky Salla w Moskwie należy odczytywać właśnie w tym kontekście. Rosja od dawna rozkręca już zresztą narrację, że za kryzys żywnościowy odpowiedzialny jest Zachód i nałożone przez niego sankcje. W ten sposób Rosja chce zdobyć globalne wsparcie ze strony rządów, uzależnionych od siebie dostawami pszenicy, dla nacisków na Zachód by zniósł sankcje. Chodzi również o odpowiednie ustawienie międzynarodowej narracji tak by koncentrowała się ona na sankcjach, a nie na agresji rosyjskiej na Ukrainę oraz jej neoimperialnymi planami. Do pewnego stopnia ma to już miejsce, gdyż media w Afryce czy na Bliskim Wschodzie, często krytykują bardziej Zachód i NATO niż Rosję za wojnę na Ukrainie. Wynika to czasem z zależności tych mediów od władz i wpływa również na percepcję opinii publicznej, która i tak jest często nastawiona negatywnie do bogatych krajów Zachodu.

Ubogie społeczeństwa Azji, Afryki czy Bliskiego Wschodu są podatne na antyzachodnią propagandę, z uwagi na przekonanie o niesprawiedliwości, a także skłonność do obwiniania Zachodu za nierówną dystrybucję bogactwa na świecie. To z kolei prowadzi do roszczeniowej postawy wobec Zachodu. W przypadku Rosji to nie występuje, gdyż nie jest ona upragnionym celem migracji. To daje Rosji przewagę w nakręcaniu „antyimperialistycznej" i „antykolonialnej" narracji, której efektem jest mieszanina niechęci do Zachodu i pragnienia korzystania z jego bogactw. Dlatego też, propaganda rosyjska w kwestii przyczyn kryzysu żywnościowego jest coraz bardziej skuteczna.

(...)

W ten sposób przechodzimy do kolejnego etapu rosyjskiego planu. Pojawienie się nowego strumienia migracyjnego w Europie, kierowanego z południa (z Afryki przez Morze Śródziemne do południowej Europy), z południowego wschodu (przez Turcję do Grecji i na Bałkany), ze wschodu (przez Białoruś i ew. Ukrainę do Polski i krajów bałtyckich) i północnego wschodu (przez Rosję do krajów skandynawskich), doprowadzi do politycznych kryzysów w wielu krajach Europy. Zgodnie z paradygmatem ataku demograficznego towarzyszyć temu będzie nasilona operacja psychologiczno-informacyjna, kierowana przede wszystkim do skrajnej prawicy oraz środowisk lewicowo-liberalnych. Z jednej strony będzie to więc narracja rasistowska, nasączona fake-newsami nakręcającymi strach oraz niechęć do migrantów, z drugiej zaś, będzie to narracja uderzająca w służby graniczne i jakiekolwiek działania powstrzymujące nielegalną migrację, przesycona psychologicznymi bodźcami mającymi wywołać współczucie wobec migrantów (w tym narzucanie języka w tym zakresie np. używanie słowa „uchodźca" w stosunku do migrantów ekonomicznych i szerzenie zarzutów rasizmu) tj. obrazami płaczących dzieci czy też zmyślonymi human stories. Taka polaryzacja ma ustawić debatę publiczną i wyeliminować z niej tych, którzy będą odrzucać obie narracje. To zaś ma doprowadzić do pogrążenia Europy w politycznym kryzysie, w którym alternatywą dla rządów niezdolnych do powstrzymania nielegalnej migracji, będą ugrupowania antymigracyjne, często bardziej otwarte na współpracę z Rosją.

defence24.pl

Po zakończeniu zimnej wojny i rozpadzie ZSRR państwa zachodnie stanęły przed wyzwaniem zbudowania stabilnego systemu bezpieczeństwa, który umożliwiłby bezpieczny rozwój w długiej perspektywie. System ten opierał się na powiązanych ze sobą zasadach, takich jak niepodzielność bezpieczeństwa, powstrzymywanie się od groźby użycia siły i jej faktycznego użycia, niezmienianie granic przy pomocy siły oraz swoboda wyboru sojuszy przez suwerenne państwa. W wymiarze instytucjonalnym filarami tej architektury bezpieczeństwa miały być zreformowane NATO, pogłębiająca się integracja europejska w ramach UE, wzmocniona rola OBWE oraz próba zbudowania strategicznego partnerstwa między NATO, UE i poszczególnymi państwami a Rosją.

Podczas negocjacji w sprawie zjednoczenia Niemiec Rosja nie otrzymała formalnych gwarancji, że NATO nie przyjmie nowych członków w przyszłości, a jedynie, że w czasie pokoju nie będzie rozmieszczać swoich wojsk i infrastruktury we wschodniej części RFN. Podejmując decyzję o rozszerzeniu na wschód, NATO dokonało jednak fundamentalnych zmian w swojej strategii. Miały być one sygnałem, że Sojusz działa w duchu zasady niepodzielności bezpieczeństwa, nie traktuje Rosji jak przeciwnika i nie stanowi dla niej zagrożenia. W grudniu 1996 r. sojusznicy zadeklarowali, że nie mają intencji, planów ani powodu, by rozmieszczać broń nuklearną na terenie nowych państw członkowskich. W marcu 1997 r. Sojusz zapowiedział natomiast, że „w obecnym i przewidywanym środowisku bezpieczeństwa będzie realizował swoje misje raczej poprzez rozwój niezbędnej zdolności do współdziałania i przerzutu wojsk, niż stacjonowanie znaczących sił bojowych”. Te polityczne samoograniczenia zostały następnie zawarte w Akcie Stanowiącym o Wzajemnych Stosunkach, Współpracy i Bezpieczeństwie, który NATO i Rosja podpisały w maju 1997 r. Nie uzgodniono w nim definicji „znaczących sił bojowych”, ale podczas rozmów o konwencjonalnej kontroli zbrojeń w latach 1998–1999 członkowie NATO zgadzali się z rosyjską interpretacją, według której termin ten dotyczył sił o wielkości większej niż jedna brygada (ok. 5 tys. żołnierzy) na terenie każdego z nowych państw członkowskich.

Akt potwierdzał zobowiązania państw NATO i Rosji do respektowania norm i zasad zawartych w karcie Narodów Zjednoczonych, Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, Akcie Końcowym KBWE oraz innych przyjętych później dokumentach, takich jak Karta Paryska Nowej Europy z 1990 r. Obie strony zadeklarowały, że nie uznają się za przeciwników, będą natomiast wzmacniać współpracę opartą m.in. na respektowaniu praw człowieka, powstrzymywaniu się od groźby użycia siły, poszanowaniu suwerenności, niepodległości i integralności terytorialnej wszystkich państw oraz ich swobodzie wyboru mechanizmów wzmacniania bezpieczeństwa, a także przejrzystości działań w domenie wojskowej. Ze strony NATO przejawem gotowości do rozwijania współpracy było zwłaszcza zaoferowanie Rosji uprzywilejowanych mechanizmów politycznego dialogu – najpierw w ramach Stałej Wspólnej Rady, a następnie Rady NATO–Rosja (NRC). Z inicjatywy Sojuszu NATO i Rosja rozwinęły praktyczną współpracę w szeregu obszarów, w tym w zaopatrywaniu sił NATO w Afganistanie, przeciwdziałaniu terroryzmowi czy ratownictwie morskim. Rosja nie otrzymała co prawda prawa do wetowania decyzji Sojuszu, ale mogła razem z państwami członkowskimi decydować o wspólnych inicjatywach, a dzięki regularnemu udziałowi w spotkaniach NRC na różnych szczeblach poszerzała możliwość wywierania politycznego wpływu na członków NATO.

Problemy z respektowaniem przez Rosję zobowiązań pojawiły się już w latach 90. XX w., a nasiliły w kolejnych dekadach. Nie udało się dostosowanie Traktatu o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie (CFE) – który miał ograniczyć ryzyko dużego konfliktu militarnego – do realiów związanych z rozpadem ZSRR i rozszerzeniem NATO. Rosja łamała jego postanowienia i inne zobowiązania – dotyczące np. wycofania wojsk z Gruzji i Mołdawii, a ostatecznie zawiesiła realizowanie ustaleń Traktatu. W swoich strategiach i doktrynach wskazywała, że jej celem jest reintegracja obszaru byłego ZSRR i, odwołując się do zasady niepodzielności bezpieczeństwa, twierdziła, że rozszerzenie Sojuszu jest dla niej zagrożeniem. Kiedy w 2008 r. na szczycie w Bukareszcie część sojuszników nie zgodziła się na przyznanie Gruzji i Ukrainie programu zwiększającego szansę na członkostwo (MAP) – przyjmując zamiast tego polityczną deklarację, że będą one członkami sojuszu w przyszłości – Rosja rozpoczęła próby odtworzenia swojej strefy wpływów metodą faktów dokonanych. W sierpniu 2008 r. zaatakowała Gruzję i nasiliła działania zmierzające do wzmocnienia separatystycznych regionów Abchazji i Osetii Południowej oraz uznania niepodległości obu tych samozwańczych republik. W tym samym czasie zaproponowała przyjęcie nowego traktatu o bezpieczeństwie europejskim, który dawałby jej prawo wetowania suwerennych decyzji innych państw, gdyby uznała je za zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. W 2014 r. dokonała z kolei aneksji Krymu i wznieciła konflikt na wschodzie Ukrainy, a następnie, działając poprzez tzw. separatystów, próbowała doprowadzić do ograniczenia ukraińskiej suwerenności.

Nasilając presję w swoim sąsiedztwie, Rosja podejmowała różne działania, które miały zastraszyć państwa NATO, osłabić spójność polityczną Sojuszu i jego zdolność do wzmacniania bezpieczeństwa na obszarze uznawanym przez nią za jej strefę wpływów. Ograniczała współpracę w sprawie kontroli zbrojeń, transparencji i środków budowy zaufania. W 2007 r. zawiesiła swój udział w traktacie CFE i de facto wycofała się z niego w 2015 r. Organizowała ćwiczenia wojskowe w taki sposób, aby obejść postanowienia Dokumentu Wiedeńskiego, który miał m.in. zapewnić możliwość obserwowania manewrów przez zagranicznych inspektorów. Próby dialogu i współpracy w sprawie obrony przeciwrakietowej USA i NATO w Europie nie udały się, ponieważ Rosja była zainteresowania nie przejrzystością działań w tej dziedzinie, lecz zatrzymaniem budowy tego systemu lub przynajmniej uzyskaniem nad nim kontroli i przejęciem odpowiedzialności za bezpieczeństwo państw bałtyckich i Polski. Odmawiała dialogu na temat przejrzystości i redukcji swojego niestrategicznego arsenału nuklearnego (znacznie większego niż po stronie NATO), domagając się od USA jednostronnego wycofania takiej broni z Europy. Potajemnie złamała Traktat o eliminacji pocisków średniego i krótszego zasięgu (INF), zwiększając liczbę rakiet zagrażających Europie. Naruszała Traktat o otwartych przestworzach (OST), co przyczyniło się do wystąpienia z niego USA, później także samej Rosji. Łamie też Konwencję o zakazie broni chemicznej (CWC), nie tylko posiadając takie środki, ale używając ich (m.in. na terytorium państw Sojuszu).

W grudniu 2021 r. rosyjskie władze zażądały od USA i NATO tzw. gwarancji bezpieczeństwa, przedstawiając w formie ultimatum propozycję nowych traktatów między Rosją a USA i NATO. Domagały się przede wszystkim wstrzymania polityki rozszerzenia, wycofania wojsk NATO i USA na pozycje sprzed 1997 r. oraz ograniczenia aktywności wojskowej na terenie państw członkowskich i partnerskich NATO. Rosja groziła, że niespełnienie tych żądań poskutkuje „odpowiedzią techniczno-wojskową”. Prowadząc równolegle koncentrację wojsk wokół Ukrainy, straszyła pośrednio zmasowaną inwazją na ten kraj. Chociaż NATO podtrzymało ofertę dialogu, zwłaszcza na temat kontroli zbrojeń, a także sygnalizowało gotowość do rozmów o zasadzie niepodzielności bezpieczeństwa, 24 lutego br. Rosja dokonała agresji na Ukrainę.

Działania Rosji doprowadziły do złamania większości zasad zawartych w NRFA. Rosja nie przestrzega zobowiązania do respektowania praw człowieka ani na swoim terytorium, ani podczas działań militarnych poza swoimi granicami. Celowe ataki na cywilów, gwałty, grabieże i niszczenie infrastruktury stały się integralnym elementem działań zbrojnych prowadzonych przez Rosję. Rosyjskie wojska dopuściły się zbrodni wojennych, a wiele z nich, np. masowe mordy ludności cywilnej w Buczy, noszą znamiona ludobójstwa[12]. Rosjanie wielokrotnie blokowali możliwość tworzenia korytarzy humanitarnych do ewakuacji ludności cywilnej, a część mieszkańców zajętych przez siebie terenów siłą przemieszczali w głąb Rosji. Na okupowanych terytoriach stosują terror, często siłą zmuszając ludność do współpracy. Na tych obszarach niemożliwa jest też działalność międzynarodowych organizacji humanitarnych. Podczas agresji na Ukrainę rosyjskie władze wskazywały na możliwość ataków na konwoje pojazdów z państw członkowskich Sojuszu, które przewożą wsparcie militarne dla Ukrainy. Próbowały też zastraszać Ukrainę i NATO, sygnalizując możliwość użycia broni masowego rażenia.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat Rosja wielokrotnie stosowała wobec swoich sąsiadów groźby bezpośredniego użycia siły i prowadziła przeciw nim działania zbrojne. Pokazała, że nie respektuje prawa innych państw do wyboru sojuszy i jest gotowa im to uniemożliwić poprzez otwarte użycie siły wojskowej, podważenie integralności terytorialnej, zajmowanie terytorium, ograniczenie suwerenności, a nawet próbę całkowitego podporządkowania. Wielokrotnie groziła użyciem siły wobec państw Sojuszu, organizowała ćwiczenia wykorzystujące ofensywne scenariusze zakładające ataki na terytorium NATO, podejmowała także agresywne działania w pobliżu jego granic (np. naruszanie przestrzeni powietrznej). Rosyjskie władze nie traktowały więc NATO jako partnera lecz jako przeciwnika.

Do 2014 r. reakcja NATO na łamanie przez Rosję zasad NRFA była bardzo ograniczona. Po inwazji Rosji na Gruzję w 2008 r. Sojusz zawiesił spotkania NRC i praktyczną współpracę w niektórych obszarach, ale wznowił je niecały rok później. Na szczycie w Lizbonie w 2010 r. przywódcy potwierdzili zaś „strategiczną wagę” partnerstwa z Rosją i zaprosili ją do pogłębienia współpracy. Aż do 2014 r. NATO nie prowadziło polityki odstraszania Rosji. Reformy i redukcje w strukturach Sojuszu i w siłach jego państw członkowskich odzwierciedlały koncentrację na przygotowaniach do udziału w operacjach reagowania kryzysowego poza terytorium NATO. Sojusz sporadycznie prowadził ćwiczenia na podstawie scenariuszy kolektywnej obrony, a dowództwa i wielonarodowe siły NATO nie były przystosowane do prowadzenia konfliktu o dużej intensywności. NATO nie rozwijało więc niezbędnych mechanizmów, które zgodnie z NRFA miały zapewnić zdolność do obrony poprzez przerzut wojsk. Sojusz utrzymywał jednocześnie szczątkową – znacznie mniejszą niż pozwalałaby nawet bardzo restrykcyjna interpretacja NRFA – obecność wojskową w Europie Środkowo-Wschodniej. Ograniczała się ona do misji patrolowania przestrzeni powietrznej państw bałtyckich (od 2004 r. uczestniczyły w niej na zmianę po cztery samoloty myśliwskie), utrzymywania bazy samolotów transportowych na Węgrzech, centrum szkoleniowego i batalionu łączności w Polsce. Zapowiedziana przez USA budowa baz systemu obrony przeciwrakietowej NATO w Rumunii (ukończona w 2015 r.) i Polsce (trwa) miała zaś na celu obronę przed ograniczonymi atakami balistycznymi z Bliskiego Wschodu, a nie przed znacznie większym arsenałem Rosji. Chociaż USA podejmowały też dodatkowe działania w regionie poza NATO, one także nie były prowadzone z myślą o odstraszaniu Rosji, lecz o rozwijaniu zdolności do współdziałania z sojusznikami. USA wysyłały do Polski na ćwiczenia najpierw nieuzbrojone systemy obrony powietrznej Patriot, a później, raz na kilka miesięcy, niewielką liczbę myśliwców i samolotów transportowych. W ćwiczeniach na wschodniej flance brało udział nie więcej niż kilkuset amerykańskich żołnierzy, a bazy utworzone w Rumunii i Bułgarii miały przede wszystkim zapewniać dodatkowe możliwości przerzutu wojsk do Iraku i Afganistanu.

Dopiero po aneksji Krymu w 2014 r. NATO zawiesiło praktyczną współpracę z Rosją i zaczęło wzmacniać zdolność do odstraszania i obrony. Choć Sojusz wskazywał na łamanie NRFA przez Rosję, podkreślał, że sam respektuje zawarte w nim zobowiązania. Państwa członkowskie Sojuszu rozmieściły niewielkie oddziały na wschodniej flance, głównie na potrzeby ćwiczeń, i koncentrowały się na rozwoju zdolności do przerzutu większych sił w czasie kryzysu. Dopiero od 2017 r. w ramach Wzmocnionej Wysuniętej Obecności (EFP) rozmieszczono po jednej wielonarodowej batalionowej grupie bojowej w Estonii, Litwie, Łotwie i Polsce. Każda z tych jednostek była znacznie mniejsza niż brygada i miała charakter rotacyjny. W Rumunii rozmieszczono jeszcze mniejsze siły, jedynie w celach szkoleniowych. Chociaż USA zaczęły wysyłać na wschodnią flankę (na zasadzie rotacji) brygadę pancerną ze wsparciem logistycznym i śmigłowcowym, połączona obecność wojsk podlegających dowództwu NATO i sił amerykańskich (na zasadzie dwustronnej) pozostawała poniżej progu uznawanego za znaczące siły bojowe, odpowiadając wielkością łącznie 2–3 brygadom w co najmniej sześciu państwach Sojuszu. Obecność tych wojsk miała przede wszystkim podkreślać, że atak na państwa wschodniej flanki będzie atakiem na pozostałych członków NATO i wymusi ich solidarną reakcję. Chociaż po rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym br. NATO podjęło decyzję o rozmieszczeniu nowych grup bojowych w Bułgarii, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech, większość działań, które doprowadziły do zwiększenia liczebności wojsk sojuszniczych w niektórych państwach do poziomu znaczących sił bojowych, jest jednak określana jako tymczasowa.

Pomimo nasilającej się agresji ze strony Rosji część sojuszników sprzeciwiała się nawet działaniom zgodnym z NRFA, takim jak stała obecność niewielkich sił na wschodniej flance. Niektóre państwa argumentowały, że respektowanie samoograniczeń pozwoli Sojuszowi zachować „wyższość moralną” nad Rosją.

Przyczyny takiego stanowiska były jednak znacznie szersze. Część członków NATO uznawała, że agresja Rosji na państwo członkowskie jest niemożliwa lub bardzo mało prawdopodobna. Zgodnie z takimi poglądami większa i stała obecność wojsk NATO na wschodniej flance byłaby nie tylko niepotrzebna, ale i prowokacyjna. Obawiano się, że mogłaby sprowokować konflikt z Rosją. Postrzegano ją też jako przeszkodę w próbach ustabilizowania relacji z Rosją oraz zagrożenie dla bilateralnych (w tym gospodarczych) relacji członków Sojuszu z tym państwem. Stosowanie się państw NATO do NRFA miało zatem przyczyniać się do obniżania napięć dzięki demonstrowaniu niekonfrontacyjnego podejścia i stanowić sygnał, że powrót do partnerstwa i praktycznej współpracy jest możliwy w dłuższym terminie. Przestrzeganie NRFA mogło też stanowić swoistą wymówkę dla państw, które uznawały, że zwiększenie obecności NATO na wschodniej flance będzie nie tylko zbyt kosztowne dla nich samych, ale może też odciągać zasoby sojuszników od ważniejszych dla tych państw celów (np. operacji w Afryce i na Bliskim Wschodzie).

Nawet w sytuacji, gdy Rosja podejmowała kolejne działania, które podważały bezpieczeństwo europejskie (jak de facto wystąpienie z traktatu CFE, złamanie traktatu INF czy prowadzenie ćwiczeń z ominięciem zobowiązań z Dokumentu Wiedeńskiego), NATO wciąż próbowało uzupełniać wzmacnianie odstraszania i obrony próbami podtrzymania dialogu z Rosją. Zgodnie z deklaracjami Sojuszu miał on odbywać się na zasadzie wzajemności (obie strony mogły wprowadzać do dyskusji dowolne tematy), prowadzić do zwiększenia wojskowej przejrzystości i przewidywalności oraz minimalizować ryzyko nieporozumień i eskalacji. Spotkania NRC, prowadzone ponownie od 2016 r., nie przyniosły jednak rezultatów, a Rosja próbowała wykorzystać je przede wszystkim do dezinformowania i dzielenia sojuszników. Z czasem w ogóle straciła zainteresowanie takim dialogiem, wskutek czego NRC nie spotykała się od połowy 2019 r. aż do początku 2022 r. Rosja nie była zainteresowana większą przejrzystością i przewidywalnością, ponieważ wykorzystywała ich brak do budowania niepewności co do charakteru i celu jej działań wojskowych. W wymiarze kontroli zbrojeń w Europie Rosja przedstawiała maksymalistyczne postulaty, których realizacja dawałaby jej jednostronną przewagę nad Sojuszem, ograniczając jego zdolność do prowadzenia misji kolektywnej obrony.

Inwazja na Ukrainę ostatecznie zburzyła system bezpieczeństwa euroatlantyckiego oparty na założeniu, że Rosja jest jego integralną częścią i będzie respektować uzgodnione normy, których najważniejszym celem było zapobieganie zmianom granic przy użyciu siły i wojnie na dużą skalę. Dokonując agresji, Rosja jednoznacznie udowodniła, że jej strategicznym celem jest całkowite podporządkowanie sobie Ukrainy i odbudowanie strefy wpływów. Grożąc wojną i eskalacją, Rosja chciała jednocześnie wymusić ograniczenie zdolności NATO do obrony państw wschodniej flanki, chociaż Sojusz długo takiej zdolności w praktyce nie rozwijał. Takie cele i działania wskazują, że Rosja jest państwem rewizjonistycznym, które nie akceptuje porządku europejskiego opartego na normach i zasadach wypracowywanych od czasu konferencji w Helsinkach w 1975 r.

pism.pl

Straty materialne i finansowe spowodowane rosyjską inwazją od lutego br. są szacowane przez ukraińskie władze na ok. 560 mld euro i stale rosną, ponieważ wojna nadal trwa. PKB Ukrainy może spaść w tym roku o 30–50%, a wpływy z podatków – od 50% do 80%. Wartość zniszczeń infrastruktury wynosi ok. 98 mld euro. Uszkodzeniom uległo m.in. 6,3 tys. km torów kolejowych (23% całej sieci), 23,8 tys. km dróg (14% wszystkich), 330 mostów i wiaduktów, 1,7 tys. obiektów szkolnych i przedszkolnych, 227 – przemysłowych, 643 – instytucji ochrony zdrowia oraz 44 mln m² budynków mieszkalnych.

Ukraińskie władze oczekują przedstawienia międzynarodowego programu odbudowy Ukrainy na wzór planu Marshalla. Miałby on pokryć koszty rekonstrukcji infrastruktury i modernizacji gospodarki, a jego założenia miałaby opracować Ukraina. W lutym złożyła ona wniosek o członkostwo w UE i chce powiązać proces odbudowy z realizacją reform wymaganych w procesie akcesji. Darczyńcy mogą obejmować patronatem i wsparciem miasta, regiony i branże przemysłu Ukrainy. Pomoc międzynarodową będzie koordynować powołana w kwietniu Krajowa Rada Odbudowy, a środki będą gromadzone w Funduszu Odbudowy Ukrainy. Ukraińskie władze domagają się konfiskaty i sprzedaży rosyjskiego mienia zamrożonego przez państwa zachodnie i przekazania jej pozyskanych środków na cele procesu rekonstrukcji.

W latach 2014–2021 UE była największym dawcą pomocy dla Ukrainy – wraz z europejskimi bankami rozwojowymi (np. Europejskim Bankiem Inwestycyjnym – EBI) przekazała 17,8 mld euro, choć 90% tej kwoty stanowiły pożyczki. W związku z inwazją Rosji, UE wsparła Ukrainę środkami w wysokości 4,1 mld euro na uzbrojenie, zaspokojenie potrzeb humanitarnych i bieżące wydatki budżetowe. Planuje udzielić jej niskooprocentowanej pożyczki w kwocie do 9 mld euro. W ramach unijnego budżetu do 2027 r. Ukraina może liczyć rocznie na ok. 250–300 mln euro dotacji oraz 1,9 mld euro gwarantowanych pożyczek na inwestycje.

18 maja KE przedstawiła komunikat w sprawie założeń pomocy finansowej dla Ukrainy na podstawie wytycznych Rady Europejskiej. KE zakłada cztery filary odbudowy Ukrainy: rekonstrukcję infrastruktury, zapewnienie dobrych rządów i praworządności, zmiany regulacyjne w celu pogłębienia jej gospodarczej i społecznej integracji z UE oraz wsparcie zrównoważonego rozwoju. W porozumieniu z ukraińskimi władzami KE zamierza warunkować przekazywanie funduszy realizacją reform. Proponuje utworzyć platformę odbudowy Ukrainy, która opracuje założenia pomocy, będzie nadzorować jej realizację i koordynować działania razem z innymi darczyńcami, np. grupą G7, Bankiem Światowym i Międzynarodowym Funduszem Walutowym. KE i ukraiński rząd mają prowadzić platformę, w której pracach będą uczestniczyć m.in. państwa członkowskie i międzynarodowe instytucje finansowe. Parlament Ukrainy i Parlament Europejski będą obserwatorami.

KE utworzy też nowy fundusz ze specjalną strukturą zarządzania, tzw. instrument odbudowy Ukrainy. Środki finansowe (nie podano szacunkowych kwot) mają pochodzić z unijnego budżetu i dobrowolnych wpłat państw członkowskich oraz być przekazane w postaci dotacji i pożyczek. Konieczne będą nowe źródła finansowania. KE rozważy np. prawne możliwości wykorzystania zamrożonych rosyjskich aktywów. 25 maja przedstawiła projekt dyrektywy ułatwiającej konfiskowanie mienia sankcjonowanych osób w przypadkach stwierdzenia przestępstwa kryminalnego.

Pozyskanie przez UE środków finansowych na odbudowę Ukrainy w wysokości co najmniej kilkudziesięciu miliardów euro będzie trudne. Część pieniędzy mogłaby pochodzić z rezerwy finansowej (9,5 mld euro) Instrumentu Sąsiedztwa oraz Współpracy Międzynarodowej i Rozwojowej. Skala wpłat państw członkowskich będzie ograniczona, gdyż pokrycie bieżących potrzeb humanitarnych Ukrainy już obciąża je finansowo. Mogłyby one zdecydować, że KE wyemituje obligacje na wzór funduszu odbudowy w UE, ale ograniczeniem są różnice stanowisk państw w kwestii wspólnego zadłużania. Pewne środki uda się pozyskać dzięki konfiskacie prywatnego mienia sankcjonowanych osób (9,89 mld euro zamrożonych środków), co wymaga jednak rozpoczęcia długotrwałych postępowań sądowych, a trudno określić, ile z nich zakończy się sukcesem.

Rozwiązaniem, choć trudnym do realizacji, byłoby skonfiskowanie (wraz m.in. z USA) zamrożonych rezerw finansowych Centralnego Banku Rosji (CBR), co proponuje Polska, państwa bałtyckie i Słowacja (nieposiadające takich środków na swoim terytorium). W 2021 r. 32,5% rezerw CBR przechowywano w euro (177,3 mld euro), w tym 12,2% we Francji (66,6 mld euro), 9,5% w Niemczech (51,8 mld euro) i 3% w Austrii (16,4 mld euro). Wielkość faktycznie zatrzymanych środków jest trudna do oszacowania – tylko Francja publicznie poinformowała, że zamroziła 22 mld euro. Konfiskata rezerw CBR jest kontrowersyjna prawnie, gdyż takie środki są chronione m.in. przez zwyczajowe prawo międzynarodowe, wymaga więc opracowania odpowiedniego uzasadnienia prawnego, by uniknąć skutecznego odwołania się Rosji do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości lub innych organów. Mimo że jest to kwestia omawiana na poziomie grupy G7, wyzwaniem może być ograniczona wola polityczna podjęcia takiego działania w UE. Francuskie przepisy krajowe ograniczają konfiskowanie rezerw banków centralnych, by zachęcać do ich lokowania na swoim terytorium. Francja może być więc niechętna zmianie przepisów, m.in. ze względu na ryzyko wycofania środków przez inne państwa. Do tej pory jedynie niemiecki minister finansów Christian Lindner poparł konfiskatę państwowego mienia Rosji.

Dotychczasowy sposób udzielania unijnej pomocy Ukrainie nie jest adekwatny do potrzeb procesu odbudowy. Rekonstrukcja będzie wymagała realizacji projektów głównie przez ukraińskie władze centralne, samorządy i miejscowe organizacje, a także stworzenia w tym celu skutecznego systemu zarządzania programami UE przez Ukrainę. Od 2014 r. KE przekazuje Ukrainie fundusze głównie za pośrednictwem programów realizowanych przez delegaturę UE lub duże organizacje, które dystrybuują środki (m.in. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, Radę Europy, agencje NZ). Choć takie rozwiązanie ułatwia KE zarządzanie funduszami, oznacza wysokie koszty administracyjne realizacji programów przez partnerów i pomniejsza budżet na lokalne projekty. Jeśli zapadnie decyzja zwiększenia skali realizacji pomocy przez ukraińskie podmioty, wyzwaniem pozostanie rozwój zdolności instytucjonalnych Ukrainy do wykorzystania pomocy i zapewnienie przejrzystości finansowania. W 2021 r. państwo to znajdowało się na 122. miejscu w rankingu percepcji korupcji Transparency International (na 180 państw), udało mu się wykorzystać jedynie 17% funduszy EBI na projekty infrastrukturalne.

pism.pl

Bijemy się dosłownie o każdy dom i każdą ulicę, walki są straszne i toczą się z wielką intensywnością; wygląda to dosłownie jak gra komputerowa "Counter-Strike" - ocenił w poniedziałek dowódca batalionu Gwardii Narodowej Ukrainy kapitan Petro Kuzyk w rozmowie z Radiem Swoboda.

"Przeciwnik ma zdecydowaną przewagę w artylerii lufowej, liczbie czołgów, a być może także w liczbie żołnierzy i aktywnie wykorzystuje te atuty. Ciągle atakują, ostrzeliwują, niszczą domy, nasze fortyfikacje. Musimy nieustannie manewrować. Próbowaliśmy kontratakować - czasem z powodzeniem, czasem nie za bardzo. Z ich strony również był ciągły napór. Niektóre jednostki zostały zmuszone do wycofania się o jeden blok mieszkalny, a inne utrzymały swoje pozycje, w tym m.in. nasza" - relacjonował Kuzyk.

Według dowódcy wróg walczy w sposób nieskoordynowany, chaotyczny, stawiając głównie na przewagę liczebną i nie szanując życia własnych żołnierzy.

"Rosjanie przeprowadzają niezrozumiałe natarcia piechoty, którą nazywamy "mięsem armatnim". Ciągle ich niszczymy, a oni rzucają do walki coraz to nowe siły. Z naszych informacji wynika, że wprowadzili do boju kolejne rezerwy" - powiedział kapitan Gwardii Narodowej.

"Czekamy na dostawy nowego sprzętu, potrzebujemy szczególnie artylerii i (...) czołgów. Oprócz polegania na sprawności naszych wojsk musimy mieć jeszcze wystarczające siły i środki do walki" - dodał rozmówca Radia Swoboda.

PAP

5 czerwca siły ukraińskie nadal przeprowadzały ograniczone i lokalne, ale udane kontrataki przeciwko rosyjskim pozycjom na całej Ukrainie, w tym odbiły duże obszary Siewierodoniecka – miasta w obwodzie ługańskim, na którym Kreml skoncentrował większość swoich sił. Rosyjski kanał Telegram twierdził, że wojska ukraińskie rozpoczęły kontratak na północ od miasta Charków, wskazując, że siły ukraińskie nadal wywierają nacisk na rosyjskie linie obronne w pobliżu granicy z Rosją. Siły ukraińskie prawdopodobnie będą dążyć do wykorzystania rosyjskiego skupienia się na Siewierodoniecku do przeprowadzenia kontrataków na innych osiach natarcia. Mimo że siły rosyjskie nadal wysyłają sprzęt i wojska na obszar Siewierodonieck-Łysychańsk, siły ukraińskie przeprowadziły udany kontratak w Siewierodoniecku w ciągu ostatnich 48 godzin i wypchnęły wojska rosyjskie z powrotem na wschodnie obrzeża miasta i z południowych osiedli. Ukraińska kontrofensywa prawdopodobnie będzie nadal przyciągać uwagę sił rosyjskich na obwód ługański, a tym samym pozostawić słabe punkty w rosyjskich działaniach obronnych w obwodzie charkowskim i wzdłuż osi południowej. Zdolność sił ukraińskich do skutecznego kontrataku na Siewierodonieck, obecnie priorytetowy obszar działań Kremla, wskazuje również na zmniejszającą się siłę bojową sił rosyjskich na Ukrainie.

(...)

Siły rosyjskie kontynuowały wysiłki zmierzające do Słowiańska od strony Izium i dokonały ograniczonych, nieudanych ataków 5 czerwca. Ukraiński Sztab Generalny poinformował, że siły rosyjskie przeprowadziły nieudane ataki lądowe na Bohorodychne i Dovhenke, odpowiednio 35 i 25 km na południowy wschód od Izium. Siły rosyjskie dodatkowo posuwają się na północny zachód od Lyman wokół Swiatohirska, około 30 kilometrów bezpośrednio na północ od Słowiańska i podobno posuwają się na odległość 15 km od Słowiańska. Rosyjskie wysiłki w tym obszarze mają prawdopodobnie połączyć natarcia na południowy wschód od Izjum z rosyjskimi operacjami na północ i zachód od Lyman, przy czym obie osie zbiegają się w Słowiańsku. Jednak mało prawdopodobne, aby poczyniły znaczące postępy na tym froncie, ponieważ wojska rosyjskie nadal priorytetowo traktują Siewierodonieck kosztem innych linii wysiłków.

Siły ukraińskie przeprowadziły dalsze kontrataki w Siewierodoniecku 5 czerwca, zatrzymując rosyjskie natarcia i odbijając duże obszary miasta. Szef Ługańskiej Obwodowej Administracji Państwowej Serhij Haidai oświadczył, że siły ukraińskie odbiły 70% Siewierodoniecka z rąk rosyjskich w ciągu ostatnich dwóch dni i że siły rosyjskie kontrolują teraz tylko wschodnie obrzeża miasta. Rosyjski kanał Telegram dodatkowo stwierdził, że ograniczony kontratak ukraiński wypchnął wojska rosyjskie z Syrotne i Lisna Dacha, wiosek na południowych obrzeżach Siewierodoniecka. Siły rosyjskie kontynuowały ostrzał artyleryjski, moździerzowy i MLRS w celu wsparcia operacji w Siewierodoniecku, Łysiczańsku, Toszkiwce i Ustyniwce. Ukraińskie kontrataki w Siewierodoniecku prawdopodobnie zmuszą rosyjskich dowódców do wysłania na ten obszar dodatkowych zdegradowanych jednostek i sprzętu, aby powstrzymać udane ukraińskie wysiłki zmierzające do cofnięcia zdobyczy, których zdobycie przez rosyjskie siły zajęło ponad tydzień. 

Siły rosyjskie kontynuowały ataki powietrzne, artyleryjskie i naziemne na wschód od Bachmut, ale 5 czerwca nie dokonały żadnych potwierdzonych postępów. Ukraiński Sztab Generalny poinformował, że siły rosyjskie przekazały 20 jednostek nieokreślonej broni i sprzętu wojskowego w celu uzupełnienia strat w obszarze Bachmutu, wskazując, że siły rosyjskie ponoszą straty w swoich ciągłych wysiłkach zmierzających do przejęcia kontroli nad naziemnymi liniami komunikacyjnymi (GLOC) na północny wschód od Bachmut. Siły rosyjskie kontynuowały naziemne ataki na wschodni łuk Bachmut w Biłohoriwce, Mykailiwce i Dolomitnem. 

understandingwar.org